Pokazywanie postów oznaczonych etykietą metafikcja. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą metafikcja. Pokaż wszystkie posty

sobota, 27 kwietnia 2013

Sucker Pilgrim

fragment grafiki autorstwa Niny Matsumoto, całość tutaj.

Obejrzałem sobie jeszcze raz Sucker Punch i muszę przyznać, że teraz już znacznie lepiej rozumiem ten film i umiem go docenić. Bo to w gruncie rzeczy bardzo zmyślnie nakręcony i świetnie pomyślany obraz jest. Raz, że porno dla nerdów, które paradoksalnie w nerdów wali, dwa, że manifest artystyczny (gdzie reżyser mówi o tym, że nie może kręcić takich filmów, jakie by chciał, bo jest zależny od producentów i słupków oglądalności, tak jak główna bohaterka zależna jest od ojczyma/lekarzy/alfonsa), trzy, że przepiękny audiowizualnie, cztery, że bardzo feministyczny (jak zauważył Pstrąg, jedyny męski bohater pozytywny jest tylko wytworem wyobraźni Babydoll, a jedyna kobieca bohaterka negatywna okazuje się nie być taką złą). W ogóle ta precyzyjnie zaplanowana wielopłaszczyznowość obrazu Snydera budzi podziw, szczególnie, że nawet na najpłytszym poziomie interpretacyjnym to bardzo efektowny karnawał efektów specjalnych i nerdowskich fetyszy.

Ale ja niezupełnie o tym chciałem. Otóż podczas oglądania Sucker Punch przypomniał mi się najbardziej niedoceniony film ostatnich kilku lat, nieodżałowany Scott Pilgrim vs. The World i uderzyło mnie, jak te dwa filmy różnią się od siebie podejściem do popkultury. Oba są adresowane do nerdów, oba operują językiem komiksu, gry video i muzyki, oba są cudownie metafikcyjne (choć każdy z nich na swój sposób) i pewnie mógłbym wymieniać tak jeszcze bardzo długo. Mnie jednak ciekawi jedna rzecz, która bardzo te filmy bardzo różni, mianowicie – podejście do popkultury jako zjawiska socjologicznego.

Sucker Punch to, między innymi, film o ucieczce. Ucieczce w świat fantazji, maskowanie traumy kreowanymi przez umysł fantasmagoriami. Światy nieistniejące stają się tu metaforą psychicznej alienacji, bohaterka odpływa w piętrowe rojenia, by ukryć się przed złą i ponurą rzeczywistością. Świat realny jest Piekłem, więzieniem, dopiero wejście w świat fantazji daje możliwość – czy też ułudę możliwości – podjęcia walki. Dopiero odlatując w fantazje o luksusowym burdelu Babydoll jest w stanie zacząć działać, planować ucieczkę. Dopiero zatracając się w tańcu bohaterka zmienia się we wszechmocnego wojownika. Granice pomiędzy kolejnymi światami są płynne, lecz wyraźnie zarysowane i doskonale widoczne. Na tym poziomie Sucker Punch można odczytać jako film o popkulturze (bo te nerdowskie fetysze w filmie pojawiły się przecież nie bez powodu) będącej środkiem wiodącym do alienacji, ucieczki przed złym światem zewnętrznym. Co prawda ucieczki nie do końca udanej – bo fantazje Babydoll wciąż przesycone są okrucieństwem i upodleniem – ale jednak pozwalających na chwilowe przetrwanie, bo przecież nie zwycięstwo.

Tymczasem Scott Pilgrim vs. The World podchodzi do tego zupełnie inaczej. W zwariowanym świecie przestawionym filmu nikogo nie dziwią ludzie zmieniający się w monety, rozwalanie budynków przez wściekłych nerdów czy wegańska policja odbierająca supermoce niesubordynowanym członkom niejedzącej mięsa społeczności. Główny bohater jest nerdem pełną gębą, ale nie czyni to z niego wyalienowanego outsidera. Wręcz przeciwnie – w jego świecie bycie nerdem to właściwie podstawa prawidłowego funkcjonowania w społeczeństwie. Nerd to superbohater obdarzony nadnaturalnymi zdolnościami, heros, który odważnie zmaga się z przeciwnościami losu. Popkultury nie używa jako pancerza, w którym chroni się przed światem, ale jako oręża, środka samoidentyfikacji i realizacji własnych zamierzeń.

Jeśli chwilę się nad tym zastanowić – w naszym świecie jest podobnie. Kto nie zna memów, kultowych kwestii z będących na topie blockbusterów, nie wie, co się działo w najnowszym odcinku popularnego serialu – ten ma bardzo utrudnione zadanie w budowaniu relacji towarzyskich. Nerdyzm już dawno stał się nowym mainstreamem, wyłapywanie tropów popkulturowych przestało być domeną garstki zapryszczonych dziwolągów. Nikt już nie ucieka w popkulturę, bo go biją i dręczą, a on chciałby wymiatać, jak Conan i „im wszystkim pokazać”. Nie wiem, czy to dobrze, czy źle, że ten terapeutyczny aspekt kultury popularnej został rozwodniony we współczesnym mainstreamie, ale to akurat kwestia na inną notkę. Dość napisać – to już przeszłość. Edgar Wright to rozumie, Zack Snyder chyba nie do końca – albo rozumie, ale świadomie zignorował, bo nie pasowało mu to do koncepcji Sucker Punch. Wszystko jedno, bo – muszę to zaznaczyć – w najmniejszym stopniu nie burzy to mojego dobrego zdania i tym filmie. Uwielbiam zarówno Scotta Pilgrima, jak i Sucker Punch. Każdy za coś innego.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...