fragment okładki, całość tutaj. |
The Change to
trzynasty tom serii Animorphs i drugi, którego narratorem jest Tobias. Nie masz hawka nad emohawka – to głupkowate zdanie obijało się w
głowie od samego początku serii notek o Animorphs.
Dużo w nim jest zresztą prawdy – Tobias jest dla mnie gwiazdą całego cyklu,
postacią najbardziej fascynującą ze wszystkich głównych bohaterów. Możliwe
zresztą, że to najciekawsza kreacja w całej literaturze dziecięco-młodzieżowej.
Przede wszystkim z tego powodu, że Tobias nie jest człowiekiem. No cóż, Ax też nim nie jest, a nie wydaje się
postacią skonstruowaną wiele lepiej czy ciekawszą, niż dajmy na to, Jake. Cały szkopuł polega na tym, że
Tobias był człowiekiem i ze swojego
człowieczeństwa musiał częściowo zrezygnować. Częściowo – ponieważ to, że
uwięziony został w ciele myszołowa, nie znaczy, że stał się nim zupełnie. W
poprzednim tomie dedykowanym tej postaci coś takiego miało miejsce – Tobias
stracił zbyt wiele ze swojego człowieczeństwa i stał się przez to zwykłym
drapieżnikiem, może tylko trochę mądrzejszym, niż inne myszołowy. Równowaga,
jaką uzyskał później wciąż jest balansowaniem na pewnej cienkiej linii,
tragicznym kompromisem wymuszonym jego stanem. Tobias został okaleczony – i
choć jego kalectwo bynajmniej nie wyłączyło go z dalszej walki, to permanentnie
odcięło go od życia, jakie znał wcześniej. Już samo to byłoby interesujące, ale
autorka poszła o dwa kroki dalej. Po pierwsze – sytuacja życiowa Tobiasa
jeszcze przed utknięciem w postaci myszołowa była niewesoła. Chłopiec wcześnie
stracił oboje rodziców i wychowywał się u różnych dalszych krewnych, którzy
przekazywali go sobie jak niechciany prezent. W szkole był typowym outsiderem i workiem treningowym.
Zmieniło się to nieco, gdy Jake ocalił go kilkoma wyrostkami, a potem został
Animorphem – po raz pierwszy w życiu miał ludzi, którzy się o niego troszczyli
i o których on się troszczył. Po drugie – jego związek z Rachel. Bardzo emocjonalny, bardzo subtelnie przedstawiony, bardzo
niedookreślony. Oparty na wzajemnym zrozumieniu i wyobcowaniu, współczuciu,
litości, solidarności i jeszcze kilku zmiennych, które czynią go tak
niezwykłym.
Początek tego tomu różni się nieco od zwyczajowej mantry o
totalnej konspiracji. Tobias sam stwierdza w narracji, że on nie musi się
ukrywać i udawać. Jest myszołowem, poluje na zwierzynę. Nie musi się bać o to,
że jakiś Kontroler go zdekonspiruje. Applegate robi tu to, co robi najlepiej –
pokazuje wyobcowanie Tobiasa, jego samotność jedynej w swojej rodzaju istoty w
całym Wszechświecie. Widzimy, jak szukając okruchów dawnego życia Tobias
przysiada na drzewie nieopodal szkoły i obserwuje swoich przyjaciół przez okna,
w ich codziennych zajęciach. Jest to nie tylko oryginalny sposób na
przedstawienie poszczególnych bohaterów, ale też sugestywnie zarysowana
bariera, jakiej Tobias nie jest już w stanie przekroczyć – bariera
człowieczeństwa. Tobias nie może wejść do klasy, usiąść w ławce, nie może pójść
na galę wręczenia nagród, by kibicować Rachel i gratulować jej osiągnięć sportowych.
Jest poza tym, ponieważ nie jest człowiekiem. Ma ludzkie uczucia (obok zwierzęcych
instynktów), ma ludzką percepcję i buduje konstrukcje myślowe tak, jak czyni to
osoba ludzka – ale człowiekiem już nie jest. I z tym musi się pogodzić.
Właściwa opowieść zaczyna się w chwili, gdy Tobias i Rachel
są świadkami ucieczki dwóch Hork-Bajirów (kosmitów, z których Yeerkowie
korzystają w czasie inwazji na Ziemię) przed grupą ludzkich Kontrolerów.
Kierując się pradawną zasadą „wróg mojego wroga jest moim przyjacielem”
decydują się pomóc im zmylić pościg. Scena jest bardzo szybka, bardzo
dynamiczna i bardzo fajna, bo pokazuje, jak bardzo doświadczeni są już
bohaterowie – potrafią bardzo szybko działać pod wpływem silnego stresu, nie
wpadają w panikę, są metodyczni i zdają sobie sprawę zagrożenia. Ostatecznie
ratują jednego z kosmitów. Drugi – będący, jak się zresztą później okaże, żoną
ocalałego, trafia z powrotem w ręce Yeerków. Animorphy mają zatem nielichy
problem – co zrobić z Hork-Bajirem, któremu udało się zbiec z niewoli? Nieco
później Rachel decyduje się morphować Hork-Bajira, by wyprowadzić w pole pościg
i uratować prawdziwego kosmitę. Tobiasowi się to oczywiście nie podoba – co
prawda to on wpadł na ten pomysł, ale nie spodziewał się, że to właśnie Rachel
podejmie się tego zadania. Frustruje go też własne kalectwo – Tobias sam
chętnie podjąłby się tego zadania, gdyby tylko wciąż posiadał moc
transformacji, utraconą w chwili zakleszczenia w morphie myszołowa. Akcja jest
dość ryzykowna i biorą w niej udział wszyscy członkowie grupy – ale Applegate cały
czas pamięta, by jej bohaterowie wciąż byli ludzcy i opisuje ich strach, mimo
wprawy, z jaką podchodzą do akcji. Animorphom ostatecznie udaje się ocalić
oboje kosmitów i podjęta zostaje decyzja, by umiejscowić ich w pewnej sielskiej
dolince, którą zna Tobias… choć nie bardzo wie, skąd. W ogóle od pewnego czasu
Emohawk doświadcza dziwnych, niedających się niczym wyjaśnić zawirowań – na
Hork-Bajirów natrafił znajdując się wraz z Rachel w miejscu, do którego się nie
kierował, samicę kosmity ocalił, jakimś cudem znajdując się w odpowiednim
miejscu w odpowiednim czasie, jeszcze później przepowiedział pościg specjalnych
jednostek Taxxonów, o których wcześniej nie miał nawet pojęcia… Szybko okazuje
się, że ktoś bardzo potężny świadomie manipuluje wydarzeniami tak, by ocalić
parę Hork-Bajirów.
Tym kimś okazuje się Ellimist – przepotężny kosmiczny byt, z
którym bohaterowie zetknęli się już wcześniej. Rozmowa Tobiasa z Ellimistem to
chyba najważniejszy fragment tego tomu. W surrealistycznym środowisku Tobias
zostaje przemieniony w hybrydę człowieka i myszołowa – taką samą postać
przyjmuje Ellimist. Mógłbym długo się rozwodzić nad symboliką człowieka ze
skrzydłami, jaką otrzymuje Tobias w tym kontekście (ratunek pary ostatnich
wolnych Hork-Bajirów), ale nie chcę obrażać inteligencji czytelników. W jakiś
sposób udaje się to jednak przeprowadzić bez popadnięcia w przesadę i
śmieszność – gdyby na miejscu Tobiasa była na przykład Cassie, zapewne wyszłoby to kiczowato. W zamian za pomoc, Ellimist obiecuje Tobiasowi spełnić jego
najskrytsze pragnienie. Tobias godzi się – nie, żeby miał jakieś inne wyjście –
i wraz z resztą przyjaciół eskortuje wyzwolonych kosmitów do ustalonego przez
Ellimista miejsca. Po drodze zostaje
poraniony przez rotor helikoptera i niemal pożarty przez szopa. W tym właśnie
momencie Ellimist przywraca mu moce animorphii – ale nie oddaje mu przy tym
jego ludzkiej postaci. Tobias pozostaje myszołowem – ale myszołowem, który może
przemieniać się w inne zwierzęta na tej samej zasadzie, na jakiej robią to obdarzeni
tą umiejętnością ludzie i Andalici. Dzięki temu Emohawkowi udaje się uratować
przed szopem i ostatecznie pomóc Hork-Bajirom umknąć przed pościgiem. Warto w
tym miejscu zwrócić uwagę na Rachel i jej gniew przemieszany z rozczarowaniem
na wieść o tym, że Tobias nie odzyskał swojej ludzkiej formy – widać, jak
zależało jej na tym, by mieć możliwość ludzkiego, fizycznego zbliżenia się do
Tobiasa, bo z poprzednich tomów wiemy, że im obojgu bardzo tego brakuje. Świetnym
motywem było też pokazanie frustracji Tobiasa, który po tak długim czasie bycia
(w swoim mniemaniu) bezużytecznym dla drużyny i rozwścieczony pokrętnym
działaniem Ellimista chce rzucić w diabły własny, naprędce sklecony plan
ochrony uciekinierów i po prostu pozabijać najeźdźców. Ostatecznie cała afera
kończy się dobrze – wszyscy przeżywają, Yeerkowie są przekonani, że
uciekinierzy są martwi, a para Hork-Bajirów zostaje bezpiecznie osadzona w
górskiej dolinie na kompletnym odludziu, a Tobias powoli godzi się z tym, że
już nigdy nie będzie człowiekiem. I wtedy autorka robi najprawdopodobniej
najmądrzejszą rzecz, najbardziej przemyślaną rzecz, jaką można było zrobić w
tej sytuacji.
Ellimist ponownie ingeruje w życie Emohawka – przenosi go w
przeszłość, w noc poprzedzającą wydarzenia z pierwszego tomu serii. Tobias…
czytajcie uważnie, to będzie świetne… pobiera morpha swojej ludzkiej wersji. Dzięki
temu może od czasu do czasu być ludzkim sobą. Może podjąć decyzję o pozostaniu
człowiekiem na zawsze – wystarczy, że przekroczy dwugodzinny limit w swoim
ludzkim morphie – ale poskutkuje to ponowną utratą mocy animorphii, tym razem
permanentną. Utknie w swojej „właściwej” postaci. Decyzja zależy od niego. To
było po prostu genialne zagranie. Z jednej strony, gdyby Applegate przywróciła
Tobiasowi jego ludzką postać z zachowaniem mocy, cały arcyciekawy rozwój jego
charakteru poszedłby na marne. Z drugiej – utrzymanie poprzedniego status quo zbyt długo na dłuższą metę
byłoby monotonne i Tobias coraz bardziej zapadałby się w archetyp tragicznego
bohatera cierpiącego. Nowe status quo jest
o tyle interesujące, że otwiera pole do ciekawych rozwiązań fabularnych i nie
mniej ciekawych dylematów. Tobias pozostaje myszołowem – ponieważ, jak kilka
razy bardzo subtelnie podkreślono, on już nie jest do końca człowiekiem. I chyba nawet nie chce już być
człowiekiem. Jest, jak to określił Ellimist, czymś nowym. Jako człowiek Tobias nie miał rodziny, był samotnym, godnym pogardy wyrzutkiem.
Jako myszołów zyskał cel w życiu – powstrzymać Yeerków – przyjaciół, którzy
oddali by za niego życie i za których on oddałby życie oraz uczucie Rachel. To
więcej, niż mógłby marzyć.
Powiem tak – to był bardzo średni fabularnie tom. Intryga
nie jest specjalnie wymyślna – nie jakaś tragiczna, ale zwyczajnie prosta.
Musiała taka być, by zrobić więcej miejsca ekspozycji charakteru Tobiasa i
całemu wątkowi odzyskania przez niego mocy. Działania Ellimista mogą się
wydawać bardzo deus ex machinowe, ale ja mam wiarę w autorkę, że całe to
zamieszanie ma jakieś logiczne uzasadnienie w kolejnych częściach cyklu. Trochę brakuje większego udziału pozostałych postaci – choć Marco jak zwykle doskonale spełnia swoją rolę. Samo
sedno tego tomu – czyli dzieje Tobiasa – zostały przedstawiony świetnie. Dostajemy
na przykład opisy codziennego życia Tobiasa, które wcale nie jest tak
sielankowe i beztroskie, jak mogłoby się wydawać. Tobias musi strzec się nie
tylko najeźdźców z Kosmosu, ale też ziemskich drapieżników, których myszołów ma
w swoim środowisku naturalnym całkiem sporo. Za każdym razem, gdy Applegate
sięga po tę postać, robi z nią coś ciekawego. I nawet nie przeszkadza mi fakt,
że Emohawk ma „swoje” tomy dwa razy rzadziej, niż pozostali bohaterowie (z wyjątkiem
Axa). Dzięki temu ta postać nie jest przeeksponowana i sięgając po książki
rozwijające jej postać czytelnik jest bardziej nakręcony. Nawet, gdyby Tobias
był jedynym jasnym punktem Animorphs, to
i tak warto byłoby sięgać po ten cykl.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz