Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Civil War. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Civil War. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 22 lipca 2012

Zabijać, albo i nie

http://desmond.imageshack.us/Himg534/scaled.php?server=534&filename=punishermax12bydevilpig.jpg&res=landing
fragment grafiki autorstwa Davida Johnsona, całość tutaj.

Przez forum Avalonu – polskiego fandomu komiksowych produkcji spod znaku Marvela – przetoczyła się niedawno bardzo interesująca dyskusja dotycząca metodyki działania superbohaterów, a konkretnie ich postępowania względem złoczyńców. Dylemat ten powracał na tym forum od czasu do czasu, za każdym razem wywołując długą, mniej lub bardziej ognistą debatę. Upraszczając nieco, dyskusja spolaryzowała się wokół dwóch, nazwijmy to, filozofii postępowania. Pierwszą z nich jest eliminowanie stwarzających zagrożenie jednostek, drugą natomiast – możliwie bezkrwawe obezwładnianie ich i dostarczanie przed oblicze sprawiedliwości. Oczywiście, mój wrodzony humanizm nakazuje mi zdecydowanie opowiedzieć się za tym drugim modus operandi, ale sprawa wcale nie jest tak prosta i jednoznaczna, jakby się mogło na pierwszy rzut oka wydawać.

Koronnym argumentem za opcją numer jeden była cała historia Spider-Mana i Normana Osborna zwanego na przestrzeni komiksowej chronologii Green Goblinem, Goblin Lordem, Overlordem, The Goblinem, Iron Patriotem i Normanem Osbornem, dyrektorem H.A.M.M.E.R. Jak zapewne pamiętamy, Osborn jest odpowiedzialny za śmierć pierwszej prawdziwej miłości Petera Parkera – Gwen Stacey. Po tym wydarzeniu (i wielokrotnie po nim) Spider-Man miał idealną okazję do zabicia Goblina. Powstrzymał się jednak, zostawił go na pastwę policji, która postawiła go przed sądem i wsadziła do więzienia. Z więzienia Osborn stosunkowo szybko uciekł i ponownie ruszył w miasto mordując niewinnych przechodniów. Spider-Man znowu go unieszkodliwił i wysłał za kratki, skąd Norman znów dał dyla… i tak w kółko Macieju, aż do czasów Dark Reign, gdy Norman Osborn, sprytnie manipulując nastrojami opinii publicznej zdobył realną władzę rządową, działając jako usankcjonowany prawnie dyrektor organizacji mającej zastąpić S.H.I.E.L.D. i wywracając do góry nogami cały superbohaterski światek. I tego wszystkiego można byłoby bezproblemowo uniknąć, gdyby Peter Parker miał jaja i zabił Normana Osborna za pierwszym razem – wiele setek niewinnych cywili, przechodniów i policjantów nie postradałoby życia, gdyby nasz przyjaciel z sąsiedztwa Spider-Man skręcił kark Goblinowi gdy tylko zorientował się, jak niebezpiecznym i niereformowalnym jest on osobnikiem. Jest to argument o tyle ciekawy, że w pewnym momencie pada on także w komiksie – konkretniej w New Avengers: Illuminati Special, gdy Maria Hill wytyka Tony’emu Starkowi, że Spider-Man kładzie dłonie na szyi Green Goblina kilka razy w ciągu roku i gdyby w końcu go ukatrupił, wszystkim wokół byłoby lepiej.

Z drugiej strony padały bardzo mocne kontrargumenty – wskazywano na fakt, iż bohaterowie zabijający swoich przeciwników (Punisher, X-Force) mimo to mają pełne ręce roboty. Powoływano się na superbohaterski etos – że superbohater tym się różni od stróża porządku, że kieruje się swoistym kodeksem honorowym (teza, nawiasem pisząc, mocno naciągana) . Przywołano wreszcie argument, że to do wymiaru sprawiedliwości, nie do herosów należy obowiązek rozstrzygania o czyimkolwiek życiu lub śmierci. Decyzję, że po Dark Reign Norman Osborn zamiast na krzesło elektryczne trafił do jakiejś dziury w ziemi podjęły jakieś tam organy rządowe – a zatem odpowiedzialność za to, że Osborn z rzeczonej dziury zwiał i po raz kolejny zaczął mącić spada nie na dzielnych herosów w bieliźnie na odzieży wierzchniej, a na ludzi, którzy mieli władzę wysłać Goblina do Krainy Wiecznych Łowów, lecz z jakichś powodów tego nie zrobili.

Dyskusja na ten temat, jak już wspomniałem, powraca i będzie powracać – a to z tego powodu, że dylemat ten zawsze będzie istniał. Każda z przeciwstawnych opinii ma swoje argumenty za i przeciw, nie wolno jednak zapominać o jednej ważnej rzeczy, mianowicie – świat Marvela rządzi się własnymi prawami, które różnią się znacznie od tego, co znamy z naszego podwórka i nie piszę tu tylko o wymiarze sprawiedliwości, ale i tak zwanych prawach naturalnych. Konkretniej mówiąc – chodzi mi o fakt, iż marvelowe zaświaty wyposażone są w drzwi obrotowe, a zabicie stanowiącego zagrożenie delikwenta nie musi wcale ostatecznie rozwiązywać sprawy, bo wróg może zostać przywołany do świata żywych mocą jakiegoś wskrzeszającego ustrojstwa, klonowania, podróży w czasie, równoległych rzeczywistości, interwencji istot wyższych (takich jak leniwy scenarzysta) czy jeszcze czegoś innego. Kapitan Ameryka i Thor mieli już za sobą permanentny zgon, z którego jakoś się wykaraskali. Sentry w serii Dark Avengers ginął częściej, niż Kenny w późniejszych sezonach South Park – a nawet częściej, niż Rory w szóstym sezonie Doctor Who. Niedawno przywrócono do życia Scotta Langa (oryginalnego Ant-Mana) dosłownie wyciągając go za kołnierz z dziury czasoprzestrzennej. Thing z Fantastycznej Czwórki zginął kiedyś, lecz pozostali przy życiu członkowie drużyny poszli do Boga i poprosili go o wskrzeszenie Bena (poważnie!). Po stronie villianów współczynnik ten jest jeszcze wyższy. W Marvelu praktycznie nie da się umrzeć permanentnie – co oznacza, że kara śmierci jest tam absurdalnie bezskuteczna. Wiem, że to trochę groteskowe, ale głównym argumentem przeciwko karze śmierci w Marvelu jest właśnie fakt, iż zabicie kogokolwiek jest tam praktycznie niemożliwe. Próby izolowania niebezpiecznych jednostek też mogą być zresztą ryzykowne, o czym boleśnie przekonali się wyżej wspomniani Illuminati, którzy wystrzelili Hulka w kosmos, a niecały rok później mieli na głowie regularną inwazję kosmicznych robali-barbarzyńców z wkurzonym zielonym olbrzymem na czele. Wynika z tego, że ciężko jest być obywatelem marvelowego uniwersum…

Trudno w ogóle pisać o prawnych kompetencjach superbohaterów, bo ten temat chyba nigdy nie został dokładnie opisany. Różne źródła podają niekiedy przeczące sobie informacje, w dodatku na przestrzeni lat status prawny superbohaterów zmieniał się – podczas Civil War byli de facto agentami rządowymi. Generalnie kontrkulturowi herosi pokroju Daredevila czy Spider-Mana to właściwie przestępcy, bo to, co wyczyniają na ulicach z całą pewnością wykracza poza definicję obrony koniecznej. Status zrzeszonych w drużynach bohaterów zdaje się być trochę bardziej racjonalny – z tego, co mi wiadomo Avengers są w jakiś sposób powiązani z S.H.I.E.L.D., natomiast Fantastic Four to raczej naukowcy, niż samozwańczy stróże prawa (zresztą, przeważnie walczą z rezultatami własnych pomyłek naukowych – Reed Richards za mocno uderzy hadronem o hadron i już muszą się mierzyć z inwazją istot z innego wymiaru).

Żeby była ścisłość – wszystkie powyższe obiekcje kieruję tylko i wyłącznie pod adresem regularnego uniwersum Marvela (oznaczonego numerem kodowym 616). Świat Ultimate ma to wszystko nieporównywalnie lepiej poukładane – tam zarówno Ultimates (lokalna wersja Avengers) jak i Fantastyczna Czwórka odpowiadają bezpośrednio przed S.H.I.E.L.D. (to znaczy, że gdy Ultimate Reed Richards za mocno uderzy hadronem o hadron, to dzwoni do Samuela L. Fury’ego, który wysyła prawnie usankcjonowanych Ultimates do walki z inwazją istot z innego wymiaru – przynajmniej w teorii). Także masowe rezurekcje bohaterów tam nie występują – kiedy któryż z „ultymatywnych” herosów umiera, to umiera na dobre i nie ma od tego (niemal) żadnych wyjątków. Taki los spotkał tamtejszy odpowiednik Petera Parkera, któremu się umarło – permanentnie. Co gorsza (?) prawie nikt nie odczuwa z tego powodu jakiegoś specjalnego dyskomfortu, bo trykot Spider-Mana przejął inny, równie ciekawy bohater. Z życiem rozstali się także Wolverine, Cyclops, Daredevil, Wasp, Angel i kilkunastu innych dość popularnych bohaterów. I to jest strzał w dziesiątkę, ponieważ śmierć postaci faktycznie jest przejmująca, gdy mamy świadomość, że nie ma ona na nagrobku zegara odliczającego do momentu respawnu.

niedziela, 20 lutego 2011

Kapitan Ameryka musi umrzeć


fragment grafiki autorstwa Steve'a McNivena, całość tutaj.


Nie popełnię chyba żadnego wielkiego intelektualnego faux pas, gdy stwierdzę, że na kształt współczesnej kultury Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej wpłynęło pięć mitów. Są to: mit ojców założycieli, wojny secesyjnej, zimnej wojny, wojny w Wietnamie i zamachu terrorystycznego na wieże World Trade Center. Wokół każdego z tych wydarzeń narosło wiele opowieści, a – jak zapewne pamiętamy – opowieści rządzą naszą cywilizacją. Być może gdzieś tam, w gwiazdach, istnieją rasy komunikujące się za pomocą czystych, nieskażonych fabularyzacją informacji, nasza jednak właśnie ten stosunkowo mało praktyczny i wydajny sposób wymiany wiadomości wybrała (o ile była to kwestia wyboru) na fundament dla cywilizacji. Amerykańskie mity przywołuję jednak nie bez kozery, jeden z nich bowiem (ten o wojnie domowej) posłużył za punkt wyjścia dla pewnego niezmiernie ciekawego tworu współczesnej popkultury. Tworem tym jest kontrowersyjny z wielu powodów event komiksowego wydawnictwa Marvel (domu takich komiksowych bohaterów, jak Spider-Man, Hulk czy X-men), zatytułowany Civil War.

Oto grupa młodocianych superbohaterów wdaje się w bójkę z obdarzonymi nadnaturalnymi mocami przestępcami. Na wskutek ich nieodpowiedzialnego zachowania dochodzi do wybuchu, w którym ginie kilkuset cywili. Opinia publiczna wrze, domagając się od rządu sankcji prawnych, które kontrolować będą działających poza prawem peleryniarzy. Nagle okazało się, że naród amerykański dość już ma życia w kraju, w którym posiadający nadnaturalną siłę człowiek może bezkarnie bawić się w Strażnika Teksasu, a w przypadku błędu czy pomyłki podczas akcji ukrywać się przed prawem pod maską. Zaczyna się głośno rozmawiać o Akcie Rejestracji Superludzi – dokumencie, który wymagać będzie od superbohaterów odpowiedniego przeszkolenia i ujawnienia swojej tożsamości rządowi USA. Absurd? W superbohaterskich szeregach są tacy, którzy dostrzegają problem i postanawiają pójść rządowi na rękę, słusznie rozumiejąc, że czasy Dzikiego Zachodu odchodzą w niepamięć. Jest także grupa romantyków, indywidualistów i trzeźwo myślących herosów, którzy nie mają zamiaru dawać się kontrolować jakiemuś tam rządowi, któremu najwyraźniej zamarzyła się armia supergliniarzy. Tym niemniej, wniosek przechodzi, a społeczność bohaterów dzieli się na dwie grupy – pro- i antyrejestracyjną. Rozpoczyna się bratobójcza walka, w której przyjaciele stają naprzeciw siebie, a dawni wrogowie zmuszeni są walczyć ramię w ramię.

Cała ta polaryzacja koncentruje się na dwóch postaciach-symbolach. Iron Man, futurysta, genialny inżynier i wynalazca o chłodnym, analitycznym umyśle opowiada się za rejestracją. Kapitan Ameryka natomiast, żołnierz, romantyk, idealista i ogromny patriota nie może patrzeć na to, jak rząd jego ukochanego kraju zamierza ograniczyć prawa tych, którzy każdego dnia walczą o bezpieczeństwo obywateli. Ci dwaj bohaterowie – plus miotający się pomiędzy nimi Spider-Man – są tak naprawdę głównymi postaciami całego wydarzenia. Szkiełko i oko przeciwko sercu. Oto opowieść o walczących o swoje prawa superbohaterach zmienia się cierpki komentarz polityczny. Owszem, komiks nigdy nie bał się podejmowania dialogu z polityką czy obyczajowością (narzuca się tu „V for Vendetta” Moore’a), do tej pory jednak żadne mainstreamowe wydawnictwo nie podjęło tak kontrowersyjnego politycznie tematu i nie pokazało go tylu ludziom. Superbohaterowie nie walczą tu ze złem, nie da się jednoznacznie wskazać, która strona ma rację. Nie ma żadnego zagrożenia z kosmosu, któremu można przyłożyć, po czym cieszyć się ze zwycięstwa. Jest tylko bitwa o swoje prawa, jest wybór mniejszego zła, jest tajne więzienie, w którym przetrzymuje się niesubordynowanych herosów (znajduje się ono w innym wymiarze, a zatem poza granicami USA, dzięki czemu można tam przetrzymywać więźniów bez uprzedniego procesu – jawna krytyka Guantanamo).

Komentarz ów ma też zresztą drugie, znacznie ciekawsze dno. Kapitan Ameryka, przywódca ruchu oporu, reprezentuje sobą wszelkie ideały, na których zbudowano Stany Zjednoczone Ameryki – ideały, które dziś są jednak mocno anachroniczne. Kapitan tego jednak nie rozumie, nie zdaje sobie sprawy, Steve’a Rogersa ukształtowała bowiem inna rzeczywistość, taka, w której ci źli (naziści) byli złymi do szpiku kości, a ci dobrzy – dobrymi. Nijak to się ma do naszych czasów, w których królują kompromisy i ustępstwa utrzymujące społeczeństwo w chwiejnej równowadze. Lepiej rozumie to Iron Man, wynalazca i wizjoner, dziecko naszych czasów. W takim wypadku wynik starcia musiał być oczywisty – Kapitan Ameryka musi odejść. I odszedł. Pod koniec eventu, aresztowany i prowadzony przed sąd Steve Rogers został zastrzelony przez snajpera. Była to chyba najbardziej rozreklamowana śmierć bohatera komiksowego, wspominała o niej nawet nasza „Panorama”. I choć dziś Steve Rogers znów żyje i ma się dobrze (został wskrzeszony przez włodarzy Marvela, kiedy martwy Kapitan przestał się już tak dobrze sprzedawać), to jednak jego śmierć już na stałe wpisała się do kanonu komiksowego.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...