niedziela, 13 marca 2011

Dwa słowa o słowach, kutasie Mickiewicza i okaleczaniu książek

fragment grafiki autorstwa Chrisa Bachalo, całość tutaj.

Język kształtuje nasz sposób rozumowania. To logiczne, choć zapewne niekonieczne w ludzkim trybie ewolucji. Moglibyśmy myśleć za pomocą tonalnych układów dźwiękowych albo barwnych przejść – dźwięk lub kolor mogą być przecież nie gorszymi od graficznego znaku symbolami ludzkich myśli. Z jakiegoś jednak powodu – lub też przez głupi przypadek – myślimy słowami, wlewamy nasze odczucia i spostrzeżenia w pojemniki słów i zdań, tym samym je ograniczając. Jest to jednak konieczne do umożliwienia ludziom wzajemnej komunikacji.

Powyższe rozważania prowadzę nie po to, by sztucznie rozdmuchać notkę na którą nie mam pomysłu. Warto zdawać sobie sprawę, że słowa w pewien sposób nas ograniczają. Język jest systemem – wyobraźmy go sobie jako szachownicę. Możemy dostawiać na niej kolejne pionki, wprowadzać nowe czarne i białe pola, mieści się to bowiem w konwencji słownego systemu. Nie możemy natomiast kolorować pól, ani wymyślać nowych figur poruszających się w inny sposób, bowiem w ten sposób system łamie się i rozpada. I choć wariantów szachowych jest naprawdę sporo, to jednak ich liczba jest skończona. Dlatego właśnie powyższa metafora jest niepełna. Język bardziej przypomina kolekcjonerską karciankę, której twórcy od czasu do czasu wypuszczają partie nowych kart. I ta metafora jednak jest niewystarczająca, bowiem w słownej karciance to sami gracze wymyślają nowe karty i wykorzystują je w nowy sposób. Chaos, mili państwo, istny chaos.

Bywa, że słowa zmieniają swoje znaczenia – najjaskrawszym w polszczyźnie przypadkiem jest niewątpliwie nieszczęsny mickiewiczowski kutas, który z elementu szlacheckiej garderoby stał się wulgarnym określeniem męskich genitaliów. Zejdźmy jednak z tego tematu i przejdźmy w końcu do meritum. Oto bowiem na naszych oczach i uszach zmienia się pojmowanie pewnych słów, a – co za tym idzie – pojmowanie całej rzeczywistości.

Czym jest płyta (w domyśle – płyta muzyczna)? Czy myśląc słowo „płyta” mamy przed oczyma mieniący się kolorami tęczy krążek czy może zbiór plików .mp3? Film dawno już przestał być kasetą wideo, a nie zdążył zaistnieć w naszej świadomości jako płyta DVD – zbyt szybko stał się plikiem na komputerowym dysku. „Książka” wciąż dzielnie broni się przed digitalizacją, jednak i ona wkrótce ustąpi – gdy upowszechnią się tanie czytniki ebooków, naręcze papieru pomiędzy okładkami stanie się dla nas czymś abstrakcyjnym, a przynajmniej mocno anachronicznym. Coś jak olbrzymi walkman na kasety w epoce iPadów.

Kiedy pisałem notkę o nośnikach popkultury pominąłem ten temat – a nie powinienem, bo rzecz jest ważna i warta omówienia. Filmy, muzyka, książki przestają być czymś namacalnym, czymś, co można postawić na półce i cieszyć tym oczy. Zmienia się sposób, w jaki myślimy o dobrach popkultury – stają się one niematerialne niczym Duch Święty. Popkultura weszła na wyższy stan istnienia. Pozbyła się ciała – nośnika – a egzystuje pod postacią czystej, nienamacalnej duszy – znaczenia. Ten rozdział nie każdemu odpowiada, choć jest przecież naturalną ewolucją. Totem płyty DVD czy elegancko wydanego artbooka stał się spirytystycznym bytem. I niech ktoś mi teraz powie, że popkultura nie ma nic wspólnego z religią.

Dla kontrastu popatrzmy na tomik poezji „Oka-leczenie”, który jest dokładnym przeciwieństwem tego, co napisałem powyżej. Oto książka pusta, bez duszy, z wymyślnymi piktogramami udającymi treść. Brak treści nadrabia wymyślną formą, niczym przypudrowany trup bardzo atrakcyjnej kobiety. Obcowanie z takim tworem musi się kojarzyć z nekrofilią. „Oka-leczenie” to przedmiot, który udaje książkę, jak figura woskowa ukształtowana na podobieństwo człowieka. Gdy po raz pierwszy zetknąłem się z tą pozycją, poczułem zażenowanie i obrzydzenie. Mimo, że należę do Pokolenia 2.0 (jakkolwiek rozumieć ten zwrot), to jednak czuję pewien szacunek do tradycyjnych nośników i wiem, że nie powinno ich się profanować. Zapoznając się z „Oka-leczeniem” (notabene kosztującym prawie bańkę) czułem się trochę jak fan Agnieszki Chylińskiej podczas słuchania „Modern Rocking”. Takich rzeczy się nie robi. Nie mam nic przeciwko sztuce przekraczającej granice, ale takie traktowanie formy przy zupełnym pominięciu treści kojarzy mi się z wyjątkowo wyrafinowaną metodą masturbacji.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...