Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Klaus. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Klaus. Pokaż wszystkie posty

sobota, 15 lutego 2020

Anioł tkwi w szczegółach


Niniejszy tekst jest lekko przeredagowanym transkryptem scenariusza videoeseju mojego autorstwa. Filmik można obejrzeć w tym miejscu. Zachęcam do subskrypcji mojego kanału na YouTube.

Gdy zobaczyłem pierwszy zwiastun Klausa opadła mi szczęka. Zapowiadał się bowiem piękny, nastrojowy film o początkach mitu Świętego Mikołaja w zachwycającej, jednocześnie stonowanej i przesyconej detalami oprawie wizualnej. Oczywiście, takiego efektu po prostu nie da się osiągnąć stosując tradycyjną animację dwuwymiarową. Moją pierwszą myślą było „O, prawdopodobnie twórcy Klausa użyli technologii zaprezentowanej wcześniej w Papermanie. Paperman to disnejowska krótkometrażowa kreskówka z dwa tysiące dwunastego roku. Animowano ją w trójwymiarze, ale wygląda jak stworzona tradycyjną animacją dwuwymiarową. Dokonano tego za pomocą pionierskich wówczas technik nakładania linii i płaskich plam na trójwymiarowe bryły, by stworzyć to wrażenie tradycyjnej rysunkowości. Jednocześnie dzięki CGI uzyskano płynność i dynamikę, którą bardzo trudno jest zachować w animacji rysunkowej. 

Paperman dostał zresztą Oskara w kategorii najlepszy krótkometrażowy film animowany i byłem zaskoczony, że do tej pory prawie nikt nie rozwija tej techniki w znaczący sposób. Dlatego ucieszyło mnie pojawienie się Klausa – w końcu ktoś dostrzegł potencjał w tego typu hybrydzie, która jednocześnie upraszcza czasochłonny proces animacji dwuwymiarowej i zachowuje to, co w niej najlepsze. Bo przecież to po prostu niemożliwe, by tak świetnie wyglądający film zrealizowany był za pomocą tradycyjnej rysunkowej animacji, prawda? 

Nieprawda. 

Klaus, choć istotnie wykorzystuje wiele zaawansowanych nowoczesnych technik animacji, jest produkcją stworzoną w dwuwymiarze. Gdy się o tym dowiedziałem, szczęka opadła mi po raz kolejny. Od lat nie widziałem tak dobrze zrealizowanego filmu rysunkowego. Byłem święcie przekonany, że nikt, może poza Disneyem, nie ma ani doświadczenia ani zasobów ludzkich, by stworzyć coś tak wysokiej jakości. Uznałem, że to po prostu zbyt piękne, by mogło być prawdziwe, że gdzieś jest jakiś haczyk. Prawdopodobnie, jak to często bywa na przykład w grach video, sceny w trailerach animowane są lepiej niż w samym produkcie końcowym. Albo po prostu pokazano nam wyłącznie najładniejsze ujęcia. 

W końcu Klaus ukazał się na Netfliksie. Obejrzałem go i… wygląda dokładnie tak dobrze jak na zwiastunach. Momentami nawet lepiej. To po prostu cudowny film i jeśli ktoś go jeszcze nie widział, to naprawdę polecam. Nawet niekoniecznie w okresie bożonarodzeniowym. Klaus broni się bowiem nie tylko jako historia o świętach, ale też jako opowieść o tym, w jaki sposób kształtuje się mit. Jak przypadkowe wydarzenia, korzystne zbiegi okoliczności i ludzkie działania łączą się ze sobą, tworząc podwaliny dla czegoś, co zmienia świat na lepsze. To niezwykle inspirująca historia i polecałbym tę animację nawet gdyby sama strona wizualna nie była specjalnie dobra. 

A jest dobra. Niesamowicie dobra. 

Spotykam się czasem z opiniami, że animacja dwuwymiarowa jest już przestarzała. Na świecie, w którym dysponujemy technikami trójwymiarowymi, które pod wieloma względami są mniej kłopotliwe i – z braku lepszego określenia – bardziej nowoczesne, tradycyjna animacja rysunkowa to etap, który powinniśmy zostawić już za sobą. Według mnie to bzdura. Osobiście jestem zdania, że nie istnieje coś takiego jak „przestarzałe” medium. W każdym da się zrobić coś nowego i interesującego. Poza tym animacja dwu- i trójwymiarowa to dwa zupełnie różne światy. Choć mają bardzo wiele punktów wspólnych, to równie wiele je różni. Porównywanie jednego z drugim wydaje mi się trochę bezcelowe. 

Niestety współczesne zachodnie kino wysokobudżetowe wydaje się podzielać to przekonanie o „lepszości” trójwymiaru. Ostatnim animowanym w dwuwymiarze pełnometrażowym filmem Disneya była Księżniczka i Żaba z dwa tysiące dziewiątego roku. Animacja rysunkowa istnieje i rozwija się nadal, głównie w telewizji oraz na rynkach azjatyckich i europejskich. Hollywood od dekady opiera się już wyłącznie na trójwymiarowych produkcjach. Dlatego właśnie Klaus jest tak przyjemnym łykiem świeżego powietrza – od dawna nie mieliśmy okazji oglądać tak dobrze zrobionej animacji dwuwymiarowej przeznaczonej przede wszystkim na zachodni rynek. 

Właściwie było to jednym z problemów dla reżysera Klausa, Sergia Pablosa. Pablos jest doświadczonym twórcą animacji, który ma w swoim portfolio pracę przy takich dziełach jak disnejowski Dzwonnik z Notre Dame, Tarzan, Planeta Skarbów czy Jak ukraść Księżyc od Universal Pictures. Tu mała ciekawostka – Pablos opuścił produkcję tej ostatniej animacji na stosunkowo wczesnym etapie, zanim jeszcze wprowadzono do filmu Minionki. Jak ukraść Księżyc okazał się jednak najpopularniejszym dziełem w dorobku tego animatora i na spotkaniach z fanami Pablos często proszony jest o rysowanie tych żółtych urwipołci, z powstaniem których nie miał niczego wspólnego. Skończyło się na tym, że w końcu musiał nauczyć się rysować Minionki. 

Ale wróćmy do meritum. Komponując zespół produkcyjny, debiutujący w roli reżysera Pablos napotkał na niespodziewaną barierę. Nowe pokolenie animatorów nie było zaznajomione z niuansami tworzenia wysokobudżetowej animacji dwuwymiarowej, bo takich projektów już się praktycznie nie tworzy. Przy Klausie pracowało stosunkowo wiele osób, dla których ten film był pierwszym poważnym animowanym projektem, w którym brały udział. Twórcy filmu dosłownie musieli na nowo przeszkolić część ekipy, by nauczyć ich pryncypiów animacji rysunkowej. Jakby tego było mało, osoby pracujące przy tej animacji wymyśliły wiele nowych narzędzi, by nadać Klausowi unikalny wygląd. Tu też potrzebne były szkolenia. 

Jak powiedział sam reżyser: 


Celem było zachowanie wszystkiego, co w animacji dwuwymiarowej najlepsze i jednocześnie wyeliminowanie tych rzeczy, które były nie wyborem artystycznym, a ograniczeniem. W taki sposób, by animacja wyglądała znajomo i zarazem w jakiś sposób świeżo. Nie planowaliśmy upodabniania jej do trójwymiaru. Nie to było naszym celem. Chodziło nam o to, aby film wyglądał jak grafiki produkcyjne, które można oglądać w artbookach, ale bez zwyczajowego obniżania ich jakości. 


Film, z tego co jestem w stanie zaobserwować swoim nieprofesjonalnym okiem entuzjastycznego amatora powstał właściwie wyłącznie na jedynkach. Dla osób, które nie widziały mojego wideoeseju o Spider-Man Uniwersum i nie wiedzą, o czym mówię – krótkie wyjaśnienie. Na jedną sekundę materiału filmowego składają się dwadzieścia cztery klatki. W animacji oznacza to, że aby uzyskać najlepszą możliwą płynność obrazu na każdej klatce musi znajdować się nowy rysunek. Fachowo nazywa się to animowaniem na jedynkach. Utrzymanie takiej jakości jest jednak procesem bardzo kosztownym i bardzo czasochłonnym, więc zdecydowana większość kreskówek nie jest w stanie sobie na to pozwolić. Dlatego częściej widzimy tak zwaną animację na dwójkach – gdzie na sekundę materiału przypada dwa razy mniej klatek, ale każda z nich wyświetlana jest dwa razy dłużej. Animacja a trójkach, jak już się pewnie domyślacie, polega na tym, że przygotowuje się trzy razy mniej klatek i wyświetla je trzy razy dłużej. 

Klaus jest bardzo płynnie animowany. Wydaje mi się, że to jedna z kilku przyczyn, dla których wiele osób – w tym ja – początkowo założyło, że film powstał w trójwymiarze. Po tylu latach najzwyczajniej w świecie zapomnieliśmy już, jak dobrze może wyglądać rysunkowa animacja na jedynkach, bo takich rzeczy obecnie prawie nikt już nie robi. Kreskówki telewizyjne, gdzie współcześnie najczęściej widzimy animacje dwuwymiarowe, na ogół mają zbyt niskie budżety i zbyt krótki czas produkcji, by pozwolić sobie na takie rzeczy. Istnieją oczywiście wyjątki – jak na przykład ta niesamowita scena z piątego sezonu serialu Samurai Jack (o którym prędzej czy później będę musiał opowiedzieć na tym kanale) – ale jest ich bardzo niewiele. 

Drugim istotnym elementem, dla którego Klaus wygląda tak unikalnie jest oświetlenie. 

Cienie w animacji są czymś, czego właściwie się nie zauważa, a co często jest kluczowe w tym, jak wygląda dana produkcja. Umiejętnie wykorzystany, ekspresywny światłocień potrafi dodać kreskówce wizualnej głębi. Czasami samym oświetleniem można nadać scenie zupełnie inną atmosferę albo ton. Cienie pomagają urzeczywistnić świat przedstawiony, dać poczucie przestrzeni i większej dynamiki obrazu. 

Dla przykładu, jeśli już mówimy o animacji spod skrzydeł Netflixa – obejrzyjcie losowy odcinek Carmen Sandiego i zaobserwujcie, jak oświetlenie wpływa w tym serialu na nastrój poszczególnych scen, kompozycję ujęć i w jaki sposób przydaje dodatkowego wymiaru rysunkowym postaciom. Dla kontrastu, obejrzyjcie She-Rę, w której animatorzy bardzo rzadko wykorzystują światłocień, przez co postacie często wydają się płaskie i wyglądają mniej przekonująco. Wy tego nie widzicie. Wasze mózgi owszem i wysyłają Wam podświadome sygnały burzące tę iluzję. 

Aha, i żeby była jasność – bardzo lubię oba te seriale animowane i nie uważam, by She-Ra była gorsza od Carmen Sandiego. Po prostu każda z tych produkcji robi pewne rzeczy w inny sposób i niektóre rozwiązania działają w nich lepiej, a niektóre gorzej. Wiem, że She-Ra jest źródłem różnych kontrowersji i z pewnością wiele z Was ma na jej temat bardzo określoną opinię. Ja mam. Jeśli nasze opinie się różnią, jestem przekonany, że możemy odbyć na ten temat merytoryczną, rzeczową dyskusję. Chciałbym jednak prosić o to, by nie prowadzić jej w komentarzach pod tym filmikiem opowiadającym o czymś zupełnie innym. Z góry dziękuję. 

Wracając do Klausa. Na potrzeby tego filmu przygotowano specjalne narzędzia animacyjne służące właśnie nakładaniu cieni. Oprogramowanie rozróżniało pięć różnych rodzajów oświetlenia, w zależności od źródła światła, jego natężenia, warunków panujących w danym otoczeniu i tak dalej. Grupa artystów odpowiedzialna za ten aspekt filmu mogła swobodnie manipulować tymi odmianami światłocienia, by uzyskać pożądany w danym momencie efekt. W trakcie oglądania możecie zaobserwować, że cienie w Klausie nie są zwyczajnym nałożeniem ciemniejszych kolorów na niektóre obszary klatek, ale wyrafinowanym, złożonym procesem nadawania obrazowi głębi. 

Co ciekawe – jeśli kogoś interesują takie rzeczy – za stworzenie narzędzi umożliwiających tak złożone operowanie światłocieniem w animacji odpowiedzialny jest nasz rodak, Marcin Jakubowski, który był zresztą bardzo mocno zaangażowany w prace nad Klausem. Panie Marcinie, jeśli jakimś cudem ten materiał do Pana dotrze – chcę pogratulować tak niesamowicie dobrej roboty (i wybaczyć mi amatorskie uproszczenia jakie poczyniłem, by wytłumaczyć cały proces). Zdjąłbym czapkę, gdybym miał na głowie czapkę. 

Kolejną rzeczą odróżniającą Klausa od wielu innych tego typu produkcji jest fakt, że ekipa pracująca nad filmem połączyła zespół odpowiedzialny za layout z zespołem zajmującym się tłami. Wszystko jasne, prawda? Super, przejdźmy więc dalej… dobra, wygłupiam się. Już tłumaczę. 

Tworzenie teł w kreskówkach to proces, który można opisać w następujący sposób. Najpierw grafik koncepcyjny przygotowuje ogólny obraz tego, jak wyglądać będzie otoczenie danej sceny. Na tym etapie twórcy zwykle nie muszą przejmować się innymi zespołami pracującymi nad animacją. Ich zadaniem jest stworzenie samego wizualnego fundamentu filmu, biblioteki wizualnych odniesień, wymyślenie tego, jak mniej-więcej powinna wyglądać całość. Następnie artyści teł tworzą… no cóż, tła, które zostaną wykorzystane w filmie. Teraz do akcji wkraczają osoby odpowiedzialne za layout. Ich zadaniem jest stworzenie (na podstawie storyboardów i projektów teł) przestrzennej, czarno-białej siatki, która da animatorom precyzyjny pogląd na to, jak wygląda środowisko, w jakiej perspektywie znajduje się oko kamery, które obiekty znajdują się bliżej albo dalej i jaka jest kompozycja całego ujęcia. Celem jest dopasowanie tła do tego, w jaki sposób postacie i inne ruchome obiekty będą przemieszczały się po środowisku danej sceny. Następnie na layout nakładane są kolory. 

To bardzo czasochłonny i pracochłonny proces w tworzeniu animacji. Jest on jednak konieczny, jeśli kreskówka ma tworzyć iluzję rzeczywistego świata, a nie być tylko teatrem postaci odgrywających swoje role na tle barwnej tapety. W idealnej sytuacji każde z tych zadań wykonywane jest przez inny zespół specjalistów na innym etapie produkcji. W czasach istnienia zaawansowanych programów graficznych oraz uproszczenia niektórych etapów tworzenia kreskówek za layout i tła często odpowiedzialne są te same osoby. 

Twórcy Klausa natrafili tu na pewną przeszkodę – trudno było im znaleźć twórców layoutów, którzy przyzwyczajeni byli do pracy nad tak złożonymi projektami. Ostatecznie większość osób mających doświadczenia w layoucie robiła to na potrzeby telewizji, gdzie panują inne standardy. Dlatego ekipa produkcyjna zdecydowała się połączyć zespoły zajmujące się wszystkimi wyżej wymienionymi etapami animacji i nauczyć grafików koncepcyjnych sztuki tworzenia layoutu. Musiało być to logistycznym koszmarem, ale miało to swoje zalety. Często osoba, która projektowała grafikę koncepcyjną na samym początku tego cyklu była tą samą, która nakładała kolory na layout na samym końcu. To dało im komfort pracy nad znajomym materiałem i sprawiło, że layouty nie musiały być aż tak bardzo precyzyjne jak w przypadku, gdyby zajmowała się nimi inna osoba z innego zespołu. 

Mamy zatem płynną, precyzyjnie oświetloną animację stworzoną przez zespół osób od początku do końca mających bardzo dużą kontrolę nad materiałem. Rezultatem jest film, który wygląda wybitnie. 

Klaus nagrodzony został nominacją do tegorocznych Oskarów w kategorii najlepszego pełnometrażowego filmu animowanego. W chwili, w której nagrywam ten materiał nie mam pojęcia, czy twórcom udało się zdobyć złotą statuetkę. I wiecie co? Nawet niespecjalnie mnie to interesuje. Klaus jest wybitny niezależnie od tego, co zdecyduje amerykańska akademia filmowa. Najważniejszą nagrodę – zachwyt publiczności – już wygrał. 

Oczywiście, gdyby Klaus dostał Oskara być może pozytywnie wpłynęłoby to na status klasycznej animacji w Hollywood. Może studia produkcyjne zaczęłyby ponownie zamawiać rysunkowe projekty pełnometrażowe, a sztuka kręcenia kreskówek w 2D odżyłaby na nowo. Byłoby to bardzo pozytywnym zjawiskiem, i nie ukrywam, że po cichu liczę na taki właśnie obrót sprawy. Kolejny renesans dwuwymiarowej animacji, nie konkurującej ze swoim trójwymiarowym kuzynem, co dopełniającej go i wprowadzającej znacznie więcej różnorodności do świata wysokobudżetowego kina. To jest coś, czemu warto kibicować. 

Nawet jeśli tak się nie stanie – zawsze będziemy mieć Klausa, do którego będziemy mogli wrócić. Wiem, że ja będę wracał jeszcze wiele razy. 

piątek, 10 stycznia 2020

Mikołaj aktywista

fragment grafiki promocyjnej całość tutaj.

Klaus to hiszpański (anglojęzyczny) pełnometrażowy film animowany z 2019 roku, który robi wiele bardzo interesujących rzeczy zarówno w formie jak i w treści. Formalnie, choć momentami trudno w to uwierzyć, jest to film rysunkowy, stworzony w technice dwuwymiarowej. Dzięki benedyktyńskiej pracy jego twórców, którzy zadbali o staranną, płynną animację oraz pionierskim technikom oświetlenia i nadawania obrazowi głębi Klaus wygląda unikalnie, jak jakaś cudowna hybryda dwu- i trójwymiaru łącząca w sobie najlepsze rzeczy z obu tych perspektyw. Prawdopodobnie powinienem zatrzymać się w tym miejscu, w przeciwnym razie cztery następne akapity poświęcę wyłącznie opisom technik animacyjnych, którym ten film zawdzięcza swoją wizualną wyjątkowość – a nie o tym chcę dzisiaj pisać. Dość rzec, że Klaus znajduje się w ścisłej czołówce współczesnej animacji w ogóle i jest prawdopodobnie najciekawszym wizualnie filmem rysunkowym ostatnich lat.

W treści mamy natomiast do czynienia z bardzo prostą opowieścią, w której upchnięto zaskakująco wiele tematów i kontekstów. Na swoim najpłytszym poziomie Klaus to historia o emocjonalnym dojrzewaniu (w przypadku jednego głównego bohatera) i godzeniu się ze stratą (w przypadku drugiego). Główny bohater filmu, syn potentata pocztowego Jesper z powodu swojej krnąbrności i rozlazłości życiowej zostaje zesłany przez ojca na daleką północ, do położonego na wyspie miasta Smeerensburg, gdzie dostaje zadanie rozruszania lokalnej filii pocztowej. Smeerensburg okazuje się pogrążoną w apatii, zrujnowaną ekonomicznie i moralnie dziurą, którą trzęsą dwie nienawidzące się nawzajem rodziny, a brak działającego urzędu pocztowego jest tam prawdopodobnie najmniejszym problemem społecznym. 

Po kilku nieudanych próbach rozruszania interesu Jesper niemal gotów jest się poddać i wrócić do domu ze świadomością, że zostanie wydziedziczony, przedtem jednak – wskutek niespodziewanego splotu okoliczności – poznaje tytułowego Klausa, drwala mieszkającego samotnie na odludziu za miastem. Klaus, z przyczyn, o których dowiadujemy się później, ma na podorędziu olbrzymią kolekcję ręcznie wykonanych zabawek, które gotów jest porozdawać dzieciom z okolicy. Jesper planuje wykorzystać to jako pretekst do rozkręcenia interesu pocztowego. Ciągu dalszego domyślić się jest nietrudno, bo i też Klaus nie próbuje bawić się w żadnego narracyjne subwersje ani szokujące łamanie konwencji. To bardzo klasyczna opowieść o bardzo klasycznym wydźwięku. W miarę jej rozwoju Jesper zmienia się z samolubnego lekkoducha cynicznie wykorzystującego naiwność dzieci do własnych egoistycznych korzyści w społecznika i idealistę o wielkim sercu, a Klaus godzi się ze stratą i poczuciem porażki, które na długie lata wyobcowało go od reszty społeczeństwa.

Tematycznie Klaus robi ciekawą rzecz, budując fundamenty mitu Świętego Mikołaja na podstawie tego, z czym dziś zwykliśmy kojarzyć tę postać. Na przestrzeni filmu występują incydenty i gagi, które – po wielu latach przekazów ustnych – mogłyby przerodzić się w elementy mitologii otaczającej postać Mikołaja. Skąd wziął się zwyczaj wchodzenia przez komin? To jedyne niezabarykadowane wejście, przez które Jesper jest w tanie dostać się do wnętrza smeerensburgskiego domu. Węgiel w skarpecie zamiast oczekiwanego prezentu to rodzaj zemsty na wyjątkowo niegrzecznym dzieciaku, który w filmie upokorzył Jespera niedługo po jego przybyciu do miasta. Latający powóz z reniferami jest rezultatem nieudanej próby sabotażu działań obu głównych bohaterów, którą widziało jedno z dzieci. To drobne nasiona, które – przekłamane, niezrozumiane, rozcieńczone wielokrotnym powtarzaniem – po kilku pokoleniach zmienią się w zwyczaje kultywowane na całym świecie. Tak powstają mity.

Zdecydowanie najbardziej fascynującą rzeczą w Klausie jest jednak coś zupełnie innego – pokazanie, w jaki sposób następuje znacząca przemiana społeczna. Na początku filmu Smeerensburg zaprezentowany jest jako miejscowość beznadziejnie zakleszczona w toksycznym tradycjonalizmie, gdzie ludzie są dla siebie niemili, wyrządzają sobie nawzajem drobne przykrości i poważną przemoc nie z jakiejś konkretnej potrzeby, ale dlatego, że po prostu nie potrafią inaczej. W miasteczku nigdy nie pojawił się ktokolwiek, kto zainspirowałby ich do zmiany zachowania, ani nie nastąpił żaden znaczący bodziec, który by ich do niej zmusił. Kręgosłupem tego toksycznego stanu rzeczy jest odwieczny konflikt dwóch największych rodzin ze Smeerensburga. Wzajemna nienawiść stała się tradycją, celebrowaną nie dlatego, że jest komukolwiek potrzebna, zdrowa czy afirmująca lokalną społeczność, ale dlatego, że to tradycja, czyli coś, co ludzie zwykli podtrzymywać niezależnie od rezultatów. To na tradycji opiera się w znacznej mierze kształt każdej społeczności. Jeśli tradycje są złe i toksyczne – takie też będą kultywujące je społeczności.

Jak najłatwiej i najszybciej zmienić tradycję? Poprzez dzieci. Najmłodsi nie zdążyli jeszcze zaakceptować i przyjąć zastanego porządku rzeczy (nawet jeśli przez mimikrę naśladują zachowania i podejście dorosłych) dlatego znacznie łatwiej przedstawić im alternatywę – ponieważ nie nauczyły się jeszcze bezkrytycznie przyjmować status quo. Zaczęło się od niespodziewanej fali pozytywnych bodźców – deszcz zabawek od tajemniczego pana Klausa mieszkającego w lesie daleko poza miasteczkiem. To przyjemne, pozytywne uczucie bycia bezinteresownie obdarowanym przez kogoś prezentem dla wielu małych mieszkańców i mieszkanek Smeerensburga było prawdopodobnie pierwszym tego rodzaju doświadczeniem w ich życiu. Okazało się, że istnieje alternatywa i jest ona lepsza niż to, co mają do tej pory – dlatego zaczęły pytać o więcej. Od Jespera dowiedziały się, że jeśli będą grzeczne zasłużą na więcej. Dlatego przez miasteczko zaczęła przelewać się fala dobroczynności, która uruchomiła reakcję łańcuchową. Oczywiście – zauważy ktoś o cynicznym spojrzeniu na świat – dzieci zachowują się w taki sposób z czysto egoistycznych powodów. Po prostu wiedzą, że dobre zachowanie zapewni im nową, ładną zabawkę. Jesper mówi o tym zresztą dość otwarcie w jednej ze swoich rozmów z Klausem. Tyle tylko, że… na tym to przecież polega, prawda? Bycie dobrą osobą powinno się opłacać, a pokazanie dzieciom tej zależności w tak prosty, bezpośredni sposób oswaja je z tą ideą.

Nie wszystkim podoba się ta zmiana. Głowy obu największych rodów Smeerensburga widzą w Jesperze i Klausie wielkie zagrożenie dla siebie. Nie dlatego, że poczciarz i cieśla umyślnie próbują podważać ich autorytet – ale dlatego, że pokazują odmienny sposób myślenia o świecie i układania się z innymi ludźmi. Lepszy sposób, bezpieczniejszy i dający więcej korzyści dla wszystkich zainteresowanych. Nestorowie rodzin sprzeciwiają się temu nie dlatego, że nowy porządek rzeczy zagraża im w jakikolwiek realny sposób – ale dlatego, że nowy porządek rzeczy jest wbrew Tradycji. Głowy rodzin nie tracą żadnej realnej władzy pozwalając na powolne rozbrojenie napięć społecznych w mieście – tracą jednak władzę symboliczną, legitymizowaną przez Tradycję. Łatwo jest manipulować ludźmi, którzy nawzajem się nienawidzą i sobie nie ufają – wystarczy zagrozić im wykluczeniem z grupy, do której należą już teraz, bo nie istnieje dla nich żadna alternatywa. Jeśli ten strach i nieufność podtrzymywane są przez kultywowaną od dawien dawna tradycję, tym lepiej – bo wtedy potencjalny buntownik musi mierzyć się nie tylko z porządkiem społecznym, ale również z tym przytłaczającym dziedzictwem, im starszym, tym mocniej sugerującym, że zawsze tak było, alternatywa nie istnieje i próby buntu skończą się źle. Jak na film o tak tradycjonalistycznej figurze jak Święty Mikołaj Klaus okazuje się więc zaskakująco transgresyjny.

Najlepsze jest w tym wszystkim to, że rezultat – radykalna pozytywna zmiana społeczna w miasteczku – nie jest wypadkową jakiegoś starannie zaprojektowanego planu. Klaus chciał po prostu rozdać dzieciom zabawki, których widok z pewnością sprawiał mu ból. Jesper chciał wrócić do swojego wygodnego życia w luksusach. Dzieci chciały nowe zabawki. Po prostu drobne akty dobra i życzliwości (nawet jeśli czasami podszyte egoizmem i interesownością) zderzyły się ze sobą i, dzięki odrobinie szczęścia, nabrały pędu śnieżnej kuli. Klaus pokazuje, że zmiana na lepsze jest możliwa, ale jedynie jeśli dostatecznie wiele osób będzie skłonne na poświęcić temu czas i serce.

PS: Wiem, że mojego bloga czytują również rodzice małych dzieci. Chciałbym w tym miejscu ich uprzedzić, że komiks pod tytułem Klaus autorstwa Granta Morisona i Dana Mory wydawany przez wydawnictwo Boom! Studios (w naszym kraju wydany przez wydawnictwo KBOOM) nie ma nic wspólnego z tą animacją i zdecydowanie nie nadaje się dla młodszych czytelników. Piszę tu o tym, bo znany mi jest przynajmniej jeden incydent, w którym nieroztropny rodzic po rodzinnym seansie netfliksowego Klausa kupił swoim pociechom tę pozycję. Rezultat był… cóż, wyjątkowo niekomfortowy dla wszystkich zainteresowanych.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...