fragment grafiki autorstwa Johna Priska, całość tutaj. |
Dyskusja o religii w popkulturze, jaka wywiązała się pod poprzednią notką przypomniała mi o temacie, jaki miałem zamiar poruszyć już dawno temu, jednak z jakichś powodów odkładałem to w nieskończoność. Dość jednak – na tym blogu zdecydowanie zbyt mało jest notek poświęconych serialom spod znaku Gwiezdnych Wrót (może by tak jakiś cykl zrobić? Byliby potencjalni czytelnicy?) i, jako fan tej marki, czuję się niejako zobligowany do jak najczęstszego nawiązywania do produkcji ze świata StarGate. Z góry przestrzegam też przed spoilerami z ostatnich sezonów serialu, oraz (dla tych, którzy mimo jego nieznajomości zdecydowali się notkę przeczytać) nagromadzeniem egzotycznych terminów i nazw, umówmy się jednak, że to tekst dla tych, którzy w uniwersum Gwiezdnych Wrót czują się raczej swobodnie.
Jak tak teraz patrzę, dochodzę do wniosku, że Stargate SG-1 od samego początku był serialem, rzekłbym, ateistycznym. Było nie było, nasi bohaterowie walczyli z kosmitami, którzy całą swoją potęgę opierali na ustawianiu samych siebie na pozycji bóstw (z całym dobrodziejstwem inwentarza). Dopóki, w pierwszych ośmiu sezonach, były to bóstwa religii wymarłych (bądź kultywowanych dziś przez bardzo nieliczne jednostki, raczej na zasadzie ekscentrycznego hobby, niż prawdziwej wiary religijnej) problemu nie było. Pamiętam, jak przyjemny dreszczyk spowodowało u mnie wspomnienie o chrześcijaństwie i jego możliwych konotacjach z Goa’uldami, skończyło się jednak tylko na banalnym stwierdzeniu Teal’ca, że chrześcijański Bóg w swym zachowaniu i przykazaniach nie ma za wiele wspólnego z powszechnym zachowaniem Goa’uldów (co dowodzi, że ktoś zapobiegawczo podsunął mu mocno ocenzurowaną wersję Starego Testamentu, który ponoć nasz ulubiony Jaffa z wielkim zainteresowaniem przeczytał), a sam odcinek skupił się na walce z Goa’uldem podszywającym się pod Szatana.
Wszystko zmieniło się w dziewiątym sezonie serialu, w którym nasi bohaterowie przypadkowo zwracają na siebie uwagę rasy Ori – Ascendentów z innej galaktyki. Ori różnią się od znanych z Drogi Mlecznej Ascendentów podejściem do istot, które nie wyewoluowały jeszcze do ich poziomu. Ci drudzy trzymają się kategorycznego zakazu mieszania się w sprawy toczące się na niższych płaszczyznach egzystencji, ci pierwsi zaś odkryli sposób, jak przetransformować ludzką wiarę w energię znacznie powiększającą ich potencjał i ochoczo z tego korzystają, zniewalając cywilizacje ludzkie (i nie tylko) i każąc oddawać sobie cześć. Dowiedziawszy się o położeniu naszej galaktyki (którą to wiadomość nasi Ascendenci dotąd przed nimi ukrywali) Ori postanowili rozszerzyć swoje włości także o Drogę Mleczną.
I tu właśnie dochodzimy do wspomnianych już kontrowersji. Religia, jaką stworzyli dla siebie Ori jak żywo przypomina chrześcijaństwo. Począwszy już od modus operandi - wysyłanie misjonarzy w celu przekonania niewiernych do swych racji i późniejsza krucjata w przypadku niepowodzenia kapłanów, zsyłanie plag na niewiernych, regularna konkwista, obiecywanie lepszego życia jako Ascendent po śmierci (co oczywiście okazało się jedną wielką ściemą), pokrętne tłumaczenie przykazań świętej księgi w taki sposób, by usprawiedliwiały one popełniane okrucieństwa i tak dalej. Na poziomie estetycznym dostrzeżemy jeszcze więcej podobieństw. Kapłani Ori noszą podobne do habitów stroje, w ich retoryce możemy znaleźć sporo chwytów rodem z chrześcijaństwa, zaś ich występom w tle muzycznym towarzyszą chóry gregoriańskie. Ponadto symbolem Ori jest ogień, co może też (umyślnie, bądź nie) nawiązywać do faktu, że starotestamentowy Bóg objawiał się jako krzew gorejący (choć Daniel skłania się raczej ku teorii, że na Ziemi ogień kojarzony jest raczej z istotami demonicznymi, co zapewne scenarzyści asekurancko włożyli mu w usta).
Oddzielną kwestią jest tak zwana Orici – będąca kimś w rodzaju Jezusa Chrystusa, istoty powołanej do życia przez Ori za pomocą niepokalanego poczęcia. W rolę Maryi Dziewicy wcieliła się tu - wbrew własnej woli - Vala Mal Doran, co już samo w sobie stanowi całkiem mocne bluźnierstwo (Vala jest bowiem kapitanem Jackiem Harknessem uniwersum StarGate), zaś wykorzystanie tego motywu nie pozostawiło żadnych wątpliwości (jeśli ktoś jakiekolwiek miał), że Ori to tacy kosmiczni chrześcijanie. Warto w tym miejscu przypomnieć, że na przestrzeni serialowego świata ziemskie mity są często zniekształconymi historiami realnych starć i poczynań Goa’uldów, Asgardów i Pradawnych. Sugeruje to (choć, ma się rozumieć, nie wprost), że i chrześcijaństwo jest jedynie ziemską podróbką wiary Ori.
Gwoli sprawiedliwości należy wspomnieć, że Ori mają też co nieco z islamu (szczególnie rzuca się w oczy fanatyzm kapłanów-samobójców), co czyni z nich metaforę nie tyle samej wiary chrześcijańskiej, co fanatycznej religii w każdej formie, jednak nietrudno zauważyć, że scenarzyści właśnie z chrześcijańskiego ogródka memetycznego wyciągnęli najwięcej (Orici, ale przecież nie tylko). Nie ma w tym absolutnie nic dziwnego – wiara chrześcijańska ze swoim bagażem historycznym stanowi znakomity fundament pod złowrogą religię nawracającą ogniem i mieczem niewiernych. Twórcom StarGate SG-1 wyszła nadspodziewanie jadowita krytyka wiary religijnej. Oczywiście po popkulturowemu uproszczona i skupiona bardziej na estetyce kosmicznych krzyżowców, niż na jakiejś polemice światopoglądowej (choć był odcinek, w którym poruszony został problem wartościowania ślepej wiary i racjonalizmu). W ogóle StarGate we wszystkich trzech seriach jest serialem na wskroś humanistycznym. Wiara religijna jest tam najczęściej środkiem do uzyskania władzy bezwzględnej nad jednostkami lub zbiorowością (Goa’uldowie, Ori, ale też, choć na mniejszą skalę, Wraith czy Asgardowie - choć ci ostatni mieli szlachetne pobudki). Tego typu wierze przeciwstawia się zwykle bezosobowy spirytualizm Pradawnych, skupiony na medytacji, samodoskonaleniu się i pozytywnym myśleniu, będący raczej filozofią pokrewną buddyzmowi (Oma Desala), niż jakiekolwiek religii teistycznej. Przyznam, że mnie, jako ateiście, takie podejście bardzo odpowiada.
Pierwsze cechy Ori, które wymieniłeś też pasują równie dobrze do Islamu, jak i do chrześcijaństwa (nawracanie, wojny religijne itd.). Dopiero symbolika Ori zaczyna zbliżać się wyraźniej do chrześcijańskiej.
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o Pradawnych, którzy nasuwają Ci skojarzenia z buddyzmem, warto chyba zaznaczyć, że nie byli oni wyłącznie fajnie i pozytywni. Tak naprawdę ich postawa mocno wkurzała ludzkich bohaterów a seriale obfitowały w konflikty między ludźmi a Pradawnymi.
@a.
Usuń"Pierwsze cechy Ori, które wymieniłeś też pasują równie dobrze do Islamu, jak i do chrześcijaństwa (nawracanie, wojny religijne itd.). Dopiero symbolika Ori zaczyna zbliżać się wyraźniej do chrześcijańskiej."
Zaznaczyłem to w notce.
"Jeśli chodzi o Pradawnych, którzy nasuwają Ci skojarzenia z buddyzmem, warto chyba zaznaczyć, że nie byli oni wyłącznie fajnie i pozytywni."
Ja nigdzie nie mówię, że buddyzm był/jest fajny i pozytywny.
"Tak naprawdę ich postawa mocno wkurzała ludzkich bohaterów a seriale obfitowały w konflikty między ludźmi a Pradawnymi."
No wkurzała, ale to raczej z powodu tego, że Pradawni wyewoluowali do poziomu, w którym są już dla nas praktycznie varelse, a nie ramenami (za Hierarchią Obcości Demostenesa), a ich protekcjonalne podejście do ludzi wynikało raczej z faktu, że Ci drudzy są de facto mniej rozwinięci (ty sam być pewnie też traktował protekcjonalnie przedpotopowego małpoluda) i jest to cecha wszystkich bardziej rozwiniętych cywilizacji ze świata SG (od mentorsko zabarwionego rozczulenia Asgardów, poprzez protekcjonalizm Tok'Ra, aż po otwartą pogardę Tollan, Wraith i Goa'uldów).
Poza tym - co to znaczy, że Pradawni byli/nie byli fajni? W SG fajne jest tak naprawdę to, że rasy i gatunki kosmitów są niejednolite i w każdym są zarówno dranie, jak i bohaterowie szlachetni. Zważ na to, że jednak większość przedstawionych z imienia Ancientów była ludziom co najmniej przychylna - Oma, Orlin, Janus, Ayiana, Athar...
Nie zamierzałem Ci wmawiać, że uznajesz Pradawnych za lepszych/sympatyczniejszcy.
UsuńIch odbiór wśród ludzi nie wcale jednoznaczny, uznałem więc, że warto to zaznaczyć. O ile otwarcie wykorzystujące religie starsze rasy można jakoś objąć ludzkim rozumem - czy na nas pasożytują, czy nam pomagają - o tyle zachowanie najbardziej zbliżonych do "boskości" Pradawnych jest albo bywa dla ludzi chyba najbardziej obce.
@a.
Usuń"Nie zamierzałem Ci wmawiać, że uznajesz Pradawnych za lepszych/sympatyczniejszcy."
Spokojnie, nie napisałem, że zamierzasz :)
Teoretycznie masz rację. Całe SG1 i SGA dotyczyło szeroko pojętej krytyki zjawisk religijnych w tym kwestii 'fałszywych bogów', które wykorzystując swoją przewagę technologiczną starały się zawładnąć umysłami młodszych cywilizacji, z tym że - no właśnie, czasem mam wrażenie, że to były tylko pozory i cały ten koncept ateistycznego serialu był lekkim przekłamaniem. Ok, tępiono w nim bóstwa w rozumieniu personalnym, ale nie sprzeciwiano się samej koncepcji istnienia boga, czy jak kto woli siły wyższej. Weźmy chociażby Noxów i ich symbiotyczny związek z przyrodą, który miał charakter duchowy, a cały szacunek do natury wskazywał na traktowanie jej jako 'bóstwa', co jest ciekawe, bo jednak Noxi jako jedna z 4 ras stała wysoko pod względem rozwoju zarówno technologicznego i jak świadomościowego a jednak w coś wierzyło.
OdpowiedzUsuńCo więcej, gdy Daniel ascendował wyraźnie zaznaczał, że 'assension doesn't make u all knowing or all powerful, it's just beginning of the journey' tak jakby dawał wskazówkę, że coś tam jednak jest - coś raczej niepoznawalnego, tajemniczego, pierwotnego, wymijającego się z naszym ludzkim pojęciem boga, ale jednak czegoś. Ten sam temat powraca w SGU. Cała misja Destiny była wyrazem poszukiwań tej niepoznawalnej istoty - complicated structure - ukrytej gdzieś w warstwach kosmosu [głupio to brzmi, no ale]
Zmierzam generalnie do tego, że owszem serial potępia religię ale wyłącznie w postaci obrazkowej, sprzeciwia się bóstwom jawnym, mającym twarz [tu wchodzą wszelkie nawiązania do chrześcijaństwa, islamu itp. ziemskich wyznań], ale wyraźnie wskazuje, że to tylko pierwsza warstwa metafizyki, a do zbadania źródła potrzeba sięgnąć znacznie głębiej i wyzbyć się tradycyjnego sposobu postrzegania świata i boga.
[W pewnym sensie propaguje również postawę mnisią jako sposobu poznania tych ukrytych prawd - pradawni to jednak samotnicy, a i grupka ochotników z Twin Destiny dla poznania prawdy musiałaby odciąć się od dotychczasowego życia - ale tu już pewnie lecę za daleko i nie w temacie]
A i więcej notek z SG to świetny pomysł :)
Tak, oczywiście masz rację we wszystkim, co tutaj napisałaś. SG wyraźnie afirmuje spirytualizm koncentrujący się na samodoskonaleniu i przeciwstawia go koncepcji osobowego boga. My, jako Europejczycy rozumiemy religię, jako czczenie bóstwa (bóstw), dlatego np. wielu ludzi nie uznaje buddyzmu za religie, tylko za filozofię, bo brak tam osobowej istoty, na której koncentrują się modły.
Usuń"Co więcej, gdy Daniel ascendował wyraźnie zaznaczał, że 'assension doesn't make u all knowing or all powerful, it's just beginning of the journey' tak jakby dawał wskazówkę, że coś tam jednak jest - coś raczej niepoznawalnego, tajemniczego, pierwotnego, wymijającego się z naszym ludzkim pojęciem boga, ale jednak czegoś."
Wydaje mi się, że wyciągasz nieco zbyt daleko idące wnioski. Ja to odebrałem w ten sposób, że wstąpienie na wyższy poziom egzystencji umożliwia poznawanie świata w sposób głębszy i bardziej totalny, niż dotychczas. Bo gdyby Ascendencja była równa omnipotencji, to dla samych ascendujących byłaby dosyć nudna, bo mogą wszystko, wiedzą wszystko i nie zostało już nic do roboty (tego bał się McKay w odcinku, w którym musiał ascendować, żeby przeżyć). O bogu Daniel nawet się nie zająknął.
@A i więcej notek z SG to świetny pomysł
Odnotowano. Może będzie nawet dłuższy cykl.