piątek, 5 września 2014

It's S.P.D. time!

fragment grafiki autorstwa Brandona McAllistera, całość tutaj.

Generalnie analiza kolejnej serii Power Rangers powinna się zacząć streszczeniem zakulisowych ciekawostek związanych z jej powstawaniem, opisem premierowego odcinka, może przybliżeniem obsady, tudzież jakąś smakowitą anegdotką. Nie tym razem. W przypadku Power Rangers S.P.D. muszę zacząć od najważniejszego – RON WASSERMAN POWRÓCIŁ! Człowiek odpowiedzialny za kultowy temat muzyczny Go go Power Rangers! który potrafi zanucić chyba każda osoba urodzona w okolicach początku lat dziewięćdziesiątych po raz kolejny komponuje muzykę na potrzeby czołówki Power Rangers. Trudno jest sobie wyobrazić trafniejszy przykład właściwej osoby na właściwym miejscu. I tak – utwór zrealizowany na potrzeby Power Rangers S.P.D. jest dokładnie tak mocny, dynamiczny, energetyczny i wpadający w ucho, jak to sobie wyobrażacie. Zresztą, co ja się będę produkował, posłuchajcie sami.

Przejdźmy jednak do rzeczy. Power Rangers S.P.D. miał być małą rewolucją – wprowadzeniem marki na zupełnie nowy poziom. Zaczęło się od solidnych roszad na najwyższym szczeblu. Producenci Douglas Sloan i Ann Austen, którzy pracowali przy dwóch poprzednich sezonach odeszli, by zrobić miejsce nowo mianowanemu głównodowodzącemu marką, Bruce’owi Kalishowi. Przed podjęciem się zadania rewitalizacji Power Rangers Kalish zajmował się, między innymi, takimi programami jak kreskówka The Incredible Hulk, serial The Fall Guy czy Strange Days at Blake Holsey High. Na scenopisarskim stołku pozostała Jackie Marchand, weteranka serialu, wsparta sprowadzonym przez Kalisha narybkiem. Początkowo ta zmiana bardzo przypadła fanom do gustu – rzucał się w oczy przede wszystkim wysoki (w porównaniu do dotychczasowej średniej) poziom aktorski obsady i niezły poziom scenariuszy. Z czasem jednak… o tym pomówimy sobie później, dość jednak rzec, że Power Rangers S.P.D. to jeden z najbardziej kontrowersyjnych sezonów w historii serialu. Ma wiele mocnych punktów, ale też wiele naprawdę nietrafionych decyzji i słabych motywów. Tymczasem jednak zajmijmy się fabułą serii.

Power Rangers S.P.D. rozgrywa się w niedalekiej przyszłości – dokładniej, w 2025 roku. To dość ryzykowne zagranie, bowiem lata dwudzieste dwudziestego pierwszego wieku przedstawione zostały jako czas, w którym na Ziemi gości i koegzystuje wiele inteligentnych ras kosmitów, zaś technologia jest bardzo zaawansowana. Do tej pory wszystkie sezony rozgrywały się w tym roku, w którym były kręcone. Przyjmijmy – a, biorąc pod uwagę ile przeszedł ten serial, nie jest to aż tak bardzo ryzykowne założenie – że Power Rangers dotrwa do dwa tysiące dwudziestego piątego roku. Wtedy, o ile oczywiście przewidywania scenarzystów Power Rangers S.P.D. jakimś cudem nie okażą się trafne, ekipa produkcyjna stanie przed niezłym dylematem. O ile w ogóle będzie sobie zawracać tym głowę… No nic, to w końcu Power Rangers i nie takie plothole już łykaliśmy.

Kolejną sprawą jest zaczerpnięcie pewnych koncepcji z Power Rangers Lightspeed Rescue. W S.P.D. Wojownicy ponownie są jawnie działającą organizacją (tym razem policyjną), która kontrolowana jest przez władze i działa z podniesioną przyłbicą. Nie jestem jakoś specjalnie przywiązany do tradycji sekretnych tożsamości, więc takie podejście podoba mi się, bo jest czymś jak na ten serial nietypowym. Chwaliłem to w Lightspeed Rescue, chwalę też i tutaj. Kolejnym bardzo fajnym zabiegiem jest też skupienie się nie na najważniejszym składzie Power Rangers, tylko kadetach, którzy tworzą drużynę pomocniczą. Może wyjaśnię – w jednostce S.P.D. działa drużyna Wojowników do zadań specjalnych (A-Squad), najlepsi z najlepszych. Tymczasem fabuła opowiada o drużynie pomocniczej (B-Squad), młodych zdolnych, których zadaniem jest wspomaganie głównej drużyny. Choć A-Squad pojawia się na ekranie od czasu do czasu (i ma swoją rolę w opowieści), to jednak z punktu widzenia fabuły to ci stojący w drugim szeregu są najważniejsi. Bardzo fajne, nietypowe podejście, które dodatkowo dało nam całą drużynę ekskluzywnych Wojowników (A-Squad nie ma swojego odpowiednika w sentaju – w ich strojach zostały wykorzystane, między innymi, hełmy Space Rangers). Wszystko to sprawia, że już na starcie Power Ranger S.P.D. dostało ode mnie kilka plusów.

Pierwszy, dwuodcinkowy, epizod serii nosi tytuł Beginnings (warto zauważyć, że w Power Rangers S.P.D. tytuły odcinków ją jednowyrazowe) i rozpoczyna się sceną zniszczenia planety Alandrii przez imperatora Gruumma, nowego etatowego złoczyńcy. Zaraz potem przenosimy się na Ziemię, gdzie – jak informuje nas narrator – trwa właśnie Złoty Wiek, sielankowa koegzystencja wielu ras i powszechny pokój. No, z małym wyjątkiem, którym zajmuje się Space Patrol Delta. Poznajemy naszych głównych bohaterów – Sky’a, Bridge’a i Sydney, troje kadetów ćwiczących właśnie na holograficznym symulatorze akcję aresztowania wrogiego kosmity. Podobnie jak w poprzednim sezonie, bohaterowie posiadają moce cywilne – Sky potrafi generować tarczę energetyczną, Bridge posługuje się swoim talentem dostrzegania widm energetycznych, zaś Sydney potrafi zmieniać swoje ciało w różne minerały po zaabsorbowaniu ich przez dotyk. Po zakończeniu symulacji do akcji wkracza Kat – młoda kobieta z kocimi uszami, która w tej serii robić będzie za wsparcie logistyczne. Poznajemy też Booma, jej niezdarnego asystenta. Sky, Bridge i Sydney zostają wezwani do dowódcy i mentora Power Rangers – Anubisa „Doggie’ego” Crugera, który jest humanoidalnym psem z kosmosu i z tego, co wyczytałem na TvTropes wynika, że ta postać ma bardzo liczny gejowski fandom. Nie bardzo wiem jak to skomentować, więc może zostawię tę kwestię. Anubis – swoją drogą ma fajny kostium, a ruch warg maski robi naprawdę spore wrażenie – prowadzi właśnie odprawę A-Squadu, z którym nasi kadeci mijają się na korytarzu. Bridge prześwietla drużynę za pomocą swoich umiejętności i stwierdza, że widmie energetycznym podstawowej drużyny Power Rangers jest coś dziwnego.

Od Anubisa kadeci dowiadują się, że zostali awansowani. Ich początkowy entuzjazm dość szybko znika, gdy się okazuje, że ich nowym zadaniem jest ujęcie złodziei z miejskiego targowiska, nie zaś walka z najeźdźcami z kosmosu. Dość szybko udaje im się namierzyć przestępców. Jest to dwoje młodych ludzi – Jack i Z (zdrobnienie od Elizabeth), którzy także dysponują mocami cywilnymi. Z ma umiejętność tworzenia swojego holograficznego sobowtóra, zaś Jack potrafi przenikać przez ściany. Po krótkim pościgu następuje walka, w której kadeci raczej się nie popisali – bez większych trudności zostali pokonani przez Jacka i Z. Sky, Bridge i Sydney lądują na dywaniku u Anubisa, który wytyka im braki w działaniu zespołowym. Chwilę później Sky rozmawia z Anubisem na osobności – prosi przełożonego o awansowanie do rangi Czerwonego Rangera, ponieważ od zawsze jego marzeniem było pójście w ślady ojca. Kiedy Cruger pyta, czy podporządkowałby się rozkazom na przykład Syd, gdyby to ona dostała rangę Czerwonej Rangerki, Sky parska śmiechem i mówi „Sir… she’s a girl”. Okej, to było bardzo paskudne i oddałbym wiele, żeby zobaczyć, jak na takie słowa zareagowałaby Jen z Power Rangers Time Force… tyle tylko, że domyślam się, co stało za wpisaniem tej kwestii do scenariusza. Otóż Bruce Kalish planował w S.P.D. zrobić coś, co sprawiło, że facet na starcie mocno u mnie zapunktował – chciał, by w tej inkarnacji zespołu Czerwonym Wojownikiem była postać żeńska. Disney na tę propozycję odpowiedział twardo i zdecydowanie „Chyba cię pogięło, chłopie”. Powód jest niestety prozaiczny – serial Power Rangers to właściwie sfabularyzowana reklamówka dla kilku linii zabawek (targetowanych pod dzieci płci męskiej) i dystrybutor bał się, że gadżety tematycznie powiązane z Czerwonym Wojownikiem, które zawsze mają największe wzięcie, będą się gorzej sprzedawać, jeśli będzie nim postać kobieca. Nie był to strach bezpodstawny – najsłabiej sprzedającymi się Wojownikami na ogół są Żółta i Różowa. Kalish jednak nie odpuścił i ostatecznie, mimo niechęci Disney’a, umieścił w serialu Czerwoną Wojowniczkę – w A-Squadzie. Fakt, to był olbrzymi kompromis, ale i tak duży krok naprzód. Szkoda tylko, że zajęło to aż trzynaście lat. No nic, przynajmniej pod tym względem Power Rangers wyprzedziło Super Sentai – Japończycy dopiero po trzydziestu trzech latach pogodzili się z faktem, że kobieta może być Czerwonym Wojownikiem.

Wróćmy do fabuły. Jack i Z rozdają skradzione dobra najuboższym mieszkańcom miasta – okazuje się, że kieruje nimi nie chęć szybkiego zysku, tylko zdobycie zasobów, które pomogą przetrwać bezdomnym. Z dostrzega, że takie działania mogą pomóc, ale tylko na krótką metę i chce zająć się czymś sensowniejszym. Dowiadujemy się, że Gruumm potrzebuje akceleratora, by dostać się ze swoim statkiem na Ziemię, wysyła więc androida, by takowy pozyskał. Tymczasem Z mówi Jackowi, że kończy ze złodziejstwem. Jack stara się jej to wyperswadować, ale ich rozmowę przerywa pojawienie się tajemniczego kosmity, który z wrzaskiem wciska Jackowi jakieś dziwne urządzenie, tłumacząc, że zależą od niego losy świata… Manewr tak ograny, że nawet nasi bohaterowie nie biorą go na poważnie. Polubiłem tę dwójkę – oboje są przedstawicielami mniejszości etnicznych, żyją na ulicy i są dobrymi ludźmi, którzy z konieczności robią złe rzeczy i stoją w opozycji do elitarnych białasów, którzy z biedą mieli niewiele wspólnego, jakimi są Sky, Syd i Bridge.

Tymczasem nasi kadeci w końcu otrzymują morphery i ruszają na swoją pierwszą misję jako B-Squad. Ponownie ścierają się z Jackiem i Z – tym razem ze znacznie lepszym rezultatem. Walkę przerywa pojawienie się androida. Korzystając z okazji, Z i Jack uciekają, zaś kadeci zmuszeni są stoczyć walkę z nasłanym przez Gruumma robotem. Wojownicy dostają srogie wciry i Jack reflektuje się, po czym zmienia zdanie i rusza im na pomoc. Tymczasem kadeci transformują się w Power Rangers, dzięki czemu łapią drugi wiatr w żagle i są w stanie nawiązać walkę z androidem i jego pomagierami. I tak Syd okazuje się być Różową Rangerką, Bridge – Zielonym, zaś Sky… Niebieskim, co strasznie go irytuje, bo we własnym przekonaniu zasługiwał przecież na bycie Czerwonym. W krytycznym momencie Z i Jack przyłączają się do walki, co zmusza robota do odwrotu. Po zakończeniu walki Bridge i Syn odnoszą się do Jacka i Z z sympatią, jednak Sky – wyraźnie wkurzony z powodu nieotrzymania morphera Czerwonego Rangera – i tak aresztuje dwójkę domorosłych Robin Hoodów. Na miejscu zjawia się Anubis i przejmuje dowodzenie.

Jack i Z lądują w areszcie. Anubis składa im propozycję dołączenia do zespołu. Z przyjmuje ofertę i, ku niezadowoleniu Sky'a, dołącza do B-Squadu, obejmując stanowisko Żółtej Rangerki. Okej, przyznam, że to mocno naciągane – ale taka zagrywka pozostaje w duchu Power Rangers i została przedstawiona całkiem wiarygodnie (jak na standardy Power Rangers oczywiście). Gruumm, rozczarowany niepowodzeniem swojego mechanicznego podopiecznego, niszczy go i wysyła na ziemię kolejnego. Tymczasem Z usiłuje przekonać Jacka, by dołączył do B-Squadu, on jednak twardo obstaje przy swoim, zaś kolaborację z S.P.D. uznaje za zdradę ze strony Z. Sky delikatnie stara się zwrócić uwagę Anubisa, że dostał nie taki kolor morphera jak powinien, jednak Cruger rozwiewa jego wątpliwości – to nie pomyłka, Sky ma być Niebieskim Rangerem. Anubis identyfikuje robota, który zaatakował Wojowników jako Blueheada, elitarną jednostkę generała Gruumma, który – nigdy byście nie zgadli – planuje zaatakować Ziemię. Rozlega się alarm i A-Squad rusza do walki. Drużyna pomocnicza zajmuje się natomiast przeszukaniem pola walki. W końcu dochodzą do wniosku, że Bluehead planował zagarnąć urządzenie, jakie Jack otrzymał od nieznajomego kosmity. Tymczasem Jack wydostaje się z aresztu i spotyka Booma. Po rozmowie z nim zaczyna na nowo rozważać propozycję Anubisa. Z tymczasem prowadzi swoich nowych przyjaciół do Piggy’ego – miejscowego pasera, u którego zasięgają informacji o tajemniczym urządzeniu, którego pożąda Gruumm. Dochodzenie przerywa im pojawienie się Buleheada. Korzystając z zamieszania, Piggy wykrada McGuffina i ucieka. Jack, dowiedziawszy się, że Z jest w niebezpieczeństwie, przyjmuje od Anubisa morpher Czerwonego Rangera i rusza pozostałym Wojownikom z odsieczą. Wojownicy pokonują obstawę Blueheada, który przywołuje wielkiego robota (taki znak rozpoznawczy tej serii – przeciwnicy na ogół nie rosną, tylko mają wielkie roboty), którego rozwala Megazord pilotowany przez A-Squad. Tymczasem Okazuje się, że Piggy pracuje dla Gruumma, któremu dostarczył akcelerator, więc zwycięstwo jest krótkotrwałe. Tym niemniej – drużyna B się zebrała i tak kończy się pierwszy epizod Power Ranger S.P.D.

To był naprawdę świetny odcinek otwierający serię – podobał mi się niemal tak bardzo, jak Day of Dino z poprzedniego sezonu. Był szybki, interesujący, dobrze wprowadzał w świat przedstawiony i przedstawiał bohaterów dramatu. Właśnie, bohaterowie – są świetni. Trochę przerysowani, to fakt, ale hej, to przecież Power Rangers. Mamy Sky’a, który jest ambitnym służbistą chcącym pójść w ślady ojca, mamy Z, która chce zrobić coś dobrego dla świata, a rozdawanie ubogim skradzionych ubrań i jedzenia jest zaledwie półśrodkiem. Mamy nieufnego Jacka, mamy nieco sarkastyczną Syd… I mamy Bridge’a. O, mój Zordonie, Bridge. Uwielbiam tego  gościa – jest rozlazły, niezdarny, nieuważny i po prostu uroczy w swojej niekompetencji. Aż trudno uwierzyć, że ktoś taki może być Power Rangerem. Co nie zmienia faktu, że jest całkiem inteligentny (czasami tylko jego inteligencja wiedzie go dość dziwaczne rejony myślenia) i jest wartościowym członkiem drużyny. Anubis wygląda na kompetentnego mentora – postanowił nauczyć Sky’a pokory, poprzez ustawienie go w drugim szeregu, zawsze służy Wojownikom swoją mądrością i doświadczeniem. No i bardzo polubiłem Booma, który jest świetnie zagrany (o tym za moment) i bardzo sympatyczny. Druga strony barykady wypada znacznie gorzej – Imperator Gruumm wygląda, póki co, na strasznie stockowego złoczyńcę. Poza tym, filtr dźwiękowy nałożony na jego kwestie strasznie zniekształca mu głos, przez co niekiedy trudno zrozumieć, co on właściwie mówi.

No właśnie – aktorstwo. Power Rangers S.P.D. jest powszechnie uznawane za serię z najlepszą obsadą i nie sposób się z tym nie zgodzić. Wziąwszy pod uwagę fakt, że w historii serialu wielokroć obsadę brano chyba z łapanki, poziom gry aktorskiej w S.P.D. jest wręcz imponujący. Aktorzy bawią się swoimi rolami i mają odpowiednie podejście – wiedzą, że grają w campowym na maksa serialu, którego nikt nie bierze na poważnie, więc mogą szarżować do woli. Zawsze trzymają w tym jednak jakiś poziom, konsekwentnie kreują swoje postaci i… jest po prostu super. Niestety, znalezienie aktorów, którzy potrafią grać pociągnęło za sobą pewne negatywne konsekwencje – oni nie potrafią odgrywać scen kaskaderskich. W dwóch poprzednich sezonach – słusznie chwalonych za dużą ilość dobrze zrealizowanych walk cywilnych – sytuacja wyglądała tak, że wcielający się w swoje role aktorzy sami odgrywali część scen walk, zaś te najbardziej widowiskowe (rozmaite przewrotki, kombosy etc.) wykonywali za nich dublerzy, filmowani w taki sposób, by nie było widać ich twarzy. W Power Rangers S.P.D. niemal wszystkie sceny walk cywilnych odgrywają kaskaderzy - przez co są one pocięte, chaotyczne i ogląda się je… no cóż, gorzej, niż w poprzednich sezonach. Znaczy, tragedii nie ma, ale po dwóch naprawdę świetnych pod tym względem seriach takie coś trochę rozczarowuje.

Jest jeszcze jedna bardzo ważna rzecz, o której muszę wspomnieć – wybuchy. Mnóstwo, mnóstwo wybuchów. Wybuchające wybuchy co kilka sekund. Sceny z wybuchami powtarzane w slo-mo. Power Rangers S.P.D. zasłynęło z przeładowania scen akcji eksplozjami. Znaczy, jasne – Power Rangers, jak głosi znany mem, sprawia, że trawa nabiera właściwości wybuchowych już od tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego czwartego roku, ale to, co zaprezentowano w tym sezonie, to zbyt ostentacyjna przesada. Fani ochrzcili to zjawisko mianem kalishplosions, wybuchy Kalisha – choć, technicznie rzecz ujmując, za tego typu zabiegi odpowiedzialny jest nie Bruce Kalish, tylko współproducent i reżyser scen walk Koichi Sakamoto. Niezależnie od tego, kto zawinił, te przesadzone (Michael Bay płacze z zazdrości) eksplozje są po pewnym czasie drażniące. Najlepiej wypowiedział się o nich Linkara w odcinku History of Power Rangers poświęconym serii S.P.D.. Kalishplozje spowalniają akcje, są często bezsensowne (przeciwnik strzela do Wojowników, co powoduje wielki wybuch za ich plecami – WTF?) i służą sztucznemu wydłużeniu scen walk. Tak jakby Kalish (albo Sakamoto, albo ktokolwiek inny – nieważne, kto tu zawinił) ograniczył budżet na sceny kaskaderskie, a zwiększył na materiały pirotechniczne. Dlatego rzadziej oglądamy długie i złożone choreografie walk, a częściej – przewracających się bohaterów, których siła eksplozji zmiotła z nóg. A potem jeszcze raz to samo – tylko w spowolnieniu. Ugh. No nic. Przynajmniej nie spieprzyli muzyki z czołówki.

Ale dość już o tym – zajmijmy się fabułą. W trzecim odcinku, Confronted, dochodzi do starć na linii Jack-Sky. Powody są oczywiste – z nich dwóch to Sky powinien być dowódcą, nie jakiś tam świeżak ściągnięty z ulicy. Tu się akurat zgadzam ze Sky’em – Cruger nie podjął najmądrzejszej decyzji. Gdybyśmy mówili o czasach względnego pokoju, to owszem. Ale fabuła S.P.D. rozgrywa się w chwili zagrożenia inwazją na skalę galaktyczną i tolerancja niekompetencji na najwyższych szczeblach powinna być znacznie mniejsza. Tymczasem Syd i Z również początkowo nie mogą się dogadać, szczególnie od kiedy okazało się, że będą dzieliły jeden pokój, lecz obie Wojowniczki bardzo szybko znajdują wspólny język. Poznajemy też Morę – dziesięciolatkę o niewyparzonym języku, która z jakiegoś powodu przebywa na pokładzie krążownika Imperatora Gruumma i którą Gruumm traktuje trochę jak córkę czy siostrzenicę. Nie spodziewałem się, że Power Rangers pojawi się kiedyś dziecięcia postać, która zdobędzie moją sympatię, ale… powiedzmy, że Mora jest blisko. Szczególnie w chwilach, gdy kąśliwymi docinkami temperuje pozę Wielkiego Złowieszczego Imperatora Gruumma. Cały odcinek jest powtórzeniem dość oklepanego motywu wdrażania się Jacka w obowiązki lidera zespołu. A, i są w nim przedstawione zordy B-Squadu. Bardzo podobne do zordów Power Rangers Lightspeed Rescue, co uznaję za plus, bo lubiłem tamte zordy.

W następnym odcinku, Walls, Anubis dowiaduje się, że A-Squad zaginął w czasie akcji, zaś Sky uczy się współpracy ze swoimi kolegami i koleżankami z drużyny. Kolejny epizod, Dogged, rozpoczyna się sceną, w której Sydney podejrzewa Z o kradzież jej ukochanego pluszowego misia… Rozumiecie – wielkie, poważne dylematy członków elitarnej jednostki policyjnej. Cały epizod służy przybliżeniu postaci Syd oraz przedstawieniu mechanicznego sidekicka drużyny – robo-psa imieniem R.I.C. W A-Bridged, kolejnym odcinku, skupiamy się natomiast na Zielonym Rangerze. Bridge, jak już wspominałem wcześniej, jest postacią świetną – jest rozlazły i niezdarny, bardziej przypomina comic reliefa, niż materiał na Wojownika. Tym niemniej, okazuje się, że ma on całkiem sprawnie działający umysł i rzadko kiedy ulega pierwszemu wrażeniu. Sam odcinek był bardzo fajny, trochę w stylu kryminalnych procedurali. W dodatku Wojownicy poznają Broodwinga, pomagiera Gruumma przedstawionego kilka epizodów wcześniej.

Kolejny epizod – nie licząc pilota, pierwszy dwustrzałowiec w tej serii – nosi tytuł Sam i opowiada o dzieciaku imieniem Sam (duh!), który dysponuje umiejętnością teleportowania dowolnych rzeczy i muszę powiedzieć, że to był jeden z najlepszych epizodów tego sezonu, głównie ze względu na jego horrorowe konotacje. Już na samym początku pierwszego odcinka dostajemy gadającą szmacianą lalkę Mory, która jest creepy as Hell, potem dochodzi wieżowiec wyteleportowany na wybrzeże, na którym znajduję ludzie pozamieniani w plastikowe lalki… Okazuje się, że Mora chce wykorzystać naiwność Sama, by pokonać Power Rangers. Coraz bardziej podoba mi się ta Mora – jest psychopatyczna, jak psychopatyczny potrafi być tylko wyjątkowo rozpieszczony bachor, potrafi manipulować Gruummem i jako złoczyńca jest bardzo pomysłowo pomyślana. Dostajemy też głębszą ekspozycję postaci Z i już teraz mogę powiedzieć, że to jedna z moich ulubionych bohaterek serialu – inteligentna, niezależna, ale też wrażliwa na cudzą krzywdę. Poza tym odgrywająca jej postać aktorka, Monica May, jest po prostu śliczna i nie potrafię się na nią napatrzeć. Ostatnim razem coś takiego miałem chyba z Danny’m Slavinem (Leo) w Forever Red. Ale wróćmy do odcinka. Okazało się, że Anubis zataił przed Wojownikami pewną rewelację – otóż oni wszyscy są dziećmi osób, które działały w S.P.D., stąd ich nadprzyrodzone moce cywilne.

W Idol, kolejnym epizodzie, powraca motyw konfliktu na linii Sky-Jack. Tym razem punktem zapalnym jest pojawienie się Dru, dawnego przyjaciela i współpracownika Sky’a, który rok wcześniej zaginął w niejasnych okolicznościach. Jest to naprawdę bardzo dobry, choć przewidywalny, odcinek. Wrażenie zrobiła na mnie szczególnie walka pomiędzy Sky’em, a potworem odcinka, prowadzona w starym kinie przy świetle projektora. Odcinek Stakeouts opowiada o Syd, która nie jest tak złą postacią, jak się z początku bałem. Przeciwnie – chociaż jest lalką Barbie, to daje się lubić. Poza tym, sam epizod był fajny, ponieważ pokazywał Wojowników przy żmudnej policyjnej robocie – śledzenie, infiltracja. To miła odmiana.

W dwuodcinkowym Shadow poznajemy w końcu Szóstego Wojownika. Właściwie jedenastego, licząc A-Squad, ale nie komplikujmy za bardzo. Odcinek zaczyna się snem Anubisa, będącym reminiscencją jego traumatycznych przeżyć z przeszłości. Z powodu bolesnych wspomnień Doggie bardzo szorstko traktuje Wojowników. Tymczasem Gruumm wytacza najcięższe działa i angażuje do walki potwora imieniem Benaag, który odpowiedzialny był za inwazję Syriusza, skąd pochodzi Anubis. Siły Gruumma pod dowództwem Benaaga  przeprowadziły ksenocyd Syriuszan, czyniąc z ocalałego cudem Anubisa ostatniego przedstawiciela swojej rasy. Po tych wydarzeniach Doggie nigdy już nie zaangażował się w bezpośrednią walkę z przeciwnikiem. Power Rangers ruszają do walki z wielkim robotem, który pojawił się pośrodku miasta. Kat wyrzuca Anubisowi, że wysyła na pole bitwy Power Rangers, zamiast samemu stawić czoła przeszłości. Doggie łamie się i wrzeszczy na nią, żeby wyszła, po czym odwołuje Wojowników w chwili, gdy mają zamiar wyciągnąć z ziemi tajemniczy artefakt wbity w nią przez robota. Tymczasem Kat znika gdzieś. Okazuje się, że została zaatakowana przez siły Gruumma i po krótkiej walce zostaje porwana.

Anubis opowiada swoim podwładnym o wydarzeniach z Syriusza i ujawnia, że w czasie walk zginęła jego żona. Wojownicy ruszają do walki z wielkim robotem terroryzującym miasto. Anubis dostaje wiadomość od Benaaga, która w oczywisty sposób wciąga go w pułapkę. Korzystając z morphera, który Kat dała mu wcześniej, Doggie postanawia wrócić do gry jako Shadow Ranger. Staje do walki z setką żołnierzy i pokonuje ich – bardzo fajnym gadżetem jest licznik w rogu ekranu odhaczający kolejnych pokonanych piechociarzy, bo pokazuje ogólną badassowość Anubisa. Cała afery kończy się oczywiście pomyślnie – Doggie ratuje Kat i powraca do czynnej służby (choć wciąż pełni rolę dowódcy).

To był… zaskakująco rozczarowujący epizod. To znaczy, nie zrozumcie mnie źle, niby nie brakowało mu niczego, ale jednak, kiedy porównuję go z innymi odcinkami przedstawiającymi Szóstego Wojownika, wypada blado. To może być kwestia tego, że w sezonach zaliczanych do Ery Disney’a bohaterowie zostający Szóstymi Wojownikami są widzom przedstawiani już w pierwszym odcinku – zarówno Cam, jak i Trent pojawiali się w poszczególnych seriach od samego początku ich trwania, odpadała więc cała ta otoczka tajemnicy budowana wokół tożsamości Szóstego Wojownika. Choć, z drugiej strony, historia Cama i jego droga do bycia Rangerem była naprawdę bardzo fajna. W każdym razie – choć epizod nie był jakoś wybitny, to jednak mieliśmy okazję zobaczyć w nim nieco innego Doggie’ego. Rozbitego emocjonalnie, zmagającego się z nieprzepracowaną traumą, łamiącego się, a w końcu – podnoszącego się z upadku i zwyciężającego. Czyli – jest średnia okejka, co w sumie idealnie odzwierciedla poziom całego serialu.

W odcinku zatytułowanym Abadoned Doggie daje twardą lekcję pozostałym Wojownikom, którzy po dołączeniu Anubisa do regularnego składu rozpłynęli się w słodkim samozadowoleniu, w przeświadczeniu, iż mając po swojej stronie Shadow Rangera mogą sobie nieco odpuścić. Dowódca szybko wyprowadza ich z błędu, odmawiając aktywnego uczestnictwa w walce do chwili, gdy będzie to absolutnie konieczne. Kolejnym epizodem jest dwustrzałowiec zatytułowany Wired. Mora znajduje Gruummowi nowego generała – wojownika imieniem Valko. Poznajemy też Sophie, kadetkę z jednego z niższych oddziałów, która swoimi umiejętnościami robi spore wrażenie na Wojownikach. Valko ma na podorędziu najpotężniejszy rodzaj broni znany w świecie Power Rangers (czyli wielkiego robota imieniem Goradon), jednak do jego aktywacji potrzebuje czegoś z siedziby S.P.D. Gruumm wysyła do walki własnego robota, którym dokonuje ataku na siedzibę S.P.D. Na szczęście Kat w porę aktywuje nowy system obronny bazy, który zmienia ją w gigantyczny, niepowstrzymany czołg. Robot zostaje pokonany przez załogę S.P.D., ale zanim udało się go zniszczyć Goradon wciągnął go pod ziemię i zaczął się nim pożywiać. Wychodzi też na jaw, że Sophie jest cyborgiem, co ukrywała, by zostać kadetką S.P.D. W trybie natychmiastowym zostaje usunięta (przez Sky’a) z szeregów organizacji.

Niedługo potem Valko usiłuje ją złapać, ale bezskutecznie. Dowiedziawszy się o wszystkim, Doggie nakazuje Wojownikom odnaleźć Sophie. Z pomocą Piggy’ego (comic relief, który zmienia strony częściej, niż chorągiewka na wietrze) Valko uprowadza w końcu Sophie i używa jej do kontrolowania Goradona. Power Rangers próbują go powstrzymać, ale bezskutecznie. Spohie udaje się zerwać połączenie z Goradonem i uciec (damsela w distresie, która sama się ratuje z opresji – niecodzienna rzecz), po czym wzywa na pomoc Anubisa. Doggie pomaga jej uciec, pokonuje Valka i zabiera Sophie z powrotem do bazy. Tam, z pomocą dziewczyny, Kat aktywuje specjalny tryb defensywny, zmieniając siedzibę S.P.D. w jednego z największych Megazordów w historii serialu. No dobra, muszę przyznać – to było bardzo fajne. Megazord rozwala Goradona, Sophie pozostaje w S.P.D. i wszystko kończy się dobrze. No, prawie – rozwścieczony kolejnym niepowodzeniem Gruumm zmienia Morę w dorosłą osobę. Eee… dlaczego? Mała Mora była świetna, wprowadzała element komiczny, odtwórczyni jej roli sprawdzała się jak na standardy dziecięcych aktorek całkiem przyzwoicie i generalnie była jednym z mocniejszych punktów programu. Nie wspominając już o tym, że fanserwisowy aspekt jej dorosłej formy jest zniweczony przez fakt, że pamiętamy, iż chwilę temu była małą dziewczynką…

Boom, kolejny odcinek, opowiada o tym, jak Mora – teraz nosząca imię Morgana – próbuje odzyskać swoją dawną postać. W tym celu zmusza do pomocy Piggy’ego, który kontaktuje ją z kosmitą posiadającym urządzenie teleportacyjne. Tymczasem do siedziby S.P.D. zawitali rodzice Booma, któremu w znacznej mierze poświęcony jest ten epizod. Rodzice Booma są chyba najbardziej rodzicowatymi, robiącymi wstyd swojemu dziecku (i, w gruncie rzeczy, bardzo sympatycznymi) rodzicami, jakich kiedykolwiek widziałem na telewizyjnym ekranie – brawa dla aktorów.

Następny epizod, Recognition, opowiada o tym, jak jeden z potworów zamienia się ciałami ze Sky’em i wykorzystuje to, by zinfiltrować siedzibę S.P.D. i ukraść Megazorda. W Samurai Wojownicy udają się do Japonii i walczą z prastarym samurajem z kosmosu i tak, jest to dokładnie tak fajne, jak się wydaje. Okazuje się też, że Gruumm miał swój cel w całej tej aferze – korzystając z okazji, że S.P.D. opuściło miasto, złoczyńca wykradł znaczne zapasy irydu. W Dismissed bazę odwiedza przełożony Anubisa, który ma sporo obiekcji związanych z jego metodą dowodzenia Power Rangers. Sprawia to, że na chwilę Doggie zostaje odwołany ze stanowiska, co oczywiście przynosi opłakane skutki. Dodatkowo – po raz pierwszy Gruumm osobiście staje do walki z S.P.D. i jest to naprawdę świetnie nakręcona, dynamiczna walka… a przynajmniej byłaby taka, gdyby nie wszechobecne, doprowadzające do szału kalishplozje. W ogóle to jeden z fajniejszych odcinków tej serii. Kolejny – Perspective – przedstawia Wojowników składających raport z akcji, która nie została zarejestrowana przez kamery ochrony. Oczywiście, ich wersje różnią się dość znacznie – każde z nich ustawia się na piedestale. Ostatecznie okazuje się, że sytuację uratował… Dzwoneczek (o tym niżej).

W końcu dostajemy dwuodcinkowy Messenger, w którym zostaje nam przedstawiony Omega Ranger. Omega przybył z alternatywnej przyszłości, w której Gruumm pokonał S.P.D. – mamy więc coś w stylu Power Rangers: Days of Future Past. W sumie powinienem przybliżyć fabułę tego dwustrzałowca, jako, że przedstawia on ważne z punktu widzenia fabuły wydarzenia (przedstawienie nowego Rangera i nowego Zorda), ale że jest to epizod strasznie generyczny, to niespecjalnie mi się chce. Krótko zatem – Mograna, przy asyście dwóch potężnych kosmitów atakuje miasto. Równolegle Boom za pomocą zmajstrowanego przez siebie urządzenia odbiera komunikat z przyszłości sugerujący zwycięstwo Gruumma. Wojownicy dostają wciry od kosmitów, pojawia się Omega Ranger, który ratuje sytuację i załatwia oba potwory. Wyjaśnia też, że podróż w przeszłość w celu odwrócenia wydarzeń, które doprowadziły do zaistnienia jego przyszłości sprawiła, że fizycznie został skompresowany do latającej kuli światła – odzyskuje normalne kształty jedynie będąc w formie Wojownika. Poznajemy też tożsamość Omegi – to przyszła wersja Sama, dzieciaka, który został przedstawiony wcześniej.

Fani serialu nienawidzą Sama i jest ku temu bardzo szczególny powód. Otóż Disney – wiecie, ta wielomiliardowa korporacja, która ostatnio wykupiła Star Wars, wykupiła Marvela i obecnie jest na najlepszej drodze do objęcia władzy nad światem – poskąpił producentom Power Rangers S.P.D. kasy na zatrudnienie kolejnego aktora pierwszoplanowego. Z tego powodu Omegę zagrał kaskader ubrany w kostium, a jego dialogi zostały podłożone w post produkcji, co z kolei sprawiło, że sceny z jego udziałem były problematyczne i niewygodne do kręcenia. Sfrustrowani scenarzyści zaczęli ignorować postać Sama i pisać scenariusze kolejnych epizodów w taki sposób, by sceny z jego udziałem ograniczyć do koniecznego (sceny z sentaia) minimum. Przez większość czasu Sam robi zatem za coś w stylu kolejnej broni. Za zmarnowany potencjał postaci obwiniać można disnejowskich dusigroszy, bo Kalish miał wobec Sama pewne plany, których nie udało mu się wcielić w życie.

W Zapped nie dzieje się nic specjalnie szczególnego – to w sumie niewarty wzmianki zapychacz – poza faktem, że Syd występuje w na maksa fanserwisowym wdzianku pomocnicy prestidigitatora. Wiecie – kabaretki, cylinder, gorset, te sprawy. A, no i jeszcze Bridge błyszczy w trakcie przesłuchania ujętego światka, stosując takie techniki wydobywania informacji, wobec których nawet twardy jak skała kosmita pozostaje bezradny. Dowiadujemy się też, że Broodwing – najemnik Gruumma – zaczyna mieć dość tego, że jego szef odmawia płacenia mu za robotę. Ogółem był to fajny odcinek. Już na jego etapie możemy zauważyć, jak scenarzyści starają się uporać z postacią Sama.

Kolejnym epizodem jest dwustrzałowiec Reflection, jeden z najważniejszych fabularnie epizodów serii Power Rangers S.P.D. Nie dość, że dostajemy w nim nowy tryb bojowy dla Czerwonego Rangera, to jeszcze przedstawiony nam zostaje długi wątek dotyczący postaci Sky’a. A to było tak – miasto zaczyna terroryzować grupa kosmitów, którzy wcześniej zostali już ujęci przez S.P.D. Sky zostaje oddelegowany, by przesłuchać niebezpiecznego więźnia imieniem Mirloc. Jest w tym epizodzie świetna scena, w której Sky zakleja emblematy swojego munduru i zakłada ciemne okulary, by jako anonimowy man in black porozmawiać z Mirlociem… fajność tej sceny jest zniweczona chwilę potem przez samego Sky’a, który przedstawia się więźniowi jako członek B-Squadu S.P.D., co czyni jego wcześniejsze przebieranki bezsensownymi, ale nie czepiajmy się. Niebieski Ranger zawiera układ z przestępcą, który tłumaczy mu, że tajemniczy gang przestępców jest w istocie jedną istotą, dysponującą umiejętnością przemiany w inne. Wyposażony w tę wiedzę Sky wraz ze swoimi kolegami i koleżankami z drużyny jest w stanie powstrzymać kosmitę.

Po udanej akcji Sky znowu odwiedza Mirloca w celi i wywiązuje się z danej mu obietnicy – opowiada o swoim najgorszym wspomnieniu, czyli o śmierci ojca. Doprowadza go to do uronienia jednej łzy, z czego korzysta dysponujący umiejętnością przemieszczania się pomiędzy lustrzanymi odbiciami Mirloc. Kosmita ucieka, zaś Niebieski Ranger przypadkiem dowiaduje się, że to Mirloc był mordercą jego ojca. Sky ma pretensje do Anubisa o to, że nie wyjawił mu tej informacji. Po długiej walce z Mirlociem, który porwał niektórych Wojowników i zamknął ich w alternatywnym wymiarze S.P.D. w końcu przyszpila zbiega. Jack, chcąc pomóc Sky’owi w pogodzeniu się z sytuacją, wręcza mu morpher Czerwonego Rangera i na tę jedną walkę Sky korzysta z mocy Czerwonego, by schwytać Mirloca. Był to naprawdę fajny epizod – rozbudowany fabularnie, nieźle zagrany i pogłębiona w nim została relacja pomiędzy Sky’em i Jackiem.

Zaraz po Reflection dostajemy kolejny podwójny epizod, zatytułowany S.W.A.T. Przedstawiony w nim jest specjalny tryb bojowy dla całej drużyny, opracowany przez Kat. Projekt zostaje skradziony z siedziby S.P.D. przez Piggy’ego i dwóch jego znajomych, dzięki czemu dwóch rekinopodobnych kosmitów otrzymuje dostęp do potężnych zbroi, dzięki czemu mogą terroryzować miasto, nie martwiąc się, że S.P.D. im podskoczy. Anubis wysyła Wojowników na obcą planetę, którą zamieszkuje sierżant Silverback, przypominający orangutana kosmita będący stereotypowym sierżantem wrzeszczącym na kadetów, wyzywającym ich od najgorszych i zmuszającym do katorżniczego treningu. To mi się podoba – w końcu ktoś naprawdę mocno potrząsnął tymi dzieciakami i zmusił ich do kooperacji i sprawnego działania. Po powrocie z treningu B-Squad przy pomocy Dzwoneczka i Doggiego powstrzymał przestępców. Podoba mi się tryb bojowy S.W.A.T. – nie jest tak tandetny jak inne tryby bojowe, ma wygląd bardzo jak profesjonalny sprzęt antyterrorystyczny (na którym ponoć był wzorowany jego projekt). Sam epizod bardzo mi się spodobał, głównie z uwagi na postać Silverbacka.

Po tych atrakcjach na chwilę wracamy do zapychaczy. W Robotpalooza Bridge’a prześladują prorocze sny, zaś Wojownicy pokonują aż sześć wielkich robotów. W Katastrophe Kat zostaje awansowana do rangi naukowca w Sztabie Głównym i opuszcza Ziemię. Na krótko co prawda, bo okazuje się, że siedziba S.P.D. nie radzi sobie bez tej naukowczyni. W odcinku dostajemy też niespodziewany bonus – Kat otrzymuje własny morpher, który wykorzystuje jedynie w tym epizodzie. W Missing Bridge zostaje porwany przez jednego z przestępców i pozostali Power Rangers ścigają się z czasem, by go uratować. Odcinek wyróżnia się (na minus) tym, że najwyraźniej Koichi Sakamoto znowu dorwał się do skrzynki z materiałami pirotechnicznymi, bo kalishplozje są wręcz zabójcze (i to w bynajmniej nie ten pozytywny sposób) .

Tymczasem w History Broodwing sprowadza do dwa tysiące dwudziestego piątego roku troje zaskakująco znajomych nastolatków w zaskakująco znajomych ciuchach z początku XXI wieku. Tak jest, moi drodzy i moje drogie – rozpoczyna się team-up z Power Rangers Dino Thunder. Najwyższy, kuźwa, czas. Stęskniłem się za Connerem, Ethanem i Kirą. Cała trójka została sprowadzona do przyszłości (spotkali się na rocznicy ukończenia liceum), by pomóc Broodwingowi w pokonaniu S.P.D..  Jak nietrudno się domyśleć, Dino Rangers odmawiają współpracy z terrorystą, wykradają mu dino kryształy i uciekają. Szybko zostają namierzeni przez S.P.D. i sprowadzeni do bazy. Pomagają S.P.D. Rangers pokonać sprowadzonego przez Gruumma potwora, powracają do przyszłości i… to tyle. Łał. To było rozczarowujące. Raz, że team-up trwał raptem jeden odcinek, dwa, że prawie nie dostaliśmy interakcji pomiędzy członkami obu zespołów, trzy, że nie powrócił Tommy, ani Ttrent, cztery, że nie pojawił się Mesogog (liczyłem na to, że Gruumm przez osmozę nabędzie od niego nieco charyzmy i osobowości), pięć, że przez sporą część odcinka nie oglądamy Dino Rangers, tylko walkę Dzwoneczka z wielkim robotem, sześć że w napisach końcowych trafiła się literówka w imieniu Connera, który stał się Connorem. Zwróciłem też uwagę na jedną rzecz, o której wspominałem już wcześniej – walki cywilne z Dino Rangers w rolach głównych są o klasę lepsze, niż analogiczne walki ich kolegów i koleżanek z przyszłości. Wygląda to tak, jakby obsada Dino Thunder przeszła przed zdjęciami jakiś podstawowy trening sztuk walki i potrafiła odegrać część scen kaskaderskich samodzielnie, a ich następcy z jakichś powodów to sobie darowali. Koniec końców oceniam ten epizod negatywnie. A szkoda, bo strasznie lubiłem Dino Rangers.

Wróćmy jednak do wątku głównego. W Impact (oryginalnie wyświetlonym w niewłaściwej kolejności – trafiło się to kilku epizodom, tutaj przedstawiam odcinki w kolejności, w jakiej były zaplanowane) bohaterowie ratują miasto przed meteorytem, który ma w nie uderzyć. Sam odcinek służy też rozwinięciu relacji na linii Jack-Sky. W Badge pojawia się stary wróg Doggie’go, który szuka na nim zemsty. Anubis dowiaduje się również, że istnieje szansa, iż nie jest ostatnim przedstawicielem swojego gatunku. Insomnia to clipshow – ale clipshow fajny, bo poza kompilacją scen z poprzednich epizodów dostajemy też kawałek fabuły. I to jakiej. Mora odzyskuje swoją dziecięcą postać i poznaje sekret Gruumma – otóż imperator jest zaledwie marionetką większej i potężniejszej siły mającej formę wielkiego mózgu z mackami. S.P.D. Rangers dochodzą do wniosku, że Gruumm coś buduje, zaś kolejne ataki potworów na miasto miały odwracać uwagę wojowników od kradzieży kolejnych zasobów służących do  urzeczywistnienia planu złoczyńcy. to… całkiem pomysłowe. Gruumm może być generycznym i chwilami nudnym villianem, ale przynajmniej ma jakiś dalekosiężny plan, który sukcesywnie realizował w trakcie całego sezonu. Tymczasem w Wormhole pojawiają się zaskakująco znajome nastolatki w zaskakująco… zaraz, co? Drugi team-up z Power Rangers Dino Thunder?

Na orbicie ziemskiej pojawia się portal czasoprzestrzenny. Gruumm wykorzystuje go, by przenieść się do dwa tysiące czwartego roku – czyli do czasów, w których toczy się akcja Dino Thunder. Doggie wysyła Jacka, Z i Bridge’a, resztę Wojowników trzymając w odwodzie. Tymczasem w dwa tysiące czwartym, Kira, Conner, Ethan i Trent przesiadują na szkolnym dziedzińcu. Nagle nad budynkiem szkoły przelatuje statek kosmiczny Gruumma, co budzi ich zrozumiałą konsternację. Biegną do domu Tommy’ego, chcąc ustalić, co robić, gdy drogę zastępuje im Zeltrax. Nastolatki szykują się do walki, ale Zeltrax i jego świta zostają przeteleportowani na statek Gruumma, gdzie obaj złoczyńcy szybko zawiązują sojusz. S.P.D. Rangers przybywają do teraźniejszości, spotykają Dino Rangers i po krótkim obwąchiwaniu się (z perspektywy Dino Rangers jest to pierwsze ich spotkanie) łączą siły i ruszają na poszukiwania Gruumma i Zeltraxa. W międzyczasie pojawia się Tommy, Doggie, Sky, Syd i Dzwoneczek i dalej akcja toczy się już standardowo – walka, pokonanie przeciwników. S.P.D. czyszczą pamięć Dino Rangers i sobie samym ze względów bezpieczeństwa linii czasowej, po czym wracają do domu.

To było… znowu rozczarowujące. Nie rozumiem tej decyzji, by standardowy dwuodcinkowy epizod team-upowy rozbijać na dwa oddzielne – zwyczajnie nie starcza czasu na rozbudowanie fabuły, ani ukazanie interakcji pomiędzy poszczególnymi bohaterami. No i – gdzie jest Mesogog, do cholery ciężkiej? I czemu Jason David Frank nie powrócił do roli Tommy’ego? Nie dość, że grał go inny aktor (cały czas był w kostiumie, więc od biedy da się to przeżyć) to jeszcze głos podkładał mu aktor grający Trenta. Co więcej, na Power Morphiconie Jason David Frank ujawnił, że Disney nigdy się z nim nie skontaktował w sprawie powrotu na okoliczność team-upa. No cóż, kwestie budżetowe zaszkodziły temu sezonowi na więcej, niż jeden sposób. Plotholi wyliczał nie będę, bo Power Rangers nigdy nie radziło sobie z ogarnięciem wibbly-wobbly timey-wiemy. Najbardziej rozczarowujący jest w tym wszystkim fakt, iż jest to, jak do tej pory, ostatni klasyczny team-up w historii Power Rangers – pisząc „klasyczny” mam na myśli taki, w którym drużyna (cała) z poprzedniego sezonu spotyka się z drużyną z sezonu obecnego. Jasne, występy gościnne nadal się pojawiają, ale dopiero do (miejmy nadzieję) Power Rangers Dino Charge nie mieliśmy szansy zobaczyć takiej sytuacji. Szkoda.

Historia zbliża się powoli do końca. W Resurrection Jack poznaję młodą kobietę imieniem Ally, która zajmuje się rozdawaniem bezdomnym wycofanych ze sprzedaży ubrań. Oboje przypadają sobie do gustu i Jack uświadamia sobie, że tęskni za dawnym życiem i pracowaniem na ulicy, blisko zwykłych ludzi. Przekłada się to na jego aktywność w S.P.D., na co zwraca uwagę Anubis. Obaj mają małą sprzeczkę, ale ostatecznie Doggie dochodzi do wniosku, że Jack mimo wszystko jest lojalny wobec S.P.D. i trochę mu odpuszcza. Tymczasem Kat odbiera sygnał S.O.S. z planety Gamma Orion. Wojownicy udają się tam i po krótkiej walce z siłami Gruumma odnajdują… A-Squad. Dowiadujemy się też, że jego liderem jest kobieta, co budzi konsternację Jacka i zachwyt Syd i Z. Wszyscy razem wracają na Ziemię, gdzie Doggie ostentacyjnie odprawia B-Squad, by porozmawiać z uratowanymi. Przed odejściem Bridge skanuje członków A-Squadu swoimi mocami i stwierdza, że z ich aurą jest coś bardzo nie w porządku. Jack, Syd, Sky, Z i Bridge czują się odsunięci na dalszy plan i upokorzeni – w końcu to oni odwalali całą brudną robotę pod nieobecność A-Squadu. Kiedy uratowani Power Rangers zostają sam na sam z Anubisem, ujawniają, że zostali zwerbowani przez Gruumma, po czym porywają Doggiego.

I tak rozpoczyna się ostatni epizod serii Power Rangers S.P.D. zatytułowany Endings. Okazuje się, że A-Squad nie jest pod mentalną kontrolą Gruumma, nie jest opętany, kontrolowany cybernetycznie, zaczarowany, ani żadna z takich bzdur – po prostu zostali skorumpowani. To… to mi się podoba. To uczy dzieciaki, że zło nie zawsze wynika z czynników zewnętrznych, że ludzie czasem podejmują złe decyzje z powodu swojej chciwości albo żądzy władzy, a nie dlatego, że czarodziej im kazał. A-Squad przesyła wiadomość do siedziby S.P.D. i wzywa ich do walki. To oczywiście pułapka, ale wojownicy decydują dać się w nią wciągnąć, bo zbliża ich to do Anbubisa. Równolegle Broodwing, działając na własną rękę, gromadzi armię androidów i, korzystając z zamieszania, szturmuje bazę S.P.D. Tymczasem A-Squad zamiata podłogę naszymi bohaterami. B-Squad przechodzi w tryb S.W.A.T., co pomaga im nawiązać wyrównaną walkę. Broodwing więzi Kat i Booma i przejmuje władzę nad S.P.D. A-Squad przesiada się do wielkiego robota i rozwala Megazorda B-Squadu. Gruumm okazuje się więzić żonę Doggiego, która ocalała z masakry na Syriuszu. B-Squad przesiada się do drugiego Megazorda i pokonuje A-Squad. Potem biegną do bazy i odbijają ją z rąk Broodwinga. Po pewnym czasie zostają jednak wciągnięci w pułapkę przez Piggy’ego i przetransportowani na statek Gruumma.

Wojownicy zostają wtrąceni do więzienia razem z Anubisem. Tymczasem Piggy przeżywa moment iluminacji i zdaje sobie sprawę z tego, co zrobił. Ratuje Wojowników od rozstrzelania i oddaje im ich morphery. Tymczasem zdemoralizowana załoga S.P.D. planuje rozproszyć się i wycofać (zapewne skupiając się na ochronie swoich rodzin), ale płomienna przemowa Booma sprawia, że zostają i postanawiają poświęcić się, by stawić opór siłom Gruumma. Tymczasem Doggie rozkazuje swoim podwładnym wrócić na Ziemię i pomóc w obronie miasta, zaś sam rusza w głąb statku odszukać żonę. Po drodze odnajduje Morę i aresztuje ją po krótkiej, ale bardzo fajnie pomyślanej walce. Tymczasem statek łączy się z wielką konstrukcją i razem tworzą ciało dla istoty, o której wspominałem wcześniej – tajemniczego bytu imieniem Omni, któremu służy Gruumm. Doggie ratuje żonę i zrzuca Gruumma w przepaść. W międzyczasie do obrony miasta dołączają członkowie sztabu (oraz mój ulubiony sierżant Silverback) a także Rangerka z przyszłości, która zaplątała się na całą imprezę w sumie przypadkiem, bo jej misja polegała na odnalezieniu Sama i sprowadzeniu go z powrotem do jego czasów. Omni ląduje na Ziemi i zaczyna demolować miasto. Walka zordów S.P.D. z Omnim to materiał niezaczerpnięty z sentaja, ekskluzywny dla Power Rangers, w całości sporządzony w CGI i wyglądający na bardzo kosztowny. Nic dziwnego, że Kalishowi zabrakło kasy na tyle planowanych rzeczy, skoro postanowił przeznaczyć sporą część budżetu na tę sekwencję. Ale wróćmy do fabuły. Kat odnajduje słaby punkt Omniego. Doggie od środka sabotuje wielkiego robota i odsłania ów punkt do strzału dla Megazorda.  Wojownicy korzystają z okazji i niszczą Omniego. Szczęśliwie Doggie wraz z małżonką uchodzą z życiem. Gruumm, jak się okazuje, także i po wszystkim stacza jeszcze jeden, ostatni pojedynek z Doggie’em. Pojedynek przegrywa i zostaje aresztowany. Ostatnia część odcinka to epilog – Jack odchodzi z S.P.D. i pomaga swojej nowej dziewczynie w działalności charytatywnej, Sky zostaje awansowany na Czerwonego Rangera, Dzwoneczek wraz z towarzyszką powraca do swoich czasów i generalnie wszyscy żyją długo i szczęśliwie.

Jaki był Power Rangers S.P.D.? No cóż… w porządku. I niewiele więcej. Startował naprawdę z niezłej pozycji i robił dobre pierwsze wrażenie, ale z czasem zaczynały objawiać się rozmaite jego bolączki. Mamy świetne aktorstwo, fajny pomysł na serię, powrót muzyki Rona Wassermana, dużo smaczków dla wieloletnich fanów serii i całe mnóstwo Wojowników (nie licząc team-upu i A-Squadu przez S.P.D. przewija się aż dziewięcioro różnych Rangerów). Niestety, irytujące kalishplozje, skopane walki cywilne, słabe epizody team-upowe i niewykorzystany potencjał wielu świetnych wątków znacznie obniżają moją ocenę tej serii. Szczególnie to ostatnie jest bardzo bolesne, bo było po prostu mnóstwo motywów, które aż prosiły się o szersze przedstawienie. Kim jest Mora? Skąd się wzięły jej moce? Jak to się stało, że A-Squad przeszedł na ciemną stronę mocy? Jaka była konkretnie relacja Gruumma z Omnim? Jaka była historia tej Rangerki, która poszukiwała Sama? Z tego wszystkiego można było ulepić naprawdę pasjonującą fabułę, tymczasem cała para poszła w gwizdek.

Bohaterowie… byli w porządku, choć bez rewelacji. Wybijał się właściwie tylko Bridge, który jest chyba najfajniejszym Zielonym Rangerem w dotychczasowej historii Power Rangers (dopiero Ziggy z RPM go zdeklasuje). Bardzo ciekawie układały się relacje pomiędzy niektórymi członkami zespołu – szczególnie te pomiędzy Jackiem i Sky’em oraz pomiędzy Kat i Doggie’em. Druga strona barykady cierpiała na kompletne wypranie z osobowości. Gruumm miał zadatki na złoczyńcę klasy Lorda Zedda – miał diaboliczny głos i wygląd, naprawdę ciekawy plan na pokonania Power Ranger, ale zabrakło mu charyzmy. Był strasznie standardowy w tym swoim źle. Mora, jak już wspominałem – miała potencjał, ale niestety prawie zupełnie niewykorzystany. Broodwing – szkoda gadać, równie dobrze mogłoby go nie być.

Czyli tak – seria była w porządku, ale bez fajerwerków. Najbardziej żałowałem tego, że Wojownicy prawie cały czas siedzą na Ziemi, zamiast latać z planety na planetę, jak to się w przyzwoitym przygodowym science-fiction powinno odbywać. Stanowiłoby to miłą odmianę po poprzednich seriach. Ale nic, cieszmy się z tego, co mamy. A mamy porządny w sumie sezon, który… no, niech tam będzie – oceniam pozytywnie. Przeważył powrót Wassermana i Czerwona Wojowniczka. Następna notka będzie się tyczyła Power Rangers Mystic Force znanego także jako Harry Potter and the Power of Rangers. A, i wraca Rita. Do przeczytania!

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...