Pokazywanie postów oznaczonych etykietą thriller. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą thriller. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 15 września 2013

Paranoiczne rozczarowanie

fragment grafiki autorstwa Mateu, całość tutaj.

Lubię filmy Vinceza Nataliego – do tej pory jeszcze ani razu nie zawiodłem się na tym reżyserze. No dobra, żaden z jego filmów nie zachwycił mnie bezwarunkowo, ale każdy obejrzałem z zaciekawieniem i czasem zdarza mi się wracać do nich pamięcią. Kanadyjski filmowiec czasami nie do końca panuje nad celuloidowym tworzywem, niekiedy trafiają mu się dłużyzny czy przeszarżowane rozwiązania fabularne. Jednak wszelkie niedociągnięcia nadrabia błyskotliwością scenariusza i bardzo, bardzo klimatycznymi zdjęciami. I niezależnie, czy mówimy tu o półprofesjonalnej komedii nakręconej z kumplami dla frajdy, czy o wysmakowanym, ambitnym biopunkowym moralitecie.

Cypher okazał się jednak rozczarowaniem. Co prawda łagodnym, bo to mimo wszystko raczej udany film, ale jednak podczas oglądania na przemian irytowałem się i przysypiałem. Irytacja wynikała z przekombinowania scenariusza – przy takim poziomie złożoności fabularnej należy operować historią w sposób mistrzowski, tworzyć opowieść klarowną i spójną. Tej klarowności trochę w Cypherze zabrakło, przez co bizantyjska intryga, finta w fincie w fincie doprowadzić może do pogubienia się widza, który nie bardzo wie, czy główny bohater jest jeszcze podwójnym agentem, czy już potrójnym. A może nawet poczwórnym. Nie pomaga też fakt, że nieźle zapowiadająca się krytyka społeczna (ubrana w paranoidalny thriller sci-fi) pod koniec skręca w nieznośnie sentymentalne romansidło – finał mnie zniesmaczył, bo odniosłem nieprzyjemne wrażenie, że cała para poszła w gwizdek.

Ale właśnie – fabuła. Metodą X meet Y można ją określić jako skrzyżowanie Matrixa z Inception. Główny bohater staje się kluczowym pionkiem w grze dwóch potężnych korporacji, które nie wahają się korzystać z prania mózgów, wymuszeń i zabójstw w celu uzyskania przewagi nad konkurentem. Dopóki opowieść trzyma się takiej spiskowo-sensacyjnej konwencji, jest nieźle. Kiedy próbuje krytyki rzeczywistości korporacyjnej i krwiożerczego kapitalizmu, robi się jeszcze fajniej. Niestety pod koniec całość odlatuje w nieomal szklanopułapkową sensację, co strasznie psuje poprzednią część filmu – kameralną i bardzo powściągliwą w kreowaniu dynamizmu. To rozczarowuje, bo Natali chyba nigdy nie celował w czysto wizualne efekciarstwo – nawet Splice zawsze miał dynamizm ściśle podporządkowany opowieści. Tutaj cała sekwencja brawurowej ucieczki z podziemnego kompleksu została wrzucona właściwie po nic, kompletnie nie przystawała do reszty filmu. Dla równowagi dodam, że przez większość trwania filmu Cypher ma bardzo poprawnie wykreowany klimat. Paranoiczny, neurotyczny – widz od samego początku podskórnie wyczuwa, że coś jest nie tak. W miarę jak główny bohater filmu, Morgan Sullivan, odkrywa kolejne warstwy intrygi, film robi się coraz cięższy, coraz bardziej tajemniczy i generalnie przy każdym dialogu zaczynamy coraz bardziej rozmyślać, czy rozmówca wie, czy wie, że Morgan wie i czy Morgan wie, że on wie, że on wie. To, co konkretnie wie też nie jest do końca wiadome. To zatem wyszło świetnie.

Podobała mi się rola, jaką wykreował Jeremy Northam. Jego bohater jest nieco flegmatyczny, początkowo sprawia też wrażenie ociężałego umysłowo. Umiarkowanie podobała mi się też kreacja Lucy Liu – nie zapadała, co prawda, w pamięć, ale jej bohaterka, Rita – druga najważniejsza postać w grze – została zagrania odpowiednio do konwencji. Trochę jak famme fatale, trochę action girl. Ogółem nieźle. Oczywiście w pewnym momencie film kradnie dla siebie David Hewlett, który po raz kolejny gra postać smartassa i robi to z właściwym sobie wdziękiem. Pozostałe postaci nie zapadają w pamięć, ale raczej kwestia tego, że Cypher stawia na złożoną intrygę, nie na bogatą galerię postaci i pozostali zwyczajnie nie mają okazji rozwinąć skrzydeł.

Oczywiście, jak każdy film Nataliego, Cypher niszczy wizualną stroną. Skupienie na detalach, długie ujęcia, specyficzna praca kamery – lubię, i to bardzo. Natali ma znakomity zmysł estetyczny i to widać w każdym jego filmie. W Cypher dominuje paranoidalny klimat, podkręcany właśnie przez pracę kamery i prezentowanie otoczenia jako przytłaczającej klatki, w której zamknięty jest główny bohater. Coś podobnego mieliśmy też w Cube, ale w tym wypadku zrobiono to daleko bardziej subtelnie.

A zatem rozczarowanie. Ale łagodne. Cypher to film przyjemny, choć nużący. Chyba najsłabszy z nakręconych dotychczas przez kanadyjskiego filmowca. Mimo wszystko jednak, pod paroma względami to bardzo przyjemny obraz. Chyba jednak lubię.

czwartek, 4 lipca 2013

Pensjonat pod trupem

fragment grafiki autorstwa Chyi Chyi, całość tutaj.

Kiedy ogłosiłem na Facebooku, że mam zamiar napisać notkę o serialowym Bates Motel kompletnie nie znając hitchcockowskiego pierwowzoru, w komentarzach podniosło się larum, że jak tak można, że to zaczynanie od tyłka strony, że przecież klasyka i w ogóle wstyd… Trochę przestraszony natychmiast postanowiłem nadrobić zaległości, w myśl zasady, że każda okazja jest dobra, by zapoznać się z klasyką. I co? I pstro. Gdybym, mimo wszystko, napisał tę notkę bez znajomości Psychozy, nie byłaby ona jakoś specjalnie zubożona czy niepełna, a to dlatego, że twórcy serialu od początku bardzo wyraźnie rozwijają autonomiczną mitologię serialu, dla której Psychoza stanowi raczej luźny punkt odniesienia.

Początkowe sceny pierwszego odcinka narzucają silne skojarzenia z pierwszym sezonem American Horror Story – mamy rodzinną tragedię, która jest impulsem do przeprowadzki w nowe miejsce, co już po niedługim czasie okazuje się być fatalnym pomysłem, mamy bardzo złożone relacje pomiędzy bohaterami, mamy też pierwsze morderstwo, które staje się katalizatorem kolejnych, napędzających fabułę całego sezonu, wydarzeń. Okazuje się, że sąsiadujące z tytułowym motelem miasteczko White Pine Bay jest miejscem, w którym krzyżuje się wiele niepokojących spraw (produkcja narkotyków, handel żywym towarem) i które niedługo po przybyciu Batesów staje się areną krwawych porachunków między rywalizującymi ze sobą przestępczymi frakcjami. Szczęśliwie rozszerzenie serialu o stricte kryminalne wątki wypadło nadzwyczaj udanie i nie psuje fundamentu fabularnego, którym jest relacja pomiędzy Normą, a jej synem Normanem.

Od razu trzeba to napisać – jest to chyba najbardziej frapująca relacja psychologiczna, jaką widziałem w serialu. Wielopłaszczyznowa, dynamiczna, złożona i bardzo interesująca psychologicznie. Dla niezrównoważonej psychicznie Normy syn jest kotwicą i usprawiedliwieniem niekiedy bardzo brutalnych i szokujących działań mających na celu ochronę jej i Normana. Jako postać Norma budzi zarówno sympatię, jak i przerażenie – w zależności od tego, na którym poziomie swojej huśtawki nastrojów aktualnie się znajduje. Jej stosunek do Normana, oparty na przemieszaniu poczucia solidarności, wiecznych pretensji o błahe sprawy i szczerej troski każe nam bez przerwy rewidować nasze rozumienie ich wzajemnych relacji. Ze strony Normana mamy zaś do czynienia z poczuciem lojalności wobec matki, wyrozumiałości i szczerej troski o nią, ale też chęcią wyrwania się spod rodzicielskiego klosza. Widać, że nastoletni Norman stara się usamodzielnić emocjonalnie, ale zmowa milczenia i dzielone z matką tajemnice zbliżają ich do siebie, równocześnie będąc utrudnieniem w nawiązaniu intymnych relacji z kimkolwiek innym. Nie można też nie wspomnieć o delikatnych sugestiach seksualnej fascynacji Normana wobec swojej matki. Brawa dla scenarzystów i producentów za odwagę wprowadzenia tego bardzo kontrowersyjnego motywu – jego kilkukrotne podkreślenie sugeruje, że w przyszłości może on odegrać ważniejszą rolę w transformacji stosunków matki z synem.

Interesującym pomysłem okazało się także wprowadzenie postaci syna z pierwszego małżeństwa Normy, Dylana. Dylan żywi do Normy zgoła mało pozytywne uczucia (choć z czasem ich relacja nabiera mniej jednoznacznego charakteru) i, po pewnym czasie oraz kilku zgrzytach, zaczyna solidaryzować się ze swoim przybranym bratem. Cały wątek budowania wzajemnych relacji Normana i Dylana wypada bardzo ciekawie i nadaje głębi tej rodzinnej pajęczynie relacji – w pewnym momencie następuje wręcz przeciągnie liny pomiędzy Dylanem, który chce wywieźć Normana poza strefę wpływów toksycznej matki i zapewnić w miarę normalne życie, a Normą, która nie wyobraża sobie życia bez ukochanego syna (kapitalna scena w gabinecie psychoterapeuty). Ponadto starszy syn Normy dość szybko zostaje uwikłany w półświatek White Pine Bay, co jest niezłym pomysłem na spięcie ze sobą kilku najważniejszych wątków serialu.

Pozostali bohaterowie są zarysowani już nieco grubszą kreską, może z wyjątkiem zadurzonej w Normanie, cierpiącej na mukowiscydozę Emmy, która wraz z Normanem odkrywa mroczną historię poprzedniego właściciela motelu. Poza tym mamy jeszcze zatroskaną o Normana (i bardzo atrakcyjną) nauczycielkę, nieco archetypową Najładniejszą Dziewczynę W Hajskulu, Do Której Wzdycha Główny Bohater i jej ewidentnie archetypowego Chłopaka Osiłka I Kapitana Drużyny Futbolowej i kilka innych postaci. Generalnie jednak drugi plan jest bardzo przyzwoicie zagospodarowany. Czepiłbym się tylko dwóch rzeczy. Po pierwsze – wspomniana wyżej nauczycielka. Spodziewałem się, że będzie pełnić znacznie większą i ważniejszą rolę, niż prosty wytrych fabularny wykorzystany dopiero pod koniec sezonu, przez co właściwie niewiele się o niej dowiadujemy. Po drugie – obsada. To czysto subiektywny zarzut, ale niemal wszyscy bohaterowie są obdarzeni defaultową hollywoodzką urodą, co dla mnie kłóciło się z momentami mocno naturalistycznym wydźwiękiem Bates Motel i sprawiało, że nie do końca mogłem zawiesić niewiarę. Naprawdę, trudno mi jest uwierzyć w świat, w którym wszyscy są śliczni jak z obrazka i seksowni jak z okładek Maxima – nawet dziewczyna z gumowymi rurkami sterczącymi z nosa.

W komentarzach na Fejsie przetoczyła się dyskusja, czy Bates Motel można określać mianem prequela Psychozy. No więc generalnie wszystko rozbija się o definicję „prequela”, ale według mnie – w żadnym wypadku. Po pierwsze i najważniejsze – Bates Motel rozgrywa się w czasach jak najbardziej współczesnych, o czym świadczy choćby iPhone głównego bohatera. Jakby samo to kogoś nie przekonywało – istnieje cała masa fabularnych rozbieżności pomiędzy Psychozą, a Bates Motel. Choćby imię ojca Normana, fakt, że Norman – wbrew temu, co mówił w Psychozie – nie wychował się w motelu i wiele innych drobiazgów, które jasno sugerują, że mamy tu do czynienia nie tyle z prequelem, co osobliwym restartem. Od razu zaznaczę, że mnie to jak najbardziej odpowiada, bo uwielbiam takie postmodernistyczne gierki polemizujące z klasycznym materiałem wyjściowym, szczególnie, że w tym przypadku znajduje to odzwierciedlenie w stronie wizualnej serialu – bohaterowie wręcz otoczeni są gadżetami rodem z lat sześćdziesiątych dwudziestego wieku, od ubrania Normana począwszy, na samochodzie Emmy skończywszy. Taka subtelna estetyka neo-retro naprawdę przypadła mi do gustu i świetnie się sprawdza w praktyce.

Bates Motel nie jest prostym odcinaniem kuponów od kultowej produkcji Hitchcocka. To naprawdę solidny, dopracowany serial ze świetnie nakreślonymi postaciami i wątkami, w dodatku bardzo dobrze pomyślany od początku do końca. Nie znajdziemy tu wątków ewidentnie słabych, zbędnych czy nużących – wszystko w jakiś sposób się ze sobą splata w mniej lub bardziej dramatycznych momentach kulminacyjnych. Po pierwszym sezonie jestem już właściwie przekonany, że Bates Motel będzie produkcją na poziomie, co najmniej, pierwszego sezonu American Horror Story i wyląduje na mojej osobistej, skrajnie subiektywnej liście seriali po prostu genialnych. Gorąco zachęcam, jak dla mnie – premiera roku.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...