Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Polygamia. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Polygamia. Pokaż wszystkie posty

środa, 29 października 2014

Twoja wina, Smuggler

fragment grafiki autorstwa Lily A. Seidel, całość tutaj.

To ja jeszcze trochę tak jakby o #gamergate. Tak jakby – bo o ile sprawa jest złożona i trochę już przebrzmiała (choć wciąż w toku) to nadaje ciekawy kontekst incydentowi, któremu mam zamiar poświęcić niniejszą notkę. Nie jest to w żadnym razie incydent odosobniony w rodzimym Internecie o grach, ale jego analiza pozwoli odpowiedzieć nam na kilka interesujących pytań, jak na przykład – czemu polskie serwisy o grach (i to, co w naszym kraju uchodzi za prasę branżową) o Gamergate – z jednym wyjątkiem – nie zająknęły się ani słóweczka, choć temat jest przecież nośny i kilkogenny jak mało który.

Do rzeczy. Kilka dni temu odbył się cykliczny, cieszący się sporą popularnością wśród fanów festiwal gier video Poznań Game Arena. Czasopismo CD-Action oddelegowało na ów spęd swoją redaktorkę posługującą się pseudonimem 9kier. Drugiego dnia PGA na stronie internetowej CD-Action pojawiła się galeria zdjęć dokumentujących to wydarzenia. Traf chciał, że pod nagłówkiem newsa informującego o galerii pojawiło się zdjęcie wspomnianej wyżej redaktorki w towarzystwie dwóch cosplayerek. W tym momencie większość z Was zapewne się domyśla, jak dalej potoczyła się ta historia – pod newsem pojawiły się komentarze krytykujące urodę redaktorki, często w niewybredny sposób. Rozpętał się flejm, kilku osobom moderator czasowo zablokował możliwość pisania komentarzy. Zaraz odezwali się też obrońcy 9kier pozytywnie wyrażający się o jej urodzie, w dyskusję zaplątało się kilka trolli… nic, czego Internet by już wcześniej nie widział setki razy. A jednak niesmak jest. I to większy niż zazwyczaj. Otóż jeden z komentatorów zapytał administratora – Smugglera – tu cytat: A co z pozytywnymi komentarzami na temat wyglądu 9kier? na co uzyskał odpowiedź, tu kolejny cytat: komplementy zawsze sa na miejscu. (w obu przypadkach pisownia oryginalna). I to niestety dowodzi niezrozumienia przez niego sprawy.

Zacznijmy od tego, że komplementy nie zawsze są na miejscu. Dziewczynie do której klei się podpity oblech mamroczący No hej, ładniutka jesteś, no na pewno nie jest przyjemnie. Albo wysłuchującej, że Taka śliczna panienka z pewnością pięknie będzie się prezentować na konferencji, w sytuacji gdy rzeczona „Śliczna panienka” ma doktorat i chce wygłosić prezentację odnośnie swojego odkrycia naukowego. To nie jest miłe – to infantylizuje, sprowadza tylko do jednego aspektu (wizualnego) i każda osoba, która potrafi sobie sprężyć empatię z inteligencją odruchowo to zrozumie. Najwyraźniej takich osób nie tylko wśród czytelników, ale też redaktorów CD-Action po prostu brakuje.

Oto, czego nie rozumie Smuggler. 9kier pojechała na PGA nie jako hostessa, body dublerka czy cosplay’erka, tylko jako reprezentantka czasopisma. Jako taka powinna być oceniana co najwyżej po poziomie reportażu napisanego na podstawie swoich spostrzeżeń w czasie pobytu na festiwalu – nie urody. Komentatorzy odnoszący się do jej wyglądu (niezależnie czy w sposób pozytywny czy negatywny) wypychają ją z kontinuum kompetentna-niekompetentna redaktorka, a wpychają do kontinuum ładna-brzydka kobieta. Jestem pewien, że zarówno Smuggler, jak i broniący 9kier komentatorzy chcieli dobrze i kierowały nimi szlachetne pobudki – ale nie zauważyli, że dali się wciągnąć w grę, w którą nie powinni grać. W idealnym świecie nikt nie czyniłby żadnych uwag odnośnie wyglądu 9kier. Niestety, nie jesteśmy w idealnym świecie. Jesteśmy w Internecie, który pod wieloma względami jest antytezą idealnego świata. Redaktorka CD-Action oberwała, bo jej uroda, w przekonaniu komentatorów, nie dorównywała urodzie towarzyszących jej na fotografii cosplayerek. Gdyby na zdjęciu pojawił się któryś z kolegów 9kier z redakcji, nie musiałby on znosić żadnych komentarzy odnośnie swojego wyglądu – nie wątpię, że uwaga komentatorów prześliznęłaby się na cosplayerki i przeczytalibyśmy coś w stylu He, he, fajne dupy na tym PGA wyrwałeś. I szczerze wątpię, czy taki wpis zostałby usunięty.

Mógłbym tu z mściwą satysfakcją wytknąć Smugglerowi i pozostałym redaktorom magazynu, że sami są sobie winni. Nad CD-Action zawsze unosił się delikatny odór seksizmu – żarty o napalonych samcach i rozebranych laskach, obowiązkowa analiza he, he, he, atutów Lary przy okazji każdego tekstu o którejś z gier z serii Tomb Raider, dwuznaczne żarciki w podpisach pod screenami przedstawiającymi roznegliżowane bohaterki różnych produkcji, okazjonalne plebiscyty na najseksowniejszą laskę z gier… Twórcy pisma, najpewniej nieświadomie, wytworzyli klimat, w którym o kobietach mówi się tylko w kontekście ich urody. To rezultat faktu, iż pismo jest skierowane przede wszystkim do młodych mężczyzn w wieku gimnazjalnym i licealnym – wymyślne pseudonimy redaktorów (do niedawna mężczyzn co do jednego), młodzieżowy język, skupianie się na zainteresowaniach tego targetu są rezultatem takiego, a nie innego sprofilowania pisma. Seksizm też się na to łapie – te kosmate podpisy pod ilustracjami recenzji i wtręty w samych tekstach brzmią dokładnie jak komentarze pod adresem koleżanek z klasy słyszane na szkolnych korytarzach. Mógłbym więc złośliwie tyknąć Smugglerowi, że skoro takich czytelników wychowywał sobie przez lata, to teraz niech się z nimi użera. Mógłbym, ale nie odczuwam z tego powodu satysfakcji. Raczej jest mi niedobrze.

To niezrozumienie i kulawa obrona redaktorki CD-Action to wymowny symbol tego, jak niska jest świadomość kwestii feministycznych i genderowych w środowisku polskich graczy. Widać to było w trakcie eksplozji Gamergate. Kto pisał w naszym kraju o tej aferze? Z branży – prawie nikt. Milczały najpopularniejsze serwisy i portale, nikt nie odważył się choćby nawiązać do tego tematu. Przed szereg wyszedł jedynie Paweł Kamiński z Polygamii ze znakomitym, mądrym i wyważonym tekstem. Jeden odważny na całe, bardzo przecież rozległe, środowisko. Wyborcza opublikowała na swojej stronie internetowej felieton Michała R. Wiśniewskiego. Poza tym – cisza na łączach. O Gamergate pisał autor bloga Pochodne Kofeiny, Zwierz Popkulturalny, kilka pomniejszych blogasków no i ja. Przy czym Pochodne Kofeiny to blog przede wszystkim popularnonaukowy, Zwierza nawet przy maksimum dobrej woli nie da się nazwać dziennikarką grową, a ja jestem gościem, który sadzi dziesięciostronicowe analizy kolejnych serii Power Rangers, co już z miejsca odbiera moim słowom większość powagi. To oznacza, że – poza Kamińskim – w Polsce aferą Gamergate interesują się tylko ludzie niejako z zewnątrz, niepowiązani bezpośrednio z żelaznym środowiskiem tak zwanych prawdziwych graczy (czymkolwiek by ono nie było).

Polski "prawdziwy gracz" nie jest gotowy na Gamergate. Obawiam się, że polski dziennikarz branżowy też nie jest – kiedy czytam wyżej przytoczoną wypowiedź Smugglera, właściwie jestem tego pewien. Polski „prawdziwy gracz” nadal posiada mentalność gimnazjalisty niepanującego nad swoimi buzującymi hormonami. Dziennikarz – osobliwie ten z CD-Action – schlebiał temu grającemu wyrostkowi tak długo, że przez osmozę wchłonął większość jego cech i dziś nie jest w stanie podjąć dojrzałej dyskusji odnośnie miejsca kobiet w przemyśle gier video. Warto w tym miejscu przywołać artykuł Dominiki Staszenko, który jakiś czas temu ukazał się na Jawnych Snach.  Jego autorka rozbiera na części pierwsze felieton redaktora CD-Action obracający się wokół tematu seksizmu w środowisku graczy, niby to piętnując zjawisko, ale jednocześnie silnie sugerując, iż kobiety same są winne takiemu stanowi rzeczy. I znów – nie dopatrywałbym się tu żadnych złych intencji, a jedynie niedojrzałości redaktora, który chciał dobrze, ale mu nie wyszło (Staszenko sama resztą dochodzi do podobnych konkluzji pod koniec swojego artykułu).

Polki grają przecież w gry – i to nie tylko w drobne produkcje przeglądarkowe czy małe gierki z urządzeń mobilnych. I piszą o nich. Fakt, że robią to najczęściej po cichu, na uboczu, w zakamarkach własnych blogów połączonych siateczką linków, polecanek i odsyłaczy. Grają po swojemu, komentują po swojemu – bardzo często ciekawie, zwracając uwagę na rzeczy, o których ja sam bym nawet nie pomyślał. Taki sposób grania i pisania najpewniej nie przypadłby do gustu tak zwanym prawdziwym graczom, więc najczęściej nawet nie próbują wejść do ich środowiska. Zamiast tego tworzą drugi obieg – blogów przybywa, ciekawie piszących osobistości też. Tworzy się alternatywa, niezależna od tego „prawdziwego” środowiska równie prawdziwych graczy. Jeśli w naszym kraju dostaniemy kiedyś rewolucję analogiczną do afery Gamergate, to stawiam diamenty przeciwko orzechom, że wyjdzie ona z tego właśnie miejsca. Obawiam się jednak, że na to będziemy musieli jeszcze długo czekać…

niedziela, 29 lipca 2012

Obalić Metacritica

http://desmond.imageshack.us/Himg607/scaled.php?server=607&filename=theuninspiredbyaegisstr.jpg&res=landing
fragment grafiki autorstwa Maria Sancheza Nevady, całość tutaj.

Półświatek publicystyczny w branży gier video to anomalia na skalę, bez mała, popkulturową. Nie chodzi mi bynajmniej o zaskakującą ubogość w zróżnicowaniu tekstów opisujących medium (przeważająca większość to recenzje i zapowiedzi, pozostała część to z reguły felietony o niczym i rankingi pokroju „10 najseksowniejszych lasek w historii gier”). Ten rodzaj krytyki w branży jest uświęcony wieloletnią patologiczną tradycją i zmian in plus w najbliższym czasie nie przewiduję. Niepokoi mnie natomiast coś innego – niespotykane chyba nigdzie indziej parcie na sformalizowanie i ujęcie swojego medium w sztywne ramy.

Już tłumaczę o co mi chodzi. W niemal wszystkich czasopismach i portalach internetowych zajmujących się grami komputerowymi i konsolowymi recenzje gier zwieńczone są liczbową oceną analizowanej produkcji. Jest to ewenement, bo w żadnym innym medium ocena nie jest tak mocno podkreślana – owszem, filmy mają swoje nieśmiertelne „gwiazdki”, ale nie jest do nich przykładana tak wielka waga jak do ocen wystawianych grom. Widać to wyraźnie na forach internetowych, gdzie nieprzerwanie toczą się dyskusje pokroju „Dlaczego gra A dostała w CD-Action dziewiątkę z plusem, a gra B zaledwie siódemkę, skoro gra B jest lepsza?”. Oczywiście to tylko jeden z problemów, jakie pociąga za sobą przyjęcie skali liczbowej w recenzjach gier. A imię tych problemów brzmi Legion. I to Legion z tych Legionów spod Legnicy.

Nie wiem, jak to dzisiaj wygląda (bo od dawna nie kupuję rzeczonego magazynu), ale gdy jeszcze CD-Action znajdował się na mojej regularnej liście płac, recenzenci przyznawali grom trzy oceny cząstkowe – za oprawę graficzną, dźwiękową i grywalność – i wyciągali z nich średnią. Teraz wyobraźmy sobie, że podobnie postępują recenzenci filmowi – z ocenianej produkcji analizują oddzielnie dźwięk, montaż i grę aktorską, a potem obliczają średnią. Albo ocenę książki, w której podobnym kryteriom poddana jest narracja, dialogi i fabuła. To przecież absurdalne! Gry, podobnie jak i filmy, mają być zwartą, naturalną całością, a nie zlepkiem luźno powiązanych ze sobą elementów, a tak właśnie traktują je recenzenci. No bo co z tego, że jakaś gra ma znakomitą muzykę, zniewalającą grafikę i doskonale wyważony system walki, skoro gracz usypia w połowie? Albo odwrotnie – nieszczególnie pociągająca audiowizualnie, obsypana bugami produkcja przykuwa na długie godziny, bo ma kilka świeżych, doskonale zrealizowanych pomysłów? W takiej sytuacji recenzent winien tej pierwszej dać lepszą ocenę, choć to w tę drugą grało mu się przyjemniej. Oczywiście, niejednokrotnie recenzenci CD-A dawali grom oceny wyższe lub niższe, niż wynikało to ze średniej, ale tu pojawia się pytanie – po co, w takim razie, wprowadzać metodę wyliczania ocen, z której korzysta się w sposób wybiórczy?

Kolejną kontrowersją jest fakt, że większość gier ocenianych przy pomocy dziesięciostopniowej (czyli na dzień dzisiejszy najbardziej popularnej) skali ocen plasuje się w najwyższej jej części. Gry praktycznie nie są oceniane na niżej, niż szóstkę (piątka to już dno), przedział siedem-osiem-dziewięć to domena większości ocenianych produkcji. Dziesiątki są nieliczne. Podkreślić należy, że dziesięciostopniowa skala ocen najczęściej dopuszcza też oceny „ułamkowe” czyli rozmaite ósemki z plusem, co zupełnie bezsensownie podwaja jej spektrum. W czasach, gdy powstawała ta kanoniczna skala rynek gier wyglądał inaczej, niż dziś, było zdecydowanie więcej czysto komercyjnych deweloperów, którzy prezentowali różny poziom. Dziś (przynajmniej na PC) rządzący trumwirat Activision-Ubisoft-EA plus satelici i moda na gry niezależne zupełnie rozregulowały skalę ocen czyniąc ją przestarzałą. To się powoli zmienia. Jakiś czas temu jeden z najlepszych (i najpopularniejszych) polskich videorecenzentów Tomasz „quaz” Drabik zmienił stosowaną przez siebie skalę z dziesięciostopniowej, na pięciostopniową. Już trochę lepiej, ale takie rozwiązanie jest doraźne. Bo dlaczego nie skala trzystopniowa, gdzie trójka oznacza grę dobrą, dwójka – średnią, a jedynka – słabą? Że taka skala nie oddałaby niuansów w porównywaniu gier? A która oddaje?

Z tym porównywaniem też jest dziwna sprawa. Wspominałem o tym na początku – gracze mają tendencję do porównywania gier, formowania pytań pokroju „Czemu oceniliście Call of Duty lepiej, niż Borderlands, który jest lepszy?”. Panuje instynktowne przeświadczenie, że jeśli gra A dostała siódemkę, a gra B ósemkę z plusem, to gra B jest lepsza od gry A, co jest oczywistą bzdurą. Nie mówię już nawet o sytuacji, w której gra B jest FPSem, a gra A przygodówką – a każdy gatunek, z wielu względów, jest oddzielnym wszechświatem i wysoce wątpliwe jest, by jakakolwiek skala pasowałaby do każdego bez wyjątku. Nawet gry w obrębie jednego gatunku mogą należeć do innych konstelacji – no bo jak porównać chirurgicznie wyreżyserowanego Call of Duty z maksymalnie arcade’owym Bulletstormem? Oczywiście recenzenci ich nie porównują – ale, stosując liczbową skalę ocen nieświadomie do takich porównań zachęcają czytelników. Ludzki umysł działa w ten sposób, że wartościuje niektóre rzeczy względem innych – to jest lepsze od tego, ale gorsze od tamtego, więc wezmę tamto. Gry video to natomiast bardzo złożone produkcje i w dwóch przypadkach ta sama ocena może znaczyć coś zupełnie innego. Istna wieża Babel.

Pytałem gdzieś kiedyś quaza (bodaj na jego blogu, ale ręki sobie nie dam za to uciąć), czy nie prościej byłoby w ogóle zrezygnować z problematycznej skali ocen i zwyczajnie skupić się na rzetelnym wymienianiu wad i zalet gry – a potem niech gracz sam sobie kombinuje, czy wady mu przeszkadzają na tyle, by przyćmić zalety. Dostałem odpowiedź, że odbiorcy recenzji oczekują liczbowego podsumowania gry, przynajmniej on dostawał takie sygnały. I jak tu dyskutować z głosem tłumów? Może w takim razie niech zarówno quaz, jak i recenzenci pism branżowych, tudzież Polygamii czy innych portali growych w ogóle oleją pisanie recenzji na rzecz wystawiania gołych tabelek z ocenami i, ewentualnie, wypunktowaniem najistotniejszych wad i zalet? No bo po co się w ogóle wysilać, skoro odbiorców nie interesuje to, co ma do powiedzenia recenzent na temat omawianego produktu, tylko jaką on uzyskał ocenę?

Problemem nie jest rozpiętość skali – czy ma ona dwadzieścia szczebli, dziesięć, pięć, czy trzy – tylko samo jej istnienie. Prawda jest taka, że koncepcja skali liczbowej w recenzjach gier wprowadza zamęt i dezinformację, a jej zalety są nieliczne i wątpliwe. Stosujący ją recenzenci robią sobie, graczom i całemu medium dużą krzywdę. Oczywiście, tabele ocen mają w branży gier długą tradycję i są już właściwie przyspawane do recenzji. Kwintesencją tego status quo jest serwis Metacritic,* który zbiera oceny recenzji najważniejszych pism i portali, a potem wyciąga z nich piękną średnią, z której nie wynika absolutnie nic.

Mnie też, w czasach mojej długiej blogowej aktywności, zdarzało się popełnić kilka growych recenzji i nigdy nie przeszło mi nawet na myśl wystawiać ocenianym grom oceny innej, poza opisową. Jestem zwolennikiem szkoły głoszącej, iż ostatni akapit recenzji winien być podsumowaniem całego tekstu w przekrojowy sposób opisującym i podsumowującym całą recenzję. Taka ocena opisowa ma o wiele więcej sensu od suchej liczby, która nie mówi o grze właściwie nic. Im szybciej zrezygnujemy z tego zabiegu, tym lepiej dla nas wszystkich.

______________________
*który notabene „obsługuje” nie tylko gry
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...