Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Przelazło przez Wrota. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Przelazło przez Wrota. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 8 kwietnia 2013

Przelazło przez Wrota: Nox

fragment grafiki autorstwa Alexa Kozhanova, całość tutaj.

A ja lubię Noxów. Nie, poważnie – mimo ewidentnego nieprzemyślenia tej rasy przez scenarzystów (pasują bardziej do lasu Sherwood, niż do stargate’owej Galaktyki), mimo bezsensownego uwikłania ich w Sojusz Czterech Wielkich Ras (ale tam to akurat każda rasa była niepotrzebnie uwikłana) i denerwującego chwilami etosu – lubię. Rasa siedzących w krzakach na swojej planecie kosmo-elfów budzi moją głęboką sympatię za każdym razem, kiedy zagości na ekranie. Czyli, niestety, bardzo rzadko. Noxowie to podręcznikowy przykład na to, jak NIE wprowadzać nowej rasy do uniwersum. Twórcy serialu kompletnie nie przemyśleli Noxów pod względem przydatności fabularnej, a widocznie bardzo chcieli wprowadzić do serialu jakąś istotniejszą zaawansowaną technologicznie rasę istot pozaziemskich, ale zrobili to za szybko i bez pomysłu, w dodatku podkładając sobie po drodze kłody pod nogi.

Zacznijmy od tego, że odcinek, w którym debiutuje rasa proekologicznych kosmitów to bezsprzecznie jeden z najgorszych epizodów całego Stargate SG-1 – bzdurnie się zaczynający i równie bzdurnie kończący, pełen dziur logicznych i fabularnych, kompletnie nietrafionych pomysłów, kuriozalnych zwrotów fabularnych i… nie chce mi się dalej wymieniać, bo ninedin już jakiś czas temu zrobiła to lepiej, toteż odsyłam do jej recenzji. W każdym razie – trudno sobie wyobrazić mniej udany debiut nowej rasy. Nie na tym jednak koniec. Właściwie każdy późniejszy występ Noxów wydawał mi się wymuszony, jakby scenarzyści, wprowadziwszy już istotną,  zaawansowaną technologicznie, rasę do uniwersum czyli się zobowiązani w jakiś sposób ją wyeksploatować. To się rzuca w oczy. W końcu twórcy serialu dali sobie spokój i po trzecim sezonie Noxowie przestali pojawiać się w serialu, co może sugerować, że w którymś momencie offscreenowo ascendowali.

Szaroskórzy fairy alines niby to mają wypasione latające miasto, ale jednak cały czas siedzą w szałasach, blisko natury. Trudno sobie wyobrazić, by taki styl życia zaskutkował niewyobrażalnym rozwojem technologicznym (a przynajmniej – rozwojem tego typu technologii, jaką widzimy w odcinku Nox), należy więc domniemywać, że Noxowie byli „normalnym” społeczeństwem, a odbiło im dopiero na starość, gdy zaczęli ewoluować do poziomu bliskiego ascendencji. Wtedy zeszli ze swojego unoszącego się w powietrzu miasta, zbudowali wigwamy i poświęcili się kontemplacji przyrody i budowaniu ekstremalnej filozofii pacyfizmu.

Ja jednak, jak już wspomniałem, lubię Noxów. Ich etos uzależniony jest od natury przedstawicieli tej rasy i na dobrą sprawę jest rozsądny – o ile jest się mającym umiejętność wskrzeszania, Noxem. Polityka nieingerencji (z licznych przykładów widzimy, że dość popularna wśród większości wysoko rozwiniętych ras) posunięta do skrajności może dziwić, budzić konfuzję, czy nawet moralne oburzenie, ale zapominamy, że Noxowie nie są nikomu nic winni. Chcą, żeby ich zostawić w spokoju i w zamian zostawiają w spokoju cały Wszechświat. Co ciekawe, nie zawsze tak było – członkostwo w Sojuszu Czterech Wielkich Ras może stanowić trop, iż wcześniej Noxowie byli znacznie bardziej ekspansywną rasą, utrzymującą szerokie kontakty w całej Galaktyce. Z drugiej strony – nawet „współcześni” Noxowie zdają się być w dosyć zażyłych stosunkach z Tollanami, więc w sumie ich wsobność i chęć odseparowania się od innych ras może jednak nie być tak silna, jak się wydaje. Z trzeciej strony, zagrzebali Wrota na swojej planecie, więc może jednak tak. Z czwartej strony, najprawdopodobniej dysponują technologią podróży międzygwiezdnych, więc zakopanie Wrót mogło być tylko pustym gestem. I już kompletnie nie wiadomo, jak to z tym jest, co dowodzi scenopisarskiej niekonsekwencji.

W sumie szkoda, że nie dowiedzieliśmy się o Noxach czegoś więcej. Nie poszczęściło im się tak, jak Asgardom, którzy, mimo, iż pochodzą z innej galaktyki, są jedną z najważniejszych ras w uniwersum. Z drugiej jednak strony, nie mieli takiego pecha, jak ci nieszczęśni Furlingowie…

wtorek, 26 marca 2013

Przelazło przez Wrota: Goa'uld

fragment grafiki autorstwa Alexa Kozhanova, całość tutaj.

Niniejszym wpisem chciałbym zainaugurować nowy cykl notek na Mistycyzmie Popkulturowym. Przelazło przez Wrota opowiadać będzie o rasach i cywilizacjach, jakie przewinęły się przez seriale z uniwersum Stargate. Generalnie, jestem zdania, że Gwiezdne Wrota mają najfajniej zaprojektowanych kosmitów w historii popkultury – pod względem zróżnicowania i pomysłowości chyba tylko uniwersum Mass Effect może się z nim równać. Umyślnie napisałem „rasy i cywilizacje”, ponieważ niektórzy kosmici (jak i sami ludzie) wykształcili kilka zróżnicowanych grup w obrębie własnego gatunku, dlatego też postanowiłem nie traktować ich całościowo. Inna sprawa, że niektóre ludzkie cywilizacje pozaziemskie, jakie pokazano nam w serialu, z różnych względów także zasługują na własne notki. Początkowo zamierzałem opisywać kolejne rasy chronologicznie, w takiej kolejności, w jakiej występowały w serialu, po namyśle uznałem jednak, że pilnowanie „kolejki” byłoby za bardzo kłopotliwe, toteż notki będą się ukazywały bez ładu i składu, jak mi fantazja nakaże.

O Goa’uldach jednak trzeba napisać już na samym początku – wszak są zdecydowanie najważniejszą rasą w galaktyce Drogi Mlecznej (oczywiście do czasu). To za sprawą Goa’uldów Ziemianie (to znaczy – Amerykanie) zaczęli korzystać z Wrót i podróżować z planety na planetę w celu zaprowadzenia na Drodze Mlecznej demokracji i odnalezienia nowych złóż ropy. Wyzłośliwiam się tutaj, ale to amerykańskie podejście ukazane w kanadyjskim przecież serialu podskórnie irytowało mnie już przy pierwszym zetknięciu z serialem – w pilocie Stargate SG-1 o mało co nie zostaje wykorzystana standardowa procedura amerykańskiego wojska w kontaktach w potencjalnym wrogiem (czyt. wysłanie atomówki). Ale kończę już, bo przecież ma być o Goa’uldach.

Właściwie rasa wężopodobnych porywaczy ciał absolutnie niczym oryginalnym w sci-fi nie jest, bo przecież z podobnymi patentami spotykamy się od początku zeszłego stulecia. Znakomitym patentem okazało się za to umieszczenie ich w stylistyce starożytnego Egiptu, ze wszystkimi faraonizmami i piramidyzacjami. Ta otoczka nawiązująca do egipskiej cywilizacji bardzo ładnie koresponduje z samym podejściem Goa’uldów do wszelkich innych istot w galaktyce  – władza absolutna sprawowana nad ludźmi i Jaffa, potężne, rozdmuchane pamięcią genetyczną i długowiecznością, ego, przeświadczenie o własnej nieomylności i wyjątkowości (niektórzy z przedstawionych w serialu Goa’uldów autentycznie zdają się sami wierzyć we własną boskość).

Goa’uldowie zdają się bardzo trafnie uosabiać lęki zachodnich cywilizacji przed fanatyzmem nacji bliskiego wschodu. Pragnący teokratycznej dominacji nad wszelkimi innymi cywilizacjami fanatycy, religią usprawiedliwiający przerażające okrucieństwa… żadnych bezpośrednich odwołań do islamu oczywiście w serialu nie znajdziemy, ale trudno nie oprzeć się wrażeniu, że zasłaniający się sobowtórami czy atakujący ziemskie wieżowce Baal to mocno zremiksowana hybryda Saddama i Bin Ladena. W ogóle SG-1 to serial, który (świadomie lub nie) realizuje schemat walki z fanatyzmem religijnym we wszelkich jego przejawach – czy to autorytarnym Ori-chrześcijańskim, czy to egzotycznie niebezpiecznym Goa’uld-muzułmańskim – wszystko w imię charakterystycznego dla cywilizacji Zachodu (czyli USA, które, jak wiadomo z serialu, jest jedynym zaawansowanym krajem na naszej planecie) etosu promującego indywidualizm, różnorodność i świeckość. Ale chyba znowu zbaczam z tematu, bo przecież o tym już pisałem.

W Goa’uldach nie podoba mi się ich ewidentna operetkowość – są tak źli, jak Wielki Mistrz Zła Z Podrzędnej Trzecioligowej Sagi Fantasy. Niejednokrotnie popełniają nieumotywowane niczym okrucieństwa wobec podwładnych, gardzą wszystkimi wokół, zabijają posłańca przynoszącego niepomyślne wieści i tak dalej. Owszem, z jednej strony możemy przywołać tu Lorda Actona, z drugiej jednak trudno jest uwierzyć, by osobniki tak egoistyczne i krótkowzroczne mogły na dłuższą metę stać się dominującą siłą w całej galaktyce. Zachowanie większości Goa’uldów to popkulturowa klisza sprzed czasów, gdy popkulturowi badguy’e zaczęli się stosować do zasad Katechizmu Złego Władcy, co zresztą niejednokrotnie jest złośliwie punktowane przez O’Neilla. Żeby jednak oddać sprawiedliwość, należy zaznaczyć, iż niektórzy Goa’uldowie wyłamują się z tego schematu – przywoływany już w tej notce Baal, którego elokwencja i zaradność, szczególnie w późniejszych sezonach, przysporzyła mu wielu fanów.

W kwestiach, nazwijmy to, biologicznych Goa’uldowie są natomiast zupełnie nieprzemyślani. Odnoszę wrażenie, iż scenarzyści wymyślali kolejne szczegóły specyfikacji fizjologicznych Goa’uldów ad hoc, w zależności od potrzeby chwili. Takiego na przykład cyklu rozmnażania i dorastania wężopodobnych kosmitów nie ogarniam już w ogóle. Choćby cała ta kwestia z Jaffa – larwy Goa’uldów umieszcza się w żywych inkubatorach, by dojrzały one do implementacji w organizmie nosiciela. Patrząc po liczebności Jaffa liczebność Goa’uldów zdaje się absurdalnie wysoka i nieprzystająca do tego, co widzimy na ekranie. Ale pomijając już ten mankament – jakim cudem uznano, że masowe wykorzystywanie Jaffa w charakterze mięsa armatniego jest dobrym pomysłem? Ja rozumiem, że dzięki symbiontom Jaffa mają zwiększoną siłę, ale jaką rasą trzeba być, żeby świadomie narażać własne młode na tak wysokie ryzyko śmierci? To przecież wbrew jakimkolwiek instynktom samozachowawczym. To jednak daje się niby wytłumaczyć faktem, iż Goa’uldowie są rasą totalnych egocentryków i taki zabieg może służyć kontroli liczebności populacji. Ale ja tego nie kupuję. Zastanawia mnie też, w jaki sposób Goa’uldowie radzili sobie z dorastaniem larw przed stworzeniem rasy Jaffa, bo – o ile mnie pamięć nie myli – w serialu nie padło ani jedno słowo na ten temat.

Podoba mi się za to patent na genderowość Goa’uldów, kompletnie niezależną od biologicznej płci (tu mamy do czynienia z owadzim układem królowej i jej licznego pomiotu rodzaju męskiego). Przykłady Ozyrs(a) czy niektórych Tok’Ra wyraźnie pokazują, że tożsamość płciowa jest dla Goa’uldów kwestią może nie tyle wyboru, ile podświadomej samoidentyfikacji. Najprawdopodobniej dużą rolę gra płeć nosiciela (casus Ozyrysa), ale nie tylko (casus Jolinar).

Koniec końców Goa’uldowie okazali się jednak na tyle dobrze skonstruowaną rasą, by z powodzeniem trząść serialem przez osiem sezonów. Egipska (minus wyjątki pokroju Svaroga czy Cronusa) stylistyka i szafarz były interesującym powiewem świeżości – chyba żadna inna popkulturowa franszyza nie jest tak mocno identyfikowana z estetyką starożytnego Egiptu. Generalnie, choć Goa’uldowie nie są moją ulubioną rasą z uniwersum Stargate, to jednak w ich przypadku mogło być dużo gorzej.

PS: Jako, iż Internet cierpi na zaskakująco niewielką ilość przyzwoitych fanartów ze świata Gwiezdnych Wrót, niniejszy cykl ilustrował będę niesamowitymi pracami rosyjskiego artysty Alexa Kozhanova.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...