fragment grafiki autorstwa Terry'ego Moore'a, całość tutaj. |
Fabuła? Najbardziej oklepany motyw obyczajowy świata, czyli trójkąt. Fakt, iż trójkąt bardzo nietypowy, ale jednak trudno określić ten wybieg mianem oryginalnego. Katchtoo jest zakochana w swojej najlepszej przyjaciółce Francine, która nie jest jednak świadoma uczucia, jakie żywi do niej Katchoo. W pewnym momencie na horyzoncie zdarzeń pojawia się David, młody student plastyki i domorosły poeta, który od pierwszego wejrzenia zakochuje się w Katchoo. W Davidzie z kolei zakochuje się Francine. Cała ta romansowa karuzela jest motorem napędowym fabuły Strangers in Paradise, komiksu innego, niż wszystkie. Żeby jednak nie było zbyt nudno – w pewnym momencie mroczna, długo skrywana przeszłość Katiny „Katchoo” Choovansky daje o sobie znać i bohaterowie zostają wplątani w mafijną intrygę, którzy na każdą z postaci rzuci zupełnie nowe światło…
Oczywiście – brzmi to nie dość, że infantylnie i mało oryginalnie, to jeszcze sama konstrukcja fabularna zdaje się tak mocno oklepana, że trudno sobie wyobrazić, by można było na niej ufundować jeszcze coś interesującego. A jednak – Terry Moore, autor Strangers in Paradise stworzył komiks, który czyta się po prostu znakomicie, zaś pozornie nieoryginalna opowieść w jego rękach zmienia się w pasjonującą intrygę sensacyjno-obyczajową z pełnowymiarowymi postaciami i błyskotliwą, niekiedy bardzo zabawną fabułą.
Historia Strangers in Paradise sięga połowy lat dziewięćdziesiątych, kiedy to młody i utalentowany artysta komiksowy Terry Moore zapragnął stworzyć stripowy komiks gazetowy w obyczajowej konwencji. Mimo ogromu pomysłów, Moore wciąż był niezadowolony z rezultatów, w końcu doszedł do wniosku, że konwencja jednego żartu na stronę zbyt mocno go krępuje i postanowił zwrócić się w stronę bardziej klasycznego podejścia do komiksu. Tak właśnie powstał pierwszy, liczący zaledwie trzy standardowe zeszyty, volume SiP. Przedstawiał on historię dwóch młodych, mieszkających razem kobiet – lekko rozlazłej, ale dobrodusznej Francine i żywiołowej, obdarzonej gwałtownym temperamentem Katchoo. W chwili rozpoczęcia akcji komiksu, Francine i jej partner przechodzą kryzys, który kończy się dla dziewczyny gigantycznym upokorzeniem i obrażeniami cielesnymi. Dowiedziawszy się o tym co zaszło Katchoo postanawia wywrzeć zemstę na sprawcy całego nieszczęścia. Zemsta jest zaiste straszliwa i powinna stanowić przestrogę dla każdego faceta, który zamierza potraktować jakąś dziewczynę w paskudny sposób. W międzyczasie dziewczyny poznają Davida, który, póki co bezskutecznie, stara się zawiązać jakąś głębszą znajomość z Katchoo. Drugi volume wprowadza wątek sensacyjny – mafijne porachunki, morderstwa na zlecenie, policyjne śledztwa i duchy przeszłości, które zaczynają nawiedzać Katchoo. Pojawia się wyraźnie zarysowany wątek przewodni, jednak komiks nie traci nic ze swojej obyczajowości. Może tylko nabiera znacznie większego tempa.
Pierwsze, co rzuca się w oczy podczas lektury komiksu to po prostu fenomenalnie skonstruowane postaci kobiece. Zarówno Katchoo, jak i Francine (która po kilku numerach nabiera rubensowskich kształtów, nic wszakże nie tracąc ze swego uroku) to bohaterki wielowymiarowe, prawdopodobne psychologicznie, nawet mimo mocnego przerysowania. Ich interakcje aż skrzą od rozmaitych emocji, dzięki czemu mamy okazję oglądać kilka naprawdę przejmujących scen. Z kolei postaci męskie w SiP to w znacznej mierze spasione, podstarzałe spocone oblechy, które kleją się do głównych bohaterek, budząc tym zamierzone przez autora obrzydzenie czytelników. To może dziwić, zważywszy na fakt, iż twórcą komiku jest heteroseksualny mężczyzna. Widocznie Terry Moore nie ma o własnej płci zbyt wysokiego mniemania. Fabuła skupiona jest właśnie na kobietach – to one grają tam pierwsze skrzypce. To kobiece dramaty, dylematy i porachunki są główną osią fabularną. W istocie, Strangers in Paradise spokojnie można określić mianem komiksu kobiecego i to w jak najlepszym tego słowa znaczeniu.
Ważną kwestią jest też wątek queerowy. Seksualność głównej bohaterki jest w interesujący sposób niedookreślona, nie wiemy, czy jej niechęć wobec mężczyzn wynika z wrodzonych preferencji seksualnych, czy nabytej w dzieciństwie traumy. W ogóle Moore zdaje się bardzo swobodnie podchodzić do seksualności swoich bohaterów, wychodząc z założenia, że wszyscy jesteśmy mniej lub bardziej bi. Francine na przykład – jej relacja z Katchoo zdaje się być ufundowana głównie na poziomie emocjonalnym, nie stricte seksualnym. Oczywiście Strangers in Paradise nie jest bynajmniej komiksem LGBT w czystym tego słowa znaczeniu. Wątek queerowy to raczej rezultat przyjętej przez twórcy konwencji, niż chęci wypełnienia jakiejś popkulturowej niszy (nie zapominajmy, iż komiks powstawał w latach 90-tych, kiedy nieheteroseksualne postaci nie przeniknęły do popkultury w takim stopniu, jak dzisiaj). Tym niemniej, został on przedstawiony w sposób znakomity, wiarygodny i niekiedy bardzo odważny. Choć w komiksie nie brakuje „momentów” to na ogół przedstawione są one w sposób rubaszno-operetkowy. Generalnie jednak SiP to komiks komediowy. W toku lektury co chwila parskałem śmiechem, obserwując przesadzone zachowania Francine, czy smoczą furię Katchoo. Bohaterki co i rusz wplątują się w jakieś zabawne sytuacje, z których muszą się wykaraskać, zaś postaci epizodyczne stanowią przebogatą galerię indywiduów. Aż dziw, że kadry z komiksu nie funkcjonują jako popularne memy, bo niektóre scenki czy kwestie mają po prostu gigantyczny potencjał.
Komiks narysowany jest w czerni i bieli, w stylu realistycznym, aczkolwiek z pewnymi uproszczeniami i zniekształceniami charakterystycznymi dla europejskiego komiksu środka. W obrębie tej konwencji Moore’owi udaje się lawirować pomiędzy niemal cartoonowością w scenach komediowych i cięższym, bardziej realistycznym stylem w momentach, gdy fabuła staje się poważniejsza. Na szczęście autorowi udaje się utrzymać graficzną spójność całego komiksu, choć niekiedy pozwala sobie na odważniejsze eksperymenty, na przykład w retrospekcjach czy snach bohaterek, kiedy nagle atakuje nas Disney Style (autor szkolił się na disnejowskiego animatora) albo ilustracje rodem z Fistaszków (które Moore uwielbia). Najmocniejszym punktem warstwy ilustracyjnej są twarze – ekspresja bohaterów jest oddana po prostu perfekcyjnie. Warto też dodać, że autor ma do swojego komiksu bardzo liberalne podejście i czasem pomiędzy tradycyjne panele i dymki wciska próbki twórczości poetyckiej Davida (według mnie nie najwyższych lotów, ale żaden ze mnie znawca) lub fragmenty pisane prozą. W ogóle przed lekturą Strangers in Paradise należy nastawić się na gigantyczne ściany tekstu, bo bohaterki mówią dużo, zaś monologi wewnętrzne Francine występują w ilościach bynajmniej nie laboratoryjnych. Początkowo może to nieco przeszkadzać, ale po wkręceniu się w opowieść szybko się o tym zapomina i czyta z zapartym tchem.
Obecnie pochłaniam v3, w którym wątek sensacyjny znika, ustępując miejsca obyczajowym perypetiom naszych bohaterek i bohatera. Nigdy bym się nie spodziewał, że kiedyś będę czytał komiks obyczajowy z zapartym tchem, nie mogąc się doczekać, co też autor przygotował dla mnie w kolejnym numerze. A jednak.
Przyznam szczerze, że nie wiedziałam o istnieniu tej perełki. Dzięki, muszę nadrobić zaległości, bo brakowało mi na rynku dobrego komiksu obyczajowego.
OdpowiedzUsuńV1 (trzy numery składające się na pierwszą historię) są lekturą obowiązkową.
Usuń