Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Boom Studios. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Boom Studios. Pokaż wszystkie posty

sobota, 17 września 2016

It's Pink Ranger Time #2

fragment okładki, całość tutaj.

Pierwszy numer komiksowej miniserii Mighty Morphin Power Rangers: Pink pozostawił mnie z mieszanymi uczuciami – nie był jakoś tragicznie słaby, ale mało efektowne rozwinięcie intrygującej koncepcji odrobinę rozczarowywało. Drugi numer jest już szczęśliwie dużym krokiem w dobrą stronę. Może to kwestia faktu, że wyszedł równolegle do raczej słabego piątego numeru głównej komiksowej serii Mighty Morphin Power Rangers i przez kontrast wypadł po prostu lepiej, ale myślę, że nawet w oderwaniu od porównań z serią-matką broni się świetnie. Po jego lekturze wiem, że na następne zeszyty będę czekał z niecierpliwością – nawet jeśli nadal jest to zaledwie przyzwoita historia w solidnie średniej oprawie graficznej.

Pierwszym plusem jest pojawienie się kilku odpowiedzi na pytania zadane w zeszycie otwierającym całą miniserię – dowiadujemy się, między innymi, co planuje Złoty. Fabuła nadal nie powala złożonością wątków i maestrią konstrukcyjną, ale tym razem to nie przeszkadza, ponieważ większość numeru poświęcona jest gromadzeniu nowej-starej drużyny Wojowników doraźnie powołanej do istnienia przez Kimberly, która nie jest w stanie samodzielnie uporać się z zagrożeniem. Dlatego, z pomocą Zordona, rekrutuje dwoje innych weteranów – Zacka, Czarnego Rangera oraz Trini, Żółtą Rangerkę – by z ich pomocą stawić czoło złoczyńcy i jego potworom. Jak być może pamiętacie z serialu – Zack, Trini i Jason (Czerwony Ranger) odeszli z drużyny nieco wcześniej, niż Kimberly. Dzięki temu komiksowi dowiadujemy się wreszcie, czym zajęli się po pobycie na słynnej konferencji na rzecz pokoju, która w serialu zmusiła ich do opuszczenia grupy. Otóż Zack i Trini działają jako wolontariusze w którymś z krajów Trzeciego Świata, zajmując się edukacją dzieci oraz wprowadzaniem struktur agrarnych. Innymi słowy są bohaterami, tak samo jak za swoich spandeksowych czasów – ale tym razem ich działalność jest mniej spektakularna. Na ogół mam mieszane uczucia co do popkulturowego motywu „przedstawiciel sytego Zachodu jedzie do ciepłych krajów nauczać prymitywnych biedaków z zacofanych krajów i dzięki temu reprezentuje Moralną Wyższość”, ale w tym wypadku wydaje mi się to dość logicznym rozwinięciem dotychczasowej działalności. W serialu bohaterowie zawsze prezentowani byli jako społecznicy dbający o dobro swojej lokalnej społeczności dzięki różnym akcjom charytatywnym i edukacyjnym, nic zatem dziwnego że i tym zajmują się w swoim dorosłym życiu.

Zastanawiająca może się wydawać nieobecność Jasona, który jako jedyny z weteranów nie pojawia się w nowo uformowanej drużynie Kimberly. W tym zeszycie pada wzmianka, że były Czerwony Ranger wykonuje jakąś własną misję, na obecną chwilę jest zatem nieosiągalny. Niesie to ze sobą sugestię, iż Zordon okazjonalnie wykorzystuje swoich dawnych podopiecznych do realizowania misji, których – z różnych względów – nie może podjąć się obecnie funkcjonujący zespół. Absolutnie mnie to nie dziwi, bo serialowy Zordon niejednokrotnie wykazywał się przezornością i zawsze miał co najmniej kilka planów zapasowych (niektóre z nich dawały o sobie znać dobrych kilkanaście lat po jego śmierci!). Poza tym, niemieszanie Jasona do tej sprawy ma sens z fabularnego punktu widzenia – gdyby pojawił się na arenie wydarzeń, automatycznie objąłby rolę dowódcy, ponieważ ma na tym polu zdecydowanie największe doświadczenie, czym siłą rzeczy zepchnąłby Kim na drugi plan. Poza tym – w przeciwieństwie do Zacka i Trini Jason wraca do drużyny w Power Rangers Zeo, więc tym bardziej sensowna jest ekspozycja postaci, które miały mniej okazji, by zabłysnąć w serialu.

Skoro już o serialu mowa… W drugim numerze pada wzmianka o tym, że Trini, Zack i Jason opuścili Power Rangers rok przed wydarzeniami z komiksu, co oznacza że całość dzieje się w drugiej połowie trzeciego sezonu Mighty Morphin Power Rangers, najprawdopodobniej pod sam jego koniec. Tę teorię zdaje się potwierdzać fakt, że w jednym momencie widzimy Tommy’ego w kostiumie Białego Rangera, a główny skład Wojowników walczy z Zeddem i Ritą. A zatem całość rozgrywa się wciąż w erze Mighty Morphin, a nie – jak teoretyzowałem wcześniej – w trakcie trwania Zeo. Nie rozwiązuje to bynajmniej problemów z anachronizmami (telefony komórkowe, laptopy i generalnie współczesna technologia w historii rozgrywającej się w późnych latach dziewięćdziesiątych), ale nie jest to też jakiś ogromny problem. Wystarczy przyjąć, że miniseria rozgrywa się w bliżej nieokreślonej przyszłości głównej komiksowej serii.

Zgrzytnęło mi również to, że nowo powołana drużyna została schwytana i pokonana przez wroga właściwie chwilę po transformacji. Co gorsza, Rangerzy stracili Miecz Światła – potężny artefakt, dzięki któremu Zordon był w stanie dokonać transferu mocy i umożliwić im przemianę. Oczywiście, jest całe mnóstwo powodów dla których nie jest to wymuszone i wzięte z sufitu rozwiązanie fabularne – ich moc jest słabsza, niż zazwyczaj, oni sami już od jakiegoś czasu nie pełnili aktywnej służby jako Power Rangers, więc logicznym jest, iż wyszli z wprawy. Jakby tego było mało, zostali wzięci z zaskoczenia, a wróg miał przewagę. Niestety ten obrót spraw sprawił, że trio zaczęło wyglądać cokolwiek niekompetentnie, szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że Złoty dzięki Mieczowi Światła stworzył własnego zorda posklejanego ze szczątków mechów, z których Power Rangers korzystali w drugim sezonie serialu (a które utracili na rzecz Szogunozordów). Wzmiankowany Frankenzord wygląda… nieźle, ale tylko nieźle. Tym niemniej, jestem bardzo ciekaw, jaką rolę ów robot będzie pełnił w kolejnych zeszytach.

Rysunkowo jest bardzo dobrze. Przywykłem już do lekko kanciastej, ale za to bardzo dynamicznej kreski Daniele’a Di Nicuolo. Narracja graficzna jest znakomita, doskonale utrzymuje ciągłość pomiędzy kolejnymi kadrami – liczy się to szczególnie w scenach walk, które wypadają chyba nawet lepiej, niż w komiksowym Mighty Morphin Power Rangers. Pojawiły się również odświeżone projekty kostiumów Czarnego Rangera i Żółtej Rangerki – niesamowicie ujęło mnie to, że oba posiadają drobne różowe elementy, niepozostawiające wątpliwości co do tego, kto jest dowódcą tej inkarnacji drużyny. Kostium Zacka przyciąga uwagę z powodu elementów przypominających kurtkę albo bluzę z kapturem, które wyglądają po prostu świetnie. Kostium Trini jest już niestety znacznie bardziej konserwatywny i stanowi wariację na temat jej klasycznego stroju. Kolory w tym komiksie są nieco przytłumione, nawet w tych jego fragmentach, które rozgrywają się w słonecznych plenerach, dzięki czemu całość jest spójna i nawet luźniejsze momenty nie są kompletnie sielankowe – i bardzo dobrze, bo gra cały czas toczy się o bardzo wysoką stawkę.

Zaniepokoił mnie fakt, że kolejne numery tej miniserii zostały opóźnione i w momencie, w którym piszę te słowa wciąż nie została ujawniona data ukazania się Mighty Morphin Power Rangers: Pink #3. Ponadto do duetu scenarzystów tego komiksu dołączyła niedawno kolejna osoba, Tini Howard. Nie ukrywam, że trochę mnie to niepokoi – czy naprawdę sześciozeszytowy komiks potrzebuje aż trojga scenarzystów? Zestawiając obie te informacje nie sposób nie zastanawiać się, czy przypadkiem nie dzieje się coś złego z produkcją solowej miniserii o Kimberly. Mam nadzieję, że moje obawy okażą się koniec końców kompletnie nieuzasadnione i kolejny numer będzie przynajmniej równie dobry, jak obecny. W recenzji poprzedniego zeszytu przeważało raczej lekkie rozczarowanie – ten natomiast przywrócił moją wiarę w Mighty Morphin Power Rangers: Pink i z ogromną niecierpliwością wyczekuję kolejnej części przygód Kimberly.

sobota, 30 lipca 2016

It's Pink Ranger Time! #1

fragment grafiki autorstwa Elsy Charretier, całość tutaj.


Kolor różowy jest w dzisiejszych czasach kojarzony z ogólnie rozumianą kobiecością (czy też raczej – dziewczęcością), jako symbol słodyczy, delikatności i – trochę – infantylności. Nie zawsze tak było. Jeszcze w XIX wieku ubrania barwy różowej chętnie noszone były przez mężczyzn, uznających ten kolor jako silny, wyrazisty symbol przebojowości i zdecydowania. Jeśli chodzi o Kimberly, główną bohaterkę recenzowanego tu pierwszego numeru komiksowej miniserii Mighty Morphin Power Rangers: Pink, to ona zawsze łączyła w sobie oba te aspekty – była jednocześnie atrakcyjną nastolatką uganiającą się po centrach handlowych i silną, zdecydowaną wojowniczką, której osiągnięcia były imponujące nawet na tle reszty swojej drużyny. Gdy tylko dowiedziałem się, że ta konkretna bohaterka dostanie własną komiksową miniserię, od razu pomyślałem, że nie było lepszego wyboru. Kimberly jeszcze przed pojawieniem się Tommy'ego była jedną z najbardziej interesujących, wyrazistych i wielowymiarowych postaci w serialu. 

Jako dziecko z rozbitej rodziny musiała uporać się z faktem, że jej rodzice umawiają się i nawiązują relacje z innymi osobami. Jako Rangerka potrafiła samodzielnie pokonać potwora, czyli dokonać czegoś, co udało się tylko Tommy'emu i kilku innym Wojownikom w historii serialu. Jako silna, charyzmatyczna osobowość została wybrana przez Lorda Zedda na swoją przyszłą żonę i nie tylko oparła się zaklęciu, jakie na nią rzucił, ale obróciła sytuację na swoją korzyść, przy okazji okrutnie zabawiając się kosztem złoczyńców. Jako przywódczyni po przypadkowym przeniesieniu się w czasie do ery Dzikiego Zachodu samodzielnie powołała doraźną drużynę Power Rangers, dzięki którym uratowała przeszłość. Jako gimnastyczka artystyczna w końcu, Kim zdecydowała się opuścić drużynę i poświęcić zawodowemu uprawianiu sportu. W czym oczywiście nie ma niczego złego, ponieważ jej kariera Rangerki od samego początku do samego końca była całkowicie dobrowolna, a sam Zordon kilka razy wyraźnie podkreślał, że jego intencją nigdy nie było wymuszanie na swoich podopiecznych rezygnacji z prawdziwego życia kosztem walki ze złem. 

Komiks, w odróżnieniu od głównej serii wydawanej przez Boom! Studios, rozgrywa się w uniwersum serialu i opowiada historię Kimberly po opuszczeniu drużyny. Dokładny okres nie jest sprecyzowany, jednak biorąc pod uwagę wszystkie wskazówki obstawiałbym, że akcja toczy się w okolicach finału Power Rangers Zeo – Wojownicy znajdują się poza planetą, a był to jedyny moment gdy opuszczali Ziemię po odejściu Kimberly, a przed powrotem Zordona na jego rodzinną planetę Eltar. Z drugiej strony bohaterka w pewnym momencie trzyma w ręku telefon komórkowy, którego kształt i interfejs kojarzą się raczej z latami dwutysięcznymi, a nie późnymi dziewięćdziesiątymi, w których rozgrywa się akcja Zeo. Prawdopodobnie mamy tu zatem do czynienia z kolejną alternatywną rzeczywistością, w której scenarzyści wybierają, które motywy i wydarzenia uznać za kanoniczne, a które zignorować. Nie mam z tym problemów, ponieważ historia jest bardzo samowystarczalna – na dobrą sprawę żeby się nią cieszyć nie trzeba nawet wiedzieć prawie nic o Power Rangers, ponieważ narracja prowadzona przez główną bohaterkę dostarcza czytelnikom wszystkich niezbędnych informacji. To bardzo miły ukłon w stronę młodszych fanów, którzy nie znają pierwszych sezonów serialu, a chcieliby w pełni rozumieć kontekst fabuły.

Która jest... jednym z pierwszych problemów komiksu. Przynajmniej na tyle, na ile jestem w stanie ocenić to po pierwszym numerze. Intryga zapowiada się w dość mało wymyślny sposób – zaniepokojona brakiem kontaktu z mamą Kimberly jedzie do małego francuskiego miasteczka, w którym jej rodzicielka mieszka ze swoim nowym mężem. Na miejscu okazuje się, że wszyscy mieszkańcy gdzieś zniknęli, a po ulicach snują się ryboidalne monstra. Kimberly kontaktuje się z Zordonem, który – z uwagi na fakt, że Power Rangers chwilowo są nieosiągalni – doraźnie przywraca głównej bohaterce moce Wojowniczki. I tak Kim raz jeszcze przywdziewa różowy kostium i zaczyna badać sprawę. W międzyczasie ratuje damselę w distresie – damsela ma na imię Serge i jest przystojnym ciemnoskórym Francuzem, który wdraża główną bohaterkę w sytuację. Chłopak, podobnie jak główna bohaterka, przybył spoza miasta. Okazało się, że cała miejscowość straciła kontakt z resztą świata, a ci, którzy próbowali je opuścić, by sprowadzić pomoc – znikali. Nocami po ulicach zaczęły krążyć dziwne istoty, które przemocą zabierał gdzieś ludzi. Po krótkim śledztwie okazało się, że za całą tę sytuację odpowiedzialny jest Złoty, który zmienia porwanych mieszkańców w potwory. Pierwszy numer kończy się w momencie, w którym najwierniejszy sługa Lorda Zedda zmienia mamę Kimberly w cthulhowatego stwora.

Wyżej napisałem, że fabuła jest pierwszym problemem tego komiksu, choć to nie do końca prawda – nie sama konstrukcja jest jej problemem, bo z tego pomysłu dało się wycisnąć naprawdę wiele ciekawych rzeczy. Intryga jest bardzo kameralna, przez większość czasu Kim jest sama albo z Serge'em – opustoszałe miasto, po którym snują się ryboludzie wprowadza bardzo fajny klimat rodem z lovecraftowskiego horroru. W dodatku komiks łata niektóre dziury fabularne serialu. No dobrze, może nie tyle łata, co wykorzystuje je, by usprawiedliwić fakt przywrócenia mocy Kimberly, ale to i tak bardzo fajny sposób na silniejsze powiązanie komiksu z serialowym uniwersum. Problem polega na tym, że cały ten potencjał jest w dużej mierze niezagospodarowany, bo fabuła prowadzona jest w bardzo sztampowy sposób. Praktycznie nie ma żadnego sensownego stopniowania napięcia, wydarzenia po prostu pojawiają się jedno po drugim, czemu towarzyszy narracja prowadzona przez Kimberly – narracja, która w wielu przypadkach jest nieszczególnie potrzebna, bo nie dostarcza żadnych wartościowych informacji, a w dodatku zakłóca naturalny rytm akcji. Dialogi są nieco zbyt przesadnie ekspozycyjne, w dodatku – nieszczególnie dobrze napisane. Katastrofy oczywiście nie ma, ale przez to cały komiks nie jest aż tak dobry, jak mógłby być.

Graficznie jest... nieźle. Nie jest to może jakość, do której przyzwyczaił mnie autor ilustracji Mighty Morphin Power Rangers, Hendry Prasetya, ale dynamiczna, lekko kanciasta kreska włoskiego rysownika Daniele'a Di Nicuolo pasuje do opowiadanej historii i sprawdza się bardzo dobrze. Czepiłbym się nieco zbyt stłumionej, ciemnej kolorystyki, ale znów – ton opowieści usprawiedliwia ten zabieg. Podobają mi się projekty kostiumów. W tym numerze widzimy cywilne ubranie Kim, które bohaterka sama stworzyła na wypadek, gdyby potrzebowała kostiumu i wyposażenia do walki z zagrożeniem. Składa się on z wygodnie wyglądającej odzieży, ochraniaczy na kolana i ramiona oraz łuku sportowego – coś, co rozsądna osoba założyłaby do walki w sytuacji, gdy musi polegać na własnej szybkości i zręczności. Ponadto jej klasyczny kostium Różowej Rangerki, który również pojawia się na kartach komiksu, uległ pewnemu przeprojektowaniu. Hełm pozostał niezmieniony, ale na klatce piersiowej zamiast białego rombu na różowym tle pojawia się wzór w kształcie litery V. Cały strój ma również sporo czarnych fragmentów, równoważących biel i róż. Wygląda to naprawdę bardzo fajnie i stanowi uczciwy estetyczny kompromis pomiędzy klasycznym projektem, a współczesnymi trendami. Oba kostiumy mają bardziej urbanistyczny styl odpowiadający obecnej sytuacji głównej bohaterki – samotnej wilczycy zdanej jedynie na siebie. 

Generalnie jest to całkiem przyzwoity komiks. Trafiło się w nim kilka dość głupich momentów (Kim atakująca potwory rzucając w nie... monetami), a dialogi nie są jakoś specjalnie dobrze napisane – inna sprawa, że nie ma ich również zbyt wiele – ale generalnie jest dość solidnie. Co prawda miniseria nie budzi we mnie tak wielkiego entuzjazmu jak główny komiks Mighty Morphin Power Rangers i nie umiałbym jej z czystym sumieniem polecić osobom spoza fandomu... ale nie zmienia to faktu, że będę kupował kolejne zeszyty tej miniserii bez przekonania, że jest to kompletna strata czasu i pieniędzy. Ostatecznie pierwszy numer komiksu o Kimberly czytało mi się przyjemnie, a istnieje niezerowa szansa, że całość z czasem się rozkręci, więc póki co udzielam twórcom kredytu zaufania. Jeśli jednak chcecie rozpocząć swoją komiksową przygodę z Power Rangers, to sugerowałbym najpierw zapoznać się z regularną serią Higginsa i Prasetyi.

niedziela, 24 kwietnia 2016

It's comics time! #2

fragment grafiki autorstwa Jamala Campbella, całość tutaj.
Wiecie, jakie to uczucie, gdy ktoś bierze waszą ukochaną franszyzę, która przez ostatnie lata mocno podupadała na jakości - i robi z niej coś dobrego? Podchodząc z szacunkiem do materiału źródłowego rozszerza bazową koncepcję o kolejne warstwy, ledwie zarysowanym charakterologicznie postaciom dodaje zaskakującej głębi, eksploruje motywy, które - z różnych względów - nigdy wcześniej nie były poruszane? Pokazuje, że doskonale rozumie, na czym polega unikalny czar opowieści, którą przyszło mu rozwijać, eliminuje z niej jedynie anachroniczne i nietrafione elementy, resztę pozostawiając dokładnie taką, jaką była? Dla prawdziwego fana to prawdziwe szczęście - widzieć, że obiekt jego kultu znajduje się w dobrych rękach. Tego właśnie uczucia doświadczam, gdy tylko zabieram się do czytania kolejnej części komiksu Mighty Morphin Power Rangers autorstwa Kyle’a Higginsa i Hendry’ego Prasetyi. 

Z perspektywy zwykłego czytelnika, który nie jest oddanym fanem Power Rangers powyższy akapit może wydawać się przesadnie entuzjastyczny - i prawdopodobnie takim właśnie jest. Nie mam zamiaru nikogo przekonywać, że najnowszy komiksowy hit wydawnictwa Boom! Studios jest jakimś ósmym cudem świata, który zrewolucjonizuje gatunek nastoletniego superhero, bo oczywiście to nieprawda. Patrząc trzeźwo, Mighty Morphin Power Rangers to „jedynie” bardzo porządny komiks superbohaterski z niezłymi dialogami, kompetentnym prowadzeniem postaci i znakomitą oprawą wizualną. Jeśli jednak jest się fanem, który od co najmniej pięciu lat katowany był memetycznie wręcz fatalnymi inkarnacjami swojego ulubionego serialu - do tego stopnia, że zaledwie przyzwoity Power Rangers Dino Charge powitałem z taką radością, jakby to był nie wiadomo jak wspaniały sezon - coś takiego naprawdę działa jak orzeźwiający łyk świeżego powietrza. 

Przejdźmy jednak do samej zawartości - ostrzegam przed potężnymi spoilerami osoby, które mają w planach przeczytanie. Zaczyna się od rozmowy Trini i Billy’ego, którzy zajmują się przeglądem Dragonzorda (jak pamiętamy z poprzedniego numeru, z jakiegoś powodu zord odmawia posłuszeństwa Tommy’emu). Okazuje się, że Billy ma niskie poczucie własnej wartości - nie dorównuje w walce pozostałym Rangerom, w dodatku jego introwertyczna natura i bardzo formalny sposób wyrażania się sprawiają, że ciężko jest mu nawiązywać relacje z innymi. Trini podnosi go na duchu, przekonując Billy’ego, że to jego intelekt, a nie zdolności bojowe czynią go wartościowym członkiem drużyny - choć chłopak sam zauważa, że Trini nie ustępuje mu pod tym względem, w dodatku będąc znacznie bardziej towarzyską i lepiej radzącą sobie w ogniu bitwy osobą. 

Tymczasem Tommy zostaje osaczony przez Scorpinę w swoim własnym mieszkaniu - coś, czego serial prawdopodobnie nigdy nie odważyłby się pokazać. Chłopak, by chronić nieświadomą zagrożenia matkę, teleportuje siebie i przeciwniczkę do pobliskiego lasu - niestety chwilę potem jego komunikator ulega uszkodzeniu, przez co nie może wezwać wsparcia. Scorpina okazuje się bardzo kompetentną wojowniczką - czytałem, że za młodu scenarzysta bardzo lubił tę postać i był rozczarowany gdy okazało się, że pojawiała się ona tak rzadko, zapytał więc ludzi z Saban Entertainment, czy może jej użyć w swoim komiksie. Uzyskał pozwolenie i wiele wskazuje na to, że Scorpina przynajmniej przez pewien czas zajmować będzie miejsce Złotego, który do tej pory nie pojawił się komiksie - w tym numerze Tommy na moment przed walką nawet pyta, czy Złoty rzucił tę robotę, co oznacza, że bohater jest gdzieś na arenie wydarzeń - po prostu jeszcze go nie widzieliśmy. Dla mnie bomba - Scorpina jest fajną postacią z naprawdę imponującymi zdolnościami bojowymi i przyjemnym dla oka designem. Co prawda do tej pory nie pokazała zbyt wielkie ze swojego charakteru czy psychologicznej głębi, ale to dopiero drugi numer, a postaci mamy relatywnie sporo - ufam, że Scorpina pozostanie z nam jeszcze przez jakiś czas. 

Chwilę później akcja przenosi się do szkółki karate prowadzonej przez Jasona. Motyw ten został zaczerpnięty bezpośrednio z serialu i w komiksie sprawdza się bardzo dobrze, bo nieźle eksponuje charakter Czerwonego Rangera. Jako lider Rangerów Jason doskonale radzi sobie z utrzymywaniem dyscypliny - a jako przyjaciel reszty członków drużyny musi umieć robić to bez pryncypialności, która wyalienowałaby go od reszty Wojowników. Taka kombinacja sprawia, że jest doskonałym nauczycielem. W dodatku miło zobaczyć, że mimo nowoczesnego settingu bohaterowie zachowali trochę tej swojej staroświeckiej bezinteresownej szlachetności i chętnie uczestniczą w animowaniu życia społeczności Angel Grove. Na miejscu pojawia się Kimberly - wspomina, że jej rozwiedzeni rodzice kłócą się o częstotliwość widzeń z córką - kolejny motyw wyciągnięty z serialu. Nietrudno uwierzyć, że napięta sytuacja rodzinna sprawia, że Kimberly bardziej poświęca się swoim obowiązkom jako Rangerka, żeby zająć myśli czymś innym. Tutaj przyznaję, że trochę naciągam, bo prawie nic nie wskazuje na taki stan rzeczy, ale przyznam, że jestem ciekaw w jaki sposób scenarzysta będzie rozwijał ten wątek - bo że będzie to robił, jestem raczej pewien. 

Jason i Kim rozmawiają o Tommy’m i pojawiają się pierwsze ślady miłosnego trójkąta - chociaż niewykluczone, że źle interpretuję scenę, w której Jason uśmiecha się słysząc Kimberly mówiącą, że Tommy prawdopodobnie niespecjalnie ją lubi. Może to być satysfakcja z tego, że Kim nie ma żadnych romantycznych oczekiwań wobec ich nowego towarzysza broni (czytaj - Jason może bez obaw próbować przenieść swoją przyjaźń z Kimberly na kolejny poziom), ale równie dobrze może to być oznaka pobłażliwości dla jej bezpodstawnych obaw. Nie jestem jakimś specjalnym fanem nastoletnich dramatów romantycznych, ale póki co sytuacja została jedynie lekko nakreślona, wstrzymam się więc z ostateczną oceną do czasu, aż ten wątek zostanie rozwinięty. Jedna z trenerek prosi Jasona, by wziął on pod swoje skrzydła Tommy’ego, który do tej pory nie nawiązał zbyt wielu przyjaźni, prawdopodobnie dostaniemy więc jakieś ciekawsze interakcje pomiędzy tymi dwoma. 

Rozmowę przerywa im Zordon, komunikując się z nimi i informując o tym, że Tommy jest w niebezpieczeństwie. Tymczasem, dzięki narracji Rity dowiadujemy się, czemu miała służyć cała ta ustawka - wyssaniu mocy z monety Zielonego Rangera za pomocą klejnotu umieszczonego na mieczu Scorpiny. Tommy wyraźnie słabnie w trakcie potyczki, ale na szczęście w kluczowym momencie pojawiają się pozostali Wojownicy i dzięki temu walka robi się bardziej wyrównana. Scorpina ucieka, pozostawiają grupę kitowców, by spowolnili Rangerów. Tommy udaje się za nią w pościg, ale gubi swoją przeciwniczkę w głębi lasu. Powraca do niego widmo Rity, które prześladuje go od czasu przystąpienia do Power Rangers. Rita robi to, co do tej pory - drwi z Tommy’ego i jego słabości oraz kwestionuje lojalność świeżo zreformowanego Wojownika. Po powrocie do reszty, którzy w międzyczasie pozbyli się kitowców, Tommy zachowuje się wobec nich agresywnie - wstydzi się własnej słabości i faktu, że pozostali musieli go ratować. 

Bohaterowie wracają do Centrum Dowodzenia. Bohaterowie dochodzą do wniosku, że przejście Tommy’ego na stronę dobra sprawiło, iż Rita zmieniła swoja strategię - w bezpośrednim starciu drużyna jest dla niej zbyt potężna, dlatego przyjęła nową taktykę i poluje na Wojowników, próbując dopaść ich na osobności. Podniesiona zostaje też kwestia Dragonzorda - okazuje się, że Tommy traci równowagę psychiczną (nic dziwnego - ma w głowie Ritę odgrywającą złą, pokręconą wersję Świerszcza Jimmy’ego), przez co zord przestaje go słuchać. Tommy zaczyna się łamać, ale nim przechodzi w tryb zbuntowanego, obrażonego na cały świat nastolatka - traci przytomność. I tak kończy się drugi numer komiksu. Dostajemy jeszcze kolejny dwustronicowy odcinek przygód mięśniaka i Czachy, ale naprawdę nie jest on ani specjalnie zabawny, ani specjalnie interesujący, ot - duet schwytał kitowca i planuje obić mu twarz na oczach dziewczyn ze szkoły, by zrobić na nich wrażenie… niestety ich ofiara ucieka. 

Komiks jest świetny. Ma trochę walk, trochę ekspozycji charakterów postaci, trochę fabuły - a wszystko wymieszane jest w proporcjach gwarantujących świetną rozrywkę. Jasne, jeśli jest się rangerowym fandomitą, to można się czepiać, że po raz kolejny dostajemy historię skupioną przede wszystkim na Tommym, przez co pozostali członkowie drużyny zostają zepchnięci na dalszy plan… ale scenarzysta obiecał, że po zakończeniu pierwszego rozdziału serii sytuacja ta ulegnie zmianie. Cóż, oby tak było, bo już teraz dostaliśmy kilka intrygujących motywów - sytuacja rodzinna Kim, niskie poczucie własnej wartości Billy’ego czy… to tajemnicze coś, co zdaje się mocno absorbować Zacka. Każdy z tych wątków można interesująco wyeksponować i naprawdę mocno trzymam za słowo Higginsa - szkoda byłoby zmarnować taki potencjał. 

Wizualnie nadal jest znakomicie. Trafiły się może dwa, trzy kadry, na których dostrzec można pewną niedbałość w proporcjach sylwetek postaci, ale czepianie się tego byłoby… no cóż - czepianiem się. Komiks wygląda po prostu bardzo dobrze, sceny walk są dynamiczne, lokacje i rekwizyty z serialu odwzorowane z dużą pieczołowitością, mimika i ekspresja bohaterów wyglądają znakomicie - ten komiks ogląda się równie dobrze, co czyta. Wciąż olbrzymie wrażenie robią na mnie ciepłe, nasycone kolory, dzięki któremu Mighty Morphin Power Rangers ogląda się po prostu wyśmienicie - sprawiają one, że historia nadal ma lekki, przygodowy klimat znany z ekranowej inkarnacji franszyzy. Ilustracje wyglądają po prostu soczyście. 

Podsumowując - kolejny znakomity zeszyt komiksowej serii, która błyskawicznie stała się jedną z moich ulubionych. Fani i fanki Power Rangers znajdą tam wszystko, za co kochają tę franszyzę (i wiele, wiele więcej!), zaś osoby niezorientowane w temacie, jedynie mętnie kojarzące niektóre wydarzenia z oglądanego w dzieciństwie serialu… również mają szansę dobrze bawić się przy lekturze tego komiksu. To jest po prostu bardzo ładnie narysowana, ślicznie pokolorowana i zajmująco opowiadana historia z dynamicznymi scenami walk, interesującymi relacjami pomiędzy postaciami oraz sympatycznymi bohaterami i bohaterkami. Czego chcieć więcej?

niedziela, 20 marca 2016

It's comics time! #1

fragment grafiki autorstwa Jamala Campbella, całość tutaj.

Nowa seria komiksowa Mighty Morphin Power Rangers od BOOM! Studios niespodziewanie okazała się ogromnym sukcesem - przynajmniej finansowym. Pilotowy numer zerowy, którego recenzję możecie przeczytać na moim blogu, został wyprzedany błyskawicznie po swojej premierze i doczekał się dwóch dodruków, stając się jednym z największych bestsellerów w historii wydawnictwa. Pierwszy numer serii został opublikowany w łącznym nakładzie stu tysięcy egzemplarzy i posiadał dwadzieścia siedem wariantów okładkowych - absolutne szaleństwo, dzięki któremu wydawnictwo bardzo szybko podjęło decyzję o stworzeniu pobocznej miniserii opowiadającej o solowych przygodach Różowej Rangerki. Komiksy Power Rangers jeszcze nigdy nie miały przed sobą tak świetlanej przyszłości i ja, jako ogromny fan tej marki, nie potrafię powstrzymać się od entuzjazmu. Ostatnie lata bardzo nas rozpieszczają - po czterech latach bardzo słabych sezonów do produkcji serialu powrócił legendarny showrunner Judd Lynn, dzięki któremu najnowsza inkarnacja Power Rangers jest bardzo solidną produkcją. Zapowiedziany jakiś czas temu film kinowy zaczyna nabierać coraz konkretniejszych kształtów, a każda kolejna informacja ujawniona mediom (Elizabeth Banks jako Rita? Czy ja śnię?) daje podstawy do coraz większego optymizmu. No i komiks, który niespodziewanie okazał się nie tylko sukcesem finansowym, ale również bardzo udaną opowieścią, którą z czystym sumieniem można polecić każdemu fanowi młodzieżowego superhero.

Być może z mojej poprzedniej notki pamiętacie wątpliwości, jakie żywiłem wobec kontrowersyjnej decyzji uwspółcześnienia uniwersum. O ile zerowy numer uspokoił moje obawy i pokazał, że nie jest to żadna katastrofa, o tyle już pierwsze strony niniejszego zeszytu utwierdziły mnie w przekonaniu, że był to strzał w dziesiątkę? Komiks otwiera bowiem scena, w której Mięśniak i Czacha… nagrywają vloga o Power Rangers. I to jest po prostu doskonałe zagranie. Po pierwsze - dostajemy bardzo oryginalne, pomysłowe narzędzie narracyjne, dzięki któremu w nienachalny sposób zostaje nam przedstawione status quo oraz streszczone zostają najważniejsze wydarzenia w dotychczasowej historii uniwersum. Po drugie - Mięśniak i Czacha dostają tu nową sposobność na interakcje z naszymi bohaterami, zarówno w cywilu, jak i w trakcie walk z potworami. Mięśniak i Czacha zawsze byli takim trochę chórem greckim w serialu i naprawdę bardzo się cieszę, że ta rola została zaimportowana do komiksowego uniwersum. Po trzecie - to zupełnie nowe źródło humoru, które może zostać wykorzystane na wiele różnych sposobów i wprost nie mogę się doczekać, w jaki sposób scenarzysta ogra ten motyw. 

Komiks bezpośrednio kontynuuje wątki zasygnalizowane w numerze zerowym - fabuła w dużej mierze skupia się na Tommy’m i jego wewnętrznych zmaganiach z traumą nabytą wskutek zniewolenia przez Ritę. Nie pomaga w tym fakt, że Rita nadal siedzi mu w głowie i zwykła objawiać mu się w formie niewidzianego przez nikogo innego fantomu i kwestionować moralność Tommy’ego. To zaskakująco ciężki i zaskakująco wprawnie rozegrany wątek będący logicznym rozwinięciem sytuacji znanej z serialu - całay ten epizod z mimowolną służbą Ricie musiała odbić się na jego psychice. Z oczywistych względów serial nie mógł pozwolić sobie na eksplorowanie tego motywu. Bardzo się cieszę, że temat podjęto w komiksie - i że zrobiono to w kompetentny sposób. Na szczęście Tommy nie skradł dla siebie całego zeszytu, dostaliśmy również trochę interakcji między pozostałymi członkami drużyny. Interesująco zapowiada się wątek Zacka, który najwyraźniej ma jakiś (bliżej niesprecyzowane jeszcze) problemy, którymi nie chce się dzielić z przyjaciółmi. Wyeksponowana została jego przyjaźń z Jasonem, widać, że obaj bohaterowie dobrze się rozumieją i są ze sobą bardzo blisko. Widzimy też pierwsze zaczątki romansu Tommy’ego i Kimberly.

Oczywiście pojawiają się również sceny akcji - okazuje się, że w tej wersji Mighty Morphin Power Rangers Centrum Dowodzenia posiada symulator treningowy, dzięki któremu nastolatki mogą rozgrywać różne scenariusze starć z potworami w przestrzeni wirtualnej. Zordon naprawdę się tu przykłada, by Rangerzy byli możliwie najlepiej przygotowani do walki z Ritą. Ritą, która - dodajmy - również stała się inteligentniejszą, znacznie bardziej makiaweliczną postacią. Podoba mi się także znacznie większa niż w serialu rola Scorpiny, która w komiksie zdaje się przejmować funkcję Złotego - głównego podwładnego i generała. Końcówka pierwszego numeru, w którym Tommy zostaje zaatakowany przez Scorpinę w swoim własnym mieszkaniu, co chyba wystarczająco czytelnie pokazuje, że komiksowa Rita jest znacznie poważniejszym zagrożeniem dla Rangerów, niż jej oryginalna inkarnacja.

Pod względem grafiki ponownie jest znakomicie. Hendry Prasetya operuje stylem narzucającym silne skojarzenia z pracami Takeshiego Miyazawy (Runaways, Ms Marvel) i muszę przyznać, że bardzo mi się podoba ta czytelna i dynamiczna zarazem estetyka. Artysta doskonale odnajduje się w konwencji młodzieżowego komiksu superbohaterskiego. Co więcej, w bardzo subtelny sposób przeprojektował postaci Płetwiarza i Baboo (w razie gdyby ktoś nie pamiętał - dwóch demonicznych pomagierów Rity służących jako element komediowy) tak, by nadać im bardziej poważny, złowieszczy wygląd. Koniecznie muszę również pochwalić kolorystę Matta Hermsa - barwy w tym komiksie są doskonale dobrane, ciepłe, nasycone, ale nie nazbyt pstrokate. Naprawdę, chciałbym oglądać więcej pokolorowanych w ten sposób komiksów. Z kronikarskiego obowiązku wspomnę również, że w komiksie znajduję się także cartoonowy dwustronicowy odcinek przygód Mięśniaka i Czachy stworzony przez inny duet artystów (Orlando i Howell). Nie jest on ani specjalnie interesujący, ani specjalnie zabawny, ani specjalnie ładnie narysowany, więc pozwolę sobie nie zawracać głowy tym zbędnym w sumie elementem. 

A zatem - wszystko wskazuje na to, że komiksowa seria Mighty Morphin Power Rangers będzie stałym punktem programu na mojej liście zakupów. Jasne, taki fanboj jak ja prawdopodobnie kupowałby ten komiks nawet, gdyby był on słaby, ale w tym wypadku z czystym sumieniem mogę zapewnić, że MMPR to kawał naprawdę udanej komiksowej produkcji - solidnie narysowanej, jeszcze solidniej napisanej, ciekawie pomyślanej i bardzo dobrze zapowiadającej się fabularnie. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że wysokie wyniki sprzedaży utrzymają się jak najdłużej, by wydawnictwo zaryzykowało również publikację komiksów opowiadających o innych inkarnacjach zespołu. Wyjściowy pomysł na fabułę daję przecież okazję do mnóstwa zabaw mitologią serialu. Time Force przybywający z przyszłości, by wspomóc naszych bohaterów? Rządowy projekt Lightspeed Rescue rozwijający własną technologię morphowania? Jestem jak najbardziej za.

sobota, 16 stycznia 2016

It's comics time!

fragment grafiki autorstwa Goñi Montes, całość tutaj.

Kiedy dowiedziałem się, że BOOM Studios pozyskało licencję na tworzenie komiksów spod znaku Power Rangers najpierw się zwyczajnie, po fanowsku ucieszyłem, ale zaraz potem naszły mnie czarne myśli i wątpliwości. Komiksy na licencjach bardzo często są słabymi, mało interesującymi rzeczami tworzonymi po partacku przez amatorów i są na ogół jedynie ordynarnym skokiem na kasę fanów. A komiksy na licencji Power Rangers to już w ogóle koszmar. Mimo to z uwagą śledziłem kolejne doniesienia, czytałem newsy, przeglądałem grafiki promocyjne i przykładowe strony, aż w końcu zdobyłem zerowy, pilotowy numer produkowanej przez Boom serii. Od razu to napiszę - jestem bardzo usatysfakcjonowany tym, co zobaczyłem i przeczytałem. Nie chcę dawać się ponieść zbytniemu entuzjazmowi, ale wszystko wskazuje na to, że w końcu dostaniemy naprawdę porządną powerrangersową serię komiksów z bardzo dobrymi ilustracjami, interesującym scenariuszem, fajnie zarysowanymi sylwetkami charakterologicznymi bohaterów i bohaterek, nieco cięższymi motywami i szczyptą bardzo fajnego humoru.

Seria rozgrywa się w alternatywnej linii czasowej bardzo mocno inspirowanej oryginalnym serialem Mighty Morphin Power Rangers. Właściwie jedyną poważniejszą różnicą jest przeniesienie czasu akcji z lat dziewięćdziesiątych do współczesności - nasi bohaterowie nadal są nastolatkami, chodzą do liceum, Zordon, Alpha, Rita, Złoty, Kitowcy i pozostała część ferajny wciąż tu jest, Mięśniak i Czacha nadal pakują się w kłopoty… całe status quo pozostaje w zasadzie niezmienione, dostosowano je jedynie do dzisiejszych czasów. I tak bohaterowie piszą do siebie SMSy, Billy udostępnia reszcie drużyny materiały na kartkówkę przez Internet i tak dalej. Scenarzysta komiksu, Kyle Higgins chciał za pomocą tego zabiegu odseparować swoją serię od głównego uniwersum, uczynić przez to świeżą i mniej przewidywalną dla osób znających pierwowzór. Skąd to wiem? Ponieważ mi to powiedział - skontaktowałem się z nim za pośrednictwem forum RangerBoard, na którym Higgins jest aktywnym użytkownikiem. Scenarzysta wykazał się naprawdę dużą cierpliwością odpowiadając na moje pytania i rozwiewając wątpliwości i to przekonało mnie, że facet jest właściwym człowiekiem na właściwym miejscu, ponieważ dał mi się poznać jako fan serialu, który ma własną wizję Power Rangers - wierną oryginałowi, ale nie poddańczą. Kupił mnie tym, przyznam się bez bicia i kiedy zakończyłem lekturę pilotowego numeru dostałem w zasadzie jedynie potwierdzenie swojej wstępnej opinii - komiks jest w naprawdę dobrych rękach.

Zerowy numer Mighty Morphin Power Rangers przedstawia nam trzy krótkie historie stworzone przez troje różnych scenarzystów i troje rysowników. Pierwsza i najważniejsza z nich napisana została przez Higginsa Przedstawia nam ona wprowadzenie do właściwej fabuły, która kontynuowana będzie w kolejnych numerach. Co interesujące komiks nie pokazuje nam typowego originu - znanej nam doskonale historii uwolnienia się Rity z kosmicznego śmietnika i Zordona werbującego piątkę teenagers with attitude. W komiksie drużyna funkcjonuje już od dłuższego czasu. Przygodę rozpoczynamy jakiś czas po chwili, w której Tommy dołącza do drużyny po wyrwaniu się spod mentalnego wpływu Rity i cała nowelka opowiada nam o jego zmaganiach z traumą, jakiej doznał na wskutek tego wydarzenia. Widzimy, że wciąż prześladuje go widmo Rity oraz trudności z dopasowaniem się do zgranej paczki Rangerów. Mamy też okazję zaobserwować pierwsze tarcia pomiędzy nim, a Jasonem. Chociaż historia ma zaledwie siedem stron, dostajemy w niej naprawdę dużo treści - większość bohaterów ma szansę błysnąć, jest trochę rozmów, walki, a wszystko to wymiksowane w taki sposób, by czytelnik miał ochotę na więcej. 

Rysunkowo jest co najmniej równie dobrze. Indonezyjski rysownik Hendry Prasetya przez większość czasu panuje nad kreską i narracją graficzną. Czasami zdarzają mu się odrobinę zaburzone proporcje sylwetek postaci albo jakieś dziwne problemy z perspektywą, ale to drobiazgi - komiks wygląda bardzo porządnie. Zordy, lokacje i większość postaci wyglądają jakby żywcem wyjęte z serialu. Co ciekawe główni bohaterowie zostali lekko przeprojektowani - najbardziej widać to w przypadku Jasona i Billy’ego, którzy wyglądają zupełnie inaczej, niż aktorzy odgrywający ich w telewizyjnym Mighty Morphin Power Rangers. Nie jest to jakoś szczególnie bolesne, ale trochę dziwi, szczególnie w świetle faktu, że pozostali bohaterowie zostali odwzorowani bardzo dokładnie - może z wyjątkiem Kimberly, która dostała nową fryzurę. 

Druga historia - autorstwa znanego choćby z Midnightera Steve’a Orlando - opowiada o doskonale znanym nam duecie Mięśniaka i Czachy, którzy w uniwersum Boom Studios są zauważalnie bardziej inteligentni, niż ich telewizyjne pierwowzory (choć bez przesady) i dają się poznać jako zaskakująco cwani pranksterzy. Pod koniec ich nowelki - nieźle napisanej, choć zbyt krótkiej, by zdążyła w jakikolwiek sposób zainteresować czytelników - postanawiają zostać Rangerami, by poderwać koleżanki z klasy. Hilarity ensues. Można domniemywać, że ich wątek będzie się przewijał w głównej serii albo wpleciony w główną strukturę fabularną albo na zasadzie odseparowanych dodatków, tak jak w tym przypadku. Ilustracje (autorstwa Corin Howell) są nieco bardziej kreskówkowe i pasują do komediowego tonu tej części komiksu.

Trzecia i ostatnia historia przedstawia pozbawioną kontekstu randomową walkę Wojowników z Kitowcami i Złotym. Napisała ją Mairghread Scott (znana jako pierwsza w historii kobieta pisząca scenariusze do licencjonowanych komiksów z serii Transformers), a zilustrował Daniel Bayliss (Translucid). Szczerze pisząc nie bardzo mam pojęcie, co mogę powiedzieć o tej historyjce - pokazuje trochę akcji, co prawda bardzo fajnie wyreżyserowanej i opowiedzianej, ale jednocześnie pozbawionej jakiegoś głębszego znaczenia - gdyby ta nowelka nie pojawiła się w komiksie, niewiele byśmy stracili. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że wciśnięto ten segment tylko po to, by wypełnić wolne miejsce. Nie chodzi o to, że ten komiks jest zły, bo nie jest, ani nie obraża mojego poczucia estetyki, ani nie atakuje głupotą, ale zwyczajnie nie pokazuje nam niczego ciekawego.

Póki co nie wiem, jaką formę przybierze seria. Czy każda z przedstawionych numerze zerowym opowieści będzie równolegle rozwijana w kolejnych zeszytach? Jeśli tak, to super - każda z nich może być zaczątkiem naprawdę fajnej opowieści, którą będzie się czytać z przyjemnością. Jeśli dostaniemy tylko komiks Higginsa… to też dobrze, bo nie ukrywam, że ze wszystkich trzech segmentów to ten pierwszy czytało i oglądało mi się najlepiej. Podejrzewam, że otrzymamy wariant pośredni - większość serii poświęcona będzie Rangerom (i tworzona przez duet Higgins/Prasetya), a ostatnie strony każdego zeszytu zajmie komediowy dodatek z Mięśniakiem i Czachą autorstwa Orlanda i Howell. Taki układ wydaje się najsensowniejszy i najbardziej prawdopodobny.

Podsumowując zatem - pilotowy zeszyt serii Mighty Morphin Power Rangers zrobił na mnie naprawdę duże wrażenie. Autorzy komiksu wyjęli z serialowego pierwowzoru wszystko to, co najlepsze, a stonowali lub wyeliminowali wszystko to, co najbardziej tandetne, tworząc uroczą, klimatyczną opowieść o superbohaterach w kolorowych kostiumach (pamiętajcie -  TO NIE JEST SPANDEKS!) mających do dyspozycji wielkie roboty. Esencjonalnie nie różni się to niczym od żadnej innej superbohaterskiej opowieści o nastolatkach. Czy Higginsowi i spółce uda się tchnąć w ten komiks unikalnego ducha Power Rangers? Odpowiedź na to pytanie przyniosą nam dopiero kolejne zeszyty, ale ja już teraz pozwalam sobie na dużą dozę optymizmu.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...