Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Ayreon. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Ayreon. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 12 listopada 2013

A imię jego czterdzieści i dwa

fragment grafiki autorstwa Alexandra Krenina, całość tutaj.

On znowu to zrobił. Po wydanym w 2008 roku dwupłytowym albumie 01011001, w którym nastąpiło ostateczne zamknięcie wszystkich wątków tej długiej, epickiej sagi ubranej w szaty opery rockowej wydawało się, że projekt o nazwie Ayreon dobiegł już końca. Przecież dowiedzieliśmy się w końcu, jaki los spotkał prastarą, potężną rasę Forevers, która na wskutek postępu technologicznego i cyborgizacji własnych ciał powoli zatracała zdolność odczuwania emocji. Rok temu powstał jeszcze mały spin-off w postaci solowego albumu Lost in the New Real, w którym zwieńczenie zyskuje wątek Pana L. Sam projekt nie jest co prawda zaliczany do kanonu, ale dla mnie ten krążek to sama esencja tego, czym fabularnie jest Ayreon – nawet, jeśli nie grzmi na nim cała armia zaproszonych gości.

Lecz oto jest – po pięciu latach od 01011001 ukazał się nowy album opublikowany pod szyldem Ayreon, a noszący tytuł The Theory of Everything. Już po pierwszym newsie dotyczącym tego wydarzenia widziałem, czego będę słuchał w tym roku. Kolejne wieści nastrajały mnie coraz bardziej optymistycznie. Okazało się, że fabuła będzie kompletnie autonomiczna w stosunku do poprzednich części i poruszać będzie tematy obyczajowe. Co dla Ayreona zawsze jest dobre, bo to właśnie obyczajowy The Human Equation jest zdecydowanie najlepszym albumem wchodzącym w skład sagi. Nazwiska osób, które wezmą udział w nagraniach też swoje znaczą – na wokalu znaleźli się, między innymi, Christina Scabbia z Lacuna Coil, Marco Hietala z Nightwisha oraz John Wetton z King Crimson. W nagraniach muzyki natomiast maczały palce takie tuzy jak Rick Wakeman, były klawiszowiec legendarnej formacji Yes, Jordan Rudess z Dream Theater czy Steve Hackett, ex-gitarzysta Genesis. Ta wyliczanka oczywiście nie wyczerpuje bynajmniej pełnej listy zaproszonych do projektu artystów, których imię, jak zwykle, brzmi Legion. Należy wszakże wspomnieć, iż w tym wypadku Arjen Anthony Lucassen, dowódca tej doraźnie powołanej armii, nieco się ograniczył, bowiem na poprzedniej płyty z serii Ayreon śpiewało siedemnaścioro piosenkarzy i piosenkarek. Tu mamy ósemkę i – co ciekawe – nie ma wśród nich samego Arjena. To pierwsza taka sytuacja od czasów krążka Universal Migrator Part 2: Flight of the Migrator.

Sama opowieść też jest znacznie bardziej kameralna. To historia błyskotliwego i bardzo wrażliwego młodzieńca cierpiącego na zaawansowany zespół sawanta, którego ojciec jest naukowcem za wszelką cenę starającym się odkryć Teorię Wszystkiego. Sama opowieść pozbawiona jest jakichkolwiek odniesień do czystego gatunkowo science-fiction i skupia się bardziej na motywie dążenia do odkrycia tytułowej Teorii oraz związanych z tym zawirowań w relacjach międzyludzkich. Pojawiają się motywy znane z The Human Equation -  romantyczna miłość, toksyczny ojciec, dążenie do pewnego z góry określonego celu. Historia jest jednak znacznie mniej mistyczna i chyba trochę bardziej dramatyczna, co jednak nie wychodzi jej na dobre. Nie zrozumcie mnie źle, fabuła The Theory of Everything jest naprawdę udana, taka trochę szekspirowska w modernistycznym wydaniu, momentami bardzo emocjonująca, ale zarazem dość prosta i przewidywalna. O ile w The Human Equation fabuła była jednym z równorzędnych składników, tak tutaj powraca do roli podrzędnej wobec muzyki.

Która jest świetna. Ale to już przecież tradycja. Na przestrzeni kolejnych albumów Ayreona Arjenowi udało się ukonstytuować pewien unikalny styl – mocno oldschoolowa mieszanka  elektroniki, ciężkiego rocka, folku oraz elementów metalu i muzyki poważnej. Często zarzuca się Arjenowi, że jego twórczość jest czasami wtórna w stosunku do tego, co skomponował wcześniej, ale przy jego mocach przerobowych nie dało się uniknąć pewnych schematyzmów. Co do The Theory of Everything – odnoszę wrażenie, że ten album jest trochę mniej mroczny, niż poprzednia płyta. Nieco więcej na nim folku i elektroniki. Nie jakoś dominująco, bo proporcje zmieniają się w dosyć ograniczonym stopniu, ale słychać przesunięcie akcentów na łagodniejsze brzmienia (choć nie brakuje też nieco cięższych momentów). Całość spięta jest charakterystycznym, wpadającym w ucho tematem muzycznym (możecie go usłyszeń na przykład tutaj), który czasami powtarza się w kilku odmiennych aranżacjach. Wokalnie największe wrażenie zrobił na mnie Michael Mills wcielający się w rolę Ojca – jego kreacja jest bardzo ekspresyjna i zapadająca w pamięć. Wyróżnia się również JB grający Nauczyciela i Christina Scabbia wcielająca się w Matkę – oboje mają bardzo charakterystyczne i pasujące do swoich ról wokale. Pozostali wypadają niewiele gorzej i generalnie pod tym względem bardzo trudno jest się do czegokolwiek przyczepić. Na The Theory of Everything składają się cztery przeszło dwudziestominutowe utwory zwane “Fazami”. Każdy z nich podzielony jest na kilka, kilkanaście mniejszych sekcji, których łącznie jest czterdzieści dwie – i bynajmniej nie jest to przypadkowa liczba. Akurat żonglowanie cyferkami nie jest w Ayreon niczym nowym (patrz tytuł poprzedniego albumu), a tutaj wyszło to naprawdę fajnie, dodając do koncepcji kolejną warstwę.

Nie ukrywam – spodziewałem się czegoś więcej. Nie wiem, z jakiego powodu, może to kwestia zbyt wygórowanych oczekiwań. Może obietnica obyczajowej historii rozbudziła we mnie nadzieję na usłyszenie czegoś formatu przegenialnej The Human Equation. Tymczasem The Theory of Everything to po prostu kolejna znakomita płyta, która pod żadnym względem nie ustępuje poprzedniczkom, ani nie przynosi wstydu Lucassenowi. Kawał świetnej, nietuzinkowej muzyki w niezłym wydaniu. Czy można chcieć czegoś więcej?

środa, 28 listopada 2012

RP#1: Podsumowanie

fragment grafiki autorstwa Martina Stranki, całość tutaj.

I oto jest – po dwudziestu notkach (plus wstęp) nadszedł czas na zakończenie tego potężnego blogowego przedsięwzięcia. Pierwsze rekolekcje popkulturowe oficjalnie uważam za zamknięte.

Jak je oceniam? Na pewno włożyłem w nie sporo pracy, ale myślę, że się opłaciło. Nie tylko dla stałych czytelników bloga – którzy, podejrzewam, w dużej części raczej nie byli zbyt zainteresowani rozbieraniem na części pierwszej było, nie było, niszowej rock opery – ale przede wszystkim dla mnie. Opracowując kolejne notki zdołałem w znacznym stopniu pogłębić zrozumienie The Human Equation, które do tej pory odbierałem bardziej na poziomie emocjonalnym, niż analitycznym. Żeby nie było niedomówień – dalej je tak odbieram, zawsze łzy stają mi w oczach pod koniec tego niezwykłego muzycznego misterium i nie mam najmniejszego zamiaru się tego wstydzić. Teraz jednak udało mi się usystematyzować całość, poukładać ją sobie w głowie, co sprawiło, że dzieło Lucassena budzi we mnie jeszcze większy podziw i uznanie.

Co dalej? Oczywiście, po krótkim urlopie wracam do regularnego blogowania, a tymczasem zaczynam się zastanawiać, o czym traktować będą kolejne rekolekcje? Bo że kolejne rekolekcje będą, to nie ma nawet najmniejszych wątpliwości, pytanie tylko, jaki tekst kultury popularnej będzie ich przedmiotem? Mam kilka typów. Najbardziej kuszący wydaje trzeci sezon serialu Torchwood, który – podobnie jak The Human Equation – też podzielony jest na rozdziały-dni. Mam też chrapkę na Dear Esther, serial Metal Hurlant Chronicles czy komiksową serię Planetary. A zatem – pomysłów jest co niemiara (a gdyby ktoś miał jeszcze jakieś ciekawe propozycje, zapraszam do podzielenia się w komentarzach), pozostaje tylko pytanie – kiedy, u diabła, mam niby to zrobić? Największą wadą rekolekcji jest ich czasochłonność, przygotowanie pierwszych blogowych rekolekcji popkulturowych zajęło mi kilka naprawdę pracowitych tygodni i nie jestem pewien, czy w najbliższym czasie będę miał ochotę na taki maraton. Oczywiści kolejne raczej nie będą tak obszerne, jak te tutaj – choć jeśli skuszę się na Planetary notek będzie niemal trzydzieści. Jej. Trzydzieści grubaśnych notek. Nie dam rady. Albo dam, ale się wypalę. Tak czy inaczej – muszę spróbować.

wtorek, 27 listopada 2012

RP#1: 20. Dzień dwudziesty - Konfrontacja

fragment grafiki autorstwa Martina Stranki, całość tutaj.

Tytuł: Day twelve - Confrontation

Cytat:
[Best Friend] See his mouth, he tries to speak
He cannot move, his voice is weak...
[Me] My dear friend can you hear me now?
I'll try to tell you how I feel
[Best Friend] I feel the pain inside of you
Tell me please, what can I do?
[Me] Listen well to what I have to say
I have to tell you... of my betrayal

Dwadzieścia dni. Dwadzieścia śpiączki będącej medyczną zagadką i psychologicznym fenomenem. Dwadzieścia dni bólu, wspomnień, niepewności, wątpliwości i nadziei. Dwadzieścia dni rozmów z własnymi uczuciami, emocjami, lękami i ambicjami. Dwadzieścia dni rachunków, obliczeń i kalkulacji ludzkiego równania. To już koniec – Ja otwiera oczy i przestaje być więźniem własnego ciała i umysłu.

Najlepszy Przyjaciel zauważa, że Ja odzyskał przytomność i stara się coś mu powiedzieć. Odczuwa też jego ból, który nie ma nic wspólnego z fizycznym cierpieniem. Ja wyznaje mu swoje przewiny – ujawnia, że to przez niego Najlepszy Przyjaciel stracił pracę, nie tai niczego, nie łagodzi, ani się nie usprawiedliwia. Najlepszy Przyjaciel przyznaje, że podejrzewał taki stan rzeczy, ale dopiero w tym momencie zyskał pewność. To wyznanie powoduje ulgę Ja, choć wie on, że najprawdopodobniej zostanie przez to znienawidzony i odtrącony, jednak Najlepszy Przyjaciel natychmiast zaprzecza. Potrafi zrozumieć i wybaczyć, ponieważ sam też nie jest bez winy, sam także jest człowiekiem i też w jakiś sposób zawiódł Ja. Wypadek ukazał priorytety Najlepszego Przyjaciela – praca ważna, przyjaciel ważniejszy, a kluczem do przetrwania tej sytuacji jest wzajemne przebaczenie.

Głos Żony miesza się z głosem Miłości w refrenie mówiącym o powrocie i przebaczeniu. W refren, bardzo dynamiczny i pięknie zaśpiewany przez duet Findlay/Bovio pod koniec wkrada się dysonans i charakterystyczny arjenowski elektro-trip łamiący rytm utworu. Po chwili odzywa się Udręka, który wciąż stara się podkopać morale Ja, zapewniając go, że zwycięstwo jest krótkotrwałe, a w przyszłości czeka go jedynie ból. Namiętność zapewnia jednak, że siłą woli i determinacją ma szanse być lepszym człowiekiem i pokazać światu, na co go stać. Rozsądek gratuluje właściwych wyborów, jakie doprowadziły Ja do zwycięstwa i pomyślnego rozwikłania równania swojego życia. Duma przyłącza się do owacji i chwali Ja za to, że zdołał narodzić się na nowo – lepszy, silniejszy, mądrzejszy.

Strach pyta, czy jest absolutnie pewien, że chce wrócić do świata żywych, że wciąż tlą się w nim wątpliwości. Ja oznajmia, że wierzy, iż zasługuje na drugą szansę daną mu przez los i zrobi wszystko, by mądrze ją wykorzystać. Kiedy strach poddaje w wątpliwość możliwość racjonalnego myślenia i decydowania o sobie Ja, ten zapewnia go, że wszystko jest już w najlepszym porządku, że odzyskał równowagę i przetrwa tę próbę. I w tym momencie zdaje sobie sprawę, że na dobre wrócił już do świata żywych, że odzyskał kontrolę nad swoim ciałem i że żyje.

Reifikacje żegnają się z nim, jedna po drugiej. Ja odradza się, jako lepszy człowiek. Wypadek w pewnym sensie go zabił – ale teraz narodził się na nowo. I choć ból i niepewność będą mu towarzyszyć do końca życia, to jednak z pomocą bliskich i tego, czego nauczył się w czasie śpiączki nigdy nie spojrzy wstecz, a rozpocznie nowe lepsze życie. I tym zapewnieniem kończy się jego historia.

Dalej słychać już tylko elektroniczne głosy oznajmujące koniec pracy urządzania zwanego dream sequencerem. Po kilku chwilach absolutnej ciszy odzywa się niesamowity głos postaci znanej, jako Odwieczny z Gwiazd (Forever of the Stars), która oznajmia, że pod wpływem tego doświadczenia zaczęła przypominać sobie, czym są emocje. Może to budzić konfuzję u osób, które nie są świadome szerszego kontekstu sagi Ayreon opowiadającej o prastarej rasie kosmitów, która w pewnym momencie egzystencji utraciła zdolność odczuwania uczuć i, w celu odzyskania tej umiejętności, powołała do istnienia ludzkość. W kontekście The Human Equation te rewelacje nie mają jednak żadnego znaczenia, bo historia nie jest przez to ani odrobinę mniej przejmująca. W końcu dream sequencer (o czym wiemy z podwójnego albumu The Universal Migrator) nie potrafi tworzyć wspomnień, a jedynie je odtwarzać. A zatem, gdzieś w ayreonowskim Wszechświecie, ta historia istotnie się wydarzyła.

Muzycznie ostatni utwór albumu to coś niesamowitego – doskonale skomponowany i rozplanowany, o narastającym natężeniu emocji i tempa, które pod koniec powoduje potężny skok adrenaliny. Ostre dźwięki gitar, ciekawe kompozycje, ekspresyjny wokal – wszystko, co najlepsze w tej operze kumuluje się w jej zakończeniu. Siedem minut absolutnego muzycznego i emocjonalnego odlotu.

Historia naszego bohatera dobiegła końca. Nie wiemy, co stało się z nim dalej, nie wiemy, czy ostatecznie odniósł zwycięstwo – może rany, jakie zadał bliskim okazały się ostatecznie nie do zaleczenia. Może, po pewnym czasie, powrócił do swojego poprzedniego życia. Może. Ale ja wolę wierzyć, że mimo wszystkich przeciwności losu Ja spędził długie i szczęśliwe życie przy boku Żony, a więź z Najlepszym Przyjacielem była nawet silniejsza, niż przed wypadkiem, bo nie zatruwały jej kłamstwa i niedopowiedzenia. I choć nigdy do końca nie uciszył demonów przeszłości, to jednak, mimo wszystko, bilans jego życia wyszedł na plus.

Że równanie zostało rozwiązane poprawnie.

poniedziałek, 26 listopada 2012

RP#1: 19. Dzień dziewiętnasty - Ujawnienie

fragment grafiki autorstwa Martina Stranki, całość tutaj.

Tytuł: Day eleven - Disclosure

Cytat:
[Love] Don't be afraid, her heart belongs to you
[Passion] Don't be afraid, don't keep her waiting
[Love] It's time to rise, and tell them what you feel
[Passion] You have to let them know
[Love] Here the dream ends, this is real

Jedenasty dzień w pełni należy do Najlepszego Przyjaciela i osobliwej spowiedzi, jaką kieruje do Ja. Okazuje się, że to właśnie jego główny bohater widział z Żoną tuż przed wypadkiem. Najlepszy Przyjaciel tłumaczy się Ja, że pchnęło go do tego położenie, w jakim się znalazł – stracił pracę, Ja zaczął się od niego oddalać, w życiu uczuciowym też mu nie szło. Żona była zresztą w podobnej sytuacji. Oboje w jakiś sposób czuli, że tracą bliską im osobę, co z kolei zbliżyło ich do siebie.

Najlepszy Przyjaciel doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że przekroczył pewną granicę, że w kontaktach z Żoną wstąpił na obszar intymności zarezerwowany tylko dla Ja. Rozumie to i szczerze tego żałuje. Zaczyna podejrzewać, że Ja widział ich oboje tego feralnego dnia i właśnie to pchnęło go ku próbie samobójczej. Żona także przeprasza Ja za ten incydent i oboje zapewniają, że nie miał on podłoża romantycznego, zaś to nieobecność i odsunięcie się Ja pchnęła ich ku sobie.

Żona zapewnia, że kocha tylko i wyłącznie Ja. Główny bohater w końcu zyskuje pewność – ma do czego wracać. Mimo wszystkich błędów, jakie popełnił, mimo wszystkich niesłusznych decyzji i zła, jakie wyrządził, wciąż ma, do czego wracać. Odzywa się Miłość, zapewniająca Ja, że uczucia Żony żywione wobec niego są szczerze i prawdziwe, Namiętność ponagla bohatera. Miłość każe mu wyznać Żonie i Najlepszemu Przyjacielowi wszystkie swoje uczucia, Namiętność popiera ją. W końcu Miłość oznajmia, że sen dobiegł końca, zaś Ja zaczyna wybudzać się ze śpiączki.

Piosenka jest dosyć specyficzna – rozpoczyna się od wyznania Najlepszego Przyjaciela, podmalowanego tłustymi, drażniącymi ucho rytmami – słuchając tego fragmentu niemal fizycznie odczuwamy trudność, z jaką kolejne słowa przechodzą mu przez usta. Ukojenie przynoszą refreny śpiewane przez Żonę i końcowe fragmenty, które, czysto muzycznie, mówią o wyzwoleniu i nadziei. Charakterystyczny motyw pojawiający się w trzeciej minucie (i poprzedzający go, cichy elektroniczny wstęp) jest już odą do zwycięstwa i przełomowym punktem opowieści.

To już prawie koniec. Ja budzi się, wraca do życia. Czeka go jeszcze jedna, najtrudniejsza próba – wyznanie swoich win najbliższym w nadziei na przebaczenie. Wie, że musi to zrobić i na pewno się nie zawaha – zbyt wiele przeszedł w ciągu ostatnich dziewiętnastu dni, zbyt wiele dokonał, by wycofać się tuż przed końcem. Ostatni dzień śpiączki, ostatni rozdział opowieści jeszcze przed nim. I przed nami.

niedziela, 25 listopada 2012

RP#1: 18. Dzień osiemnasty - Zrozumienie

fragment grafiki autorstwa Martina Stranki, całość tutaj.

Tytuł: Day eighteen - Realization

Cytat:
[Me] Let me out!

Nadszedł czas podsumowania. Ja ma już wszystkie składniki równania swojego życia, ostatnie tajemnice zostały rozwikłane, wszystkie dane są już zapisane. Pozostały tylko obliczenia. Decyzje.

Zacznę nietypowo, bo od warstwy muzycznej, która jest tu prawdziwym małym dziełem sztuki – motyw przewodni utworu jest powtórzony kilkanaście razy, za każdym razem na nieco innym instrumentarium, co daje oszałamiające wrażenie. Ten korowód dźwięków trwa blisko trzy czwarte utworu, a w międzyczasie słyszymy skrzypce, flet irlandzki, syntezatory, gitary basowe i elektryczne, wiolonczelę i wiele innych instrumentów, nie ma tu jednak ani krzty chaosu, wszystko znajduje się na swoim miejscu, przejścia pomiędzy kolejnymi fragmentami są płynne i naturalne. Ta orgia dla uszu mogłaby nawet przyćmić ostatnią minutę utworu, gdzie pada wiele dramatycznych słów, gdyby nie niesamowicie wysoki poziom ekspresji słyszanych przez nas głosów i poziom zaangażowania emocjonalnego słuchacza (które, w moim przypadku, było ogromne).

Rozsądek pyta Ja o jego decyzje – teraz, skoro zna już całą prawdę, jak postąpi? Bohater odpowiada, że wciąż nie jest w stanie uwierzyć w to, czego się dowiedział. Namiętność sugeruje zemstę, odwet, Ja się nie zgadza, twierdząc, że musi być inne wyjście z tej sytuacji. Duma domaga się podjęcia jakiegokolwiek działania, byle tylko przerwało ono śpiączkę, ponieważ ma już dość upokarzającego ubezwłasnowolnienia. Miłość podsuwa rozwiązanie – według niej kluczem jest wybaczenie i wielkoduszność. Udręka z charakterystycznym dla siebie cynizmem twierdzi, że najlepiej dla wszystkich zainteresowanych byłoby, gdyby Ja po prostu umarł, co spotyka się z twardym sprzeciwem bohatera, który twierdzi, że jest w stanie wygrać tę walkę. Strach pyta, czy aby na pewno Ja da radę stanąć w obliczu swoich przewin, na co ten odpowiada, że musi odsłonić głęboko tajone uczucia, zdobyć się na uczciwość wobec bliskich.

Najlepszy Przyjaciel dostrzega emocje malujące się na twarzy Ja, rozumie, że w jego wnętrzu toczy się walka. Ja krzyczy bezgłośnie o pomoc, wsparcie. Żona deklaruje, że nie powinien nawet wątpić w to, że pragną jego powrotu. Całość kończy dramatyczny krzyk „Wypuśćcie mnie!”. Ja ma już w ręku wszystkie karty, wie, co musi zrobić, by rozwiązać równanie, uratować swoje życie, odbudować więzi z Żoną i Najlepszym Przyjacielem. Nim jednak do tego dojdzie, musi się jeszcze czegoś dowiedzieć. Ostatnia sprawa do załatwienia, ostatni grzech do wyznania. Co ciekawe – tym razem to nie on zawinił. Ale o tym dopiero jutro.

sobota, 24 listopada 2012

RP#1: 17. Dzień siedemnasty - Wypadek?

fragment grafiki autorstwa Martina Stranki, całość tutaj.

Tytuł: Day Seventeen: Accident?

Cytat:
[Reason] Tears of sorrow fill your eyes
Your cold and wretched life flashes by
Is that your father standing there?
You turn the wheel, you no longer care...

Siedemnasty dzień śpiączki. Ostatnia i najważniejsza zagadka całej tej opowieści znajduje rozwiązanie właśnie w tym dniu, właśnie tu i teraz.  Co, doprowadziło do wypadku, który zapoczątkował przemianę wewnętrzną głównego bohatera? Dowiemy się tego już za moment. Zapnijcie pasy, moi drodzy. Zapnijcie pasy.

Przemawia Rozsądek – czysta logika, spokojny głos stawiający Ja w obliczu suchych faktów, jeszcze dramatyczniejszych przez fakt, że są serwowane tak beznamiętnym głosem. Godzina trzynasta. Główny bohater wraca do domu. Wyniszczające go poczucie winy i bezradności, świadomość utraty kontroli nad własnym życiem i staczanie się po równi pochyłej sprawia, że jest on już tylko strzępem, wrakiem człowieka. Jedyną osobą, jaka utrzymuje go na powierzchni jest Żona, w której zawsze znajduje wsparcie, nie dając jej wszakże nic w zamian, ani odrobiny czułości, ani odrobiny zrozumienia. Zaplątany w gęstej sieci własnego życia potrafi już tylko i wyłącznie odliczać minuty do powrotu do niej.

Kiedy dostrzegł ją w ramionach innego, całe jego życie legło w gruzach. Niedostrzeżony przez Żonę i jej kochanka, Ja wycofuje się z powrotem do samochodu. Opowiadający tę historię Rozsądek i usprawiedliwiająca się  nad jego łóżkiem Żona nie precyzują, czy zdrada miała charakter stosunku seksualnego, czy jedynie pieszczot, ale nie ma to na dłuższą metę żadnego znaczenia – Ja jest zdruzgotany. Stracił jedyną osobę, która pozostała mu na świecie, której miłość była kotwicą utrzymującą do przy życiu. Przekręcił kluczyk w stacyjce i ruszył drogą. Coraz szybciej i szybciej. Udręka namawia go do ostatecznego kroku, w końcu nie pozostało mu już nic innego. Stracił wszystko, wszyscy go opuścili – z jego winy. Nim Ja gwałtownym ruchem kierownicy skręca z drogi, wydaje mu się, że w oddali widzi sylwetkę ojca – tego, który zawsze twierdził, że jego syn jest nieudacznikiem, a teraz jego proroctwo ostatecznie się spełnia.

Żona błaga Ja o wybaczenie, Namiętność i Udręka ostatecznie go pogrążają, uświadamiając, czemu wypadek spowodował śpiączkę i paraliż – ponieważ jego podświadomość wie, że nie ma już do czego wracać, że po drugiej stronie powiek nie ma już niczego, czego można by się było chwycić.

Muzycznie utwór może nie wybija się ponad bardzo wysoką średnią tego albumu, ale warstwa narracyjna w pełni to wynagradza. Przejmujące dźwięki wbijają się w umysł i nie pozostawiają obojętnym, stanowiąc perfekcyjne tło dla toczącej się opowieści.

piątek, 23 listopada 2012

RP#1: 16. Dzień szesnasty - Nieudacznik

fragment grafiki autorstwa Martina Stranki, całość tutaj.

Tytuł: Day sixteen - Loser

Cytat:
[Rage] NEVER! NEVER! NEVER! NEVER! NEVER! NEVER! NEVER! NEVER!
You're killing it from afar, go tell it in a bar
You're killing it from afar my father!

Kolejna perełka – I to dość nieoczekiwana. Na arenę wydarzeń wkracza bowiem nie kto inny, jak Ojciec (Father) głównego bohatera, który składa mu wizytę w szpitalu. Nie mamy pojęcia, co sprawiło, że pojawił się przy łóżku syna, biorąc pod uwagę ich dotychczasowe relacje trudno przypuszczać, by przyszedł z własnej woli. Bardziej prawdopodobne, że to Żona lub Najlepszy Przyjaciel wymogli na nim wizytę, w nadziei, że głos rodziciela pomoże Ja w odzyskaniu przytomności.

Jeśli ktoś liczył na pojednanie po latach, srodze się rozczaruje – Ojciec to wciąż taka sama kreatura, jaką znamy ze wspomnień głównego bohatera. Pyszny, zapatrzony w siebie egocentryk, cyniczny drań i socjopata. Z jego kanibalizującej cały utwór przemowy dowiadujemy się, że po opuszczeniu rodziny Ojciec zatracił się w hedonizmie i w pewnym sensie zatracił kontakt z rzeczywistością. Pod pewnymi względami trudno mu nie współczuć, jako że nigdy nie udało mu się nawiązać jakichkolwiek zdrowych relacji międzyludzkich, zaś kolejne jego małżeństwa kończyły się tak samo, jak pierwsze, zaś jego liczne potomstwo zasilało szeregi drobnych przestępców i lądowało w więzieniach. Z drugiej jednak strony – ociekający samozadowoleniem i poczuciem własnej doskonałości głos niesamowitego w tej roli Mike’a Bakera nie pozwala na żywienie do tego człowieka jakichkolwiek pozytywnych uczuć, choćby nawet odrobiny współczucia. Ojciec w swojej tyradzie wypomina Ja jego nieudactwo, podważa nawet fakt ich pokrewieństwa („You don't even look like me, ha! Not even close!”) i deklaruje, że jego obecność tutaj umotywowana jest jedynie chęcią bycia świadkiem ostatecznej życiowej porażki Ja, z jego postawy bije jednak jakaś żałosność, jakby Ojciec zdawał sobie sprawę z faktu, że tak naprawdę zmarnował życie, stara się jednak zagłuszyć te myśli egocentryzmem. W jakiś sposób czyni to z niego postać tragiczną. Porównując się z Ojcem, Ja widzi, kim mógł się stać, gdyby jego życie potoczyło się inaczej, gdyby Los nie postawił na jego drodze Żony i Najlepszego Przyjaciela, albo gdyby on sam podjął inne decyzje, postąpił inaczej, poszedł inną drogą. Ja nie jest swoim Ojcem, co uświadamia sobie w tym momencie.

Na monolog rodziciela reaguje tylko jedna reifikacja – Gniew, w szalenie emocjonalnym wyparciu wszystkiego, co mówi Ojciec. Jak wspominałem wcześniej, Gniew jest najbardziej pierwotnym aspektem osobowości Ja i tylko on był w stanie obronić się przed tak destruktywnym przeżyciem, jak wizyta Ojca.

Muzycznie utwór zaskakuje etnicznym instrumentarium i ewidentnie folkowo-irlandzkimi brzmieniami. To zestawienie sprawdza się rewelacyjnie i wybija się na stosunkowo zwartej całości albumu, na szczęście nie na tyle, by swoim odmiennym brzmieniem zakłócić koncepcję muzyczną opery.

czwartek, 22 listopada 2012

RP#1: 15. Dzień piętnasty - Zdrada

fragment grafiki autorstwa Martina Stranki, całość tutaj.

Tytuł: Day fifteen - Betrayal

Cytat:
[Fear] You'll never talk, he'll never know
What you have done

Piętnasty dzień śpiączki. Ja w końcu przypomina sobie szczegóły z ostatnich dni przed wypadkiem. Teraz musi się z nimi zmierzyć. I my także – bowiem to, czego dowiemy się na tema głównego bohatera może zmienić nasze podejście do tej postaci, choć w świetle tego, czego dowiedzieliśmy się o nim do tej pory nie jest to przecież nic zaskakującego. Ale jednak robi na nas wrażenie. Chyba. Bo na mnie zrobiło.

Strach rozpoczyna opowieść o tym, jak w przedsiębiorstwie, w którym pracowali Ja i Najlepszy Przyjaciel zwolniła się pozycja dyrektora firmy. Obaj bohaterowie mieli szanse na otrzymanie tego stanowiska, Ja wiedział jednak, że to Najlepszy Przyjaciel był lepszym kandydatem na to stanowisko. Niskie poczucie własnej wartości i chorobliwa ambicja pchnęła więc ja do rzeczy strasznej, niedopuszczalnej.

Udręka przypomina, jak Najlepszy Przyjaciel opowiadał o drobnym przekręcie, jakiego musiał dokonać w rachunkach firmy, kiedy przypadkowo stracił część aktywów. Nic nadzwyczajnego, wiele osób robiło takie rzeczy. Tyle tylko, że Ja udało się dokopać do zapisów obciążających Najlepszego Przyjaciela, które potem z rozmysłem zostawił na widoku tak, żeby mogli się na nie natknąć wszyscy współpracownicy.

Ja staje twarzą w twarz ze wspomnieniami człowieka, jakim był jeszcze niedawno. Rozsądek tłumaczy mu, że nie można tych wspomnień zakopać, zagrzebać w mrokach niepamięci, bo będą go one zatruwać aż do końca życia. Ja musi wziąć odpowiedzialność za to, co zrobił. Musi wyznać Najlepszemu Przyjacielowi to, co zrobił, w przeciwnym wypadku wszystko, co do tej pory osiągnął zostanie obrócone w niwecz i Ja pozostanie tym samym człowiekiem, którym był przed wypadkiem - tym, który był gotów sprzedać przyjaciela w zamian za posadę. Namiętność wspiera go w tym momencie, nie może jednak stłumić bólu i odrazy względem siebie samego, jakie czuje Ja. I nie powinna.

Strach ciągnie tę historię, opowiadając o tym, że przyjaciel Ja nigdy nie dowiedział się o tej zdradzie i o tym, jak głównemu bohaterowi zaczęła ona ciążyć, jak zatruła przyjaźń mężczyzn, wisząc niewypowiedziana pomiędzy nimi, niczym ciężka burzowa chmura. Udręka ciągnie opowieść o kompromitacji i wyrzuceniu z pracy Najlepszego Przyjaciela oraz awansie Ja na stanowisko dyrektora, cynicznie konkludując, że Ja jest zapewne bardzo z siebie zadowolony. Rozsądek i Namiętność dwukrotnie powtarzają swój dialog o konieczności wyznania win i odpowiedzialności za własne przewiny.

Ja podejmuje decyzję – musi przyznać się Najlepszemu Przyjacielowi i ponieść konsekwencje swojej zdrady, choćby wiązały się one z tym, że Najlepszy Przyjaciel go nienawidzi. Pragnienie dobra tkwiące głęboko w duszy Ja nie pozwala mu jednak podjąć innej decyzji – wie, że zawinił i wie, że musi zostać za to ukarany.

Ciężkie i ponure rytmy utworu znakomicie korespondują z treścią – czuć ten ciężar na duszy głównego bohatera, gdy uświadamia sobie, jak straszliwej rzeczy się dopuścił. Wokalnie wybija się Rozsądek, którego głęboki, mądry głos dominuje w tej piosence, zaś wcielający się w niego Clayton rozwija skrzydła. Trudno słucha się tej piosenki, ale jednak towarzyszy temu wiele emocji i nie pozostawia ona obojętnym. W istocie to jeden z ciekawszych muzycznie utworów z całej opery.

środa, 21 listopada 2012

RP#1: 14. Dzień czternasty - Duma

fragment grafiki autorstwa Martina Stranki, całość tutaj.

Tytuł: Day fourteen - Pride

Cytat:
[Reason] You can still change, and right what is wrong
[Pride] But can you swallow me, or am I too strong?

Dzień czternasty Ja poświęca na rozważania na temat własnej dumy. Czy też raczej Dumy, który jest jedną z bardziej znaczących reifikacji w jego podświadomości – w przeciwieństwie do, dajmy na to Gniewu czy Namiętności, które objawiają się stosunkowo rzadko, a i nawet wtedy nie mają zbyt wiele do powiedzenia.

Główny bohater rozmawia z Dumą o swoim dotychczasowym życiu – o wygórowanych ambicjach, może zbyt wysokim poczuciu własnej wartości, może zbyt dalekosiężnych aspiracjach. O talencie, co do którego był przekonany, że go posiada i o swojej pracy w dobrze prosperującym przedsiębiorstwie, gdzie jego kreatywność nie mogła w pełni rozwinąć skrzydeł. Patrząc na swoje życie Ja dostrzega, że jego duma z czasem zaczęła odbijać się na poczuciu moralności, empatii oraz uczciwości. Gotów był iść po trupach do celu. Zdaje sobie sprawę, że był szanowany w swoim środowisku, wciąż jednak było mu mało. Im bardziej współczujący i moralny starał się być, tym mocniej pogrążał się w egoizmie. Choć dawno już porzucił kontakty z ojcem, jego piętno – a także piętno przeżywanych w szkole upokorzeń – wciąż jest wyraźnie odciśnięte na jego sercu. Wie o tym, lecz nic nie może na to poradzić. Zatraca się w pracoholizmie, zaczyna zaniedbywać bliskich. Nic to, nie ma najmniejszego znaczenia – Ja musi udowodnić całemu światu, że nie jest nieudacznikiem, choćby miała to być ostatnia rzecz, jakiej w życiu dokona.

Piosenka kończy się dialogiem Dumy i Rozsądku. Ten drugi, tradycyjnie, stara się naprostować głównego bohatera, namówić do opamiętania się, życiowej zmiany i zadośćuczynienia błędów, jakie popełnił. Ciekawa jest natomiast postawa Dumy, który z jednej strony pyszni się i puszy, z drugiej jednak zgadza się z głosem Rozsądku i, koniec końców, popiera jego postawę. Obie personifikacje zawierają sojusz, mający na celu umożliwienie Ja powrót do świata żywych.

O warstwie muzycznej mogę powiedzieć jedno – nigdy bym się nie spodziewał, że flet irlandzki może brzmieć tak drapieżnie. Poza tym, utwór jest bardzo przebojowy, dynamiczny i ciężki, wpadający w ucho, jednak bez żadnego motywu, który ostałby się w pamięci po wyłączeniu odtwarzacza. Może to i dobrze, bo na The Human Equation mamy bardzo wiele chwytliwych melodii i gdyby każda piosenka serwowała nam takie delicje jakie mamy w „Love” czy „Realization” człowiek byłby chodził i brzęczał jak katarynka po zaledwie jednokrotnym przesłuchaniu albumu.

To dobrze, że Ja udało się po części poradzić sobie z własną dumą i rozwiązać kolejny fragment matematycznej szarady, w jaką zmieniło się jego życie. Dobrze, ponieważ to, co przypomni sobie już następnego dnia zmieni wszystko. Absolutnie wszystko.

wtorek, 20 listopada 2012

RP#1: 13. Dzień trzynasty - Znak

fragment grafiki autorstwa Martina Stranki, całość tutaj.

Tytuł: Day thirteen - Sign

Cytat:
[Me] I can't believe I turned so vile
How could I've ignored her smile?
She was always there to easy my pain
I'm so ashamed

Powrót z krainy wspomnień do brutalnego tu i teraz, do (czy wciąż jeszcze?) bliskich czuwających przy łóżku, z wolna tracących nadzieję na wybudzenie się Ja śpiączki. Jako pierwsza przemawia Miłość, całą swoją długą inwokacje poświęcając uczuciu żywionemu przez Żonę do Ja. Owszem, to mocno kiczowate i naiwne, a do tego cała ta partia przesiąknięta jest dość tanią metaforyką, ale przecież taka właśnie jest miłość – silna swą wyrazistością i kiczowatością.

Następnie przemawia Żona, prosząc Ja o danie jakiegokolwiek znaku, że ją słyszy, że podejmuje jakiekolwiek próby powrotu do świata żywych. Ja zastanawia się, jakim cudem ktoś taki, jak ona wytrwał przy jego boku, dostrzega jak zaniedbywał ja przez te wszystkie lata i szczerze tego żałuje. To poczucie winy powoduje, że zaczyna płakać, co dostrzegają Żona i Najlepszy Przyjaciel, zastanawiając się, czy łza spływająca po policzku Ja jest oczekiwanym znakiem, nic nieznaczącym kaprysem ciała czy może czymś jeszcze innym.

We łzie Ja kumuluje się wiele rzeczy – szczery żal nad sobą i swoim dotychczasowym zachowaniem, uświadomienie sobie miłości, jaką mimo wszystko żywi do niego Żona, wstyd i postanowienie poprawy. Żal Ja ma charakter terapeutyczny, bohater zaczyna postrzegać sam siebie z innej perspektywy, wie już, co robił źle, żałuje tego i ma zamiar to zmienić.

Piosenka kończy się w atmosferze olbrzymiego niepokoju – śpiączka Ja została w jakiś sposób zakłócona łzą bohater. Żona i Najlepszy Przyjaciel dostali swój tak długo oczekiwany znak, ale nie mają pojęcia, czy znak ów zwiastuje zmianę na lepsze czy gorsze.

Muzycznie „Sign” to niezbyt rozbudowana, niespełna pięciominutowa kompozycja o bardzo spokojnym klimacie. Tło muzyczne jest minimalistyczne, jedynym bardziej charakterystycznym elementem jest początkowy motyw zagrany na flecie irlandzkim, który zresztą powtarza się w dalszych partiach. Cały ciężar został przeniesiony na wokalistów, którzy radzą sobie znakomicie, choć materia tego rozdziału nie daje im pola do żadnych spektakularnych popisów. To po prostu nie jest tego typu utwór.

Ja ma teraz trudne zadanie – musi przebrnąć przez najświeższe, a przez to najtrudniejsze dla niego wspomnienia, rozwikłać je i rozwiązać ludzkie równanie swojego życia, albo polec przy próbie dokonania tego. I choć ostatnich trzynaście dni przebył naprawdę długą drogę, najcięższy etap dopiero przed nim. Ale nie uprzedzajmy wypadków…

poniedziałek, 19 listopada 2012

RP#1: 12. Dzień dwunasty - Trauma

fragment grafiki autorstwa Martina Stranki, całość tutaj.

Tytuł: Day twelve - Trauma

Cytat:
[Fear] We won't let you go
Take you down below
Dark crypts of your soul
Locked inside your head...
You're better of dead

Po jednoznacznie pozytywnym i bardzo silnym ładunku emocjonalnym z poprzedniego dnia, dzień dwunasty niesie ze sobą, nie mniej silny ładunek negatywny. Oto Ja będzie musiał stanąć w obliczu najbardziej traumatycznego i destrukcyjnego wspomnienia ze swojego życia.

Na samym początku Rozsądek nawołuje go do próby przebudzenia się, skupienia na świecie po drugiej stronie zamkniętych powiek, zostawieniu całego bagażu emocjonalnego za sobą, pogodzenia się z nim i ruszenia naprzód. Po chwili atakuje go Strach, w skonkludowanej budzącym ciarki na plecach rykiem obietnicy wyciągnięcia na powierzchnię najgorszych brudów, najbardziej wstrząsającego przeżycia, jakim była śmierć matki Ja.

Udręka kreśli zarys sytuacji – matka Ja pogrążyła się w apatii, straciła chęć do życia, odseparowała od ludzi i świata. Jedyną kotwicą utrzymującą ją w pionie psychicznym był jej jedyny syn, Ja. Emocjonalne uzależnienie matki od syna zostaje podkreślone przez Namiętność ("She won't let you go"). Czytając nieco między wierszami można wywnioskować, że ta więź po pewnym czasie zaczęła ciążyć Ja, z czasem rozluźnił więzy z matką, co w jakiś sposób mogło przyczynić się do jej śmierci. W każdym razie, Ja odczuwa z tego powodu ogromne wyrzuty sumienia.

Rozsądek przekonuje bohatera, że powinien przestać się obwiniać o śmierć matki i nie pozwolić, by to wspomnienie tak destruktywnie oddziaływało na jego życie. Kolejny supeł, który musi rozplątać ja, kolejna zmienna w jego równaniu. Po chwili dowiadujemy się także, że śmierć matki zbiegła się z dniem odejścia ojca – możemy sobie wyobrazić, jak musiało się to odbić na Ja, któremu w ciągu jednego dnia rozpadła się rodzina. Rozsądek konkluduje stwierdzeniem, że poczucie winy będzie go prześladować do końca życia, jeśli Ja nie zwalczy w sobie tego uczucia.

Strach atakuje Ja imaginacją głosu matki, która zza grobu pyta Ja, czemu ją opuścił oraz głosem ojca poniżającego go za pozwolenie jej umrzeć. Wnosimy z tego, że Ja mimo wszystko obwinia się za utratę dobrych relacji z matką i jej śmierć. Odzywa się Duma i mówi bohaterowi, by stłamsił te wspomnienia, ujarzmił je i uporządkował, że musi być nieustępliwy, jeżeli chce przetrwać. Po tej wypowiedzi następuje jeden z najbardziej ekspresyjnych dialogów w rock operze – Rozsądek i Duma naprzemiennie usiłują przekonać Ja do swoich racji. Dziewięciominutowy utwór kończy się krótkim podsumowaniem Dumy, który powtarza swoją kwestię o nieustępliwości i konieczności uporządkowania wspomnień.

Utwór jest bardzo – może nawet trochę za bardzo – rozbudowany, dominują w niej ciężkie rytmy i ekspresyjny growling Mikaela Åkerfeldta wcielającego się w postać Strachu. Z racji swojej długości piosenka może nieco nużyć, jednak jej przejmująca fabuła bardzo angażuje emocjonalnie i nie pozostawia obojętnym.

niedziela, 18 listopada 2012

RP#1: 11. Dzień jedenasty - Miłość

fragment grafiki autorstwa Martina Stranki, całość tutaj.

Tytuł: Day eleven – Love

Cytat:
[Passion] Do it right, do it right, we ain't got all night
Do it now, do it now, I think you know how
[Pride] Let it out, let it out, now don't mess about
Let her in, let her in, let the party begin!

Zacznijmy od tego, że ten utwór to prawdziwe dzieło sztuki pod absolutnie każdym względem, od muzycznego począwszy, na narracyjnym skończywszy. To bodaj najlepsza piosenka na całym albumie i jedna z najlepszych, jakie kiedykolwiek w życiu słyszałem. Wszystko jest tu dopięte na ostatni guzik, libretto nie ma ani jednej zbędnej linijki, emocje przekrzykują się i gryzą się ze sobą piękniej, niż gdziekolwiek indziej na tej płycie, zaś poziom utożsamienia się z Ja będzie tu niemal całkowity dla każdego, kto kiedykolwiek w życiu się zakochał.

Bo i o miłości jest ten utwór i miłość, a w zasadzie Miłość gra w nim pierwsze skrzypce. To dobry moment, żeby pochwalić Heater Findlay wcielającą się w postać Miłości, której ciepła, troskliwa, ale też silna i dostojna barwa głosu idealnie wpisuje się w przeznaczony dla niej koncept. Pozostali wokaliści – a w „Love” imię ich Legion – też wspinają się na szczyty swojego kunsztu i dają nadzwyczajny popis własnych umiejętności. Co ważne, libretto pozwala się im wykazać, ale ich wykazywanie się nie powoduje chaosu ani niepotrzebnego zamieszania, wszystko jest tu dokładnie na swoim miejscu.

Opowieść maksymalnie banalna, naturalna i nieoryginalna i przez to właśnie tak wyrazista i wiarygodna – on, ona przyjęcie, gra spojrzeń i uśmiechów, spłoszonych rzutów okiem i rozczarowań, gdy jedna ze stron waha się w kluczowym momencie. A w tle, w podświadomości Ja, prawdziwa gonitwa myśli, uczuć i wątpliwości, znana każdemu, kto kiedykolwiek znalazł się w podobnej sytuacji.

Ja opowiada o pierwszym spotkaniu z Żoną, opisuje uczucie, jakie towarzyszyło mu, gdy zobaczył ją po raz pierwszy, jak zabrakło mu tchu w piersiach, a mięśnie stężały na kamień. Miłość szepcze Ja do ucha, że Żona chce z nim zatańczyć, że ze wszystkich mężczyzn na Sali upatrzyła sobie właśnie jego, namawia do zrobienia tego jednego, kluczowego kroku, przełamania się i wykorzystania tej szansy. Namiętność i Duma dopingują Ja, gnają go ku Żonie, każą mu się do niej zbliżyć i poprosić o taniec.

Ja opowiada dalej – jak, mając nerwy w strzępach, skrępowany i onieśmielony zbliża się do Żony, w myślach układając swoje pierwsze słowa, jakie do niej skieruje. Po chwili wątek podejmuje Miłość, opowiadając, jak to w kluczowym momencie Ja zabrakło odwagi, jak wyminął Żonę, udając, że w ogóle nie szedł w jej kierunku. Miłość wypomina bohaterowi, że gorzkie rozczarowanie malujące się na jej twarzy jest aż nadto wymowne, ajego wahanie nie ma podstaw.

Ponownie wracają Namiętność i Duma, powtarzając swoje wcześniejsze kwestie, zagrzewając Ja do walki, mobilizując go. Tym razem jednak ich ładunek motywacyjny zbija pojawiający się znienacka Udręka, artykułując główny powód wahania Ja – bohater boi się, że jest taki sam, jak jego ojciec, że, jeśli zdobędzie Żonę, pozwoli sobie na zakochanie się w niej i zbliżenie się do niej, prędzej czy później zacznie ją traktować tak samo, jak jego rodziciel swoją żonę. Lęk przed tym, kim jest, kim się kiedyś stanie, odbiera mu inicjatywę, każe się wycofać, poddać się, dać sobie spokój.

Pomoc przychodzi z najmniej oczekiwanej strony. Strach przemawia do Ja, odsłania kolejną zmienną w tym fragmencie równania – lęk przed ewentualnym odrzuceniem. Powtarza też, że nikt tak naprawdę nigdy nie kochał ja i nigdy nie pokocha, więc po co w ogóle się starać, po co próbować? Ale jednak… I to „ale jednak…”, które wieńczy kwestię Strachu, wisi w powietrzu. Nie ma szans, ale jednak… Nikt cię nie pokocha, ale jednak… Nawet Strach może zostać zwalczony, zduszony i stłamszony. W stanie zakochania uczucia to karuzela, a kiedy nawet twój własny, głęboko tajony Strach stoi po twojej stronie, to się nie może nie udać.

Z takim wsparciem Ja wykonuje kolejną próbę – tym razem ze spektakularnym sukcesem. Partia zaśpiewana na dwa głosy przez Ja i Żonę opowiada o ich tańcu i przewrotnie, a przy tym bardzo uroczo koresponduje z pierwszą partią zaśpiewaną przez ja w tym utworze. Następnie Pasja, Duma i Udręka powtarzają swoje wcześniejsze kwestie i następuje koniec utworu.

Muzycznie jest on równie doskonały, co pod wymienionymi już względami – chwytliwy motyw przewodni, ekspresyjne brzmienie, mistrzowski dobór instrumentów i partie smyczkowe pod koniec piosenki. Wszystko oszlifowane, dopracowane, ale też zagrane z pazurem, polotem i w niesamowitym klimacie.

sobota, 17 listopada 2012

RP#1: 10: Dzień dziesiąty - Wspomnienia

fragment grafiki autorstwa Martina Stranki, całość tutaj.

Tytuł: Day Ten - Memories

Cytat:
[Wife and Love] Do you recall that day,
You proposed to me, and fell down to your knee
[Best Friend and Pride] You didn't know what to say,
So she knelt down to for she thought you'd lost your keys!
[Wife and Love] Do you remember that time?
[Best Friend and Pride] Do you recall that day?

Minęło dziesięć dni. Dziesięć dni od tragicznego wypadku, który zmusił Ja do tańca na cienkiej linie pomiędzy życiem i śmiercią, pomiędzy zdrowymi zmysłami, a szaleństwem. Najlepszy Przyjaciel już na samym początku podaje ważną informację – lekarze twierdzą, że fizycznie nic nie dolega Ja, że jego stan nie ma żadnego wytłumaczenia na gruncie medycznym. Wszystko rozgrywa się literalnie w głowie bohatera, jego ciało jest zdrowe. To umysł musi się uleczyć.

Żona proponuje Najlepszemu Przyjacielowi, by wspólnie mówili do Ja, opowiadając mu łączące ich wspomnienia, co może być bodźcem do wyrwania go ze śpiączki. W taki sposób poznajemy więzi łączące całą trójkę (a nie tylko, jak w Day Seven, Ja i Najlepszego Przyjaciela). Opowieści są wyrywkowe, krótkie i niosące ze sobą duży ładunek emocjonalny, choć w żadnym wypadku nie można ich nazwać spektakularnymi. To zwyczajne okruchy życia, wspomnienia, do jakich z przyjemnością wraca się z pamięcią. Anegdotka z oświadczyn (patrz cytat) to zaś małe mistrzostwo świata – ciepła, zabawna, naturalna i urzekająca.

Okruchy, prawda – ale to właśnie z takich okruchów składa się życie i to właśnie robią Żona i Najlepszy Przyjaciel. Składają życie Ja od nowa, opowiadając mu o nim. Interesujący jest fakt, że Żonę wspiera wokalnie Miłość, zaś Najlepszego Przyjaciela Duma. Oba powiązania są naturalne – Ja kocha swoją Żonę, zaś zażyłość z Najlepszym Przyjacielem napawa go dumą i satysfakcją. Duma jest aspektem niejednoznacznym, raz wspiera naszego bohatera, innym razem jest rdzeniem jego problemów. To ważne, uświadomienie sobie, że reifikacje nie są ani dobre, ani złe – one po prostu są. Uosabiają pewne aspekty osobowości Ja, nie są siłami z zewnątrz, tylko składnikami dodawania, którego rezultatem jest Ja.

Pod koniec utworu Namiętność zwraca uwagę na Żonę i pyta bohatera, co go powstrzymuje przed powrotem do niej. Zaraz potem Rozsądek odnotowuje kontakt fizyczny, być może dotknięcie, być może pocałunek. Radzi Ja nie opieranie się zalewającej go fali wspomnień, tylko pozwolenie na zapadnięcie się w nich. Czym są te wspomnienia i dlaczego są tak istotne dla naszego bohatera, dowiemy się już następnego dnia.

Muzycznie „Memories” to utwór o bardzo prostej konstrukcji opartej przede wszystkim na podwójnych partiach wokalnych – Żony i Miłości oraz Najlepszego Przyjaciela i Dumy. Ten znakomity czterogłos spięty jest klamrą prologu i epilogu. Instrumentalnie nie ma może niczego przykuwającego na dłużej, ale całość sprawia bardzo dobre wrażenie i z całą pewnością nie odstaje poziomem od reszty.

piątek, 16 listopada 2012

RP#1: 9. Dzień dziewiąty - Plac zabaw

fragment grafiki autorstwa Martina Stranki, całość tutaj.
Tytuł: Day nine - Playground

Cytat:

--

Dziwny to utwór – zdawałoby się, niepotrzebny. Najkrótszy z całej opery (nie licząc prologu), w dodatku jako jedyny pozbawiony warstwy wokalnej, czysto akustyczny, a więc nic niewnoszący do narracji. A jednak, z jakiegoś powodu znalazł się w albumie, będąc w dodatku jedną z piękniejszych kompozycji całej opery.

Konstrukcja melodii jest prosta – w pierwszych sekundach utworu słyszymy ciche, jakby dobiegające z oddali krzyki bawiących się dzieci, w które wplata się prościutki motyw muzyczny grany na syntezatorze. Motyw jest chwytliwy, bardzo łagodny, kojący, jak dźwięk kołysanki. Po chwili syntezator zostaje zastąpiony fletem irlandzkim, zaś w tle odzywa się perkusja. Utwór staje się bardziej dynamiczny. Następnie dołączają skrzypce i cały motyw powtarza się od nowa. Początkowo łagodny, leniwy utwór staje się coraz żywszy, zyskuje pazur, ale wciąż utrzymuje sielankowy, pełny radości i nadziei klimat. W końcu flet i skrzypce milkną, zastąpione gitarami – basową w tle i elektryczną, prowadzącą. Kątem ucha słychać też perkusję, której rola wzrasta z sekundy na sekundę. Utwór jest już naprawdę wyrazisty i mocny, ale dalej utrzymany w łagodnej, nieopresyjnej stylistyce. Pojawia się rozwinięcie dotychczas powtarzanego motywu, które wieńczy cały, liczący niewiele ponad dwie minuty, utwór.

Arjen w jednym z wywiadów opisuje ten utwór, jako wizję dorosłego mężczyzny siedzącego na metalowej karuzeli na opustoszałym placu zabaw. Nieco kłócą się z tą wizją odgłosy dziecięcych zabaw w początkowych sekundach utworu, ale za to nieźle koresponduje ona z całością. Oto chwila wytchnienia, kontrapunkt wieńczący półmetek podróży. Dodajmy, że to także najzwyczajniej w świecie piękna kompozycja, którą słucha się z prawdziwą przyjemnością, nawet, jeżeli jej wartość merytoryczna dla całej historii jest, w najlepszym razie, dyskusyjna.

czwartek, 15 listopada 2012

RP#1: 8. Dzień ósmy - Szkoła

fragment grafiki autorstwa Martina Stranki, całość tutaj.

Tytuł: Day eight - School

Cytat:
[Fear] It's time to leave your sheltered cage
Face you deepest fears
The world is against you
You're fighting back the tears

Kolejne dojmujące wspomnienie – i kolejny utwór, który spokojnie mógłby znaleźć się w zestawieniu obok The Wall, bo porusza się w obrębie podobnej problematyki. O ile jednak w The Wall szkoła była miejscem opresyjnym ze względu na konflikt uczniów z nauczycielami, o tyle w The Human Equation szkoła do miejsce alienacji i odrzucenia odstających jednostek. Taką właśnie jednostką jest Ja, który musi zmierzyć się nie tylko z klasowymi osiłkami, ale i samym sobą.

Czas wywlec na światło dzienne wszystkie najgorsze lęki Ja, zbadać je, przeanalizować i włączyć do równania. W rolach głównych – Strach, Gniew i Udręka. Strach przypomina Ja, jak się czuł, po raz pierwszy pokazując się w szkole – drobny chłopak w otoczeniu wyrośniętych dzieciaków, zahukany, nieśmiały. Taki, który nie wyniósł z domu umiejętności interpersonalnych, jakie pozwoliłyby mu na zdobycie pozycji w grupie rówieśniczej.

Gniew w niesamowicie żywej, emocjonalnej przemowie pełniącej rolę refrenu przedstawia zasady panujące w tego typu środowiskach. Zabijasz albo jesteś zabijany. Nie ma miejsca na sentymenty czy wahanie. Kiedy ogary poczują krew, nie spoczną, dopóki nie zaszczują, nie zastraszą, nie zagryzą na śmierć. Poza tym, zdaje się, że Gniew stara się stłamsić, zakrzyczeć te wspomnienia, palące wstydem i upokorzeniem.

Ja szybko staje się obiektem ataków, drwin i zaczepek. Nie może się nigdzie ukryć, nie ma wsparcia ani w postaci ojca ani przyjaciół. Pozostaje tylko bolesne upokorzenie i wynikająca z niego chęć zemsty – jeszcze kiedyś im pokażę. Jeszcze zobaczą. Chorobliwa ambicja rozwija się niczym nowotwór, pęcznieje i narasta, deformując moralną sylwetkę Ja do tego stopnia, że po pewnym czasie sam zaczyna znęcać się nad młodszymi, słabszymi dziećmi, by wynagrodzić sobie niski prestiż wśród rówieśników.

Kolejną częścią utworu jest właśnie dialog Dumy i Rozsądku, spierających się ze sobą. Duma nakazuje kontratak, rekompensatę za doznane krzywdy, Rozsądek podpowiada, że lepszym pomysłem jest próba zdobycia przyjaciół, nauczenia się komunikacji z ludźmi. Ten spór kończy się zwycięstwem Dumy (w pewnym momencie wspartego Namiętnością) i eskalacją przemocy. Ja nauczył się zaspokajać swoją ambicję w najgorszy możliwy sposób, zdobywać poczucie wyższości poniżaniem innych. To gorzka nauka, ale też istotna część równania.

Muzycznie utwór to prawdziwy majstersztyk – mocne rockowe partie przeplatają się ze spokojnymi balladowymi melodiami, w pewnym momencie do akcji wkracza krótki motyw symfoniczny, w jakiś sposób idealnie komponujący się z całością. Z pewnością jedna z ciekawszych kompozycji w albumie, choć raczej nieskomplikowana, oddziałująca prostotą i celnością.

środa, 14 listopada 2012

RP#1: 7. Dzień siódmy - Nadzieja

fragment grafiki autorstwa Martina Stranki, całość tutaj.

Tytuł: Day seven - Hope

Cytat:
[Best Friend] Aaaah, aaaah come back to me
[Me] There's no way out, my whole world is black!
[Best Friend] Aaaah, aaaah come back to me
[Me] I try to shout, something's holding me back!

Siódmy dzień śpiączki bezapelacyjnie należy do Arjena i jego specyficznego wokalu, który nie każdemu musi się podobać, ale w tej roli wypada po prostu znakomicie. Odrobinę beatlesowska w klimacie piosenka skupia się właśnie na postaci Najlepszego Przyjaciela, na moment (tylko na moment!) wtłaczając go w archetyp tego typu postaci.

Niespełna trzyminutowy utwór to w dużej mierze monolog Najlepszego Przyjaciela do nieprzytomnego Ja, w którym wspomina on najlepsze chwile spędzone z głównym bohaterem i deklaruje swoje całkowite oddanie. Cała jego wypowiedź stanowi wzruszającą afirmację wolności i witalności, pod wpływem której Ja zaczyna wierzyć, że naprawdę może uwolnić się z upiornego stanu pomiędzy życiem, a śmiercią, w jakim utknął. Widzimy w tym, że Najlepszemu Przyjacielowi – niezależnie od tego, co myśli o tym Żona – naprawdę zależy na Ja, że ich przyjaźń to nie tylko pusty frazes. „Wracaj do mnie” woła kilkukrotnie, co wskazuje na szczególnie osobisty stosunek do Ja – w przeciwnym wypadku mówiłby „Wracaj do nas”. Nie robi tego, ponieważ dla niego sytuacja jest szczególnie dojmująca, jego najlepszy przyjaciel leży na szpitalnym łóżku w stanie śpiączki, z której od siedmiu dni nie może się wybudzić. Przyjaciel, z którym z niejednego pieca jadł chleb i niejedną przygodę przeżył. A przecież jest jeszcze tak wiele do zobaczenia, tak wiele do przeżycia, tak wiele miejsc do zwiedzenia, tak wiele granic do przekroczenia. Ale razem. Nie samemu, samemu nie ma sensu. Bo na tym właśnie polega prawdziwa przyjaźń, nieważne co, jak, kiedy i gdzie, ważne – z kim. Dlatego w głębi duszy Najlepszy przyjaciel wciąż ma nadzieję. Nadzieję na to, że Ja wybudzi się i będzie tak, jak dawniej. Gdzieś w sercu Najlepszy Przyjaciel wie, że główny bohater jest wolny.

I to prawda. Pod wpływem jego głosu Ja stara się obudzić – i nie udaje mu się. Zamiast iść w stronę światła, zapada się w głąb czerni. Dlaczego? Bo gdyby przebudził się właśnie teraz, nic w jego życiu by się nie zmieniło. Wróciłby do swojej pracy, zaniedbywał Żonę i Najlepszego Przyjaciela, hodował w sercu chorobliwą ambicję, która w końcu by go zatruła i zabiła. Równanie pozostałoby nierozwiązane. Dlatego jego podświadomość przytrzymuje go w przedziwnym limbo, zamiast pozwolić na wybudzenie się.

Mimo wszystko, to też w jakiś sposób mu pomaga. Teraz Ja wie, że ma do czego wracać. Że gdzieś tam, poza otaczającą go ciemnością jest dusza, która niecierpliwie wygląda jego powrotu. I to właśnie dla tej duszy bohater nie może się poddać, nie może zrezygnować.

wtorek, 13 listopada 2012

RP#1: 6. Dzień szósty - Dzieciństwo

fragment grafiki autorstwa Martina Stranki, całość tutaj.

Tytuł: Day six - Childhood

Cytat:
[Fear] You always let him down; 'you'd never be like him'
He'd always break you, never let you win
No matter what you said, he'd always disagree
You swore that one day you would be
better than him...one day you'd win

Pierwsze skrzypce w tym utworze grają Strach i Udręka – i to chyba najlepiej określa dzieciństwo Ja. Cała piosenka jest jedną wielką retrospekcją ukazującą nam wczesne dzieciństwo bohatera, jego relacje z socjopatycznym ojcem bez przerwy maltretującym syna psychicznie, wyzywającym go od nieudaczników i ofiar życiowych. To właśnie wtedy zaczyna się rodzić w nim chorobliwa ambicja, będąca rezultatem nieudanych relacji z ojcem, do którego Ja odczuwa osobliwą mieszaninę strachu, pogardy i rozpaczliwego pragnienia akceptacji, którego nigdy się nie doczekał.

W pierwszych słowach piosenki, udręka przywołuje wspomnienie małoletniego Ja kulącego się na łóżku, wpatrzonego w sufit.  Bohater przywołuje wspomnienia długich wieczorów i nocy, kiedy oczekiwał na ojca, który – wbrew zapewnieniom matki – nigdy nie zbliżył się emocjonalnie do syna. Strach przywołuje wszelkie najgorsze wspomnienia z ojcem – znęcanie się psychiczne nad Ja, negowanie wszystkich jego sukcesów i osiągnięć, wypominanie najdrobniejszych potknięć, całą pogardę wobec syna.

Udręka przypomina maltretowanie, poniżanie i ból fizyczny, jaki Ja odczuwał, gdy ojcowska ręka usiłowała „naprawić” syna – lub tylko wyładować wściekłość i frustrację, potem mówiąc matce, że Ja potknął się i upadł, stąd te siniaki. Bo przecież to taka oferma, taki nieudacznik. Strach wspomina też o ambicji Ja. O chęci przewyższenia ojca, w domyśle – zaimponowania mu. To ważna zmienna w tym złożonym, zagmatwanym ludzkim równaniu, jakie musi rozwikłać Ja, by odnaleźć rezultat.

Muzycznie „Childhood” to jeden z lepszych utworów na płycie – ciężki, smutny, dojmujący. Zaskakująca solówka na flecie irlandzkim pod koniec utworu w ciekawy sposób kontrapunktuje utwór. Tradycyjne arjenowskie syntezatory grają tutaj spokojnie i z wyczuciem, nie zakłócając emocjonalnego odbioru całości.

poniedziałek, 12 listopada 2012

RP#1: 5. Dzień piąty - Głosy

fragment grafiki autorstwa Martina Stranki, całość tutaj.
Tytuł: Day five - Voices

Cytat:
[Reason] Who are these voices, where do they come from?
Should we try to understand?
Mere illusions, hallucinations?
They might be vital, to our plan

Piąty dzień śpiączki jest areną dyskusji uczuć Ja, które starają się dość do porozumienia względem znaczenia głosów, jakie słyszeli. Duma odnosi się do poprzedniego dnia, do słów Żony i Najlepszego Przyjaciela. Prosi Ja o próbę przypomnienia sobie, do kogo te głosy należą, rozszyfrowania wypadków, jakie doprowadziły go na skraj życia i śmierci. Duma zdaje się wiedzieć więcej od Ja, być może ta personifikacja posiada część wspomnień bohatera, których jeszcze sobie nie przypomniał. Co więcej, unika odpowiedzi na pytania o naturę tych rewelacji, gdyż są dla niego – Dumy – w jakiś sposób niewygodne. Może Duma stara się chronić Ja przed brutalną prawdą, może sam nie dopuszcza jej do siebie.

Do głosu dochodzi Rozsądek, który w rzeczowy sposób analizuje ich możliwą genezę (urojenia, halucynacje), ale też nie zaprzecza, że mogą być one kluczowe dla Ja i jego dalszej egzystencji. Miłość z kolei upatruje się w nich porozumienia dusz, wskazuje na lecznicze działanie czasu i namawia bohatera do zaufania głosom, ponieważ wydają się znajome. Strach wskazuje, że pobrzmiewają w nich nuty poczucia winy, konkludując to słowami, że Ja bał się życia, tak samo, jak teraz boi się śmierci. Później wspomina o samooszukiwaniu się Ja, o jego upadku i życiu w kłamstwie. Pojawia się jeden z lejtmotywów opery – samotność i strach przed nią. 

W końcu uczucia zawiązują niejaki rozejm, a przynajmniej dochodzą do porozumienia w kwestii istotności tajemniczych głosów. Rozsądek uznaje, że głosy Żony i Najlepszego Przyjaciela są nieodzowne, jeśli Ja chce odzyskać stabilność psychiczną. Miłość się z nim zgadza, każąc bohaterowi podążać za głosem serca. Strach obstaje przy swoim i powtarza kwestię o życiu w kłamstwie. W końcu wypowiada się Duma – deklaruje, że w razie potwierdzenia się słów Żony i Najlepszego Przyjaciela będzie, wraz z Ja, walczył o przetrwanie i mu pomoże. Na końcu powtórzony zostaje dialog Ja i Dumy, który ponownie unika odpowiedzi na pytanie o sens słów Żony i Najlepszego Przyjaciela.

Nie jest to mój ulubiony utwór z albumu – głównie ze względu na warstwę muzyczną, która jest nazbyt banalna i miejscami nie trzyma wysokiego poziomu całej rock opery. Tym niemniej, to ważny rozdział opowieści. Dowiadujemy się pewnych rzeczy, klaruje się rozejm pomiędzy personifikacjami, konstytuuje się pewna efemeryda. Ja ma już pewien fundament, na którym może się oprzeć i zacząć budować samego siebie od nowa. Ma też czego się chwycić – głosów tajemniczych ludzi, którzy czuwają przy nim. Nie wie, czy na końcu czeka go sukces czy gorzkie rozczarowanie, ale Duma nie pozwoli mu się zatrzymać, Miłość zawsze doda mu sił, zaś Rozsądek da gwarancję trzeźwego spojrzenia na sytuację. Tak uzbrojony Ja może w końcu zacząć walczyć o samego siebie, może przystąpić do rozwiązania ludzkiego równania własnego życia.

niedziela, 11 listopada 2012

RP#1: 4. Dzień czwarty - Tajemnica

fragment grafiki autorstwa Martina Stranki, całość tutaj.

Tytuł: Day four – Mystery

Cytat:
[Passion] Do you think you've seen it?
[Me] I don't think I did
[Pride] Do you think you know it?
[Me] I don't think I know
[Love] Do you think you've been there?
[Me] I don't think I was
[Agony] Do you think you'll die?
[Me] I don't know!

Czwarty dzień ponownie skupia się na czuwających przy łóżku Ja Żonie i Najlepszym Przyjacielu. Oboje zastanawiają się nad przyczynami wypadku samochodowego, jakiemu uległ bohater. Dowiadujemy się, że Ja uległ wypadkowi w środku dnia na prostej, pustej drodze. Żona sugeruje  moment rozproszenia spowodowany przelotem samolotu lub wybiegnięciem jakiegoś zwierzęcia na jezdnię. Nad wszystkim unoszą się wątpliwości. Czy widział? Czy wiedział? Czy tam był? Tytułowa tajemnica to nie tylko zagadkowe powody wypadku – to także, może nawet przede wszystkim, sekret, jaki dzielą Żona i Najlepszy Przyjaciel. Nie jest trudno się domyślić, jakiego rodzaju może to być sekret, nic nie jest jednak powiedziane wprost. Dominuje atmosfera dwuznaczności i niedopowiedzeń, niepokoju i – nie wolno nam o tym zapomnieć – troski o życie bliskiej osoby.

Utwór ma prostą budowę – krótkie zwrotki i refreny będące dialogiem Żony i Najlepszego Przyjaciela (o cudownie zatroskanym głosie Arjena Anthony’ego Lucassena, intelektu sterującego całą rock operą). Co ciekawe, w drugim refrenie zamieniają się rolami – Najlepszy Przyjaciel zadaje Żonie te same pytania, które ona zadawała mu w pierwszym, ona natomiast udziela identycznych odpowiedzi. To kolejna rzecz, jaka wiąże ich w dziwnej zmowie milczenia, z której przesączają się tylko pełne wstydu niedopowiedzenia.

Ostatni refren różni się nieco – to już nie dialog bliskich Ja, a pewnego rodzaju przesłuchanie głównego bohatera przez personifikacje. Odpowiadając na pytania, główny bohater czuje się nie pewnie, mgła niepamięci nie pozwala mu udzielać odpowiedzi innych, niż „Wydaje mi się, że nie”, w końcu, gdy pada ostatnie pytanie, Ja eksploduje rozpaczliwie emocjonalną odpowiedzią wieńczącą cały utwór.

I tak, w atmosferze tajemnicy, niepewności i rozpaczy, kończy się czwarty dzień śpiączki głównego bohatera.

sobota, 10 listopada 2012

RP#1: 3. Dzień trzeci - Ból

fragment grafiki autorstwa Martina Stranki, całość tutaj.

Tytuł: Day three - Pain

Cytat:
[Me] I can't believe this is the end
[Agony] It's written in stone
[Me] Where are my friends?
[Agony] You have always been alone!

Przedmiotem trzeciego utworu z rock opery The Human Equation jest ból. Czysto fizyczny ból, jaki główny bohater odczuwa wskutek wypadku – bo niemożliwe jest przetrwanie wypadku samochodowego bez żadnych obrażeń. Ale nie tylko. Daleko ważniejszy jest ból duszy, samotności, odseparowania od wszystkich i wszystkiego, co było mu bliskie. Ból spersonifikowany w kolejnej reifikacji – Udręce (Agony).

Udręka nie jest bólem – jest czymś więcej. Jest metalicznym, bezdusznym głosem Devona Gravesa, który cierniem tkwi w podświadomości Ja. Udręka jest obezwładniającym cierpieniem wysysającym siły z bohatera, zmieniającym go w bezwolny płat ciała. Ze wszystkich konstruktów wykreowanych przez umysł Ja Udręka, sam po części utożsamiający siebie z bólem, jest najbardziej realny, o czym wspomina już na samym początku („I am pain/I am real. I'm not a dream/I'm the chain around your neck as you scream”). Można z tego wnosić, że nawet w stanie śpiączki Ja odczuwa ból czysto fizyczny, związany z obrażeniami odniesionymi podczas wypadku, ale też psychiczne cierpienie związane z obecnym stanem.

Udręka dominuje nad bezradnym Ja, jednak po pewnym czasie pojawia się Gniew (Rage), który zapobiega zapadnięciu bohatera w apatię i studnię otępiającego cierpienia. Gniew jest najbardziej pierwotną reifikacją w panteonie aspektów osobowości Ja. Tutaj pełni rolę obrońcy bohatera, przez wściekłość wyrywając go ze zobojętnienia, nie pozwala mu dać za wygraną. Nie ma tu Dumy, który na pierwszy rzut oka bardziej pasowałby do tej roli – Duma jest uczuciem zbyt złożonym, by miał taką siłę oddziaływania. Potrzebna była pierwotna wściekłość przebijająca się (a może nawet karmiąca się nim?) przez ból.

Dziwi w tym wszystkim obecność Miłości, która zjawia się na moment w roli posłanniczki nadziei. Najprawdopodobniej zjawiła się, by zniwelować destrukcyjne na dłuższą metę działanie Gniewu, który jest silnym i skutecznym lekarstwem, ale w większych dawkach może być równie skuteczną trucizną. Miłość jest światłem w tunelu Udręki i Gniewu, niesie nadzieję na wyjście z oszalałego impasu, korowodu silnych, sprzecznych uczuć, odzyskaniu równowagi („I can't accept this, we will find a way/Out of this cesspool of doom and dismay/Beyond this dejection there's beauty and grace/A glorious future we long to embrace”).

To właśnie w Miłości bohater musi upatrywać się drogi wyjścia. To silna reifikacja, silniejsza nawet od Udręki. Ale czy dość silna?
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...