fragment grafiki autorstwa Nachan, całość tutaj. |
Namnożyło się ostatnimi czasy tych gier epizodycznych tworzonych w stylu Telltale Games - interaktywnych seriali o ograniczonych do minimum elementach gameplayowych i mocno iluzorycznym wpływie gracza na fabułę. Nie, żeby mi to przeszkadzało, bo akurat bardzo lubię ten gatunek i z chęcią ogrywam kolejne epizody Life is Strange, Dreamfall Chapters czy The Wolf Among Us. Pewnie, wielu (baczność!) Prawdziwych Graczy (spocznij) uznaje tego typu produkcje za abominacje niegodne miana (baczność! fanfary!) Prawdziwej Gry (spocznij), ale ja mam znacznie bardziej liberalne podejście do ram konwencyjnych - jeśli dobrze się przy tym bawię, a tak z reguły jest, to mało mnie obchodzi, czy dany twór pasuje do którejś z kilkunastu definicji gry video, po prostu się nim cieszę. W przypadku przygodówek a la Telltale Games najfajniejsze jest właśnie to nieco głębsze, niż w przypadku seriali nieinteraktywnych, zaangażowanie odbiorcy w opowiadaną historię. Jasne, fabuła na ogół jest liniowa, a różnice wynikłe z podjętych decyzji kosmetyczne, ale sam fakt, że o czymś tam od czasu do czasu zadecyduję sprawia, że odczuwam daną historię mocniej, bo nawiązuję w ten sposób więź z protagonistą - w końcu jestem w pewnym stopniu odpowiedzialny za podejmowane przez niego decyzje i kiedy dostaje on po tyłku za coś, co kazałem mu powiedzieć, to jest mi trochę głupio.
Blues and Bullets wpisuje się w powyższy trend. Jest to gra tak telltalesowa, że naprawdę nie mam pojęcia, co mogę o niej napisać innego, niż to, co napisałem o, na przykład, The Wolf Among Us. Że jest przygodówką z mechaniką opartą o podejmowanie decyzji i rozwiązywanie nieczęstych, prostych zagadek logicznych? No jest. Że zapamiętuje podjęte przez gracza decyzje, które skutkują potem różnymi rezultatami? No zapamiętuje. Że ma kilka QTE okazjonalnie nadających grze szybsze tempo? No ma. W zasadzie jedynym wyróżnikiem jest kilka - średnio zrealizowanych - sekwencji akcji wyglądających jak mocno okrojone fragmenty Max Payne’a. Oraz fakt, że tylko relatywnie niewielka część rozmów wymaga od gracza szybkiego wyboru jednej z proponowanych opcji dialogowych - w większości przypadków można, niczym w klasycznych komputerowych erpegach, zastanawiać się godzinami jak odpowiedzieć któremuś z bohaterów niezależnych.
W grze śledzimy losy Eliota Nessa, byłego gliniarza, który przed laty wsławił się zamknięciem za kratami samego Ala Capone. Po dwudziestu latach od tamtego wydarzenia bohater stacza się, tak stoczyć potrafią się tylko bohaterowie chandlerowskich kryminałów - po odejściu z pracy Eliot otwiera małą restaurację, gdzie obsługuje pogardzających nim spasionych, skorumpowanych gliniarzy, karmi się wspomnieniami dawnej chwały i leczy z choroby alkoholowej (bo w końcu co to by był za detektyw z opowieści noir bez skłonności do alkoholu?). I kiedy wydaje się, że już nic lepszego go w życiu nie czeka, Eliot dostaje enigmatyczne zaproszenie na spotkanie z Alem Capone, który przez ten czas zdążył już opuścić więzienie. Dawny wróg prosi go o pomoc w odnalezieniu jego wnuczki, porwanej w niejasnych okolicznościach najprawdopodobniej przez któregoś z niegdysiejszych rywali legendarnego mafiosa. Eliot, nie bez pewnych oporów, przyjmuje to zlecenie i raz jeszcze rzuca się w wir śledztwa, które po pewnym czasie zaczyna wiązać się z tajemniczą sektą porywającą dzieci w niejasnym (jeszcze) celu.
Ta gra jest tak bardzo noir, że chwilami to aż boli. Trzeba to powiedzieć głośno i wyraźnie - Blues and Bullets jest właściwie ocierającym się o autoparodię pastiszem, w który upchnięto chyba wszystkie motywy gatunku noir. Kumulacja następuje w jednej z retrospekcji, gdy widzimy jak narąbany główny bohater samojeden szturmuje posiadłość Ala Capone w trakcie świąt Bożego Narodzenia, przy asyście gęsto padającego śniegu. Oprócz tego mamy oczywiście czarnoskórego, zaskakująco elokwentnego sidekicka, moralność przybrudzoną grubą warstwą cynizmu, strzelaniny, pijackie burdy, pokątne interesy załatwiane w dokach… jeśli ktoś lubi tę konwencję, będzie w siódmym niebie. Poza miażdżącą dawką czarnego kryminału gra oferuje również elementy realizmu magicznego - drobne i sprowadzające się na ogół do nieco przeszarżowanej estetyki, ale dzięki temu Blues and Bullets wygląda odrobinę jak True Detectice, który poszedł w full noir. Fabuła jest mocno sztampowa i żaden znawca gatunku nie zostanie tu niczym zaskoczony. Co wcale nie znaczy, że jest zła - sztampę można rozegrać tak, by męczyła (bo powtarza to, co już znamy z wielu innych dział) albo tak, by była przyjemna (bo powtarza to, co już znamy z wielu innych dzieł). Blues and Bullets gra schematami, ale gra bardzo wprawnie i nie sposób odmówić tej produkcji pewnej elegancji. Na pewno mają w tym swoją rolę nieźle napisane dialogi, całkiem wprawna reżyseria i odpowiednie wyważenie tempa gry. Nie jest to absolutnie jakaś mistrzowska mieszanka, która zapadnie graczowi w pamięci na długo, ale pod względem fabularnym jest bardzo dobrze i po ukończeniu pierwszego epizodu mam ochotę na więcej.
Bardzo przypadła mi do gustu mechanika prowadzenia śledztwa. Gracz rozgląda się po miejscu zbrodni w poszukiwaniu wskazówek, które potem musi dopasować do siebie, by odblokować kolejny element śledztwa i dojść do odpowiednich konkluzji. Jest trochę oględzin przedmiotów, trochę szukania śladów… generalnie wyszło całkiem nieźle i klimatycznie, choć może odrobinę za długo - badanie miejsca zbrodni po pewnym czasie mnie znużyło, a bez ukończenia tej swoistej minigry nie dało się popchnąć fabuły do przodu. Dla równowagi dodam, że sekwencje QTE są koszmarne - za długie, zbyt frustrujące, a czas na wciśnięcie odpowiedniego klawisza jest za krótki. Ostatni raz z tak denerwującymi Quick Time Eventami spotkałem się chyba w Tomb Raiderze. Wspomniane wyżej sekwencje strzelanin są niezbyt udane - wygląda to tak, że postać porusza się sama, a do gracza należy celowanie, strzelanie i - jeśli jest taka możliwość - zmiana osłony. Z pokonaniem fali przeciwników trzeba się wyrobić w odpowiednim czasie, inaczej Eliot zginie i całą sekwencję trzeba powtarzać od nowa. Te fragmenty nie są jakoś specjalnie trudne i wprowadzają trochę urozmaicenia, ale gdyby je wyciąć, gra nie straciłaby zbyt wiele.
Znacznie, ale to znacznie gorzej jest pod względem wizualnym. Nie dajcie się zwieść podrasowanemu trailerowi ukrywającemu większość niedoróbek pomysłowym montażem i doborem odpowiednich ujęć - Blues and Bullets przez większość czasu prezentuje się po prostu szpetnie. Modele postaci są kanciaste i bardzo uproszczone, mimika prawie nie istnieje (i to w takiej grze!), głosy bohaterów zgrywają się z ruchem warg tylko czasami, a i to pewnie jedynie przez przypadek. Postaci poruszają się sztywno, nienaturalnie, jak paralitycy. Otoczenie straszy pikselozą, teksturami w niskiej rozdzielczości i ząbkowanymi krawędziami modeli. To cholernie wybija z immersji i czasami bardzo mocno przeszkadza w cieszeniu się grą. W dodatku napisać, że gra jest fatalnie zoptymalizowana, byłoby niezasłużoną pochwałą. Ona praktycznie w ogóle nie jest zoptymalizowana. Na komputerze z nadwyżką spełniającym rekomendowane wymagania sprzętowe, przy ustawionych średnich detalach gra haczyła i notorycznie zwalniała, nawet w momentach, gdy nie było to w żaden sposób uzasadnione.
To boli, szczególnie z tego powodu, że lokacje, w jakich rozgrywa się Blues and Bullets są świetnie pomyślane i zaprojektowane. Wielki powojenny sterowiec przerobiony na ekskluzywny hotel, posiadłość Ala Capone czy nawet tytułowa restauracja Blues and Bullets - miejscówki są pełne szczegółów i posiadają odpowiedni klimat. Gdyby aspekt wizualny był zrealizowany lepiej, Blues and Bullets spokojnie mógłby się znaleźć w tej samej klasie, co gry Telltale. Nie brakowało wiele - bardziej szczegółowe tekstury, lepszy motion capture, kilka filtrów graficznych wygładzających krawędzie i już gra prezentowałaby się znacznie, ale to znacznie lepiej. Gra zrealizowana została w czarno-białej konwencji z czerwonymi wtrętami a la Sin City. Monochromatyczność maskuje część niedoróbek graficznych (ale z kolei uwypukla inne) i przydaje grze klimatu ponurego kryminału z epoki. Muzyka jest natomiast fenomenalna. Kompozycje autorstwa Damiana Sancheza doskonale uzupełniają to, co dzieje się na monitorze, natomiast promująca grę piosenka jest po prostu świetna. Posłuchajcie sami. Nie, poważnie - posłuchajcie. Później mi podziękujecie. Voice acting również stoi na wysokim poziomie. W główną rolę wciela się Doug Cockle, aktor, który użycza swoich strun głosowych Geraltowi z Rivii w anglojęzycznej wersji gier z serii The Witcher i znakomicie pasuje do tej roli. Pozostali aktorzy również nie zawodzą (z małymi wyjątkami).
Dziwna to gra - strasznie nierówna. Satysfakcjonująca fabularnie i rozczarowująca wizualnie. Mimo wszystko myślę, że warto dać jej szansę i zagrać w pierwszy epizod. Zajmie to mniej-więcej dwie godziny, a jeśli ktoś lubi estetykę noir i nie przeszkadza mu (albo jej) pewna ogólna siermiężność wykonania, Blues and Bullets może się spodobać. Pozostałym zalecam zapoznanie się najpierw z lepszymi jakościowo przygodówkami od Talltales. To nie jest słaba gra, po prostu - nie tak dobra jak The Walking Dead czy The Wolf Among Us.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz