piątek, 1 marca 2019

Animorphs. 32 – The Separation

fragment okładki, całość tutaj.

The Separation to trzydziesty drugi tom serii i zarazem siódmy, którego narratorką jest Rachel. Jest to również jedyny tom z całego długiego maratonu autorów-widm, który napisała sama twórczyni serii, K.A. Applegate. I… no cóż, osoby dotychczas śledzące mój cykl blognotek o Animorhps (a zakładam, że niewiele innych sięgnie po ten tekst) doskonale zdają sobie sprawę z tego, jak wielkim szacunkiem darzę tę autorkę, jej dorobek twórczy oraz pisarskie umiejętności. Nie zmienia to jednak faktu, że… to nie jest dobra powieść. W ogóle. Znacie czasem sytuacje z długich, ciągnących się latami seriali telewizyjnych – jak Star Trek: The Next Generation, Stargate SG-1 czy Supernatural – w których w późniejszych sezonach twórcom zaczyna brakować pomysłów na kolejne epizody? Wypływają wtedy na powierzchnię złe pomysły, odrzucone wcześniej scenariusze, koncepty podkradzione z innych utworów, które próbuje się inkorporować do serii w nadziei, że jakoś to zafunkcjonuje… Generalnie zaczyna postępować zmęczenie materiału. 

Jest to ryzykiem szczególnie w seriach typu high-concept, czyli opartych na jednym konkretnym pomyśle (na przykład „nastolatki zmieniające się w zwierzęta”) który jest centralnym motywem serii i nie pozostawia zbyt wiele miejsca na eksperymenty. Prędzej czy później koncepcja się bowiem wyczerpie i wtedy pojawia się problem, którego nie da się łatwo rozwiązać. Można zacząć powielać raz sprawdzone pomysły, ale to droga donikąd, bo czytelnik w końcu się tym znudzi i sobie pójdzie. Można rozwijać koncepcję, dobudowując do niej kolejne zasady, nieznane wcześniej detale i modyfikacje, ale wtedy ryzykuje się przeczenie faktom ustanowionym wcześniej. Można też w końcu – i tę opcje wybrała Applegate – zacząć tworzyć narracje naprawdę mało prawdopodobne, dziwaczne i wyraźnie doprowadzone do konkretnego punktu nie dlatego, że to logiczne, ale dlatego, że autorka chciała eksplorować tę ideę.

Uczciwe wydaje się jednak usprawiedliwienie Applegate, która w tamtym momencie nadzorowała prace nad Animorphs i równolegle pisała wraz z mężem pierwsze tomy Everworld. Niewykluczone, że w tym samym momencie zaczęła już komponowanie fabuły Remnants, innej młodzieżowej serii swojego autorstwa – i diabli wiedzą, czym zajmowała się jeszcze. Autorka w wywiadach wspomina, że tamten okres jej życia był niesamowicie wyczerpujący twórczo i naprawdę trudno się temu dziwić, biorąc pod uwagę fakt, że współtworzyła średnio jedną książkę co miesiąc-dwa, nawet jeśli nie były to długie utwory. To nie jest stan ducha, w którym tworzy się rzeczy artystycznie i fabularnie wartościowe. To stan ducha, w którym tworzy się rzeczy po to, by je skończyć.

No dobrze, ale przejdźmy do zawartości tego tomu. Zaczyna się standardowo, od nakreślenia bazowych założeń serii i tego, że Rachel znajduje się na plaże, ale autorka nie zwleka ze spuszczeniem pierwszej bomby – Yeerkowie pracują nad bronią antymorphującą, o czym Animorphy dowiadują się tradycyjnym sposobem, czyli od Ereka. Równolegle Rachel prowadzi wewnętrzny monolog eksplorujący jej nasilający się zespół stresu pourazowego. Dziewczyna dostrzega rozgwiazdę i nieco później jeden z jej kolczyków – które ojciec przywiózł jej w prezencie z Portugalii – wpada między skały do wody. Rachel, jak to ma w zwyczaju, reaguje pochopnie i w nieprzemyślany sposób – pobiera morpha rozgwiazdy i zaczyna przybierać jej formę. Szybko okazuje się, że – niespodzianka – nie jest to jakoś szokująco użyteczny morph, bo rozgwiazdy mają to do siebie, że są ślepe, głuche i niespecjalnie mobilne. Tym niemniej, udaje się jej odnaleźć kolczyk oraz wyciągnąć go na powierzchnię. Przy czym, wciąż jeszcze w morphie, odczuwa, że coś jest nie tak  - została przez coś dogłębnie zraniona. Szybko wraca do ludzkiej postaci i okazuje się, że jakiś dzieciak przepołowił ją łopatką.

W tym momencie większość z Was domyśla się pewnie, w jaki sposób dalej toczy się sytuacja. Tak, wszyscy doskonale wiemy, że rozgwiazdy posiadają możliwość regeneracji utraconych kończyn i umiejętnie przecięta rozgwiazda zmienia się w dwa autonomiczne organizmy. Jedna część rozgwiazdy wraca do ludzkiej postaci… i druga również. Mamy dwie Rachel. Przy czym ta druga panikuje i ucieka, a ta pierwsza nie do końca ma świadomość, co właściwie zaszło, ponieważ powrót do ludzkiej postaci był bardzo dezorientujący. Przypomina mi to dyskusje komiksowych fanów na temat tego, czy przepołowiony wzdłuż Wolverine – X-Men z nadprzyrodzoną umiejętnością regeneracji – zmieniłby się w dwóch Wolverine’ów. To oczywiście nerdowskie dywagacje, podobnie jak próba oszacowania rozmiaru wnętrza TARDIS czy cokolwiek podobnego – Applegate postanowiła jednak potraktować to na poważnie i uczynić osią fabuły The Separation. W tym miejscu narracja książki rozdziela się między oba wcielenia bohaterki, które relacjonują wydarzenia ze swojej własnej perspektywy mniej więcej równolegle, wymieniając się co rozdział.

Rachel… no cóż, w każdym razie któraś Rachel… wraca do swoich znajomych na plaży, od których wcześniej się oddzieliła. Teraz zachowuje się jednak inaczej – jest bardzo impulsywna i wewnętrznie skonfliktowana, nie potrafi skupić się zbyt długo na jednej rzeczy ani podjąć decyzji. Dziewczyna odwiedza Tobiasa i wybiera się z nim na umówiony wcześniej lot. W trakcie tej eskapady Rachel daje się ponieść ptasim instynktom, zabija upolowaną prze siebie rybę i pożera ją na oczach zaszokowanego Tobiasa. W międzyczasie druga Rachel wybiera się na zakupy z Cassie, gdzie w trakcie zakupów daje się sterroryzować większej dziewczynie, co oczywiście jest tak wbrew jej charakterowi, że nawet Cassie nie była w stanie tego przeoczyć.

Cassie holuje przyjaciółkę do stodoły, w której urządza zebranie pozostałych Animorphów, by ustalić, co się u diabła dzieje z Rachel. Marco jest absolutnie zaszokowany tym, że Rachel jest w ogóle zdolna do płaczu. Jake i Ax podejrzewają, że ma w głowie Yeerka, ale przecież w takim wypadku pasożyt zadbałby o to, by nie budzić podejrzeń swoim zachowaniem. Sytuację komplikuje fakt, iż w międzyczasie ktoś inny wtargnął do stodoły domagając się szczegółów odnośnie planowanej akcji. Tym kimś innym była… Rachel. Druga Rachel. Marco, we właściwym sobie stylu, natychmiast zaczyna rozważać matrymonialne możliwości takiego obrotu sprawy, jednak równie szybko zostaje za to ukarany brutalnym atakiem drugiej Rachel, która najwyraźniej nie posiada żadnych moralnych limitów ani cierpliwości do marcowych żarcików. Jakby mało było jeszcze problemów, na miejscu pojawia się Erek i… o ile to niekoniecznie jest mój ulubiony tom serii, o tyle nie sposób zaprzeczyć, że dialogi w tej scenie są naprawdę znakomite. Applegate wyciska z tej sytuacji tyle, ile się da i cała ta tragikomiczność jest naprawdę świetnie odczuwalna. Poza tym, nieporuszony sarkazm Ereka sprawił, że przy lekturze chichotałem jak głupi, co w toku lektury tego tomu nie zdarzało mi się często.

Po wyjściu Ereka – który wpadł po to, by dać bohaterom informacje o miejscu badań nad bronią demorphującą – Animorphy wracają do dyskusji o tym, co się właściwie przytrafiło Rachel. W końcu obu Rachel udaje się wspólnymi siłami odtworzyć przebieg wydarzeń i zorientować się, co tak naprawdę zaszło. Jake każe im obu wracać do domu i przeprowadzić tę delikatną akcję bez Rachel – którejkolwiek. Obie Rachel kłócą się ze sobą – w końcu Narwana Rachel (dla precyzji streszczenia tak ją będę od teraz tytułował) morphuje w sowę i decyduje się wbrew woli Jake’a dołączyć do eskapady, a ta druga zostaje w domu i bije się z myślami. Narwana Rachel po drodze wdaje się w bójkę z kotem, ale ostatecznie udaje się jej dotrzeć na miejsce, gdzie oczywiście czyni potężną rozpierduchę. Tymczasem druga Rachel – ta „miła” – dzwoni do swojego ojca z zamiarem opowiedzenia mu wszystkiego o Animorphach, Yeerkach, inwazji i tak dalej. Na szczęście nie jest w stanie skoncentrować się na jednej rzeczy na tyle długo, by sformułować sensowny przekaz.

Sytuacja kończy się w… przewidywalny sposób. Narwana Rachel swoim zachowaniem sabotuje akcję Animorphów. Miła Rachel wpada w paranoję (nie do końca nieuzasadnioną) i myśli, że jej duplikatka będzie próbowała ją zabić. Narwana Rachel tymczasem uczestniczy (incognito, w morphie) w zebraniu Animorphów, w trakcie którego Erek przekazuje bohaterom informacje odnośnie tego, że prace nad bronią demorphującą mają zostać przeniesione gdzie indziej. Na odchodnym rzuca bardzo ciekawą dygresję – Erek zazdrości Rachel (tej miłej) tego, że oddzieliła od siebie agresywną część własnej natury i teraz jest w stanie prowadzić pokojową egzystencję. Oczywiście wiemy, że w praktyce wygląda to trochę inaczej, ale sama ta uwaga sporo nam mówi o Ereku, szczególnie w kontekście historii jego postaci. 

Bohaterowie zaczynają dyskutować o możliwości ponownego scalenia obu Rachel z powrotem w jedną. Narwana Rachel traci cierpliwość, demorphuje się i zaczyna ich atakować. Przy okazji nazywa Cassie „obściskującą drzewa kretynką” werbalizując w ten sposób resentymenty jakiejś połowy fandomu Animorphs – zastanawiam się czy Applegate zrobiła to świadomie. Narwana Rachel grozi skręceniem karku Tobiasa i generalnie dość mocno świruje, nawet jak na jej standardy. Introspekcja tego wcielenia bohaterki daje nam wgląd w jej stosunek do samej siebie – dziewczyna żywi głęboką nienawiść do słabszej strony swojej natury. To jeden z nielicznych dobrych elementów tej powieści i gdyby było ich trochę więcej, The Separation byłby znacznie lepszą książką.

Miła Rachel wpada na znakomity pomysł spotkania się ze swoim tatą i zapytania go czy nie jest nosicielem Yeerka. Na szczęście – choć może niekoniecznie jest to odpowiednie słowo – Narwanej Rachel udaje się ją wytropić. Dochodzi do motywu znanego z dziesięciu tysięcy młodzieżowych filmów lat dziewięćdziesiątych z bliźniaczkami Olsen w rolach głównych, gdy duplikatki zamieniają się miejscami w trakcie spotkania budząc zrozumiałą konfuzję swojego rodziciela. Szczęściem udaje się uniknąć tragedii innej, niż wyjątkowo żenujący, zmierzający donikąd wątek mający na celu wyłącznie dopompowanie powieści do przewidzianej w umowie objętości. Tymczasem reszta Animorphów planuje akcję śledzenia ciężarówek przewożących promień demorphujący. Bohaterowie potrzebują do tej roboty sześciorga członków, więc oczywiście robią sensowną rzecz, czyli zwracają się do Chee po pomoc. Co prawda Erek ani nikt z jego pobratymców nie może dokonywać aktów przemocy, ale i tak asysta nadludzko silnego androida może być wystarczająco pomocna w nieprzemocowy sposób, prawda?

Nieprawda. Jake uznaje, że lepiej zabrać ze sobą obie Rachel, bo – uwaga – przeprowadzenie tej misji w piątkę jest zbyt ryzykowne, więc lepiej wziąć ze sobą jedną z całkowicie niestabilnych Rachel. Poważnie? Jaki cudem coś takiego jest mniej ryzykowne niż akcja w pięć osób? Szczególnie biorąc pod uwagę jak chaotyczna i nieprzewidywalna oraz zwyczajnie brutalna jest Narwana Rachel i jak sparaliżowana decyzyjnie jest Miła Rachel? Nie pamięta, jak skończyło się coś takiego w sytuacji z Davidem? Oczywiście, że pamięta, bo imię Davida pada w tym kontekście na kartach tego tomu, więc… czemu bohaterowie, których zawsze dotąd chwaliłem za bycie inteligentnymi protagonistami osiągają potterowy poziom głupoty?

Nieważne. Przynajmniej Miła Rachel odkrywa, że poczucie obowiązku, które ma w sobie jest w stanie przynajmniej częściowo zniwelować jej paraliżująco defensywną naturę. Narwana Rachel zostaje znokautowana i zamknięta w stodole rodziców Cassie, a jej duplikatka rusza na akcję razem z resztą Animorphów. Narwana Rachel odzyskuje przytomność i wyrusza z zamiarem sabotażu całej tej akcji. Musi się jednak spieszyć, bowiem jej odpowiedniczce sabotowanie (nienaumyślne) starań swoich przyjaciół wychodzi całkiem nieźle. Ostatecznie, po szeregu upokarzających porażek, Miła Rachel ląduje w morphie karalucha, na dachu pędzącej ciężarówki, po czym zostaje schwytana w pułapkę umieszczoną w tej ciężarówce specjalnie po to, by zneutralizować Animorphy. Tak, cała ta ustawka była pułapką zastawioną przez Yeerków. Tymczasem Narwana Rachel, pałająca żądzą zemsty za doznane krzywdy i upokorzenia, wkrada się w szeregi Hork-Bajirów z zamiarem przedostania do swojej drugiej połówki i rozprawienia z nią własnoręcznie. Jako, że Narwana Rachel nie jest w stanie planować na dłużej niż osiem sekund do przodu, szybko wdaje się w walkę z Hork-Bajirami. Wśród nich pojawia się Visser Trzy, na rozkaz którego Rachel zamknięta jest w ciężarówce, w której Hork-Bajirowie zamontowali mechanizm zwężający wewnętrzne ściany, chcąc zmusić dziewczynę do kapitulacji zanim zmieni się w to, w co zmienia się zwykle Kojot Wiluś wpadnięciu w przepaść i po rąbnięciu o ziemię.

I tak obie Rachel zostają zamknięte w jednym pomieszczeniu, które za moment zgniecie je obie, więc zmuszone są współpracować. Udaje im się opracować dość brawurowy plan – pod postacią muchy Narwana Rachel wlatuje Visserowi do ucha i grozi demorphowaniem. Udaje im się uciec, spotykają się z Jake’em, który cały czas był w pobliżu, ale nie reagował, bo chciał tym sposobem zmusić obie połówki Rachel do kooperacji i przekonać je do pogodzenia się z myślą, że są sobie nawzajem potrzebne. Przy pomocy Axa i Ereka, którzy razem wysmażyli jakieś pseudonaukowe czary-mary obie Rachel łączą się z powrotem w jedną osobę. I tyle.

Powiem tak – to był bardzo zły tom. Prawdopodobnie jeden z najgorszych dotychczas i możliwe, że najgorszy napisany przez samą Applegate. Najbardziej rozczarowujące jest w nim chyba to, że o ile sama koncepcja jest po prostu idiotyczna, to przy odrobinie pomyślunku mogłaby do pewnego stopnia zadziałać. Rachel jest bardzo złożoną bohaterką, posiada cechy i właściwości, którymi można by spokojnie obdzielić kilka postaci i rozszczepienie jej osobowości na połowy, które odziedziczą po oryginale jedynie część cech miało w sobie potencjał. Weźmy choćby jej zamiłowanie do sportu – co by było, gdyby jedna Rachel uznała, że chce porzucić Animorphy, bo brakuje jej poczucia lojalności i chce poświęcić się karierze sportowej, bo to właśnie przejęła w trakcie rozszczepienia? Albo tylko jedna połówka jest zakochana w Tobiasie i ta druga zaczyna kwestionować własne uczucia? Tymczasem w The Separation doszło do czegoś innego. Autorka nie stworzyła z jednej Rachel dwóch różnych postaci, tylko skonstruowała dwie karykatury dwóch dominujących cech tej bohaterki, archetypowe id ścierające się z superego. To jest nudne, bo widzieliśmy to w popkulturze już dziesiątki razy od czasów jednego z wcześniejszych odcinków pierwszego Star Treka, a pewnie nawet i wcześniej, ale przywołuję ten konkretny przypadek, ponieważ sama Applegate jest trekkie i prawdopodobnie stamtąd zaczerpnęła pomysł na fabułę książki.

Ale też, jak pisałem na początku tej blognotki – rozumiem, że ściganie się z deadlinem to wyzwanie, które wymaga poświęceń. W tym przypadku autorka poświęciła historię o dyskusyjnym potencjale, czyniąc z nią w najlepszym razie tak zły, że aż dobry koszmarek. Są tu oczywiście fragmenty ciekawsze, drobne fabularne smaczki, które nieco podkręciły jakość tej opowieści – sarkastyczny Erek, momenty, w których obie Rachel wychodzą w swoich przemyśleniach poza granice swoich głównych cech – ale w zalewie scen, które są głupie, słabe albo wręcz niekomfortowe w lekturze nikną one. W dodatku w całym tym bałaganie ginie wątek daleko ciekawszy, czyli nowa broń Yeerków, która może poważnie zaszkodzić naszym bohaterom. Applegate nie wróci do głównej serii (choć w międzyczasie wciąż od czasu do czasu będzie pisała książki poboczne, którymi zajmę się po zakończeniu Animorphs) aż do jej finału, któremu poświęci dwie ostatnie książki z serii. Może to i dobrze. Gdy dopiero wkraczałem w tę erę Animorphs, za którą odpowiadali autorzy widma, bałem się, że poziom serii zacznie ostro pikować w dół. Póki co było z tym różnie – ale w życiu nie spodziewałem się, że jedną z najsłabszych iteracji tego etapu cyklu stworzy sama jego autorka.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...