niedziela, 1 stycznia 2012

Niezwykłe przygody Anatola Stukniętego na początku

http://img839.imageshack.us/img839/5995/dfe9f31bab8c6d3b6494d16.jpg
fragment grafiki autorstwa Rodina Esquejo, całość tutaj.

Kiedy piszę o Edmundzie Niziurskim, trudno jest mi się powstrzymać od górnolotnych sformułowań pokroju „kultowy pisarz” czy „legendarna postać”. To odruch charakterystyczny dla wszystkich, którzy wychowali się na książkach tego autora. To trzeba napisać – dorobek pisarski pana Niziurskiego wychowuje już trzecie pokolenie młodzieży, książki autora starzeją się bardzo powoli, niemal niezauważalnie, a jeśli już, to z klasą.

Pisanie książek dla starszych dzieci i młodzieży jest rzeczą naprawdę trudną. Rozmaici autorzy przeważnie popełniają grzechy nadmiernego, nachalnego dydaktyzmu (Kosik), zbytniego wyidealizowania świata przedstawionego (Musierowicz) czy nazbyt dominującego zakotwiczenia w konkretnym czasie i miejscu, co sprawia, że po pewnym czasie rzecz obrasta skorupą anachronizmu i staje się zbyt abstrakcyjna dla nieznającego tych realiów odbiorcy (Bahdaj). Niziurskiemu tych grzechów udało się uniknąć – jego powieści, choć na ogół osadzone w małomiasteczkowej, peerelowskiej rzeczywistości są doskonale zrozumiałe dla współczesnego czytelnika, a to dlatego, że autor dość pobieżnie traktował opis realiów, skupiając się na ponadczasowych problemach młodzieży. Między innymi to stanowi o uniwersalności jego dorobku pisarskiego.

Z książkami o/dla młodzieży jest jeszcze jeden problem – osobliwy slang, jakim posługuje się młodzież jest czymś żywym, dynamicznym i bardzo podatnym na zmiany, modyfikacje czy – zwłaszcza teraz, w epoce Internetu – chwilowe mody. Niziurski wiedział o tym doskonale, dlatego nawet nie starał się wkładać w usta swoich bohaterów języka, jakim posługują się ich docelowi czytelnicy. Zamiast tego stworzył własny, unikalny żargon, w którym młodzieżowy język przeplata się z kwiecistą mową pełną erystycznych chwytów, językiem specjalistycznym, oryginalnymi metaforami i wtrętami. Każdy, kto przeczytał choć jedną z książek Niziurskiego doskonale wie, o co mi tutaj chodzi. Jeśli ktoś nie zna – niech przeczyta taki „Szkolny lud, Okullę i mnie” czy „Osobliwe przypadki Cymeona Maksymalnego” i samemu się przekona, co można osiągnąć w rezultacie zabaw językiem polskim.

Trzeci, potencjalnie najbardziej istotny, powód dla którego książki opisywanego tu autora są dla polskiej literatury młodzieżowej tak istotne to pewna doza surrealizmu, jaką autor wplata w fabuły swoich utworów, szczególnie w późniejszym okresie swojej pracy twórczej. Od prostego realizmu magicznego po niemal czyste science-fiction spod znaku szkoły lemowskiej – Niziurski nie boi się wycieczek w fantastyczne rejony literatury, za każdym razem wychodząc z nich obronną ręką. „Tajemnica Dzikiego Uroczyska” do dziś pozostaje w mojej pamięci.

Jaka jest najlepsza książka Edmunda Niziurskiego? „Żaba, pozbieraj się!”? „Sposób na Alcybiadesa”? „Księga Urwisów”? Nie, nie i nie. Owszem, pozycje, które wymieniłem wyżej to bezsprzecznie najpopularniejsze powieści w dorobku autora, ale żadna z nich nie zasługuje, przynajmniej w moim mniemaniu, na miano najlepszej. Ten zaszczyt przypada innej, stosunkowo mało znanej powieści Niziurskiego noszącej tytuł „Siódme Wtajemniczenie”. Nie znacie? To w sumie dobrze – lepiej nie brać się za nią na samym początku przygody z autorem. Właściwie, najlepiej zostawi ją sobie na deser, ponieważ jest rzeczą zaskakująco odmienną od reszty powieści pana Edmunda. Choć pozornie to wciąż wspaniała i rozbrajająco zabawna kompilacja scenek z życia klasowego outsidera, w miarę lektury sami się przekonacie, że kryje się za nią coś więcej. Mamy tu bowiem Niziurskiego eksperymentującego z formą powieści w stopniu nieporównywalnie wyższym, niż w jakiejkolwiek innej książce swojego autorstwa. Liczne subnarracje, szkatułkowa budowa powieści, metafikcje, realizm magiczny… ale to i tak nie jest sedno. W „Siódmym Wtajemniczeniu” chodzi bowiem o przesłanie – to pierwsza i jak dotąd jedyna powieść pióra Niziurskiego, po zakończeniu której miałem w głowie taki mętlik. Nie z powodu braku happy endu, a pointy, która stanowiła dla mnie naprawdę spory kubeł zimnej wody na głowę. Nie zdradzę, o co tam chodziło, kto ciekaw, niech sam sięgnie po książkę i się przekona, powiem tylko, że naprawdę warto.

2 komentarze :

  1. Fajny tekst.Siódme Wtajemniczenie to jedyny mindfuck Niziurskiego. No i był jeszcze Inocyt Alkohlik:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Science-fiction Niziurskiego akurat bardzo anachroniczne :) natomiast "Siódme wtajemniczenie" genialne. Makabryczno-zabawne zadania matematyczne...

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...