niedziela, 2 sierpnia 2015

Animorphs. 17 - The Underground

fragment okładki całość tutaj.

The Underground to siedemnasty tom serii i zarazem czwarty, którego narratorką jest Rachel. Cieszę się, że to jest Rachel, a nie - na przykład - Cassie, bo od czasu lektury poprzedniego tomu minął niemal rok i mogę podjąć przerwaną lekturę cyklu w miejscu, w którym pałeczkę przejmuje jedna z moich ulubionych postaci. O ile w przypadku innych bohaterów cyklu bywa z tym naprawdę różnie, o tyle w przypadku Rachel zawsze mam pewność, że dedykowane jej tomy będą co najmniej przyzwoite.

Powieść tradycyjnie rozpoczyna się wstępem przybliżającym czytelnikowi najważniejsze szczegóły odnośnie Animorphów, partyzanckiej wojny z Yeerkami i tak dalej. Dotychczas narzekałem na tego typu wstępy, ale po naprawdę długiej przerwie w lekturze takie odświeżenie najistotniejszych faktów jest naprawdę zbawienne. Szczególnie, że z biegiem czasu status quo robi się coraz bardziej złożone i niektóre drobne szczegóły mogą umykać mniej uważnym czytelnikom. W dodatku wstęp jest całkiem dobrze napisany, więc powtarzanie tych samych informacji nie nuży, a wprowadza w klimat ciągłego poczucia zagrożenia, jakie odczuwają bohaterowie.

Natychmiast po tej introdukcji dostajemy Marca, który opowiada skonfundowanemu Axowi o Arnoldzie Schwarzeneggerze - coś, za czym bardzo tęskniłem. Z uwagi na zebranie rady pedagogicznej dzieciaki dostały wolne i robią to, co zwykły robić w pierwszych rozdziałach książek z tego cyklu - zamierzają użyć swoich mocy, by się nieco rozerwać. W mieście otworzono właśnie nowe kino i Rachel oraz Marco strasznie chcą się tam wybrać na uroczyste otwarcie, ale nie udało im się zdobyć biletów. Planują więc, bardzo dosłownie, obejrzeć całą imprezę z lotu ptaka - wszystko to pod pretekstem pokazania Axowi ważnego kawałka ziemskiej kultury. Jake oczywiście tego nie kupuje i nawet pyta Rachel, czemu dziewczyna popiera nierozsądny plan Marca. Odpowiedź jest prosta - na inauguracji ma być obecna Lucy „Xena” Lawless. Jake ma pewne opory, ale ostatecznie zostaje niecnie skuszony perspektywą zobaczenia na żywo Shaqa, który również ma być obecny na miejscu. Ach, te najntisy…

Początkowo wszystko idzie zgodnie z planem. Tobias narzeka, że pozostali nie dobrali sobie morphów, które nie wzbudzałyby podejrzeń ewentualnych ornitologów obecnych na imprezie, Rachel fangirluje Xenę (ku zgryźliwej uciesze Marca). Sielankę przerywa niespodziewane wydarzenie - z okna pobliskiego biurowca wyskakuje jakiś mężczyzna, co Rachel zauważa dosłownie w ostatniej chwili. Dzięki błyskawicznej akcji szóstka Animorphów ratuje nieszczęśnika, przenosząc go w powietrzu tak, by upadł do wody, nie czyniąc sobie większej krzywdy. W późniejszej rozmowie Animorphów o tym wydarzeniu Rachel jest raczej poirytowana takim, a nie innym obrotem spraw - dopiero Cassie, z właściwym sobie idealizmem, tłumaczy jej, że powinna być dumna z tego, że uratowała życie człowiekowi, zamiast martwić się tym, że przegapiła pokaz mody i spotkania z celebrytami. Nie, Rachel nie jest pustą idiotką - jest, ehm, nastolatką, w dodatku dość impulsywną, często myślącą i mówiącą bez zastanowienia. Akcję ratunkową uznała nie tyle za oczywisty akt humanitaryzmu, co… wyzwanie. Coś spektakularnego, co fajnie było zrobić. Człowiek którego uratowała znaczył dla niej tak niewiele, że nawet nie zapamiętała jego imienia. I to jest ta sama Rachel, która w drugim tomie postanowiła walczyć z Yeerkami z powodu troski o ludzi tracących swoich najbliższych. Co się stało z tamtą empatyczną, wrażliwą dziewczyną? Kilka miesięcy rozpaczliwej walki z przeważającymi siłami straszliwego wroga się stały. Już w poprzednich tomach mogliśmy dostrzec, że Rachel zaczyna się łamać, zmieniać, a życie w ustawicznym lęku przed wrogiem daje się jej we znaki. Nie jestem pewien, czy podoba mi się, w którą stronę zmierza ewolucja jej postaci, ale jest ona logiczna i interesująca - to trzeba przyznać.

Później dostajemy scenki z życia Rachel, jej kłótnie z rodzeństwem i relacje z ewidentnie przepracowaną, ale niewątpliwie kochającą matką. I, o rany, jak ja uwielbiam, gdy Applegate odjeżdża w obyczajowość. Poważnie - na ogół są to znakomicie napisane fragmenty mówiące nam wiele o głównych bohaterach i bohaterkach cyklu. Pokazujące warunki, w jakich żyją, relacje z rodziną, kształtujące ich środowisko… U Rachel jest to dość zdrowa relacja oparta na wzajemnym szacunku i zaufaniu. Wracając jednak do fabuły - okazuje się, że mama Rachel jest adwokatką mężczyzny, którego uratowały Animorphy. Co najciekawsze, facet utrzymuje, że ma w głowie obcego pasożyta. I tu rozpoczyna się właściwa część akcji.

Animorphy ruszają do szpitala psychiatrycznego, w którym znajduje się ów jegomość. Marco, będąc Markiem, żartuje, że od początku przeczuwał, iż prędzej czy później znajdzie w tym miejscu. Po wymianie kilku czerstwych żartów dzieciaki wkraczają do środka - Jake, Marco i Rachel przy pomocy ciężarówki z żywnością przemykają się pod okiem ochrony. Scena zawiera w sobie transformację w karaluchy - do kompletu z tarantulą atakującą bohaterów. Robacze porno kontratakuje! Rachel o mało nie zostaje rozszarpana na strzępy przez pająka, szczęściem błyskawiczna interwencja Tobiasa ocala jej życie. Po tym wydarzeniu - oraz kilku innych, pomniejszych incydentach - bohaterowie kontaktują się w końcu z niedoszłym samobójcą. Potwierdza się ich teoria, że mężczyzna jest nosicielem. I nie, nie jest szalony - ale najwyraźniej pasożytujący na nim Yeerk jest. Okazuje się, że po zniszczeniu przez Animorphów generatora promieni utrzymujących Yeerków przy życiu najeźdźcy zmuszeni zostali do korzystania z substytutu, który niespodziewanie odkryli w ludzkim jedzeniu. O ile pozwala im to na przeżycie na Ziemi, o tyle na dłuższą metę powoduje pewne niekorzystne skutki uboczne dla pasożytów, upośledzając ich funkcje mózgowe. Czym jest zatem ów śmiertelny dla porywaczy ciał narkotyk mogący być kluczowym elementem przechylającym szalę zwycięstwa? Owsianką. Instant. Z dodatkiem syropu klonowego i imbiru. Poważnie.

Bohaterowie dyskutują o poczynionym właśnie odkryciu. Miłym dodatkiem jest przemycenie w narracji faktu, że Rachel myśli o Tobiasie jako o myszołowie, nie o człowieku. Potwierdza to arcyciekawy rozwój charakteru tej postaci, która (do pewnego stopnia) przestała identyfikować się z człowieczeństwem i nie jest już tak identyfikowana przez najbliższych. Marco nie ma żadnych wątpliwości - oto znaleźli idealny sposób na pokonanie Yeerków, doprowadzając ich do szaleństwa poprzez nakarmienie ich Owsianką Zagłady. Tobias ma jednak wątpliwości. Owszem, to wprowadziłoby chaos w szeregach Yeerków i na pewien czas mogłoby nawet sparaliżować ich podbój Ziemi, ale zarazem negatywnie odbiłoby się to na nosicielach. Widzicie - Yeerkowie po zjedzeniu owsianki na stałe uniezależniają się od wspomnianych wyżej promieni, którymi muszą się regularnie naświetlać, by nie zabiła ich ziemska atmosfera. Po zjedzeniu owsianki pasożyt popada w szaleństwo, ale jednocześnie przestaje mieć jakikolwiek powód, by opuszczać ciało nosiciela, de facto skazując go na wieczne szaleństwo i brak jakichkolwiek szans na odzyskanie pełnej władzy nad ciałem i pozbycie się Yeerka ze swojej głowy.

Autorka znowu wprowadza niegłupi dylemat - jak daleko posuną się bohaterowie, by pokonać najeźdźcę? Czy poświęcą wolność niewinnych nosicieli w imię większego dobra? Co ciekawe - i na swój sposób wstrząsające - Cassie nie opowiada się jednoznacznie za którąkolwiek ze stron, otwarcie przyznając, że nie ma pojęcia, jak postąpić w tej sytuacji. To zaskakujące, szczególnie biorąc pod uwagę zachowanie Cassie z poprzedniego tomu, gdzie Animorphy zostały postawione przed bardzo podobnym dylematem, negocjując z Yeerkiem zabijającym swoich pobratymców (a, w konsekwencji, również ich nosicieli). Zachowanie Cassie - szczególnie jej dość cyniczny wybuch śmiechu pod sam koniec rozmowy - rzuca zupełnie nowe światło na końcówkę poprzedniego tomu, w której pojawiła się sugestia, że to właśnie ona podpaliła posiadłość Fenstre’a. Chyba po raz pierwszy od czasu rozpoczęcia lektury tego cyklu autentycznie interesuje mnie, co się dalej stanie z Cassie i jak rozwinie się jej postać. Ostatecznie bohaterowie decydują się na podjęcie ryzyka i otrucie Yeerków, nawet jeśli wiąże się ze skazaniem części ludzi na nieodwracalne związanie ich z pasożytem. Plan wygląda następująco - przedostaną się do miejsca, w którym odbywa się naświetlanie Yeerków promieniami i, korzystając z okazji, nakarmią nosicieli owsianką w czasie, gdy ich pasożyty korzystają z kosmicznego solarium. Tobias śledził wcześniej posunięcia znanych im Yeerków, potrafił więc wskazać, gdzie znajduje się to miejsce.

Dowiadujemy się, że Rachel od dłuższego czasu dręczą koszmary. Nie, żeby było to zaskakujące, ostatecznie dziewczyna doświadczyła już tylu traumatycznych przeżyć, że kilka złych snów jest zaledwie drobnym dyskomfortem. Tym niemniej, Rachel powoli się łamie i to bardzo wyraźnie widać. Autorka nie próbuje niczego łagodzić, ani ukrywać - jeśli prowadzisz partyzancką wojnę z przeważającymi siłami wroga, to się na tobie odbije i nie ma od tego ucieczki. Dziewczyna zlana potem budzi się w środku nocy i dopiero rozmowa z Tobiasem sprawia, że odzyskuje nieco spokoju.

Bohaterowie transformują się w muchy i planują przedrzeć się do środka. Nie spodziewali się jednak, że od czasu ich poprzedniego ataku kosmici wymienili zamki w drzwiach i zainstalowali dodatkowe zabezpieczenia - jakakolwiek niezidentyfikowana istota biologiczna nie jest w stanie przedostać się do yeerkowej kryjówki bez autoryzacji. Zamiast tego zostaje natychmiastowo eksterminowana - Yeerkowie nie uznają półśrodków. Bohaterowie cudem unikają usmażenia i zostają postawieni przed dylematem - jak dostać się do środka? Cassie wpada na pewien pomysł - wykorzystanie morphów kreta. Okazuje się to nadspodziewanie dobrym pomysłem, choć równocześnie pociąga za sobą szereg problemów - choćby fakt, że umysł kreta okazuje się zaskakująco trudny do opanowania w trakcie pierwszej transformacji, natomiast ludzka psychika niekoniecznie dobrze znosi perspektywę rycia wąskiego tunelu na wiele metrów pod ziemią. Szczególnie, że zrobienie efektywnego podkopu byłoby cholernie czasochłonne, co dzieciaki uświadomiły sobie już w trakcie pracy. Rozpoczął się długi, żmudny proces kopania, w trakcie którego bohaterowie powoli tracą werwę i nadzieję na powodzenie ich planu. W końcu jednak udaje im się przedostać do podziemnej kryjówki Yeerków. Czy też, by być bardziej precyzyjnym, do jaskini pełnej nietoperzy, sąsiadującej z kryjówką Yeerków. Bohaterowie doświadczają w tym momencie dość surrealistycznego (ale w jakiś sposób bardzo realistycznego) momentu iluminacji - oto znajdują się po kolana w nietoperzowym guanie, w drodze do podziemnej bazy kosmitów, których chcą nakarmić sprowadzającą szaleństwo owsianką. To jedna z lepszych scen w tym tomie - niesamowicie zabawna i metatekstowa, obrazująca absurdalność zastanej sytuacji.

W tym momencie wszyscy są już tak zniechęceni i zdesperowani, że Jake otwarcie proponuje danie sobie spokoju. Rachel, choć wewnętrznie się z nim zgadza, wciąż gra swoją rolę niepokonanej Xeny, entuzjastki rzucającej się radośnie do walki bez chwili wahania - choć w istocie jest równie przestraszona i zdesperowana jak pozostali. Po prostu nie umie już nie wpasować się w oczekiwania reszty. Uświadamia sobie, że każdy w grupie Animorphów ma jakąś swoją rolę do odegrania i to jest właśnie jej rola - że przyznanie się do słabości będzie początkiem końca ich kampanii przeciwko Yeerkom. Dziewczyna jest zatem niejako zakleszczona w swojej roli, co oczywiście nie jest bez znaczenia dla jej podupadającej kondycji psychicznej.

Bohaterowie docierają w końcu do kryjówki Yeerków i wdają się w potyczkę ze zautomatyzowanym systemem obronnym. Rachel zostaje zestrzelona i - ponieważ oczywiście dotychczas miała za mało traumatycznych przeżyć - wpada do basenu pełnego Yeerków. Udaje jej się nie spanikować (za bardzo…) i znajduje sposób na wydostanie się. W czasie tej operacji robi coś, co powinno dość dobrze zobrazować jej desperację - morphuje w mrówkę. Jak pamiętamy, mrówki są najtrudniejszym, najbardziej traumatycznym morphem, z którego bohaterowie skorzystali raz i już nigdy więcej nie chcieli do tego wracać. Rachel dostaje się w bezpieczne miejsce, zmienia z powrotem w człowieka, znajduje jedną z broni należących do Yeerków i rusza na poszukiwanie pozostałych. Dowiaduje się, że Ax, Jake i Tobias zostali odkryci i uwięzieni, a Marco uciekł. Los Cassie pozostaje nieznany. Dostrzega również okazję realizacji pierwotnego planu Animorphów - jeden z Yeerków wspomina, że zarekwirował sporą ilość owsianki przybywającym w bazie nosicielom. Ach, i Visser Trzy przybywa do bazy, ponieważ dowiedział się o schwytaniu rebeliantów.

Rachel odnajduje Cassie i urządza strzelaninę w trakcie przybycia Vissera. Odnajdują Macro i we trójkę ruszają do kontrataku. Cassie wpada na pomysł, by wsypać owsiankę do basenu Yeerków i w ten sposób odwrócić uwagę wroga.  Rachel zmienia się w słonia i toruje pozostałym drogę do basenu. Umieszczają tam owsiankę i już mają ją zdetonować, skazując na szaleństwo większość Yeerków, gdy do akcji wkracza Visser Trzy. Nie dba jednak o los swoich podkomendnych, więc jakiekolwiek negocjacje nie wchodzą w grę. Rachel w porę to sobie uświadamia i wrzuca Vissera do basenu, podbijając stawkę o jego własne życie. Uwięzione Animorphy zostają uwolnione, ale Visser próbuje morphować (przypominam, że jako jedyny Yeerk w historii zawładnął ciałem Andality), czym przełamuje impas - Marco detonuje owsiankę i cała grupa ucieka z kryjówki Yeerków. A przynajmniej próbuje - w walce z Visserem Trzy Rachel straciła dużo krwi i musi się z powrotem przemienić w człowieka, by nie umrzeć. Sam Visser natomiast zmienia się w jakąś cyklopową bestię rodem z prehistorycznych koszmarów. Rachel - będąc badassem - za pomocą broni Yeerków rozsadza sklepienie jaskini i każde wszystkim morphować w krety. W ten sposób, posiniaczeni, wycieńczeni i niemal żywcem pogrzebani, ale cali i zdrowi bohaterowie wydostają się na wolność.

Rachel wyczerpana wraca do domu. Dowiadujemy się, że w międzyczasie pomogła uciec z psychiatryka mężczyźnie, którego uratowała na samym początku tego tomu oraz że jej siostra podkochuje się w Marco. Tom kończy się w miarę szczęśliwie, choć zabrakło w nim jakiegoś porządniejszego epilogu, który skonkludowałby całość.

Powiem tak - to był dobry tom. Nie jakiś wybitny, ale nieco powyżej przeciętnej. Fabuła była całkiem nieźle poprowadzona, wolniejsze momenty poświęcone na ekspozycję charakterów postaci były sprawnie przeplatane ze scenami akcji, padło kilka niezłych żartów (tu prym wiódł, jak zwykle, Marco) i ogółem czytało się bardzo przyjemnie. Największą jego wadą The Underground jest chyba brak jakiegoś głębszego rozwoju postaci. W większości dostajemy jedynie potwierdzenie ustalonego wcześniej status quo - Rachel jest badassem, ale powoli łamie się wewnętrznie, ma złożoną, intymną relację z Tobiasem (w tym tomie niestety przyciętą do granic możliwości). Czymś takim miało być chyba wzbudzenie troski Rachel o nieszczęśnika, którego uratowała w pierwszych rozdziałach tomu, ale ta ewolucja została przedstawiona… średnio. Może to przez fakt, że pierwszy poświęcony tej bohaterce tom opowiadał właśnie o tym, jak ważni są niewinni ludzie - że to w ich imieniu Animorphy walczą z Yeerkami. To, że Rachel o tym zapomniała sygnalizuje, iż jej trauma pogłębia się w stopniu większym, niż sugeruje to narracja. Jak to z tym dalej będzie - jeszcze zobaczymy. Ja wierzę, że Applegate zrobi z tego mocny, przejmujący wątek. A zatem - po raz kolejny przyjemna lektura. Polecam.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...