fragment grafiki autorstwa Misty Tang, całość tutaj. |
Who Framed Roger Rabbit to jeden z tych filmów, o których strach opowiadać, bo jeśli zbyt wiele osób naraz sobie o nim przypomni, zaraz ktoś wpadnie na pomysł zrobienia remake’u, co byłoby pomysłem, delikatnie mówiąc, głupim. Ten film to fenomen i absolutny klasyk, a także kopalnia anegdotek, techniczne arcydzieło i… sprawca kilku niewielkich skandali. W ramach nieformalnego cyklu notek poświęconych szeroko pojmowanej popkulturowej archeologii (dedykacja dla Moreni), przyjrzymy się dziś jednemu z nich.
Z pewnością nikomu nie trzeba przypominać kultowej sceny pojedynku fortepianowego* pomiędzy Kaczorem Donaldem (którego dubbingował Tony Anselmo, jeden z etatowych podkładaczy głosu pod tę postać) z Disney’a i Kaczorem Daffy’m (w tej roli nie kto inny, jak Mel Blanc. Ten występ był zresztą jedną z ostatnich ról w jego życiu) z Warner Bros. Sam fakt spotkania się tych – i wielu, wielu innych – postaci na przestrzeni jednego filmu zawdzięczamy szerokim kontaktom Stevena Spielberga, który był producentem Who Framed Roger Rabbit. Ale wróćmy do rzeczy – podczas wspomnianego pojedynku dochodzi do rękoczynów i oba kaczory zostają usunięte ze sceny po zniszczeniu sobie nawzajem instrumentów. Przedtem jednak obrzucają się inwektywami i w pewnym momencie Donald swoim jazgotliwym, niezrozumiałym głosem zdaje się wypowiadać pod adresem upierzonego na czarno Daffy’ego słowo „nigger”, co jest wulgarnym, obraźliwym określeniem osoby czarnoskórej. Rzeczony fragment szybko wzbudził liczne kontrowersje. Oczywiście, z jednej strony taki zabieg mógł się wydawać logiczny. Akcja filmu rozgrywała się w 1947 roku, kiedy to amerykański problem z rasizmem był jeszcze dość nabrzmiały. Z drugiej jednak strony, trudno sobie wyobrazić, by koncern Disney’a pozwolił sobie na dopuszczenie do sytuacji, w której jedna z czołowych postaci jego kreskówek okazuje się rasistą.
Na potrzeby tej notki dokopałem się do oryginalnego skryptu scenariuszowego filmu, ale okazał się on ślepym zaułkiem – scena rzeczonego pojedynku muzycznego opisana jest tam bardzo skrótowo, bez niektórych kwestii, jakie ostatecznie znalazły się w Who Framed…. Kilkukrotne przesłuchanie danej sceny też nic nie dało – widocznie zasugerowałem się memem i cały czas słyszę tam „Goddamn stupid nigger!”. Serwis snopes.com zajmujący się obalaniem (lub potwierdzaniem) popkulturowym miejskich legend zwrócił uwagę na fakt, iż wykwakana przez Anselmo kwestia bardzo przypomina kwestię „Doggone stuborn little…”, która pada w bardzo wielu klasycznych animacjach z Donaldem w roli głównej. Disney Wiki zwraca z kolei uwagę na to, że „Doggone stuborn little…” jest wersją, która znajduje się w napisach tej wersji filmu, która ukazała się w oficjalnym wydaniu VHS i DVD.
Jak już wspomniałem, mocno powątpiewam, by Donald nazwał Daffy’ego „czarnuchem”. Renoma Disney’a nigdy nie pozwoliłaby na podobny zabieg, czego najlepszym przykładem jest inna anegdotka z filmu. Otóż dwóch animatorów Disney’a odpowiedzialnych za część scen w filmie w ramach sprośnego żartu w jednej ze scen dorysowała Jessice Rabbit… waginę. Uprzedzając pytanie – jest to ponoć scena pierwszego występu Jessiki w nocnym klubie. Piszę „ponoć”, bo ja tam żadnej waginy nie dojrzałem, a możecie mi wierzyć że przeprowadziłem pod tym kątem bardzo długie i wnikliwe badania. Widocznie z mojej wersji filmu fragment ów został wycięty. Obaj odpowiedzialni za ten żart panowie zostali w trybie natychmiastowym wydaleni z firmy.
Nim skończę tę notkę – jeszcze jedna osobista refleksja. W Who Framed Roger Rabbit jest króciutka, urzekająca scena, gdy Eddie (główny nieanimowany bohater filmu) spotyka w klubie nocnym Betty Boop, która skarży się na to, iż w dobie technikoloru czarno-biała animka nie może znaleźć przyzwoitej pracy w filmie. W rzeczywistości to nie wprowadzenie barw do świata filmów rysunkowych przyczyniło się do zniknięcia kreskówek z tą przeuroczą bohaterką. Za to odpowiedzialny jest tak zwany Motion Picture Production Code, znany także jako Kodeks Haysa, który na trzydzieści lat niemal zupełnie wykastrował amerykańską kinematografię. Ale nie o tym chciałem pisać. Otóż niezmiernie ciekawi mnie, jak wyglądałaby wykreowana na potrzeby filmu rzeczywistość w dzisiejszych czasach, gdy animowanych dwuwymiarowo bohaterów na dobre wyparli ich trójwymiarowi koledzy. Księżniczki Disney’a prostytuujące się na ulicach albo grające w japońskich kreskówkach pornograficznych? Bezdomni bohaterowie Hanna Barbera szwędający się po ulicach? W sumie nie obraziłbym się za jakiś nieformalny sequel podobnego pokroju.
_______________
*gdyby to kogoś interesowało - utwór grany przez oba kaczory to Węgierska Rapsodia Liszta.
@Otóż dwóch animatorów Disney’a odpowiedzialnych za część scen w filmie w ramach sprośnego żartu w jednej ze scen dorysowała Jessice Rabbit… waginę. Uprzedzając pytanie – jest to ponoć scena pierwszego występu Jessiki w nocnym klubie.
OdpowiedzUsuńNie, to nie scena w nocnym klubie, tylko moment, w którym Jessica spada z motoru i obraca się z wyprostowanymi nogami. Przy czym nie jest to możliwe do dojrzenia we wszystkich wersjach filmu, z uwagi na to, ile klatek na sekundę się pojawia. Z tego co pamiętam (a wiedzę czerpię z prelekcji jednego Wrocławianina, wysłuchanej w zeszłym roku na Polconie), wersji filmu jest kilka, ale wybacz, nie pamiętam jakie dokładnie.
@Nie, to nie scena w nocnym klubie, tylko moment, w którym Jessica spada z motoru i obraca się z wyprostowanymi nogami.
UsuńTak, to jest ta scena w nocnym klubie. Scena, gdy Jessica wypada z animowanej taksówki pokazuje, że Jessica nie ma majtek, ale bez żadnych szczegółów anatomicznych. Ta druga scena została zresztą wyretuszowana w późniejszych wersjach. O, materiały dowodowe tutaj - trzeci akapit od końca.
Hm, więc na tej prelekcji prowadzący podał złe informacje, sorry.
UsuńPo prostu, jeśli stwierdziłem, że zrobiłem szeroko zakrojony research, to postaraj się mi zaufać, że uczyniłem tak w istocie :)
UsuńTen ostatni akapit to niezły pomysł na dłuższe opowiadanie, a może i powieść. Film też, ale nie sądzę, by ktokolwiek podjął się jego stworzenia :/
OdpowiedzUsuńOch, ktoś mi zadedykował notkę*.* Ale fajnie!^^
OdpowiedzUsuńMuszę sobie kiedyś Królika Rogera odświeżyć, bo widziałam go tylko raz w wieku 9 lat, więc większość smaczków z pewnością mi uciekła. Aczkolwiek też nie wydaje mi się, żeby Disney pozwolił sobie na nieprawomyślne treści.
Pomysł z ostatniego akapitu bardzo fajny, też bym chętnie coś takiego obejrzała, choć te prostytuujące się księżniczki Disney'a (oraz dowolna bohaterka jakiejkolwiek bardziej popularnej animacji) to raczej internetowa rzeczywistość (tak, tak, poszukiwania fanartów czasem bardzo bolą w mózg i wypalają oczy) niż kwestia, bo ja wiem, odwrócenia schematów. Mogłoby się okazać, że potencjalna publiczność wzruszy ramionami i wymruczy "stare, było". Swoją szosą, już samo zderzenie bohaterów animacja zachodnich (amerykańskich) i wschodnich (japońskich) mogłoby być ciekawym materiałem na tekścik.