fragment grafiki autorstwa Roberto Innocentiego,całość tutaj. |
Notkę o Eve & Adam
napisać miałem już jakiś czas temu, ale kiedy dowiedziałem się, że Rusty
Angel ze znakomitego bloga Fangirl’s Guide to the Galaxy ma w planach aktywowanie
kolejnego wyzwania czytelniczego, postanowiłem się wstrzymać – a nuż jego tematyka
będzie w jakiś sposób dawała się podciągnąć pod tę pozycję? W tej chwili mogę sobie pogratulować intuicji,
bowiem trwające właśnie wyzwanie skupia się na utworach będących tak zwanymi retellingami, czyli opowiedzianymi na
nowo wersjami klasycznych mitów, legend i baśni. Celowo napisałem „utworach”
ponieważ wyzwanie dotyczy nie tylko książek, ale też komiksów, seriali, filmów
i sztuk teatralnych – gier video pewnie też, aczkolwiek Rusty nic o nich w
swojej notce inaugurującej wyzwanie czytelnicze nie wspomina, a szkoda, bo mamy
przecież przecudne The Path czy American McGee’s Alice, o których można
byłoby w tym ujęciu opowiedzieć mnóstwo szalenie interesujących rzeczy.
Ale wróćmy do Eve
& Adam, powieści napisanej przez dwoje autorów – uwielbianą przeze mnie
K.A. Applegate (Animorphs, Everworld)
i bardzo lubianego Michaela Granta (Gone,
BZRK), prywatnie małżeństwo. Po serii
tasiemców, przy których oboje autorów pracowało przez ostatnie lata (wspomniane
wyżej Animorphs i Everworld, czternastoczęściowa seria
science-fiction Remnants i liczne
ghostwriterowanie autorów innych tasiemcowych młodzieżówek) redaktorka Animorphs zaproponowała im napisanie
czegoś innego – jednotomowej, zamkniętej opowieści, w której nikt nie
poganiałby ich terminami i to oni od początku do końca podyktowaliby warunki. Chętnie
przystali na tę propozycję (anegdota głosi, że zgodzili się, gdy usłyszeli,
jakie honorarium wypłaci im wydawnictwo), wskutek czego dostaliśmy bardzo fajną
powieść młodzieżową, przy pisaniu której aż czuć, jak dobrze bawią się jej
autorka i autor. Poniżej znajdzie się kilka spoilerów, ale nic, czego nie
domyślilibyście się po góra kilkunastu stronach, więc spokojnie możecie
przeczytać całą notkę bez obaw o skwaszenie ewentualnej przyszłej lektury.
Evening „Eve” Spike, siedemnastoletnia córka właścicielki
potężnej korporacji farmaceutycznej, ulega wypadkowi samochodowemu, wskutek
którego traci usunięte w trakcie operacji żebro i niemal umiera. Jej matka,
Terra Spike, szybko umieszcza ją w supernowoczesnym instytucie, którego jest
właścicielką. W czasie rekonwalescencji, Eve zostaje przez matkę zaangażowana
do pewnego projektu, w którym jej zadaniem jest zaprojektowanie idealnego
człowieka. Nietrudno się domyśleć, że dla siedemnastolatki – choć inteligentnej
i niezależnej, często wchodzącej w konflikt z despotyczną i cudownie sukowatą matką
– takie zadanie nieuchronnie musi się zmienić w „zaprojektuj idealnego chłopaka”.
Równolegle Eve nawiązuje znajomość z
szeregowym pracownikiem instytucji, niewiele od niej starszym mężczyzną
imieniem Solo. Solo jest osieroconym synem dawnych współpracowników Terry,
który obwinia ją o śmierć rodziców i stara się dotrzeć do utajnionych danych,
które mogłoby obciążyć matkę Eve i ujawnić szereg nielegalnych eksperymentów
genetycznych, jakie przeprowadzane są w jej instytucie. Między tym dwojgiem zaczyna
wyraźnie iskrzyć, ale… co, jeśli zaprojektowany specjalnie przez Evę Adam może
ożyć? Co, jeśli ożywa? Jak wpłynie to na sojusz Eve i Solo zawiązany przeciwko
matce tej pierwszej?
Fabuła opisywana jest pierwszoosobowo z trzech punktów
widzenia. Rozdziały Eve (które zajmują zdecydowaną większość powieści) pisała Applegate,
kiedy akcję obserwujemy z perspektywy Solo albo Adama, pióro przejmuje Grant.
Jako, że obydwoje napisali razem już niejedną powieść i doskonale potrafią zestroić
ze sobą swoje literackie temperamenty, to różnice w sposobie prowadzenia narracji nie są drastyczne.
Choć są odczuwalne – Grant jest znacznie bardziej konkretny, podczas gry
narracja Applegate przesiąknięta jest dygresjami. Ale to nie jest wada,
bynajmniej – takie podejście znacznie urozmaica lekturę. Właściwie, czytając Eve & Adam nie myśli się o tym, że
napisało ją dwoje autorów. Zauważyłem też, że jeśli Applegate nie jest
poganiana przez terminy, nie musi sztucznie rozdmuchiwać objętości tekstu do
formatu narzuconego przez wydawnictwo i ma większą swobodę twórczą, to wychodzi
z niej naprawdę niezłe literackie pióro. Jasne, żaden Stephen King, ale
świetnie jej wychodzi operowanie nieco hipnotycznym klimatem, dygresje nie
drażnią, tylko uwodzą, zaś drobne smaczki typu „The corners of Solo’s mouth flirt with a smile” dowodzą naprawdę
niezłego wyczucia języka i dopasowania go do atmosfery powieści.
Ale przejdźmy do aspektu retellingowego. Twórcy w oczywisty
sposób bawią się judeochrześcijańskim mitem powstania pierwszych ludzi. Sam
tytuł i imiona protagonistów w dość oczywisty sposób na to wskazują. Ale
właśnie – opowiadając go na nowo, w młodzieżowo-biopunkowej konwencji, nadają
mu inne konteksty, igrają z naszą znajomością biblijnej opowieści o Adamie i
Ewie. Pozornie wszystko mamy podane jak na tacy – Adam to Adam, Eve to Eva.
Solo to wąż (ma na nazwisko Plissken, przez co sam nawiązuje kilka razy do
Snake’a Plisskena, czyniąc analogię bardziej, niż oczywistą), który wręcza Eve owoc
z Drzewa Wiadomości Dobrego i Złego (czyli pendrive’a z logiem Apple’a, na
którym znajdują się obciążające jej matkę dowody). Terra jest Bogiem, wszechwładnym,
wszechobecnym i okrutnym. Aislin, przyjaciółka Eve, która również ma dość duży
udział w tej historii, może być analogią dla Lilith (z przyczyn, o których zabraniają
mi pisać spoilery). Kiedy zatem czytelnik jest przekonany, że wszystko już
rozgryzł, autor i autorka zaczynają mieszać – burzyć nasze oczekiwania,
prezentować fakty, które ukazują zaskakujące metamorfozy moralne bohaterów i
bohaterek dramatu. Stawiają ich w innym świetle, każą im wychodzić z
przypisanych im ról i wchodzić w inne. Zresztą, mieszanie zaczyna się właściwie
od początku. To Eve traci żebro, wskutek czego (pośrednio) powstaje Adam. To
Eve kreuje Adama, więc czy to nie ona jest Bogiem? W pewnym momencie wszystko
miesza się ze wszystkim, kolejne rewelacje gmatwają prostą na pozór konstrukcję
opowieści, wskutek czego czytelnik z rosnącą ciekawością wczytuje się w kolejne
rozdziały, chcąc dowiedzieć, się, jak to się kończy. A kończy się, jak na
standardy Applegate, całkiem sensownie i elegancko.
Jak to u Applegate (cały czas piszę „jak to u Applegate”,
choć powinienem pisać „jak to u Applegate i Granta”), kreacja postaci jest
mocną stroną powieści. Jasne, sylwetki charakterologiczne bohaterów nie są tak
mocno i wyraziście zarysowane jak w Animorphs,
ale nie znaczy to, że postaci są wyprane z osobowości. Eve jest
sarkastyczna, inteligentna i buntownicza. Terra to autorytarna samica alfa
cierpiąca na głęboki syndrom Królowej Śniegu. Relacje matki i córki –
ewoluujące w trakcie powieści, oparte na jakiejś mieszaninie rywalizacji,
wrogości, ale też lojalności – są świetnie ukazane. Solo z tą swoją wewnętrzną
urazą, ambicją i rodzącym się uczuciem do Eve też został przedstawiony bardzo
dobrze – rozumiemy jego motywacje, potrafimy mu kibicować i się z nim
identyfikować. No i jest jeszcze Adam. O Adamie nie napiszę już ani słowa więcej
– wspomnę tylko, że przy jego kreacji wypłynął fakt, że Applegate i Grant
najwyraźniej podzielają moje intuicje genderowe, mówiące, że na dobrą sprawę
heteroseksualizm na dobrą sprawę nie istnieje. Niesamowicie atrakcyjny fizycznie
Adam przykuwa bowiem zainteresowanie (tak, ten
typ zainteresowania) zarówno kobiet, jak i mężczyzn. W ogóle powinienem
wspomnieć, że jak na powieść dla nastolatek Eve
& Adam jest zadziwiająco zmysłowe taką dojrzałą zmysłowością,
seksualnym magnetyzmem, którym w subtelny sposób przesiąknięte są dialogi i
narracja. Chyba tylko renoma, jaką cieszą się Applegate i Grant sprawiła, że Eve & Adam uniknęła ostrzy nożyc
cenzorów z wydawnictwa Scholastic.
Eve & Adam to
idealna książka dla ludzi, którzy chcieliby rozpocząć swoją przygodę z twórczością
K.A. Applegate i/albo Michaela Granta. Oboje specjalizują się w wielotomowych
tasiemcach (choć ostatnimi czasy znacznie przyhamowali), na które trzeba
poświęcić miesiące czytania, więc zamknięta powieść stanowi idealny punkt
wejścia. Tym bardziej, że to naprawdę świetna książka – bardzo dobrze napisana,
z ciekawie skomponowaną fabułą, sympatycznymi bohaterami. Polecam.
Skończyłam niedawno czytać. Na początku podobało mi się bardzo. Właściwie do momentu, kiedy zaczęła się cała "akcja" - ucieczka z Spiker Biopharmaceuticals i dalej. Nie wiem czemu, ale jakoś nie poruszyło mnie za bardzo, kiedy dowiedziałam się wszystkiego.
OdpowiedzUsuńO Aislin jako Lilith nawet nie pomyślałam. A kim według Ciebie w tych analogiach byliby rodzice Solo albo naukowcy, w tym Tommy?
Fakt - w chwili, gdy akcja przyspiesza powieść traci trochę ze swojego hipnotycznego klimatu, ale mnie to lektury nie zepsuło w żadnym wypadku.
OdpowiedzUsuńCo do bohaterów dalszoplanowych, to nie rozciągnąłbym na nich tej biblijnej analogii. Już z Aislin/Lilith czułem się dość niepewnie.