poniedziałek, 8 września 2014

Adam 2.0

fragment grafiki autorstwa Roberto Innocentiego,całość tutaj.

Notkę o Eve & Adam napisać miałem już jakiś czas temu, ale kiedy dowiedziałem się, że Rusty Angel ze znakomitego bloga Fangirl’s Guide to the Galaxy ma w planach aktywowanie kolejnego wyzwania czytelniczego, postanowiłem się wstrzymać – a nuż jego tematyka będzie w jakiś sposób dawała się podciągnąć pod tę pozycję? W tej chwili mogę sobie pogratulować intuicji, bowiem trwające właśnie wyzwanie skupia się na utworach będących tak zwanymi retellingami, czyli opowiedzianymi na nowo wersjami klasycznych mitów, legend i baśni. Celowo napisałem „utworach” ponieważ wyzwanie dotyczy nie tylko książek, ale też komiksów, seriali, filmów i sztuk teatralnych – gier video pewnie też, aczkolwiek Rusty nic o nich w swojej notce inaugurującej wyzwanie czytelnicze nie wspomina, a szkoda, bo mamy przecież przecudne The Path czy American McGee’s Alice, o których można byłoby w tym ujęciu opowiedzieć mnóstwo szalenie interesujących rzeczy.

Ale wróćmy do Eve & Adam, powieści napisanej przez dwoje autorów – uwielbianą przeze mnie K.A. Applegate (Animorphs, Everworld) i bardzo lubianego Michaela Granta (Gone, BZRK), prywatnie małżeństwo. Po serii tasiemców, przy których oboje autorów pracowało przez ostatnie lata (wspomniane wyżej Animorphs i Everworld, czternastoczęściowa seria science-fiction Remnants i liczne ghostwriterowanie autorów innych tasiemcowych młodzieżówek) redaktorka Animorphs zaproponowała im napisanie czegoś innego – jednotomowej, zamkniętej opowieści, w której nikt nie poganiałby ich terminami i to oni od początku do końca podyktowaliby warunki. Chętnie przystali na tę propozycję (anegdota głosi, że zgodzili się, gdy usłyszeli, jakie honorarium wypłaci im wydawnictwo), wskutek czego dostaliśmy bardzo fajną powieść młodzieżową, przy pisaniu której aż czuć, jak dobrze bawią się jej autorka i autor. Poniżej znajdzie się kilka spoilerów, ale nic, czego nie domyślilibyście się po góra kilkunastu stronach, więc spokojnie możecie przeczytać całą notkę bez obaw o skwaszenie ewentualnej przyszłej lektury.

Evening „Eve” Spike, siedemnastoletnia córka właścicielki potężnej korporacji farmaceutycznej, ulega wypadkowi samochodowemu, wskutek którego traci usunięte w trakcie operacji żebro i niemal umiera. Jej matka, Terra Spike, szybko umieszcza ją w supernowoczesnym instytucie, którego jest właścicielką. W czasie rekonwalescencji, Eve zostaje przez matkę zaangażowana do pewnego projektu, w którym jej zadaniem jest zaprojektowanie idealnego człowieka. Nietrudno się domyśleć, że dla siedemnastolatki – choć inteligentnej i niezależnej, często wchodzącej w konflikt z despotyczną i cudownie sukowatą matką – takie zadanie nieuchronnie musi się zmienić w „zaprojektuj idealnego chłopaka”. Równolegle Eve nawiązuje znajomość z szeregowym pracownikiem instytucji, niewiele od niej starszym mężczyzną imieniem Solo. Solo jest osieroconym synem dawnych współpracowników Terry, który obwinia ją o śmierć rodziców i stara się dotrzeć do utajnionych danych, które mogłoby obciążyć matkę Eve i ujawnić szereg nielegalnych eksperymentów genetycznych, jakie przeprowadzane są w jej instytucie. Między tym dwojgiem zaczyna wyraźnie iskrzyć, ale… co, jeśli zaprojektowany specjalnie przez Evę Adam może ożyć? Co, jeśli ożywa? Jak wpłynie to na sojusz Eve i Solo zawiązany przeciwko matce tej pierwszej?

Fabuła opisywana jest pierwszoosobowo z trzech punktów widzenia. Rozdziały Eve (które zajmują zdecydowaną większość powieści) pisała Applegate, kiedy akcję obserwujemy z perspektywy Solo albo Adama, pióro przejmuje Grant. Jako, że obydwoje napisali razem już niejedną powieść i doskonale potrafią zestroić ze sobą swoje literackie temperamenty, to różnice w sposobie prowadzenia narracji nie są drastyczne. Choć są odczuwalne – Grant jest znacznie bardziej konkretny, podczas gry narracja Applegate przesiąknięta jest dygresjami. Ale to nie jest wada, bynajmniej – takie podejście znacznie urozmaica lekturę. Właściwie, czytając Eve & Adam nie myśli się o tym, że napisało ją dwoje autorów. Zauważyłem też, że jeśli Applegate nie jest poganiana przez terminy, nie musi sztucznie rozdmuchiwać objętości tekstu do formatu narzuconego przez wydawnictwo i ma większą swobodę twórczą, to wychodzi z niej naprawdę niezłe literackie pióro. Jasne, żaden Stephen King, ale świetnie jej wychodzi operowanie nieco hipnotycznym klimatem, dygresje nie drażnią, tylko uwodzą, zaś drobne smaczki typu „The corners of Solo’s mouth flirt with a smile” dowodzą naprawdę niezłego wyczucia języka i dopasowania go do atmosfery powieści.

Ale przejdźmy do aspektu retellingowego. Twórcy w oczywisty sposób bawią się judeochrześcijańskim mitem powstania pierwszych ludzi. Sam tytuł i imiona protagonistów w dość oczywisty sposób na to wskazują. Ale właśnie – opowiadając go na nowo, w młodzieżowo-biopunkowej konwencji, nadają mu inne konteksty, igrają z naszą znajomością biblijnej opowieści o Adamie i Ewie. Pozornie wszystko mamy podane jak na tacy – Adam to Adam, Eve to Eva. Solo to wąż (ma na nazwisko Plissken, przez co sam nawiązuje kilka razy do Snake’a Plisskena, czyniąc analogię bardziej, niż oczywistą), który wręcza Eve owoc z Drzewa Wiadomości Dobrego i Złego (czyli pendrive’a z logiem Apple’a, na którym znajdują się obciążające jej matkę dowody). Terra jest Bogiem, wszechwładnym, wszechobecnym i okrutnym. Aislin, przyjaciółka Eve, która również ma dość duży udział w tej historii, może być analogią dla Lilith (z przyczyn, o których zabraniają mi pisać spoilery). Kiedy zatem czytelnik jest przekonany, że wszystko już rozgryzł, autor i autorka zaczynają mieszać – burzyć nasze oczekiwania, prezentować fakty, które ukazują zaskakujące metamorfozy moralne bohaterów i bohaterek dramatu. Stawiają ich w innym świetle, każą im wychodzić z przypisanych im ról i wchodzić w inne. Zresztą, mieszanie zaczyna się właściwie od początku. To Eve traci żebro, wskutek czego (pośrednio) powstaje Adam. To Eve kreuje Adama, więc czy to nie ona jest Bogiem? W pewnym momencie wszystko miesza się ze wszystkim, kolejne rewelacje gmatwają prostą na pozór konstrukcję opowieści, wskutek czego czytelnik z rosnącą ciekawością wczytuje się w kolejne rozdziały, chcąc dowiedzieć, się, jak to się kończy. A kończy się, jak na standardy Applegate, całkiem sensownie i elegancko.

Jak to u Applegate (cały czas piszę „jak to u Applegate”, choć powinienem pisać „jak to u Applegate i Granta”), kreacja postaci jest mocną stroną powieści. Jasne, sylwetki charakterologiczne bohaterów nie są tak mocno i wyraziście zarysowane jak w Animorphs, ale nie znaczy to, że postaci są wyprane z osobowości. Eve jest sarkastyczna, inteligentna i buntownicza. Terra to autorytarna samica alfa cierpiąca na głęboki syndrom Królowej Śniegu. Relacje matki i córki – ewoluujące w trakcie powieści, oparte na jakiejś mieszaninie rywalizacji, wrogości, ale też lojalności – są świetnie ukazane. Solo z tą swoją wewnętrzną urazą, ambicją i rodzącym się uczuciem do Eve też został przedstawiony bardzo dobrze – rozumiemy jego motywacje, potrafimy mu kibicować i się z nim identyfikować. No i jest jeszcze Adam. O Adamie nie napiszę już ani słowa więcej – wspomnę tylko, że przy jego kreacji wypłynął fakt, że Applegate i Grant najwyraźniej podzielają moje intuicje genderowe, mówiące, że na dobrą sprawę heteroseksualizm na dobrą sprawę nie istnieje. Niesamowicie atrakcyjny fizycznie Adam przykuwa bowiem zainteresowanie (tak, ten typ zainteresowania) zarówno kobiet, jak i mężczyzn. W ogóle powinienem wspomnieć, że jak na powieść dla nastolatek Eve & Adam jest zadziwiająco zmysłowe taką dojrzałą zmysłowością, seksualnym magnetyzmem, którym w subtelny sposób przesiąknięte są dialogi i narracja. Chyba tylko renoma, jaką cieszą się Applegate i Grant sprawiła, że Eve & Adam uniknęła ostrzy nożyc cenzorów z wydawnictwa Scholastic.

Eve & Adam to idealna książka dla ludzi, którzy chcieliby rozpocząć swoją przygodę z twórczością K.A. Applegate i/albo Michaela Granta. Oboje specjalizują się w wielotomowych tasiemcach (choć ostatnimi czasy znacznie przyhamowali), na które trzeba poświęcić miesiące czytania, więc zamknięta powieść stanowi idealny punkt wejścia. Tym bardziej, że to naprawdę świetna książka – bardzo dobrze napisana, z ciekawie skomponowaną fabułą, sympatycznymi bohaterami. Polecam.

2 komentarze :

  1. Skończyłam niedawno czytać. Na początku podobało mi się bardzo. Właściwie do momentu, kiedy zaczęła się cała "akcja" - ucieczka z Spiker Biopharmaceuticals i dalej. Nie wiem czemu, ale jakoś nie poruszyło mnie za bardzo, kiedy dowiedziałam się wszystkiego.
    O Aislin jako Lilith nawet nie pomyślałam. A kim według Ciebie w tych analogiach byliby rodzice Solo albo naukowcy, w tym Tommy?

    OdpowiedzUsuń
  2. Fakt - w chwili, gdy akcja przyspiesza powieść traci trochę ze swojego hipnotycznego klimatu, ale mnie to lektury nie zepsuło w żadnym wypadku.


    Co do bohaterów dalszoplanowych, to nie rozciągnąłbym na nich tej biblijnej analogii. Już z Aislin/Lilith czułem się dość niepewnie.

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...