fragment grafiki autorstwa Marka Brooksa, całość tutaj.
|
Tak, obejrzałem Sucker Punch (wspominałem już o swoich lagach w kwestii filmów?). Tak, jestem zniesmaczony i zachwycony. Tak bardzo zachwycony, że aż zniesmaczony. Tak bardzo zniesmaczony, że aż zachwycony. Wszystko naraz. Zack Snyder obraził w tym filmie mnie i całą brać geekowską, ale zrobił to w taki sposób, że ręce same składają się do… oklasków.
Daruję sobie zarys fabuły, bo nie ma ona w tym filmie większego znaczenia – dość rzec, że ramowa opowieść rozgrywa się w latach 50-tych XX wieku, choć poziom anachronizmów wypatrzonych podczas seansu zdaje się temu przeczyć i obraca się wokół ucieczki piątki powabnych dziewcząt z zakładu dla obłąkanych stającym się w znękanym umyśle głównej bohaterki burdelem. Cała ta historia jest w istocie jedynie mało logicznym pretekstem do ukazania surrealistycznych wizji głównej bohaterki będących metaforami działań z "reala" (tego burdelowego - na wypadek, gdyby ktoś przestał się łapać w tych piętrowych halucynacjach) – i to właśnie te teledyskowe pigułki nerdgasmu są osią filmu i jego głównym motorem napędowym.
Snyder stworzył porno dla nerdów – począwszy od podstaw filmu (seksowne bohaterki o hasłowych imionach pokroju Babydoll, Rocket czy Blondie) kończąc na wrzuceniu do filmu niemal wszystkich najpopularniejszych geekowskich fetyszy. Mamy tam zatem katany, mundurki, broń palną, samurajów, prusackich zombie (działających na parę!), mechy, dwupłatowce, sterowce, miniguny, orków, smoki, androidy i całą masę wybuchów, sekwencji slow monition, bullet time’ów… Uff. Z ważniejszych fetyszy pominięto chyba tylko piratów. Wszystko to doskonale zmontowane i podlane najlepszym soundtrackiem wszechświata. A zatem – doskonały film do obejrzenia z kumplami, prawda?
Nieprawda. To znaczy prawda. Ale nieprawda. Ten film zawiesił mi mózg. Kilkukrotnie. Snyder, jak pisałem na wstępie, obraził mnie tym filmem, śmiąc insynuować, że cały etos subkultury, z którą się utożsamiam sprowadza się do fapania nad fanserwisem. Patrz, zdaje się mówić reżyser wskazując mi palcem prężącą się w kocich pląsach Babydoll masakrującą humanoidalne roboty kataną, patrz, mośku, dałem ci wszystko, czego pragnąłeś, tak naprawdę masz w dupie fabułę, pogłębione sylwetki psychologiczne postaci i popkulturę będącą pretekstem do poruszania ważkich problemów społecznych. Wystarczy ci odziana w skąpy mundurek lolitka z mieczem. I nie mów, że nie, bo widzę, jak się ślinisz.
Wiecie co? Wstyd mi przed samym sobą, ale Snyder trochę racji miał. Nawet trochę więcej, niż trochę. Cała ta orgia akcji, fetyszy i kobiecych ciał naprawdę zrobiła mi dobrze, tym samym stawiając pod znakiem zapytania cały mój dotychczasowy pogląd na kulturę popularną. I choć Sucker Punch był przecież tylko żartem – to jest on satyrą naprawdę celną, a przez to bolesną. Do tej pory uważałem popkulturę (tę „dobrą” popkulturę) za swego rodzaju probierz współczesności. Sucker Punch bezsprzecznie jest dobrą popkulturą, a stanowi tylko silnie oddziałujący na psychikę świadomego popkulturowo odbiorcy kolaż dźwięku, ruchu i obrazu. Sucker Punch o niczym nie mówi, niczego nie pokazuje, nie podejmuje żadnego dialogu, ani żadnego nie inicjuje. Jak piękna, ale pusta kobieta – po prostu wygląda. A jednak robi ogromne wrażenie. Ten film jest autonomicznym dziełem sztuki, choć dziełem topornym, posklecanym w dość chaotyczny sposób. Ale jednak.
Jedni będą ten film ubóstwiać, a inni hejtować. Ja robię jedno i drugie, z delikatną przewagą tego drugiego – bo jednak czuję się przez Snydera potraktowany jak szmata, która rzuci się na każdy ochłap, jeśli tylko będzie ciekawie opakowany. A Sucker Punch jest właśnie przepięknym opakowaniem kompletnie pozbawionym zawartości. Fanserwis winien stanowić przyprawę, za pomocą której wprawny twórca umie podrasować swoje dzieło. Tym razem na talerzu leży orzeszek ziemny, którego nie widać spod olbrzymiej warstwy soli, pieprzu, tymianku, szałwii, cukru kryształu, cukru pudru, chilli, cynamonu, imbiru, kminku, szafranu, wanilii, ziela angielskiego, curry i garam masala. Jeśli ktoś odważy się po przełknąć, to taka mieszanka przeciągnie go na drugą stronę świadomości. Czy to zdrowe? Raczej nie. Odurzające? Jak najbardziej! Tak oto, panie i panowie, zostałem popkulturowym ćpunem. Smacznego!
Poważnie, nienawidzę tego filmu. Zaraz pójdę go obejrzeć jeszcze raz. Rozumiecie, po to, by utwierdzić się w tej nienawiści. A potem może jeszcze jeden raz. Albo dwa.
Mam podobnie. Zachwyty nad fabułą, głębią itepe (Movie Bob na Escapist na ten przykład) kwituję krótkim "srsly?" Ale na przykład końcówka mnie trzepnęła. Niby powinno mi się podobać, bo ładne dziewczyny, katany i duże roboty - ale nie, nie weszło.
OdpowiedzUsuńI ogólnie, to wyszedłem z kina niezadowolony - ale kurczę, chyba obejrzę to kiedyś jeszcze raz. Nie po to żeby do tego fapać, ale żeby dać drugą szansę. Bo jednak, jeśli po tym spektaklu coś człowiekowi w głowie zostaje, jakiś osad na mózgu - no to może warto jeszcze wykonać drugie podejście.