piątek, 27 września 2019

Animorphs. 34 – The Prophecy

fragment okładki, całość tutaj.

The Prophecy to trzydziesty czwarty tom serii i zarazem dziesiąty, którego narratorką jest Cassie. Jest to również ósmy tom, którego autorem jest nie Katherine A. Applegate (oraz jej mąż), tylko wynajęty przez wydawnictwo Scholastic autor widmo. Tym razem powraca Melinda Metz, znana głównie z autorskiej serii książek młodzieżowych Roswell High opowiadających o kosmitach chodzących do liceum i zakochujących się w sobie nawzajem (i w ziemskich nastolatkach), tyle przynajmniej zapamiętałem z lektury tych kilku tomów, które ukazały się w naszym kraju. Jest tam, co prawda, jakiś spójny wątek sci-fi, ale raczej niespecjalnie interesujący. Cykl doczekał się serialowej adaptacji, która z kolei niedawno otrzymała reboot – nie wiem na ile wierny literackiemu pierwowzorowi, bo go jeszcze nie widziałem. Metz ma już na koncie jedno „widmowanie” w Animorphs, które całkiem mi się podobało, więc mam nadzieję, że tak będzie i tym razem. Cassie potrzebne są dobre książki, bo nadal jest to najmniej interesująca i budząca najmniej sympatii bohaterka pierwszoplanowa cyklu.

Po obligatoryjnym wstępie (bardzo krótkim i podanym w skondensowanej formie) dostajemy infiltracyjną akcję w wykonaniu Cassie i Rachel, które w morphach szczura i kota włamują się do domu swojej nauczycielki. Czemu? Czyżby była Kontrolerką? Działającą w ukryciu agentką rządową, którą będzie można zwerbować? Posiadała jakiś andalicki artefakt? Nie, nie i nie. Okazało się, że Cassie omyłkowo wsadziła do pracy domowej swoje bazgroły, w których wyznaje Jake’owi miłość i ze strachu przed nieręczną sytuacją towarzyską wykorzystała potężne moce dane jej przez umierającego kosmicznego paladyna do walki z przerażającym najeźdźcą, by... eee… wykraść lekko zawstydzający ją kawałek papieru z mieszkania niewinnej osoby. Panie, Panowie, Osoby Niebinarne – oto nasza obrończyni. Tak, wyzłośliwiam się tu trochę bezsensownie i nieuczciwie, bo dzieciaki regularnie używają swoich mocy w nieodpowiedzialny, niefrasobliwy sposób i Cassie nie jest tu jedyną (ani nawet największą) winowajczynią.

W trakcie powrotu do domu (na sowim morphie) Cassie rozważa swój związek z Jake’em. Jest pewna zarówno swoich uczuć, jak i jego – przeszkadza jej jednak, że całują się ze sobą jedynie po akcjach, w których grozi im największe niebezpieczeństwo, a ich zbliżenia służą raczej odreagowaniu stresu i napięcia, nie zaś zacieśnianiu emocjonalnej więzi. Albo Jake ma jakiś specyficzny fetysz, ale to zbyt grząski grunt, bym czuł się na nim bezpiecznie, więc dajmy temu spokój. Rozważania natury romantycznej przerwane zostają przez nagłe wtargnięcie Hork-Bajira na tyły stodoły rodziców Cassie. Dziewczyna jest oczywiście przerażona, że Yeerkowie odkryli w końcu jej tożsamość i jej rodzinę czeka asymilacja, a ją samą śmierć. Cassie atakuje kosmitę. Po chwili orientuje się jednak, że popełniła błąd, bo Hork-Bajir, który postanowił ją odwiedzić nie był nosicielem, tylko jednym z wyzwolonych przez Tobiasa i resztę Animorphów (wydarzenia z tomu The Change). Kosmita domaga się pomocy – ktoś bowiem odkrył ich osadę. I nie byli to Yeerkowie, tylko Arn – przedstawiciel rasy, która stworzyła Hork-Bajirów.

Tu drobna uwaga. Spora część mitologii świata przedstawionego zaprezentowana w tym tomie została wcześniej opisana w spin-ofiie serii, którego jeszcze tu nie omówiłem… bo go nie przeczytałem. Postaram się opisać całość w możliwie zrozumiały sposób, ale jeśli coś przekręcę to właśnie dlatego, iż nie miałem do tej pory okazji zgłębić pobocznych materiałów związanych z Animorphs. Początkowo planowałem rozprawić się z nimi dopiero gdy przeczytam już całą główną serię, ale teraz widzę, że konteksty zawarte w spin-offach są dość kluczowe, więc… zobaczymy jak to z tym będzie. Póki co opieram się na streszczeniach i fanowskich encyklopediach internetowych, które na szczęście są bardzo użyteczne. Nie zazdroszczę jednak dzieciakom w latach pierwszej dekady XXI wieku czytającym książki na bieżąco, które z takich luksusów korzystać nie mogły.

Arnowie stworzyli Hork-Bajirów za pomocą inżynierii genetycznej. Powodem była katastrofa naturalna na ojczystym świecie obu tych ras, która zostawiła planetę w rozpaczliwej potrzebie wyhodowania olbrzymich i rozległych lasów, zdolnych podtrzymać atmosferę na zdatnym do egzystencji poziomie. Wyhodowaniem tych lasów mieli się zająć właśnie Hork-Bajirowie, wyhodowani w tym właśnie celu. Później przylecieli Yeerkowie, uświadomili sobie, że gigantyczny, naszpikowany ostrzami i kolcami biologiczny kombajn, jakim jest każdy Hork-Bajir można z powodzeniem wykorzystać w warunkach bojowych i… reszta jest już historią, bardzo dla Hork-Bajirów smutną.

Dzieciaki lecą do osady, by sprawdzić, czegóż to przedstawiciel rasy Arn może chcieć od grupki uchodźców ukrywających się na naszej planecie. Na powitanie wychodzi im Toby, pierwsza od wielu lat przedstawicielka Hork-Bajirów urodzona na wolności. Dziewczynka tłumaczy im sytuację i prosi o pomoc w rozmówieniu się z przybyszem. Gdy Animorphy zwracają uwagę na fakt, że to raczej wewnętrzna politycznie sprawa między Hork-Bajirami i ich twórcami, Toby stwierdza, że plany tego konkretnego Arna mogą mieć znacznie większe znaczenie. Arn okazuje się, no cóż, dupkiem, co w żadnym razie nie jest jakimś wyjątkiem wśród kosmitów z uniwersum Animorphs, ale i tak nadal potrafi być męczące. Przedstawia się jako Quafijinivon i informuje zgromadzonych, że jest ostatnim przedstawicielem własnego gatunku.

A i on sam niedługo rozstanie się z życiem. Quan… Qui… Qual… będę po prostu pisał „Arn”, dobrze? No więc Arn chce przed śmiercią dać Hork-Bajirom szansę na powtórne narodziny i zemstę na Yeerkach. Animorphy, znający dość dobrze historię obu tych ras, są – delikatnie rzecz ujmując – sceptyczni. Ax posuwa się nawet do groźby ukrócenia cielesnych mąk przybysza, obywa się jednak bez rękoczynów. Arn planuje pobrać DNA wolnych Hork-Bajirów i wyhodować nową kolonię tych istot na ich ojczystej planecie, tym razem przystosowanych do zabijania Yeerków – i w ten sposób przeważyć szalę zwycięstwa na korzyść ruchu oporu. Poza tym potrzebuje jednak dostępu do arsenału, który przed śmiercią zgromadziła Aldrea-Iskillion-Falan, andalicka wojowniczka zakleszczona w ciele Hork-Bajira i prowadząca w przeszłości wojnę podjazdową z Yeerkami – o tym wszystkim mogliśmy poczytać w spin-offie, o którym wspomniałem wyżej. Arn posiada coś w rodzaju starwarsowego holokronu, w którym przetrzymuje fale mózgowe Aldrei, ale by go odtworzyć, musi nałożyć te fale mózgowe na jakąś podobną Aldrei istotę, najlepiej kobietę, najlepiej wojowniczkę.

Naturalnym wyborem wydaje się oczywiście Rachel. By odrobinę skomplikować sytuację, Ax zwraca uwagę na fakt, że jeśli Aldrea nie będzie chciała opuścić zwojów mózgowych osoby, która jej tych zwojów użycza, nie będzie istniał żaden sposób, by ją do tego zmusić. Toby zarzuca Axowi uprzedzenia rasowe – Aldrea dobrowolnie wybrała żywot Hork-Bajira, więc, w przekonaniu Axa musi być z nią coś nie tak. Dodajmy do tego fakt, że Andalici w przeszłości stworzyli wirus uśmiercający Hork-Bajirów, by pozbawić Yeerków dostępu do użytecznych nosicieli i dostajemy jedną z tych ważkich sytuacji moralnych, za które tak mocno kocham Animorphs. Rachel (i Toby, która również zaoferowała swój umysł do tego eksperymentu) mimo wszystko godzi się na te warunki. Ostatecznie jednak to nie ona – ani nie Toby – zostaje wybrana na nosicielkę myśli Aldrei… tylko Cassie.

Dziewczyna jest w nietęgim szoku. Przez pewien czas usiłuje poukładać się z nową świadomością zainstalowaną w jej umyśle – nie, żeby było to dla niej nowe doświadczenie, ostatecznie Cassie miała już epizod z Yeerkiem w głowie – i w końcu zaczyna nawiązywać rozmowę z Aldreą. Aldrea zaczyna przypominać sobie wszystko i w końcu uświadamia sobie, że jest martwa – że tak naprawdę jest jedynie czymś w rodzaju psychicznego odcisku palca. W tym momencie narracja przeskakuje na jej perspektywę i od tego momentu przeskakiwać będzie od czasu do czasu aż do końca książki – ten tom, podobnie jak kilka innych wcześniej, ma więcej, niż jedną narratorkę.

Aldrea jest dość wkurzona gdy dowiaduje się, że fale mózgowe jej ukochanego nie przetrwały, a ich syn zmarł jako niewolnik Yeerków. Co gorsza, jej fale mózgowe pochodzą z okresu zanim jeszcze zgromadziła gigantyczne zasoby na użytek ruchu oporu, więc nie ma pojęcia, gdzie ukryte są te pokłady uzbrojenia. Przyznaje jednak, że prawdopodobnie potrafiłaby je odnaleźć – ostatecznie zna samą siebie na tyle dobrze, by wywnioskować, gdzie mogłaby je schować. Aldrea nie wierzy jednak w czyste intencje Arna i nie ma zamiaru przyłożyć ręki do wyhodowania nowego pokolenia Hork-Bajirów wyłącznie w celu zabicia poprzedniego pokolenia Hork-Bajirów, które zostało zdominowane przez Yeerków. Ostatecznie daje się jednak przekonać – nie bez kilku złośliwości pod adresem Arna… i Axa, bo na Andalitów też wciąż jest wkurzona za całą tę próbę eksterminacji Hork-Bajirów. Aldrea uznaje się bowiem za Hork-Bajira, nie Andalitę i… generalnie nie widzę powodów, by odmawiać jej tej identyfikacji. W przeciwieństwie do Axa. Inna sprawa, że Aldrea zapytana o to, czy opuści ciało Cassie po wykonaniu zadania, unika jednoznacznej odpowiedzi.

Animorphy instruują Aldreę co do możliwości bojowych morphów Cassie. W trakcie tego treningu Rachel nie jest w stanie ukryć rozczarowania, że to nie ją wybrała na swoją nosicielkę słynna rebeliantka. Aldrea wyznaje, że nie dokonała tego wyboru świadomie. Aldrea na próbę przybiera postać wilka i zabiera Cassie na przejażdżkę. W międzyczasie Cassie orientuje się, że Aldrea posiada umiejętność przejęcia pełnej kontroli nad ciałem dziewczyny i zablokowania jej odzyskania tej kontroli. Zaczyna podejrzewać, że Aldrea wybrała Cassie nie dlatego, że ich temperamenty były najbardziej kompatybilne, ale dlatego, że jest – znacznie bardziej niż Rachel – łatwa do zdominowania.

Cały kolejny rozdział poświęcony jest rozmowie z Erekiem który zorganizuje dla naszych bohaterów zastępstwo na czas ich kosmicznej eskapady. Gdyby zniknęli na kilka dni (albo nawet dłużej), wzbudziłoby to podejrzenia. Ludzie zadawaliby pytania. Niewykluczone, że Yeerkowie dodaliby w końcu dwa do dwóch. Na szczęście grupka androidów zdolnych przybrać ich postacie i żyć ich życiami przez jakiś czas rozwiązała ten problem. Erek wypytuje wszystkich po kolei odnośnie wskazówek potrzebnych duplikatom do naturalnego udawania podstawionym dzieciakom. Na co uważać, czego pilnować… w trakcie tej rozmowy bohaterowie odsłaniają trochę swoje priorytety albo to, w jaki sposób postrzegają samych siebie. Marco śmieszkuje, próbując namówić Ereka, by jego duplikat zaprosił na randkę dziewczynę, która mu się podoba, a do której Marco nie ma odwagi podbić. Rachel zaznacza, by jej duplikat pamiętał, by być opryskliwym dla jej młodszych sióstr. Cassie boi się o swoich rodziców. Jake nie boi się o nic, a przynajmniej z niczym się nie zdradza. A Aldrea przysłuchuje się temu wszystkiemu z pryncypialną irytacją.

W trakcie podróży (statkiem, który Arn wykradł wcześniej Yeerkom) Ax wypomina Aldrei, że to jej ojciec odpowiedzialny był za użyczenie Yeerkom technologii, dzięki której byli w stanie stać się potężną kosmiczną siłą. Aldrea przypomina mu, że jego brat zrobił mniej więcej to samo, dając ludzkim dzieciakom technologię morphowania. Ax wkurza się, że Aldrea porównuje swojego ojca do jego brata. Rachel wkurza się, że Aldrea porównuje ludzi do Yeerków. Tobias chce przyłączyć się do sprzeczki, ale Jake przypomina sobie, że jest szefem (i badassem) i przywraca wszystkich do pionu. Nieco później Aldrea ma zły sen, współdzielony przez Cassie. Podróż mija w dość nerwowej, ale stosunkowo spokojnej atmosferze.

A potem wpadają na kosmiczną potyczkę między andalickim statkiem i fregatą Yeerków. Andalici otwierają do nich ogień, podejrzewając, że Animorphy są wsparciem wroga. Jake rozkazuje Aldrei przejść stery. Dzięki jej umiejętnościom bojowym, ekspertyzie Axa i przytomności Jake’a, udaje się opanować sytuację. Bohaterowie schodzą na powierzchnię. Aldrea zaszokowana jest stanem, w jakim Yeerkowie pozostawili świat, który uznała za swoją prawdziwą ojczyznę. Cassie orientuje się, że Aldrea nie ma zielonego pojęcia, gdzie szukać kryjówki z bronią – i Aldrea przejmuje kontrolę nad jej ciałem, by powstrzymać swoją nosicielkę przed zdradzeniem tego faktu. Cassie mimo wszystko go ujawnia, bo Aldrea, trochę przerażona tym, do czego się posunęła, niemal natychmiast zwróciła jej kontrolę. Jake jest dość mocno wkurzony na Aldreę, jednak obywa się bez dramatycznych posunięć czy decyzji. Animorphy zmieniają się w Hork-Bajirów, by lepiej wtopić się w otoczenie.

Aldrea proponuje Cassie, by to ona przejęła kontrolę nad jej ciałem, jako że jej doświadczenie w posługiwaniu się ciałem Hork-Bajira jest daleko większe. Podsumujmy zatem, bo to coś naprawdę imponującego. Aldrea urodziła się jako Andalitka, ale z czasem uznała, że identyfikuje się jako Hork-Bajir. W tym celu dobrowolnie zakleszczyła się w formie Hork-Bajira, w której przeżyła resztę swojego życia i w której zmarła. Wcześniej jednak jej fale mózgowe zostały zgrane i wiele lat później naniesione na umysł ludzkiej nastolatki. Teraz ta nastolatka przybrała formę (innego) Hork-Bajira i Aldrea ma kontrolę nad jej ciałem. Myślę, że nawet Jean Baudrillard powiedziałby, że to trochę za wiele. Cassie zaczyna zastanawiać się, czy nie pozwolić Aldrei na permanentne zamieszkiwanie jej ciała. Bardzo podoba mi się fakt, że choć analogie z Aldreą i Yeerkami są oczywiste i narzucają się same, autorka nigdy ich nie werbalizuje, ufając w inteligencję czytelnika. Aldrea tłumaczy, że broń ukryta jest najpewniej w wydrążonym pniu drzewa, które niegdyś służyło jej za bazę ruchu oporu. Haczyk? Wejście znajduje się pod powierzchnią wody… w basenie Yeerków.

Plan, jaki wysmażyli nasi bohaterowie jest… powalający. Otóż wszyscy z wyjątkiem Cassie, zmienią się w pchły, Cassie zamknie je w swoich ustach, zmieni się w rybołowa, podleci w pobliże basenu, przemieni się w wieloryba – cały czas z Animorphami w ustach – przepłynie przez basen aż do wejścia do kryjówki i wpuści do niej swoich „pasażerów” otwierając w odpowiednim momencie pysk. Nie jest to najbardziej zwariowany plan w historii Animorphs, ale spokojnie łapie się do pierwszej dziesiątki. Aldrea, której od początku nie podobał się ten plan, w kluczowym momencie próbowała zdominować Cassie, ale dziewczynie udało się zachować wolną wolę. Swoją drogą to chyba pierwszy przypadek, gdy któremuś z Animorphów – czy w ogóle istot zdolnych do morphowania – udało się przedzierzgnąć z jednej formy w drugą bez powrotu do swojej podstawowej postaci. No dobrze, wcześniej był przypadek z Rachel, która miała alergię na formę krokodyla, ale wtedy było to wynikiem stanu zapalnego czy czegoś w tym rodzaju i dziewczyna zdecydowanie nie kontrolowała całego procesu. Tymczasem Cassie udało się coś, czego nie dokonał jeszcze nikt – i to jednocześnie tocząc mentalną walkę z próbującą ją zdominować obcą świadomością. Nie mam najmniejszego zamiaru brnąć tu w dyskusje o tym, czy Cassie jest Mary Sue, ale… tego typu akcje sprawiają, że rozumiem osoby tak twierdzące. Owszem, jej wybitny talent do morphowania był sygnalizowany wiele razy, i to od samego początku serii, ale podkreślane było również, że nie jest on niczym unikalnym i wielu Andalitów dysponuje podobnym. Pakowanie w Cassie tylu unikalnych umiejętności przy jednoczesnym braku równoważenia ich jakimiś istotnymi skazami charakteru spłaszcza tę postać i jest to coś, czego nie mogę zrzucić na Melindę Metz, bo Applegate zawsze faworyzowała Cassie.

Wróćmy jednak do meritum. Aldrea trochę nie może wyjść z szoku, że jakiś ziemski dzieciak metaforycznie złoił jej skórę, w dodatku chwilę później prosi o pomoc w przeszukiwaniu dna basenu tak, jakby nigdy nic. Eskapada powodzi się – z obligatoryjną walką z siłami Yeerków stacjonującymi w pobliżu – broń zostaje odzyskana i dostarczona Arnowi. Aldrea i Ax zawiązują coś na kształt nici porozumienia. Aldrea dowiaduje się, że Toby planuje zostać na planecie, by poprowadzić przyszły ruch oporu. Przy pomocy Cassie i Axa powstrzymuje swoją krewniaczkę przed tą decyzją za pomocą dość perfidnego szantażu. Przyznam, że pozostawiło to we mnie niesmak – Toby zdołała już udowodnić, że jest zdolna do samodzielnych, racjonalnych decyzji i jeśli uznała, że tak właśnie chce postąpić – Aldrea powinna to uszanować. Zdecydowanie powinni uszanować to Cassie i Ax, bo oni nie mają wymówki w postaci więzów pokrewieństwa wpływających na osąd sytuacji. W każdym razie po tym Aldrea raz na zawsze opuszcza ciało Cassie i powieść się kończy.

Powiem tak – był to nierówny, ale ostatecznie całkiem dobry tom. Pierwsza połowa wypadła znakomicie, bo dostałem w niej wszystko to, co w serii najbardziej lubię, czyli soczyste, organiczne relacje między postaciami, interesujące i nieoczywiste dylematy, niezłe dialogi oraz przyzwoicie prowadzoną narrację. Paradoksalnie to ta druga połowa – sceny rozgrywające się w kosmosie – sprawiła, że klimat trochę siadł, choć przecież działy się tam ciekawe rzeczy. Animorphy po raz pierwszy odwiedziły ojczystą planetę Hork-Bajirów, wątek tej rasy – jeden z ważniejszych wątków pobocznych całej serii – został znacząco rozwinięty, poza tym zawsze lubię, gdy akcja przenosi się gdzieś poza niesprecyzowaną amerykańską metropolię, w której mieszkają nasi bohaterowie (albo jej peryferia). Z drugiej strony wiele wątków – jak choćby relacja Axa z Aldreą – sprawia wrażenie zbyt pospiesznie domkniętych. Jest jeszcze przepakowana Cassie, czyli coś, z czym problem mam od bardzo dawna. Przynajmniej Metz pisze tę bohaterkę w co najmniej znośny sposób. Ogółem, sympatyczna opowieść i nawet niespecjalnie przeszkadzała mi nieznajomość spin-offa, na którym bazowała, a którego w swoim czasie postaram się nadrobić.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...