czwartek, 23 sierpnia 2018

Droga Białego Wilka 03 – Mniejsze zło

fragment grafiki z gry Gwint, całość tutaj.


Mniejsze zło to szalenie interesujące opowiadanie i kolejny krok w szukaniu odpowiedzi na pytanie, czym właściwie ma być „Wiedźmin” jako koncepcyjnie spójny megatekst. Odwołania do baśni, legend i ludowych podań stanowią tu zarówno dekonstrukcję, jak i mapowanie tekstu znajomymi motywami – fakt, że Renfri podróżowała kiedyś w towarzystwie siedmiu gnomów stanowi ledwie mrugnięcie okiem i żart bez znaczenia dla fabuły. Pamiętam, że gdy byłem młodszy i dopiero zaczynałem swoją znajomość z twórczością Sapkowskiego, wiele opowiadań mnie rozczarowało – otwierający pierwszy zbiór „Wiedźmin” zaprezentował punkt po punkcie wypełnianie zlecenia przez zawodowego zabójcę potworów i spodziewałem się, że reszta opowiadań zachowa podobny ton i konstrukcję. Tymczasem Geralt po miecz sięgał stosunkowo rzadko, a jeśli już, to zwykle, by stanąć do walki z ludźmi, nie monstrami. Nawet kikimora, która na moment zagościła w Mniejszym źle, zabita została poza kartami książki, a jej truchła szybko się pozbyto i nie wracano już do tej sprawy. Autor od samego początku nie zamierzał tworzyć cyklu sformalizowanych opowiadań rozrywkowych, tylko coś odrobinę bardziej ambitnego. I całe szczęście – zarówno dla niego, jak i dla nas. 

Przyjrzyjmy się zatem moralnemu dylematowi, jaki prezentuje nam Mniejsze zło – postaram się opisać tę sytuację możliwie obiektywnie, jedynie za pomocą informacji, jakie dostarcza nam opowiadanie. Zaczęło się od przepowiedni Eltibalda. Rzekomo szalony mag wywieszczył narodziny sześćdziesięciu kobiet ze szlacheckich rodów, które wykazywać się będą mutacjami powodującymi nadprzyrodzone zdolności oraz ponadprzeciętne okrucieństwo. Ich narodzenie miałoby jakoby zwiastować powrót Lilit, anty-bóstwa czczonego w różnych miejscach świata przedstawionego i idący za tym rychły koniec świata. Magowie zdecydowali się na (początkowo) wyeliminowanie i (później) uwięzienie szlachcianek narodzonych we wskazanym przez zaćmienie słońca okresie. Jedna z podejrzewanych o bycie mutantką dziewcząt, Renfri, uniknęła śmierci i teraz szuka zemsty na Stregoborze, jednym z biorących udział w selekcji dziewcząt magu, który ponosi bezpośrednią, choć jedynie częściową odpowiedzialność za krzywdy, jakie dotknęły dziewczynę. Wiemy, że Renfri jest odpowiedzialna za bardzo wiele dobrze udokumentowanych okrucieństw oraz że przejawia nadnaturalne zdolności – jest odporna na Znaki, a w trakcie nocy spędzonej z Geraltem wpadła w trans, w trakcie którego trafnie przepowiedziała swoją własną śmierć. 

Do całej reszty faktów musimy jednak podchodzić z dużą dozą ostrożności, ponieważ są one nieweryfikowalne w kontekście świata przedstawionego. Wiemy, że Renfri jest odporna na magię, ponieważ w scenie walki widzimy, że nie działają na nią wiedźmińskie Znaki – to fakt i coś, co możemy przyjąć za pewnik. Jednak gdy Stregobor opowiada Geraltowi o dziewczynie, wspomina między innymi o tym, że w stosunkowo wczesnym dzieciństwie zdołała „zamęczyć kanarka i dwa szczeniaki, a także trzonkiem grzebienia wyłupiła oko służebnicy”. Nie wiemy, na ile jego słowa są prawdziwe, a na ile stanowią podkręconą wersję prawdy – bo Stregobor znajduje się w sytuacji, w której powie wszystko, by przeżyć. Zresztą, już od pierwszych akapitów stara się subtelnie manipulować Geraltem, półżartem proponując stosunek z iluzją nagiej dziewczyny z koszem jabłek. Prawdopodobnie nie kłamie w jakiejś istotnej sprawie, bo późniejsza rozmowa Geralta z Dzierzbą (pseudonim Renfri) potwierdziła jego wersje, na pewno jednak umyślnie przedstawia sytuację w taki sposób, by wyjść na ofiarę całej tej sytuacji. 

Manipuluje również i Renfri, starając się przeciągnąć Geralta na swoją stronę, wchodząc mu do łóżka (dosłownie i w przenośni), a na samym końcu pociągnąć go za sobą do grobu, gdy po przegranej walce wykrwawiała się na ziemi i poprosiła wiedźmina o przytulenie, ukrywając za plecami sztylet. Dzierzba to postać jednoznacznie negatywna – jest pozbawioną empatii manipulantką, gotową pozabijać niewinnych mieszkańców Blaviken byle tylko dobrać się do Stregobora. Powód jej moralnej postawy przywodzi stary dylemat „Nature vs. Nurture” – czy Renfri urodziła się zła, a jej natura stanowiła przyrodzoną cechę, jak kolor oczu albo włosów, czy może stała się zła wskutek wszystkich tych nieszczęść (wygnanie, gwałt, banicja, demoralizacja, tortury), które spadły na nią przez Stregobora i kompletnie wyprały ją z czegokolwiek poza żądzą zemsty. Wiemy, że mutacja Czarnego Słońca miała wpływ na umiejętności dziewczyny – wspomniana już odporność na Znaki – ale czy wpłynęła również na jej osobowość, drenując ją z jakichkolwiek przejawów pozytywnych uczuć?

Wydaje mi się, że opowiadanie stara się sugerować to drugie w tym sensie, że dostarcza więcej argumentów na poparcie tej tezy, niż na poparcie tezy przeciwnej, zostawia jednak dość szerokie pole do interpretacji. Wbrew pozorom to dosyć istotne zagadnienie, bo stanowi jeden z kluczowych czynników moralnej oceny Renfri. Nie zrozumcie mnie źle – Dzierzba jest tu bezsprzecznie postacią negatywną i decyzja wymordowania niewinnych osób celem dotarcia do Stregobora automatycznie stawia ją poza nawiasem współczucia. Jednakże jednoznaczne wskazanie tego, czy za jej stan odpowiedzialna jest nieprzekraczalna bariera „Natury” (tu – przepowiedni) czy zależne od poczynań czarodzieja i macochy dziewczyny „Wychowanie” (tu – cały ten życiowy kocioł, przez który przeszła bohaterka) dałoby nam rozstrzygnięcie dylematu. Jeśli to Natura – Dzierzba jest, jak chce tego Stregobor, potworem, człekokształtną maszyną zaprogramowaną na zabijanie, której należy odebrać dalszą możliwość szkodzenia poprzez uśmiercenie jej albo uwięzienie w wieży. Jeśli Wychowanie – Dzierzba jest ofiarą domagającą się sprawiedliwości za doznane krzywdy.

Nie wiemy. Tak jak zazwyczaj ma to miejsce w realnym życiu, Mniejsze zło nie dostarcza nam pełnego kontekstu dylematu. Dzierzba może być złowieszczym heroldem demonicznej Lilit (a może i Lilit we własnej osobie? – ot, myśl do rozważenia), a może być po prostu zaszczutą dziewczyną łamaną przez życie tyle razy, że w końcu nie zostało w niej już nic ludzkiego. Klątwa Czarnego Słońca może być prawdziwą przepowiednią albo bredniami szalonego Eltibalda wykorzystanymi – jak sugeruje Geralt – przez Radę Magów po to, by zamieszać w szlacheckich rodach i umocnić własną polityczną pozycję. Sądzę, że ta niejednoznaczność jest tutaj kluczowa – nigdy, zdaje się mówić nam Sapkowski, nie mamy pełnego obrazu sytuacji stawiając moralne sądy, ponieważ rzeczywistość rzadko kiedy dostarcza nam pełnych i jednoznacznych odpowiedzi. Musimy wybierać mniejsze zło, nie do końca wiedząc, które właściwie zło jest mniejsze. Musimy zdać się na własne przekonania, zgadywać. I mieć nadzieję, że wybraliśmy dobrze.

W tym przypadku Geralt ma przynajmniej stosunkowo jasny obraz sytuacji – Renfri chce zabić, Stregobor chce przeżyć. Odrzucając spory o moralność, to Renfri trzeba powstrzymywać przed rozlewem krwi (choćby i moralnie w jakiś sposób usprawiedliwionym), więc Geralt naturalnie opowiada się przeciwko niej. Czemu jednak w ogóle angażuje się w cały ten konflikt, skoro, jak sam mówi na odchodnym do Stregobora „(…) jeżeli mam wybierać pomiędzy jednym złem a drugim, to wolę nie wybierać wcale”? Motywacje Geralta są tu zaskakująco nieoczywiste – angażuje się w tę sprawę nie dla pieniędzy (nie dostał nawet zapłaty za zabitą jeszcze przed rozpoczęciem fabuły opowiadania kikimorę), nie z sympatii dla proszącego go o ratunek maga (bo Stregoborem gardził od samego początku), a zapewne i nawet nie z poczucia obowiązku, bo do samego końca Geralt nie uznaje Renfri za istotę pasującą do definicji potwora. Prawdopodobnie zaszła tu jakaś kombinacja zawodowej ciekawości i szczera przyjaźń z Caldemeynem, wójtem Blaviken.

Caldemeyn to w Mniejszym źle postać bardzo ważna, ale jej ważność zdaje się uciekać gdzieś w kłębowisku dylematów moralnych, geraltowego sarkania i ekspozycji sytuacji. Po pierwsze – jest bohaterem niezaangażowanym w konflikt będący fabularną osią opowiadania, ale kimś, kto konsekwencje przebiegu sytuacji odczuje boleśnie na własnej skórze. To reprezentant zwykłych, szarych ludzi, którzy ucierpią, jeśli konflikt między Dzierzbą a magikiem wymknie się spod kontroli. Po drugie – to przyjaciel Geralta. Wiemy, że wójt Blaviken miał już wcześniej kontakt z wiedźminem i mimo stygmy społecznej, jaka dotyka osoby tej profesji, mimo protestów żony ugościł go w swoim domu przy rodzinnym stole, co zaowocowało rozbrajającą anegdotką o przebitym widelcem szczurze. To ktoś, z kim Geralta łączą relacje – i to relacje mające swoją wagę. Nic dziwnego, że wiedźmin stara się oszczędzić mu problemów, jakie wynikną z konfliktu Renfri i Stregobora. I nic dziwnego, że – po tym jak zawiódł – gdy Caldemeyn każe Geraltowi wynosić się z miasta i nigdy nie wracać, ma to tak duży ładunek emocjonalny. Powody, dla których Caldemeyn odwraca się od Geralta niekoniecznie są dobrze wyeksponowane, ale przy uważniejszej lekturze wszystko staje się jasne. Wiemy, że wójt dysponował na tyle dużą inteligencją, by pojmować złożoność konfliktu, w jaki uwikłany został Geralt i zdawał sobie sprawę, że nie było z niego dobrego wyjścia. Przyjrzyjmy się ostatnim akapitom opowiadania:


Z tłumu poleciał kamień, dźwięknął o bruk. Za nim drugi, przelatując tuż nad ramieniem Geralta. Wiedźmin, wyprostowany, uniósł obie dłonie, wykonał nimi szybki gest. Tłum zaszumiał, kamienie poleciały gęściej, ale Znak odpychał je na boki – mijały cel chroniony niewidzialnym obłym pancerzem.
– Dość!!! – ryknął Caldemeyn. – Koniec z tym, psiamać!
Tłum zahuczał jak fala przyboju, ale kamienie przestały lecieć. Wiedźmin stał nieruchomo.
Wójt zbliżył się do niego.
– Czy to – rzekł wskazując szerokim gestem na rozrzucone po placyku nieruchome ciała – już wszystko? Tak wygląda mniejsze zło, które wybrałeś? Czy już załatwiłeś, co uważałeś za konieczne?
– Tak – odpowiedział Geralt z wysiłkiem, nie od razu.
– Twoja rana jest poważna?
– Nie.
– W takim razie zabieraj się stąd.
– Tak – powiedział wiedźmin. Stał jeszcze chwile, unikając wzroku wójta. Potem odwrócił się wolno, bardzo wolno.
– Geralt.
Wiedźmin obejrzał się. – Nie wracaj tu nigdy – powiedział Caldemeyn. – Nigdy.

Caldemeyn wydaje się rozczarowany obrotem sprawy, choć musiał zdawać sobie sprawę z faktu, iż Geralt po prostu nie miał innego wyjścia – zmuszony był pozabijać bandę Renfri, jak i uśmiercić samą Dzierzbę, ponieważ w przeciwnym wypadku doszłoby do masakry ludzi bawiących się na jarmarku. Sam wójt nie byłby w stanie zapobiec nieszczęściu, bo jego ludzie byli nieliczni i zbyt słabo wyszkoleni, by skutecznie sprzeciwić się grupie Renfri, którą dodatkowo chronił królewski immunitet. Wydaje mi się, że Caldemeyn, choć rozumiał sytuację równie dobrze co Geralt, patrzył na nią inaczej. Dla wiedźmina pozabijanie bandy Dzierzby było mniejszym złem, ponieważ jego pozycja, jako osoby z zewnątrz, była inna. Geralt był przybyszem, nie miał żadnych zobowiązań względem ludności Blaviken, myślał więc krótkoterminowo. Caldemeyn przeciwnie – był zwierzchnikiem całej społeczności, nad którą trzymał pieczę i za którą był odpowiedzialny. Poza tym był głową rodziny, miał małą córkę i żonę, o których bezpieczeństwo musiał się troszczyć. Wiedział, że jeśli Renfri zginie, na miasteczko spadnie gniew króla Audoena i potoczą się głowy – między innymi jego własna. Napomyka o tym wcześniejszy fragment:


– No, nie myślałem, że tak gładko pójdzie. Z tym pergaminem opieczętowanym przez Audeona trzymali mnie za gardło. Robiłem dobrą minę, ale po prawdzie to guzik mógłbym im uczynić.
– Nawet jeśli otwarcie złamaliby prawo? Wszczęli gwałt, bijatykę?
– Nawet. Audoen, Geralt, to bardzo drażliwy król, posyła na szafot za byle co. Ja mam żonę, córkę, dobrze mi na moim urzędzie, nie musze się głowić, skąd jutro wytrzasnę omastę do kaszy.

Możemy zarzucać wójtowi, że stawia własny dobrobyt ponad bezpieczeństwo mieszkańców, ale – szczerze – czy naprawdę możemy go za to winić? Caldemeyn również wybiera mniejsze zło – ostatecznie nie wiadomo przecież, jak potoczyłaby się cała ta sytuacja, gdyby nie interwencja Geralta. Po śmierci swoich kamratów Dzierzba mówi Geraltowi, że Stregobor ją wyśmiał i dał do zrozumienia, że los mieszkańców Blaviken jest mu zupełnie obojętny, nie byłoby więc najmniejszego sensu w urządzaniu masakry, by wywabić go na zewnątrz. Możliwe, że kłamała, ale nie możemy mieć przecież żadnej pewności. Osobiście myślę, że do masakry mimo wszystko by doszło, bo Renfri nie posiadała żadnych skrupułów i na pewno postanowiłaby sprawdzić, czy mag aby na pewno nie blefuje. Ale Caldemeyn miał prawo sądzić inaczej i to do niego należała decyzja, jak postąpić w tej sytuacji – ponieważ to właśnie on w pierwszej kolejności poniesie konsekwencje tej decyzji. Tymczasem Geralt zignorował ten przywilej i popędził na jarmark mordować zbójów, przekonany, że to jest właśnie mniejsze zło. I możliwe, że tak było, a wiedźmin ocalił życie wielu ludziom. Nie wiemy, jaki los spotkał Caldemeyna po zakończeniu opowiadania – niewykluczone, że rozsierdzony śmiercią swojej ulubienicy król Audoen pozbawił wójta życia. Z pewnością wypędzając wiedźmina z miasta, Caldemeyn zastanawiał się, jaki los go czeka i jak poradzą sobie Libusze i Marika, gdy zabraknie im żywiciela rodziny. Jego reakcja jest zatem całkowicie uzasadniona. 

Ciężko mi jest patrzeć na wątek Renfri inaczej, niż z pozycji feministycznych – ta interpretacja narzuca się właściwie od samego początku. Oto mamy bowiem grupę mężczyzn posiadających władzę i starających się tę władzę umocnić kosztem zdrowia i życia młodych kobiet, którym wmawia się, jak to ujął sam Stregobor „wręcz niepoczytalną skłonność do okrucieństwa, agresji, gwałtownych wybuchów gniewu, a także wybujały temperament”, czyli rzeczy, którymi patriarchat zwykle stara się podważać poczytalność kobiet. Od hipokratejskiego hysterikos po współczesne „feministki chcą pozabijać wszystkich mężczyzn” zarzucanie kobietom agresywnej, emocjonalnej nieracjonalności i niepanowania nad sobą stanowiło retorykę mającą na celu ściślejszą kontrolę ich życia i cielesności. W takim ujęciu Dzierzba staje się niemal aniołem zemsty, buntowniczką zwracającą się przeciwko swoim krzywdzicielom i niosącą im krwawą odpłatę za doznane krzywdy. Renfri w swej zemście nie jest jednak emocjonalna i nieracjonalna. Wręcz przeciwnie, jej okrucieństwo jest dokładnie zaplanowane i do samego końca kontrolowane przez chęć osiągnięcia własnego celu. Nie da się jej nazwać postacią pozytywną w żadnym sensie – ale nie oznacza to, że jej żądza mordu jest irracjonalna. Mimo to Sapkowski nie robi z niej antybohaterki, feministycznej ikony buntu przeciwko patriarchalnej opresji. 

Jeszcze jedna obserwacja. Renfri ma naprawdę wiele wspólnego z Ciri. Pomyślcie o tym przez moment. Obie są księżniczkami pozbawionymi prawa do sukcesji tronu, wygnanymi i zmuszonymi do ukrywania się przed ludźmi, którzy chcą ją zabić albo wykorzystać. Obie posiadają przyrodzone magiczne moce, zdolność przepowiadania przyszłości, obie są wyszkolonymi wojowniczkami, które należały do zbójeckiej bandy, który to epizod życiowy mocno przytępił im empatię. Nawet taki drobiazg jak motyw określonego gatunku ptaka powiązany z każdą z nich – Renfri nosi przydomek Dzierzba, imię Ciri w Starszej Mowie oznacza Jaskółkę (motyw jaskółki jest zresztą powiązany z dziewczyną także na wiele innych sposobów). Nie wiem na ile świadomie ze strony Sapkowskiego, ale Renfri zdaje się być prototypem Ciri – a także fascynującym, niepokojącym spojrzeniem na to, jak mogłoby wyglądać życie Lwiątka z Cintry, gdyby w jej życiu nie pojawił się Geralt. A raczej – gdyby pojawił się w nim za późno. Inna sprawa, że daje się tu dostrzec pewien zastanawiający wzorzec. W pierwszym opowiadaniu główną antagonistką była młoda kobieta, której nadano monstrualną aparycję. W drugim – sensualna wampirzyca manipulująca niczego nieświadomym mężczyzną. W trzecim – kolejna demonizowana kobieta, której uśmiercenie jest jedynym sposobem na zapobiegnięcie masakrze. Absolutnie nie chcę niczego sugerować, ale wczesny Sapkowski bardzo wyraźnie lubił obsadzać w swoich tekstach kobiety w rolach antagonistycznych. 

Porozmawiajmy również o Geralcie, bo autor zauważalnie przekonstruował tę postać na potrzeby Mniejszego zła. Do tej pory wiedźmin był  charakterologicznie bardzo zimną postacią, niemal nieludzką w pierwszym opowiadaniu i trochę bardziej humanizowaną, ale również powściągliwą w drugim – jego całkowita kontrola nad własnymi zachowaniami była zresztą źródłem humoru w Ziarnie prawdy, gdy Nivellen bezskutecznie starał się wystraszyć zachowującego kamienną twarz wiedźmina. Tu Geralt jest już bardzo ludzki w swoim zachowaniu i interakcjach z innymi postaciami – okazuje gniew i irytację, daje się ponosić emocjom, odgryza się, szydzi i ironizuje. Było to nieodzowne dla tego tekstu – ostatecznie prototypowy Geralt z pierwszego opowiadania przedstawiony nam został jako pozbawiony skrupułów zabijaka, który już w pierwszej scenie uśmierca grupę pijanych obwiesi wyłącznie po to, by przyciągnąć do siebie uwagę lokalnych władz. Mniejsze zło wymagało, by główny bohater był bardziej emocjonalny, bo wcześniejsza wersja Geralta najprawdopodobniej wzruszyłaby ramionami i wyjechała z miasteczka, niespecjalnie przejmując się całą sytuacją. A wtedy nie dostalibyśmy tego opowiadania. Mniej stoicki, bardziej porywczy i pyskaty wiedźmin jest a dłuższą metę postacią znacznie ciekawszą, niż Terminator z poprzednich opowiadań. 

Słowem – kolejny błyskotliwy tekst wchodzący w cykl wiedźmińskich opowiadań.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...