poniedziałek, 1 grudnia 2014

Oda do blogerek książkowych

fragment grafiki autorstwa Fiony Marchbank, całość tutaj.


Kilka dni temu Konrad „Sama dupę myj przed rżnięciem” Lewandowski, popularny pisarz polskiej fantastyki (co jest jakby znamienne) w dość ostrych słowach skrytykował zjawisko amatorskiego komentowania literatury na blogach powszechnie utożsamiane z subkulturą tak zwanych blogerek książkowych. Jaką formę owa krytyka przyjęła – domyśla się każdy, kto już wcześniej zetknął się kiedyś z jakimikolwiek wypowiedziami Konrada „Sama sobie pomachaj, idiotko” Lewandowskiego.

Generalnie jednak przewodasowe wynurzenia przypomniały mi o jednej ważnej rzeczy – o tym, jak bardzo kocham blogerki książkowe. Nie jako poszczególne jednostki oczywiście (choć i w takim ujęciu są przypadki, wobec których żywię cieplejsze uczucia), ale jako zbiorowość osób, które beztrosko i bezpretensjonalnie zajmują się czytaniem, komentowaniem, recenzowaniem, krytykowaniem, odradzaniem i polecaniem literatury wszelakiej. Dziewczyny (i chłopaki – nie ma bowiem żadnego logicznego powodu, dla którego facet nie mógłby zostać blogerką książkową) dzielnie stawiające czoła wszystkiemu, co zrzuci na nie pęczniejący z każdym rokiem rynek książkowy budzą mój najszczerszy podziw i to im właśnie chciałbym poświęcić niniejszą notkę.

W rzeczywistości, w której przeciętny mieszkaniec naszego kraju czyta mniej, niż pół książki rocznie blogerki książkowe, niczym Siłaczka z wiadomej lektury szkolnej nie dosyć, że podciągają tę średnią, to jeszcze swoją działalnością promują czytelnictwo. Duch przedsiębiorczości i zaradności pozwala im na załatwienie sobie całej sterty darmowych egzemplarzy recenzenckich (szczególnie podziwiam tę umiejętność, mnie bowiem nigdy nie udało się wysępić czegokolwiek od jakiegokolwiek wydawnictwa), sumienność i odpowiedzialność nakazują czytanie każdej podesłanej pozycji, ewentualne ostrzeżenie potencjalnych czytelników przed nabyciem literackiej kupy oraz wyławianie niespodziewanych perełek. I, co najważniejsze – tworzenie społeczności, powiązywanie swoich blogów siateczkami linków i odsyłaczy tworzących blogosferowy system naczyń połączonych.

Czy ich opinie zawsze są profesjonalne, wybitnie inteligentne, spójne i wyważone? Nie. Czy to coś złego? W żadnym razie, i to niezależnie od tego, co twierdzi Lewandowski. Dla mnie działalność blogerek książkowych to nie tyle krytyka, co internetowy ekwiwalent opowiadania o przeczytanych przez siebie książkach znajomym. Często przecież ludzie czytający chcą w jakiś sposób skanalizować swoje odczucia wobec przeczytanej pozycji, ale brakuje im zacięcia, intelektualnych narzędzi, doświadczenia lub wykształcenia, by w odpowiedni sposób opowiedzieć osobie trzeciej o danym dziele. Wiem, że ja tak mam z muzyką – kompletnie się na niej nie znam i choć czasem coś mnie ewidentnie zachwyci, to nie jestem w stanie wyartykułować, czemu akurat dana piosenka mi się podoba. Dlatego też bardzo rzadko piszę na blogu o muzyce, a jeśli już, to i tak najczęściej zamykam się w ogólnikach i pustych frazesach, z których ostatecznie nigdy nie jestem zadowolony. Jestem w stanie zrozumieć osoby, które mają podobny problem w pisaniu o literaturze – coś strasznie, ale to strasznie im się podoba, ale nie potrafią wskazać elementów, które to powodują, ponieważ odbierają prozę na poziomie emocjonalnym, nie analitycznym. Czy pisanie o książkach z poziomu emocjonalnego jest czymś złym? Oczywiście, że nie, choć należy podkreślić, iż takie podejście niewiele ma wspólnego z analizą krytyczną.

Ale, ale – żeby nie było, że robię z blogerek książkowych intelektualne kaleki, które trzeba usprawiedliwiać jakimiś pokrętnymi tłumaczeniami. Daleki jestem od tego. Jest całe mnóstwo blogerek książkowych, które nie tylko mają przygotowanie merytoryczne do wnikliwego, kompetentnego pisania o literaturze, ale też potrafią z tekstu wydobyć rzeczy, których ja nigdy nie umiałbym dostrzec. I na dodatek potrafią to w błyskotliwy, zajmujący sposób opisać. Takie blogerki trzeba kochać i szanować, albowiem są one nieocenionym skarbem wartym wagi ich stosików książkowych w złocie.

Czasem zdarza mi się podśmiewywać ze stereotypowego obrazu wiecznie szczęśliwej blogerki książkowej, która publikuje na swoim kolorowym blogu kolejne zdjęcia książkowych stosików. Nie ma tym jednak złośliwości, a raczej pewne rozczulenie folklorem tego nieformalnego środowiska, które w rodzimej blogosferze pełni niedającą się przecenić rolę animującą środowiska czytelnicze – z reguły takie, które przez wysoki i poważny mainstream niebrane na poważnie i, w najlepszym wypadku, są przezeń ignorowane (w najgorszym – traktowane w sposób, w jaki robi to Przewodas). Blogerki książkowe „obsługują” ten segment czytelniczy – osoby, które po prostu chcą ze sobą rozmawiać o ostatnio przeczytanej książce bez żadnych intelektualistycznych pretensji. I dobrze, że to robią. Tak więc, dziewczyny (i chłopaki) – trzymam za Was kciuki. Nie dajcie się zastraszyć Lewandowskim tego świata, tylko dalej róbcie swoje.

7 komentarzy :

  1. Awwww, jak słodko.^^ Będę sobie wracać do tej notki, jak mi będzie smutno i źle i będzie mi się wydawało, że mojego blogaska nikt nie czyta, a notki są nudne i bełkotliwe.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jaka miła notka! Też będę wracać :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Zaciekawił mnie zwrot "co jest znamienne", więc zapytam: o co chodzi z tą znamiennością? Mogę się mylić, ale odnoszę wrażenie, że nie ma ten zwrot wyrażać Twojego pochlebnego zdania o polskiej fantastyce.

    Natomiast zdanie: "popularny pisarz polskiej fantastyki" wydaje mi się pomyłką. Być może chodzi Ci o nakłady książek Lewandowskiego - tych nie znam, więc nie potrafię się odnieść.

    Ale jeśli chodziło Ci o "popularność" towarzyską, to chyba zaszło nieporozumienie. Nie ma bardziej niepopularnego towarzysko pisarza w polskim fandomie. Owszem - temat Lewandowskiego jest popularny. Temat np. Kim Dzong Una też, ale nikt nie nazywa Kima "popularnym dyktatorem".

    A piszę o tym, bo w tym kontekście "znamienność" może być trochę chybiona.

    OdpowiedzUsuń
  4. @znamienność

    No przykro mi, ale polscy pisarze fantastyczni to nadal silna konserwa i seksizm jest tam dość mocno zakorzeniony - tak przynajmniej wynika z moich dotychczasowych doświadczeń. Przewodas jest po prostu mniej okrzesany i nie waha się tego swojego seksizmu arytkuować na całe gardło. Tak więc seksizm dla polskiego środowiska pisarzu fantastycznych... znamienny :) (nie mylić ze "znamienity").

    @popularność

    Well, ja o nim słyszałem (w przeciwieństwie do tego całego planktonu literackiego, jaki zamieszkuje naszą literacko-fantastyczną polską głębinę), co dla mnie stanowi znak, że jakoś się tam facet literacko wybił.

    OdpowiedzUsuń
  5. Literacko jest dobry i prawdę mówiąc lubię jego powieści. Ale niestety nie z nich jest znany, ale z awantur, w jakie z ochotą skacze. I za to akurat jest w fandomie powszechnie znielubiany.

    A dominacja konserwatyzmu w polskiej fantastyce nie jest już tak oczywista.

    OdpowiedzUsuń
  6. *powtarza się, niczym ten rzymski gość od Kartaginy* Wegner... Wegner... i Kańtoch.

    OdpowiedzUsuń
  7. Nudne i bełkotliwe? Na pewno nie bardziej niż moje ;)



    Ja z kolei chętnie będę do tego wpisu wracała by kopać się po tyłku - bo mam świadomość, że obijam się blogowo, a tu takie cudne teksty obok wyrastają sobie! Też tak powinnam.


    I przy okazji: temat blogerek książkowych, to temat rzeka - ale jak każde zjawisko, ma ono swoje miejsce i zastosowanie w świecie :D

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...