piątek, 30 października 2020

RECENZJA: Conan Barbarzyńca – tom 2

 

fragment grafiki okładkowej


Conan to specyficzny bohater. Większości twórców wydaje się, że łatwo jest pisać postać barbarzyńskiego osiłka i najemnika, który wszystkie swoje problemy rozwiązuje mieczem, pięścią albo maczugą, nie ma żadnych konkretniejszych ambicji, skomplikowanego życia wewnętrznego czy głębokich przemyśleń. I podejrzewam, że to jest prawda – nie jest trudno pisać taką postać. Problem polega jednak na tym, że Conan taką postacią nie jest. Nigdy nią, przynajmniej u Roberta E. Howarda, nie był i wystarczy wrócić do klasycznych opowiadań o Cymmeryjczyku, by przekonać się, jak ordynarnie uproszczona jest to interpretacja tego bohatera.

Bo Conan ma w sobie zaskakująco wiele subtelności. To prawda, że większość swoich problemów rozwiązuje siłowo, ale prawie zawsze za tą siłą stoi zmysł taktyczny, bez którego barbarzyńca już dawno temu rozstałby się z życiem. To prawda, że przez większość czasu Conan żyje z dnia na dzień i zajmuje się wyłącznie ściganiem horyzontu w poszukiwaniu kolejnej okazji do zarobku, ale jego ambicje rządzenia własnym państwem przewijają się przez kolejne opowiadania regularnie i w końcu znajdują swoją realizację na aquilońskim tronie. To prawda, że relacje Conana z innymi postaciami bywają powierzchowne, a większość istotnych bohaterów i bohaterek drugoplanowych pojawia się w co najwyżej dwóch opowiadaniach, ale nie jest to regułą bez wyjątków. 

Wielu kontynuatorów Howarda albo o tym nie pamięta albo pamięta, ale ma radykalnie inną interpretację Conana, przez co rozmaity adaptacje (oraz parodie) zwykły spłaszczać postać Cymmeryjczyka, ograbiając go z subtelności i wzmacniając przekonanie, że za masywnym czołem Conana znajduje się jedynie pusta przestrzeń. Dlatego tak bardzo ucieszył mnie fakt, iż scenarzysta Jason Aaron zdaje się doskonale rozumieć, na czym polega fenomen Cymmeryjczyka i w swojej serii komiksowej dla wydawnictwa Marvel nie tylko fantastycznie odtwarza dynamikę i klimat oryginalnych historii, ale też mądrze, znacząco rozwija tę postać.

W mojej recenzji pierwszego tomu bardzo chwaliłem dekonstrukcję rasizmu Howarda, który wpłynął na konstrukcję świata przedstawionego oraz charakter zamieszkujących go cywilizacji. W tym tomie autor robi coś podobnego z właściwą historiom tamtego okresu mizoginią. Co ciekawe, sam Howard był kimś na kształt proto-feministy i w swoich towarzyskich kręgach dość zaciekle walczył z przekonaniem, że kobiety są głupsze z natury, wskazując na fakt, iż kobietom przez wieki odmawiano prawa do edukacji i możliwości wykazania się na polu innym niż domowe. 

W historii otwierającej ten tom Conan wykupuje z niewoli grupkę prostytutek, które ma zamiar wykorzystać w charakterze transakcyjnym. Wszystko to po to, by dobrać się do zbira, na którym chce się zemścić za (bardzo niebezpośrednie) doprowadzenie do śmierci jego ukochanej Belit. Z czasem Conan nawiązuje pewną relację z towarzyszącymi mu kobietami, poznaje je oraz zaczyna im ufać i – co ciekawe – słuchać ich rad. Historia cały czas balansuje na granicy seksualnej eksploatacji oraz kilku bardzo problematycznych toposów kulturowych z literatury pulp, ale nie wydaje mi się, by w którymkolwiek momencie przekraczała te granice. Co jest godne podziwu, biorąc pod uwagę jak bardzo wierny duchowi oryginału jest komiks i jednocześnie jak wiele zmieniło się od czasów oryginalnych opowiadań o Conanie.

Pozostałe historie są już nieco mniej interesujące. W drugim tomie seria po kilku rozdziałach odchodzi od swojej antologicznej formuły i skupia się na – do tej pory mało znaczącym – wątku przewodnim, czyli historii dzieci potężnej wiedźmy, którą przed laty ukatrupił Conan. Przyznam, że to odejście od ustalonej poetyki serii, choć spodziewane, niekoniecznie mi się spodobało. Nie zrozumcie mnie źle, ten finałowy fragment serii nadal jest fantastyczną, klimatyczną opowieścią o satysfakcjonującym (choć przewidywalnym) zakończeniu i wieloma scenami, które pozostaną ze mną na dłużej – jak choćby fenomenalna konfrontacja Conana z jego bogiem, Cromem – ale… Conan zawsze przemawiał do mnie najlepiej w krótkich formach, zarówno w komiksie jak i prozie. To jest po prostu tego typu postać, która sprawdza się w zwięzłych, skompresowanych narracjach i Conan Barbarzyńca Aarona jest tego najlepszym dowodem. 

Graficznie seria utrzymuje fantastycznie wysoki poziom. Główny rysownik serii, Mahmud Asrar nadal fantastycznie sprawdza się w swojej roli, idealnie równoważąc estetykę Ery Hyboryjskiej z bardziej współczesną wrażliwością dzisiejszego odbiorcy. Wszystko jest precyzyjne, czytelne i jednocześnie bardzo dynamiczne oraz przyjemne dla oka, w czym pomagają kolory – na tyle brudne, by „robiły klimat” a zarazem na tyle przyjemne dla oka i wyraziste, by pomagały oku wyłapywać wszystkie detale. Ósmy numer serii, który pojawił się w tym tomie wydania zbiorczego, zilustrował natomiast inny artysta, Gerardo Zaffino. Kresa tego artysty jest zdecydowanie bardziej surowa i umowna, co jednak doskonale pasuje do stosunkowo ponurej fabuły tego komiksu, rozgrywającego się w rodzimej wiosce głównego bohatera, położonej w głębi ośnieżonej Cymmerii.

Polskie wydanie jest – jak zwykle w Egmoncie – bardzo dobrze przygotowane. Tłumaczenie bawi się lekką archaizacją języka, ale bez zbytniego zbaczania w nieadekwatną w tym przypadku staropolszczyznę. Komiks wydany jest bardzo estetycznie (miękka oprawa ze skrzydełkami) i posiada sympatyczny dodatek w postaci skromnej, ale mimo wszystko obecnej galerii alternatywnych okładek wydania zeszytowego serii. Innych dodatków niestety brak. Po cichu liczyłem na publikację opowiadania o Conanie napisanego specjalnie na potrzeby tej serii i publikowanego w wydaniu zeszytowym w odcinkach, na ostatnich stronach każdego zeszytu, ale domyślam się, że wymagałoby to uzyskania oddzielnej licencji, bo to opowiadanie zostało przez Marvela zamówione u podwykonawców oraz – z tego co mi wiadomo – nie ukazało się w zbiorczym wydaniu w USA, więc to z mojej strony trochę czepialstwo.

Seria Conan Barbarzyńca od Marvela to fantastyczna rzecz. Piszę to zarówno jako fan postaci i prozy Roberta E. Howarda, jak i fan komiksów. Polecam każdej osobie, która ma ochotę na chwilę przyjemnej, niezobowiązującej rozrywki w pulpowej estetyce. A dla fanów Conana to pozycja właściwie obowiązkowa.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...