Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Kapitan Nemo. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Kapitan Nemo. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 24 czerwca 2012

20 tysięcy mil na godzinę

fragment grafiki autorstwa Ricardo Pelaeza, całość tutaj.

Jako, że jest to notka o Julesie Vernem, to muszę w niej wspomnieć o tej anegdotce, jakoby pierwotnie głównym bohaterem 20 tysięcy mil podmorskiej żeglugi miał być Polak, jednakże wydawca Verne’a nie chciał niepotrzebnie denerwować Rosjan, toteż nakazał autorowi zmianę. I tak słynny na cały świat kapitan Nemo stał się hinduskim księciem Dakkar. Narażanie się Anglikom nie było już takie ryzykowne. Wspominam o tym tylko z jednego powodu – niepisane prawo mówi, że każdy opublikowany w języku polskim tekst traktujący o francuskim wizjonerze i dziadku fantastyki naukowej musi zawierać ową anegdotkę. W przeciwnym wypadku w komentarzach natychmiast pojawiłby się jakiś mędrek „zdradzający” tę ciekawostkę z namaszczeniem godnym historyka literatury odkrywającego nieznane dotąd dzieło wielkiego artysty, najprawdopodobniej zaczynając swoją wypowiedź od słów „Nie wiem czy wiesz, ale…”. Chciałbym tego uniknąć, toteż niniejszym odbębniam ów program obowiązkowy i przechodzę do właściwej części notki. Albo nie. Zanim to zrobię, podam inną mniej znaną (i cieszącą się zdecydowanie mniejszą popularnością) anegdotkę odnośnie Verne’a i „sprawy Polskiej”. Otóż w 1848 roku w Paryżu dość szeroko omawiano ówczesną sytuację polityczną naszego kraju. Spowodowane to było oczywiście tamtejszą Wiosną Ludów i jej krwawymi następstwami, które przetoczyły się przez stolicę Francji. Sam Verne zainteresował się tą sprawą na tyle, by napisać krótką rozprawkę pod jakże wymownym tytułem Czy Francja ma moralny obowiązek pomagać Polsce? w której jednoznacznie stwierdził, iż Francuzi dosyć już Polakom napomagali, niech teraz nadwiślański kraj radzi sobie sam. Mam nadzieję, że tą historyjką przekułem nieco balon samozadowolenia wszystkich fanów „Właściwie-to-Polaka-Kapitana-Nemo”.

O Vernem można pisać dużo. Gdybym miał wskazać jednego autora, który zrobił tak wiele dla ukochanej przeze mnie fantastyki naukowej to byłby właśnie wizjoner z Nantes. Można się oczywiście kłócić, że to przecież nie jest żaden pisarz science-fiction, ale ja wyznaję pogląd, że gdyby nie Verne, w ogóle nie byłoby żadnej science-fiction – a przynajmniej nie takiej, jaką znamy dzisiaj. Pisarze sięgnęli do Verne’a i wyciągnęli zeń fantastykę naukową. Kilkadziesiąt lat później inni pisarze sięgnęli raz jeszcze, ale tym razem wyciągnęli steampunk. Czekam z niecierpliwością na to, co za kolejne kilka dekad wyciągnie z Verne’a następne pokolenie pisarzy. A jest z czego wyciągać – sama seria „Niezwykłe Podróże” to przeszło pięćdziesiąt książek, a przecież są jeszcze powieści spoza tego cyklu, sztuki teatralne, poematy… Mało kto zdaje sobie sprawę, jak płodnym i wszechstronnym autorem był Verne, zwłaszcza, że do ogólnie rozumianego mainstreamu przedarło się zaskakująco niewiele jego książek – jestem przekonany, że nawet większość czytelników niniejszego bloga bez uciekania się do Wikipedii nie potrafiłaby wymienić tytułów książek tak zwanej dużej trylogii vernowskiej (choć z przyjemnością bym się rozczarował), w skład której wchodzi najpopularniejsza bodaj powieść genialnego Francuza – 20 tysięcy mil podmorskiej żeglugi.

Poza tym właśnie utworem i kilkoma bardziej znanymi powieściami Verne’a – Wyprawa do wnętrza Ziemi, W 80 dni dookoła świata – twórczość autora pozostaje właściwie nieznana. A szkoda, bo przez to Jules Verne okrzepł w świadomości odbiorców jako autor powieści przygodowo-fantastycznych, celebrujących ludzki potencjał, potęgę rozumu człowieczego, powieści lekkich, optymistycznych i dynamicznych (wziąwszy poprawkę na tamte czasy, ma się rozumieć, choć i dziś czyta się przeważnie z zapartym tchem). Warto jednak wiedzieć, że Verne postawił sobie ambitny cel pisania o różnych ludziach wywodzących się z różnych kręgów kulturowych. To widać choćby w powieści Les Tribulations d’un Chinois en Chine* przedstawiającej losy zblazowanego Chińczyka, który wydaje wyrok śmierci na samego siebie, chcąc przeżyć jakiekolwiek „prawdziwe wzruszenie” choćby miało być ono ostatnią rzeczą, jakiej doświadczy. Powieść ma dość żywe tempo, zaś zaskakujące zakończenie obnaża jej przypowieściowy charakter – z całego serca polecam. Stereotyp Verne’a jako naiwnego idealisty całym sercem wierzącego w potęgę ludzkiego rozumu i szlachetności wziął się z najzwyklejszej w świecie pazerności. Nie z pazerności samego autora, a jego wydawcy – Pierre’a-Julesa Hetzela. Tak, tego samego, który zdepolonizował kapitana Nemo. Historia jest o tyle ciekawa, że pozwolę ją sobie opisać dość szczegółowo.

Drogi Verne’a i Hetzela skrzyżowały się w 1862 roku, gdy ten drugi zajmował się rozkręcaniem interesu wydawniczego – pisemka dla dzieci i młodzieży zatytułowanego Le Magasin d’éducation et de récréation (Magazyn wiedzy i rozrywki) i, w związku z tym, poszukiwał potencjalnych współautorów periodyku. Na Verne’a natrafił za pośrednictwem ich wspólnego znajomego, Alfreda Guezeneca (znanego bardziej pod pseudonimem de Bréhat), też zresztą pisarza. Verne był podówczas wziętym maklerem giełdowym i gdyby nie jego głębokie zamiłowanie do pióra, pewnie nie zrezygnowałby z lukratywnej kariery finansjera na rzecz poświęcenia się pracy twórczej. Verne dobrze znał wartość pieniądza – za swych studenckich czasów przymierał głodem, zaś jedyny wyjściowy komplet ubrań (frak plus buty) dzielił z kolegą ze stancji. Co prawda jego sytuacja poprawiła się po ożenku z dysponującą pokaźnym wianem Honorine de Viane Morel, ale Jules wciąż pamiętał wątpliwe uroki skromnego życia, co z pewnością skłoniło go do głębszego przemyślenia tej decyzji. Na szczęście artystyczna natura Francuza przeważyła nad przyziemnymi troskami i gdy Hetzel zwrócił się do niego z zapytaniem, czy nie dałby się wkręcić w pisanie przygodowych opowiastek dla młodzieży, Verne wyciągnął z szuflady Pięć tygodni w balonie, swój wydawniczy debiut, a zarazem pierwszy tom legendarnego cyklu „Niezwykłe Podróże”.

Wydana w 1863 powieść trafiła w doskonały moment – opowiadała bowiem o podniebnej eksploracji Afryki, a ten okres historii Europy upływał pod znakiem fascynacji tajemniczym, słabo zbadanym Czarnym Lądem. Pięć tygodni w balonie stała się bestsellerem, czytelnicy momentalnie zakochali się w lekkim, przygodowym klimacie charakterystycznym dla Verne’a, zaś Pierre-Jules Hetzel zrozumiał, że trafiła mu się kura znosząca złote jaja. Umowa, jaką podpisał z Julesem Vernem nie była dla tego ostatniego zbyt korzystna – wydawca zgarniał zbójecko wysoką gażę, debiutującemu pisarzowi jednak zdawało się to nie przeszkadzać. Przynajmniej do czasu – kontrakt kilkukrotnie renegocjowano, mimo wszystko jednak, to właśnie Hetzel (a później i jego syn) był tym, który na sukcesie prozy Verne’a spasł się najbardziej. Myślę, że to krzepiąca myśl dla współczesnych pisarzy – nie wy jedni, moi drodzy, jesteście dymani przez wydawców, to tradycja sięgająca samych początków kultury popularnej.

Drugą książką Verne’a był Paryż w XX wieku, książka tak odmienna od debiutu, jak to tylko możliwe. Paryż snuł historię antyutopijnej przyszłości i młodzieńca, który nie może się w niej odnaleźć. W fabule widać reminiscencje po osobistych przeżyciach autora – podobnie jak główny bohater Paryża, Verne sprzeciwiał się otoczeniu, które koniecznie chciało go wtłoczyć w rolę spadkobiercy ojcowskiej kancelarii adwokackiej. Powieść była zaskakująco pesymistyczna i ponura, nic zatem dziwnego, że Hetzel odmówił jej publikacji. Przekaz był jasny – ludzie chcą lekkiej, przygodowej rozrywki, nie jakichś tam smętów. Verne ma zatem pisać tak, a nie inaczej. Pisarz podporządkował się więc twardym wymogom rynku. Tworzył powieści takie, z jakich znamy go dzisiaj. Ale nie zawsze i nie do końca.

Pisałem już kiedyś o tym – Robur Zdobywca, zapomniany geniusz Verne’a przyćmiony sławą Kapitana Nemo to postać niezwykle kontrowersyjna, zupełnie inna od przeważnie szlachetnych i pełnych najszczerzej dobrych chęci naukowców i inżynierów, którzy swoją pracą chcą uwznioślić cały rodzaj ludzki. Robur jest inny, przemierza nieboskłon na swym „Albatrosie” niczym Kapitan Nemo oceany w „Nautilusie”, jednak w przeciwieństwie do księcia Dakkar, zamiary samozwańczego Pana Świata pozostają nieznane, lecz z całą pewnością złowieszcze. W dylogii o Roburze zawarł więc Verne przestrogę przed nauką w nieodpowiednich rękach, która może stać się śmiertelnie niebezpiecznym narzędziem.

W jednej z poprzednich notek żartowałem o tym, że Verne jest prekursorem cyberpunku. To oczywiście zbytnie uproszczenie i trzeba naprawdę dużej dozy dobrej woli i myślenia życzeniowego, by dość do takich wniosków. Warto jednak pamiętać, że Verne nie był takim bezkrytycznym idealistą, za jakiego go dzisiaj uważa i gdyby nie pewien zachowawczy wydawca, może faktycznie przyspieszyłby dojrzewanie fantastyki naukowej o jakieś sto lat.

___________
*celowo podaję oryginalny tytuł, bo każde polskie wydanie znacznie różniło się pod tym względem. Kto zainteresowany, na pewno zdoła wyguglać.

niedziela, 16 stycznia 2011

Zapomniani


fragment grafiki autorstwa Marka Brooksa, całość tutaj.


Kim jest Królik Oswald? Ha – nie wie prawie nikt. Za to Myszkę Miki znają prawie wszyscy. Te dwie postaci łączy więcej, niż można się spodziewać. Gdyby nie zawirowania związane z prawami autorskimi, dziś Oswald zajmowałby to miejsce w popkulturze, które od przeszło półwiecza piastuje Miki. Długouchy animek trafił do szarej strefy i został skazany na zapomnienie – aż do niedawna, kiedy Warren Spector odgrzebał tę postać i zrobił z niej jednego z głównych bohaterów gry „Epic Mickey”. Fabuła tej konsolowej produkcji opiera się właśnie na tym niepokojącym dualizmie – celebryta Miki i jego zepchnięty w cień protoplasta. Czy gdyby niektóre wydarzenia potoczyłyby się inaczej, to Królik Oswald stałby się logiem Disney’a, wystąpił w olbrzymiej ilości filmów i komiksów, stał się postacią wokół której kręci się fabuła „Kingdom Hearts”? A Miki? Czy w takiej sytuacji w ogóle by zaistniał? A może postać Myszki Miki w ogóle nie zostałaby wymyślona i błąkałaby się jedynie w szarej strefie przestrzeni fazowej, owym hipotetycznym cmentarzysku niewymyślonych postaci?

Nieco inny, choć równie interesujący dualizm występuje także na linii Kapitan Nemo – Robur Zdobywca. Obaj zostali wymyśleni przez Juliusza Verne’a, obaj są postaciami niesamowicie nośnymi, z ogromnym potencjałem, który przez samego autora został wykorzystany co najwyżej połowicznie. Kapitan Nemo - książę Dakkar, to postać zaskakująco mroczna, zwłaszcza dla ludzi, którzy znają ją z oryginalnej wersji, nie któregoś z późniejszych remiksów. Indyjski arystokrata w okrutny sposób mszczący się na Anglikach, którzy rzucili na kolana jego naród. Okrutny wyrzutek, który do samego końca nie rezygnuje ze swoich ideałów. Kiedy w ostatnich rozdziałach „Tajemniczej wyspy” kapitan godzi się w końcu z resztą ludzkości, nie prosi o wybaczenie, czy choćby zrozumienie. Zastanawia się jedynie, jak zostanie zapamiętany. Z pewnością nie mógłby narzekać – wszak stał się jedną z najbardziej rozpoznawalnych postaci, choć niestety w mocno zniekształconej formie.

O Roburze natomiast nie wiemy niemal nic. Poważnie, Lovecraft więcej powiedział nam o Wielkich Przedwiecznych, niż Verne o samozwańczym „Panie Świata”, konstruktorze Nautilusa do sześcianu – pojazdu, który jeździ, lata, pływa i nurkuje. Poza ledwie zarysowanymi cechami charakteru, takimi jak zuchwałość, odwaga i własna wizja świata, postać Robura to czysta karta.
Stoimy więc przed pytaniem. Nie „Czemu jedne postacie zdobywają popularność, a inne skazane są na zapomnienie?”, bo na to składa się wiele czynników z Jego Wysokością Przypadkiem na czele. Właściwe pytanie brzmi – Ile jest takich postaci? Takich, które dziś żyłyby w świadomości wielu ludzi, gdyby motyl chaosu zatrzepotał skrzydełkami w odrobinę innym momencie? Czasem możemy gdybać – z większym, lub mniejszym prawdopodobieństwem. Wiemy, że gdyby nie naciski wydawcy, Kapitan Nemo byłby Polakiem. Możemy się domyślać, że Oswald zastąpiłby Mikiego, gdyby Disney’owi udało się go wyrwać ze szponów żywiołu praw autorskich. Ale jak wiele postaci przegapiło swoją szansę, ile znakomitych historii w ogóle jej nie dostało – możemy jedynie zgadywać.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...