Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Avangarda 9. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Avangarda 9. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 31 lipca 2014

Konwent avangardowy

fragment grafiki autorstwa Patricka Ballesterosa, całość tutaj.

Nie bywam na konwentach. Ta część fandomowej aktywności jest dla mnie zamkniętą księgą. Z wielu względów, z których najistotniejszym jest chyba wrodzone lenistwo i brak umiejętności organizatorskich – przecież, żeby pojechać na jakiś Polcon czy inny Pyrkon człowiek musi zorganizować sobie wolny weekend, kupić bilety, wynająć jakieś miejsce do noclegu, żonglować planem podróży tak, żeby nie pomylić się w czasie którejś z ośmiu przesiadek i przypadkiem nie wylądować gdzieś w Pipsztycach Wschodnich, wachlować się mapkami, które teoretycznie powinny czytelnie wskazać drogę na miejsce wydarzenia, w praktyce zaś wywodzą w jakiś gąszcz alejek… generalnie, masa zachodu i to w sytuacji, w której nie jestem do końca przekonany, czy w ogóle warto sobie zawracać tym głowę. W życiu byłem tylko na dwóch pierwszych edycjach Komiksowej Warszawy. Polskie środowisko komiksowe jest jednak dość specyficzne i na miejscu okazało się, że na ten spęd przyjechali, w znakomitej większości, krewni i znajomi królika, więc czułem się jak na forum Gildii, tylko, że w cztery de.

Czemu o tym piszę? Ponieważ kilka tygodni temu odnalazłem na swojej skrzynce mailowej propozycję patronowania medialnego dziewiątej edycji warszawskiego konwentu Avangarda. Normalnie nawet nie zawracałbym sobie głowy odpisywaniem, ale w tym wypadku zacząłem się zastanawiać. No bo tak. Po pierwsze – w zamian za patronowanie zaproponowano mi darmową wejściówkę na konwent. Cokolwiek by nie mówić, darmowa wejściówka to zawsze darmowa wejściówka. Po drugie – w sumie są wakacje. Po trzecie – do Warszawy mam dwie godziny pociągiem, więc sprawę dałoby się ogarnąć tak, żeby wpaść na jeden dzień i wieczorem wrócić do domu. Po czwarte – odkąd zacząłem prowadzić bloga, jeszcze ani razu nie było żadnej okazji, by spotkać się z czytelnikami, a przecież zawsze przyjemnie jest pointergrować się z fajnymi, inteligentnymi, wartościowymi ludźmi (jeśli ktoś czyta mojego bloga, to już z definicji jest fajnym, inteligentnym, wartościowym człowiekiem, to chyba oczywiste). I tak powoli, z pewnymi oporami podjąłem decyzję – w tym roku na Avangardę pojadę, pobędę, możliwe, że nawet podejmę jakieś próby integracji ze wszystkimi osobami, które w wyraźny i jednoznaczny sposób zakomunikują mi taką chęć. Tak więc, o ile coś paskudnego nie wyskoczy mi w międzyczasie, będę – w piątek, cały dzień.

Jak mnie rozpoznacie? To będzie bardzo proste – wypatrujcie małej, burzowej chmury unoszącej się nad głową jednego z konwentowiczów. Na twarzy będę miał wyraz bezbrzeżnej pogardy dla otaczającego mnie świata w ogólności i dla innych uczestników konwentu w szczególności. Moje spojrzenie będzie wyrażało mniej więcej coś takiego:

Ci wszyscy ludzie… Wydaje im się, że są fajni, podczas gdy to po prostu zgraja oderwanych od rzeczywistości dużych dzieci. O, idą jakieś fanki Doctor Who… banda starych panien i znudzonych mężatek fantazjujących o tym, że pewnego dnia u progu ich drzwi pojawi się David Tennant i zapewni im seksualne spełnienie, którego najwyraźniej nie potrafią osiągnąć w realnym życiu. Co to za hałas? A, erpegowcy, mogłem się domyśleć. Ludzie, którzy tak bardzo nie potrafią uczestniczyć w konwencjonalnych rytuałach towarzyskich, że muszą wymyślać swoje własne, oparte na czymś w rodzaju wspólnie przeżywanej halucynacji. Czy może być coś jeszcze żałośniejszego? O, wygląda na to, że może. Co się gapisz, mangowcu? Myślisz, że koszulka z Attack on Titan sprawia, że wyglądasz fajnie? Źle myślisz – wyglądasz jak człowiek, który ma bardzo perwersyjny fetysz obdartego ze skóry ciała. Obrzydliwość. Nic dziwnego, że Sapkowski na każdym konwencie odstawia bucówy – w takim otoczeniu inaczej się właściwie nie da. Zaraz, co to…jakiś cosplayowiec? Synuś, w pomalowanym na czerwono kartonie po telewizorze nie wyglądasz jak Iron Man, tylko jak ktoś z bardzo poważnymi problemami na tle osobowościowym. Co za banda żałosnych, smutnych ludzi. Co ja tu w ogóle robię? A, tak – jestem przecież jednym z nich. Nieodrodny syn tej rąbniętej społeczności. Chcę umrzeć.

Innymi słowy, będzie to naprawdę wiele mówiące spojrzenie. Nie ma co ukrywać – off-line jestem jeszcze gorszy, jeszcze bardziej odpychający i jeszcze bardziej antypatyczny, niż w Internecie. A jaki potrafię być w Internecie wie każda osoba, która miała nieszczęście wdać się ze mną we flejma. Generalnie, jeśli nie jesteście ubrani w pełną płytową zbroję (a na konwentach prawdopodobieństwo, że jesteście tak ubrani jest znacznie wyższe, niż gdzie indziej) to lepiej nie podchodźcie. Zaraz, o czym to ja pisałem? A, tak – miałem was zachęcić do spotkania się ze mną na Avangardzie. Hmm…

Gdyby jednak wszystko, co napisałem wyżej was nie zniechęciło – zapraszam. Ze swojej strony mogę obiecać, że będę mojego zewnętrznego buca (który już dawno temu przestał być wewnętrznym bucem) trzymać na bardzo krótkiej smyczy i nie werbalizować myśli kompatybilnych z tymi spisanymi powyżej. W najgorszym wypadku ten wpis stanowić będzi przestrogę dla niebacznych. Zresztą, do diabła – jeśli ktoś na Avangardzie udowodni mi, że potrafię być miły, stawiam piwo (bądź preferowany ekwiwalent, na przykład w formie czekolady) bez żadnych dyskusji. Do zobaczenia w Warszawie.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...