fragment grafiki autorstwa Brandona McAllistera, całość tutaj. |
Generalnie analiza kolejnej serii Power Rangers powinna się zacząć streszczeniem zakulisowych
ciekawostek związanych z jej powstawaniem, opisem premierowego odcinka, może przybliżeniem
obsady, tudzież jakąś smakowitą anegdotką. Nie tym razem. W przypadku Power Rangers S.P.D. muszę zacząć od
najważniejszego – RON WASSERMAN POWRÓCIŁ! Człowiek odpowiedzialny za kultowy
temat muzyczny Go go Power Rangers! który
potrafi zanucić chyba każda osoba urodzona w okolicach początku lat
dziewięćdziesiątych po raz kolejny komponuje muzykę na potrzeby czołówki Power Rangers. Trudno jest sobie
wyobrazić trafniejszy przykład właściwej osoby na właściwym miejscu. I tak – utwór
zrealizowany na potrzeby Power Rangers
S.P.D. jest dokładnie tak mocny, dynamiczny, energetyczny i wpadający w
ucho, jak to sobie wyobrażacie. Zresztą, co ja się będę produkował,
posłuchajcie sami.
Przejdźmy jednak do rzeczy. Power Rangers S.P.D. miał być małą rewolucją – wprowadzeniem marki
na zupełnie nowy poziom. Zaczęło się od solidnych roszad na najwyższym
szczeblu. Producenci Douglas Sloan i Ann Austen, którzy pracowali przy dwóch
poprzednich sezonach odeszli, by zrobić miejsce nowo mianowanemu
głównodowodzącemu marką, Bruce’owi Kalishowi. Przed podjęciem się zadania
rewitalizacji Power Rangers Kalish
zajmował się, między innymi, takimi programami jak kreskówka The Incredible Hulk, serial The Fall Guy czy Strange Days at Blake Holsey High. Na scenopisarskim stołku
pozostała Jackie Marchand, weteranka serialu, wsparta sprowadzonym przez
Kalisha narybkiem. Początkowo ta zmiana bardzo przypadła fanom do gustu –
rzucał się w oczy przede wszystkim wysoki (w porównaniu do dotychczasowej
średniej) poziom aktorski obsady i niezły poziom scenariuszy. Z czasem jednak…
o tym pomówimy sobie później, dość jednak rzec, że Power Rangers S.P.D. to jeden z najbardziej kontrowersyjnych
sezonów w historii serialu. Ma wiele mocnych punktów, ale też wiele naprawdę
nietrafionych decyzji i słabych motywów. Tymczasem jednak zajmijmy się fabułą
serii.
Power Rangers S.P.D. rozgrywa
się w niedalekiej przyszłości – dokładniej, w 2025 roku. To dość ryzykowne
zagranie, bowiem lata dwudzieste dwudziestego pierwszego wieku przedstawione
zostały jako czas, w którym na Ziemi gości i koegzystuje wiele inteligentnych
ras kosmitów, zaś technologia jest bardzo zaawansowana. Do tej pory wszystkie
sezony rozgrywały się w tym roku, w którym były kręcone. Przyjmijmy – a, biorąc
pod uwagę ile przeszedł ten serial, nie jest to aż tak bardzo ryzykowne
założenie – że Power Rangers dotrwa
do dwa tysiące dwudziestego piątego roku. Wtedy, o ile oczywiście przewidywania
scenarzystów Power Rangers S.P.D. jakimś
cudem nie okażą się trafne, ekipa produkcyjna stanie przed niezłym dylematem. O
ile w ogóle będzie sobie zawracać tym głowę… No nic, to w końcu Power Rangers i nie takie plothole już
łykaliśmy.
Kolejną sprawą jest zaczerpnięcie pewnych koncepcji z Power Rangers Lightspeed Rescue. W S.P.D. Wojownicy ponownie są jawnie
działającą organizacją (tym razem policyjną), która kontrolowana jest przez władze
i działa z podniesioną przyłbicą. Nie jestem jakoś specjalnie przywiązany do
tradycji sekretnych tożsamości, więc takie podejście podoba mi się, bo jest
czymś jak na ten serial nietypowym. Chwaliłem to w Lightspeed Rescue, chwalę też i tutaj. Kolejnym bardzo fajnym
zabiegiem jest też skupienie się nie na najważniejszym składzie Power Rangers,
tylko kadetach, którzy tworzą drużynę pomocniczą. Może wyjaśnię – w jednostce
S.P.D. działa drużyna Wojowników do zadań specjalnych (A-Squad), najlepsi z
najlepszych. Tymczasem fabuła opowiada o drużynie pomocniczej (B-Squad),
młodych zdolnych, których zadaniem jest wspomaganie głównej drużyny. Choć
A-Squad pojawia się na ekranie od czasu do czasu (i ma swoją rolę w opowieści), to jednak z
punktu widzenia fabuły to ci stojący w drugim szeregu są najważniejsi. Bardzo
fajne, nietypowe podejście, które dodatkowo dało nam całą drużynę ekskluzywnych
Wojowników (A-Squad nie ma swojego odpowiednika w sentaju – w ich strojach
zostały wykorzystane, między innymi, hełmy Space Rangers). Wszystko to sprawia,
że już na starcie Power Ranger S.P.D. dostało
ode mnie kilka plusów.
Pierwszy, dwuodcinkowy, epizod serii nosi tytuł Beginnings (warto zauważyć, że w Power Rangers S.P.D. tytuły odcinków ją
jednowyrazowe) i rozpoczyna się sceną zniszczenia planety Alandrii przez
imperatora Gruumma, nowego etatowego złoczyńcy. Zaraz potem przenosimy się na
Ziemię, gdzie – jak informuje nas narrator – trwa właśnie Złoty Wiek,
sielankowa koegzystencja wielu ras i powszechny pokój. No, z małym wyjątkiem,
którym zajmuje się Space Patrol Delta. Poznajemy naszych głównych bohaterów
– Sky’a, Bridge’a i Sydney, troje kadetów ćwiczących właśnie na holograficznym
symulatorze akcję aresztowania wrogiego kosmity. Podobnie jak w poprzednim
sezonie, bohaterowie posiadają moce cywilne – Sky potrafi generować tarczę
energetyczną, Bridge posługuje się swoim talentem dostrzegania widm
energetycznych, zaś Sydney potrafi zmieniać swoje ciało w różne minerały po zaabsorbowaniu ich przez dotyk. Po
zakończeniu symulacji do akcji wkracza Kat – młoda kobieta z kocimi uszami,
która w tej serii robić będzie za wsparcie logistyczne. Poznajemy też Booma,
jej niezdarnego asystenta. Sky, Bridge i Sydney zostają wezwani do dowódcy i
mentora Power Rangers – Anubisa „Doggie’ego” Crugera, który jest humanoidalnym
psem z kosmosu i z tego, co wyczytałem na TvTropes wynika, że ta postać ma
bardzo liczny gejowski fandom. Nie bardzo wiem jak to skomentować, więc może
zostawię tę kwestię. Anubis – swoją drogą ma fajny kostium, a ruch warg maski
robi naprawdę spore wrażenie – prowadzi właśnie odprawę A-Squadu, z którym nasi
kadeci mijają się na korytarzu. Bridge prześwietla drużynę za pomocą swoich
umiejętności i stwierdza, że widmie energetycznym podstawowej drużyny Power
Rangers jest coś dziwnego.
Od Anubisa kadeci dowiadują się, że zostali awansowani. Ich
początkowy entuzjazm dość szybko znika, gdy się okazuje, że ich nowym zadaniem
jest ujęcie złodziei z miejskiego targowiska, nie zaś walka z najeźdźcami z kosmosu.
Dość szybko udaje im się namierzyć przestępców. Jest to dwoje młodych ludzi –
Jack i Z (zdrobnienie od Elizabeth), którzy także dysponują mocami cywilnymi. Z ma umiejętność
tworzenia swojego holograficznego sobowtóra, zaś Jack potrafi przenikać przez
ściany. Po krótkim pościgu następuje walka, w której kadeci raczej się nie
popisali – bez większych trudności zostali pokonani przez Jacka i Z. Sky,
Bridge i Sydney lądują na dywaniku u Anubisa, który wytyka im braki w działaniu
zespołowym. Chwilę później Sky rozmawia z Anubisem na osobności – prosi
przełożonego o awansowanie do rangi Czerwonego Rangera, ponieważ od zawsze jego
marzeniem było pójście w ślady ojca. Kiedy Cruger pyta, czy podporządkowałby
się rozkazom na przykład Syd, gdyby to ona dostała rangę Czerwonej Rangerki,
Sky parska śmiechem i mówi „Sir… she’s a
girl”. Okej, to było bardzo paskudne i oddałbym wiele, żeby zobaczyć, jak
na takie słowa zareagowałaby Jen z Power
Rangers Time Force… tyle tylko, że domyślam się, co stało za wpisaniem tej
kwestii do scenariusza. Otóż Bruce Kalish planował w S.P.D. zrobić coś, co sprawiło, że facet na starcie mocno u mnie
zapunktował – chciał, by w tej inkarnacji zespołu Czerwonym Wojownikiem była
postać żeńska. Disney na tę propozycję odpowiedział twardo i zdecydowanie
„Chyba cię pogięło, chłopie”. Powód jest niestety prozaiczny – serial Power Rangers to właściwie
sfabularyzowana reklamówka dla kilku linii zabawek (targetowanych pod dzieci
płci męskiej) i dystrybutor bał się, że gadżety tematycznie powiązane z
Czerwonym Wojownikiem, które zawsze mają największe wzięcie, będą się gorzej
sprzedawać, jeśli będzie nim postać kobieca. Nie był to strach bezpodstawny –
najsłabiej sprzedającymi się Wojownikami na ogół są Żółta i Różowa. Kalish
jednak nie odpuścił i ostatecznie, mimo niechęci Disney’a, umieścił w serialu
Czerwoną Wojowniczkę – w A-Squadzie. Fakt, to był olbrzymi kompromis, ale i tak
duży krok naprzód. Szkoda tylko, że zajęło to aż trzynaście lat. No nic,
przynajmniej pod tym względem Power
Rangers wyprzedziło Super Sentai – Japończycy
dopiero po trzydziestu trzech latach pogodzili się z faktem, że kobieta może
być Czerwonym Wojownikiem.
Wróćmy do fabuły. Jack i Z rozdają skradzione dobra
najuboższym mieszkańcom miasta – okazuje się, że kieruje nimi nie chęć szybkiego
zysku, tylko zdobycie zasobów, które pomogą przetrwać bezdomnym. Z dostrzega,
że takie działania mogą pomóc, ale tylko na krótką metę i chce zająć się czymś
sensowniejszym. Dowiadujemy się, że Gruumm potrzebuje akceleratora, by dostać
się ze swoim statkiem na Ziemię, wysyła więc androida, by takowy pozyskał.
Tymczasem Z mówi Jackowi, że kończy ze złodziejstwem. Jack stara się jej to
wyperswadować, ale ich rozmowę przerywa pojawienie się tajemniczego kosmity,
który z wrzaskiem wciska Jackowi jakieś dziwne urządzenie, tłumacząc, że zależą
od niego losy świata… Manewr tak ograny, że nawet nasi bohaterowie nie biorą
go na poważnie. Polubiłem tę dwójkę – oboje są przedstawicielami mniejszości
etnicznych, żyją na ulicy i są dobrymi ludźmi, którzy z konieczności robią złe
rzeczy i stoją w opozycji do elitarnych białasów, którzy z biedą mieli niewiele
wspólnego, jakimi są Sky, Syd i Bridge.
Tymczasem nasi kadeci w końcu otrzymują morphery i ruszają
na swoją pierwszą misję jako B-Squad. Ponownie ścierają się z Jackiem i Z – tym
razem ze znacznie lepszym rezultatem. Walkę przerywa pojawienie się androida.
Korzystając z okazji, Z i Jack uciekają, zaś kadeci zmuszeni są stoczyć walkę z
nasłanym przez Gruumma robotem. Wojownicy dostają srogie wciry i Jack
reflektuje się, po czym zmienia zdanie i rusza im na pomoc. Tymczasem kadeci
transformują się w Power Rangers, dzięki czemu łapią drugi wiatr w żagle i są w
stanie nawiązać walkę z androidem i jego pomagierami. I tak Syd okazuje się być
Różową Rangerką, Bridge – Zielonym, zaś Sky… Niebieskim, co strasznie go
irytuje, bo we własnym przekonaniu zasługiwał przecież na bycie Czerwonym. W
krytycznym momencie Z i Jack przyłączają się do walki, co zmusza robota do
odwrotu. Po zakończeniu walki Bridge i Syn odnoszą się do Jacka i Z z sympatią,
jednak Sky – wyraźnie wkurzony z powodu nieotrzymania morphera Czerwonego
Rangera – i tak aresztuje dwójkę domorosłych Robin Hoodów. Na miejscu zjawia się Anubis i przejmuje
dowodzenie.
Jack i Z lądują w areszcie. Anubis składa im propozycję
dołączenia do zespołu. Z przyjmuje ofertę i, ku niezadowoleniu Sky'a, dołącza do
B-Squadu, obejmując stanowisko Żółtej Rangerki. Okej, przyznam, że to mocno
naciągane – ale taka zagrywka pozostaje w duchu Power Rangers i została przedstawiona całkiem wiarygodnie (jak na
standardy Power Rangers oczywiście).
Gruumm, rozczarowany niepowodzeniem swojego mechanicznego podopiecznego,
niszczy go i wysyła na ziemię kolejnego. Tymczasem Z usiłuje przekonać Jacka,
by dołączył do B-Squadu, on jednak twardo obstaje przy swoim, zaś kolaborację z
S.P.D. uznaje za zdradę ze strony Z. Sky delikatnie stara się zwrócić uwagę
Anubisa, że dostał nie taki kolor morphera jak powinien, jednak Cruger rozwiewa
jego wątpliwości – to nie pomyłka, Sky ma być Niebieskim Rangerem. Anubis
identyfikuje robota, który zaatakował Wojowników jako Blueheada, elitarną
jednostkę generała Gruumma, który – nigdy byście nie zgadli – planuje
zaatakować Ziemię. Rozlega się alarm i A-Squad rusza do walki. Drużyna
pomocnicza zajmuje się natomiast przeszukaniem pola walki. W końcu dochodzą do
wniosku, że Bluehead planował zagarnąć urządzenie, jakie Jack otrzymał od
nieznajomego kosmity. Tymczasem Jack wydostaje się z aresztu i spotyka Booma.
Po rozmowie z nim zaczyna na nowo rozważać propozycję Anubisa. Z tymczasem
prowadzi swoich nowych przyjaciół do Piggy’ego – miejscowego pasera, u którego
zasięgają informacji o tajemniczym urządzeniu, którego pożąda Gruumm.
Dochodzenie przerywa im pojawienie się Buleheada. Korzystając z zamieszania,
Piggy wykrada McGuffina i ucieka. Jack, dowiedziawszy się, że Z jest w
niebezpieczeństwie, przyjmuje od Anubisa morpher Czerwonego Rangera i rusza
pozostałym Wojownikom z odsieczą. Wojownicy pokonują obstawę Blueheada, który
przywołuje wielkiego robota (taki znak rozpoznawczy tej serii – przeciwnicy na ogół nie
rosną, tylko mają wielkie roboty), którego rozwala Megazord pilotowany przez
A-Squad. Tymczasem Okazuje się, że Piggy pracuje dla Gruumma, któremu
dostarczył akcelerator, więc zwycięstwo jest krótkotrwałe. Tym niemniej –
drużyna B się zebrała i tak kończy się pierwszy epizod Power Ranger S.P.D.
To był naprawdę świetny odcinek otwierający serię – podobał
mi się niemal tak bardzo, jak Day of Dino
z poprzedniego sezonu. Był szybki, interesujący, dobrze wprowadzał w świat
przedstawiony i przedstawiał bohaterów dramatu. Właśnie, bohaterowie – są
świetni. Trochę przerysowani, to fakt, ale hej, to przecież Power Rangers. Mamy Sky’a, który jest
ambitnym służbistą chcącym pójść w ślady ojca, mamy Z, która chce zrobić coś
dobrego dla świata, a rozdawanie ubogim skradzionych ubrań i jedzenia jest
zaledwie półśrodkiem. Mamy nieufnego Jacka, mamy nieco sarkastyczną Syd… I mamy
Bridge’a. O, mój Zordonie, Bridge. Uwielbiam tego gościa – jest rozlazły, niezdarny, nieuważny i
po prostu uroczy w swojej niekompetencji. Aż trudno uwierzyć, że ktoś taki może
być Power Rangerem. Co nie zmienia faktu, że jest całkiem inteligentny (czasami
tylko jego inteligencja wiedzie go dość dziwaczne rejony myślenia) i jest
wartościowym członkiem drużyny. Anubis wygląda na kompetentnego mentora –
postanowił nauczyć Sky’a pokory, poprzez ustawienie go w drugim szeregu, zawsze
służy Wojownikom swoją mądrością i doświadczeniem. No i bardzo polubiłem Booma,
który jest świetnie zagrany (o tym za moment) i bardzo sympatyczny. Druga
strony barykady wypada znacznie gorzej – Imperator Gruumm wygląda, póki co, na
strasznie stockowego złoczyńcę. Poza tym, filtr dźwiękowy nałożony na jego
kwestie strasznie zniekształca mu głos, przez co niekiedy trudno zrozumieć, co
on właściwie mówi.
No właśnie – aktorstwo. Power
Rangers S.P.D. jest powszechnie uznawane za serię z najlepszą obsadą i nie
sposób się z tym nie zgodzić. Wziąwszy pod uwagę fakt, że w historii serialu
wielokroć obsadę brano chyba z łapanki, poziom gry aktorskiej w S.P.D. jest wręcz imponujący. Aktorzy
bawią się swoimi rolami i mają odpowiednie podejście – wiedzą, że grają w
campowym na maksa serialu, którego nikt nie bierze na poważnie, więc mogą
szarżować do woli. Zawsze trzymają w tym jednak jakiś poziom, konsekwentnie
kreują swoje postaci i… jest po prostu super. Niestety, znalezienie aktorów,
którzy potrafią grać pociągnęło za sobą pewne negatywne konsekwencje – oni nie
potrafią odgrywać scen kaskaderskich. W dwóch poprzednich sezonach – słusznie
chwalonych za dużą ilość dobrze zrealizowanych walk cywilnych – sytuacja
wyglądała tak, że wcielający się w swoje role aktorzy sami odgrywali część scen
walk, zaś te najbardziej widowiskowe (rozmaite przewrotki, kombosy etc.)
wykonywali za nich dublerzy, filmowani w taki sposób, by nie było widać ich
twarzy. W Power Rangers S.P.D. niemal
wszystkie sceny walk cywilnych odgrywają kaskaderzy - przez co są one pocięte,
chaotyczne i ogląda się je… no cóż, gorzej, niż w poprzednich sezonach. Znaczy,
tragedii nie ma, ale po dwóch naprawdę świetnych pod tym względem seriach takie
coś trochę rozczarowuje.
Jest jeszcze jedna bardzo ważna rzecz, o której muszę
wspomnieć – wybuchy. Mnóstwo, mnóstwo wybuchów. Wybuchające wybuchy co kilka sekund.
Sceny z wybuchami powtarzane w slo-mo. Power
Rangers S.P.D. zasłynęło z przeładowania scen akcji eksplozjami. Znaczy,
jasne – Power Rangers, jak głosi
znany mem, sprawia, że trawa nabiera właściwości wybuchowych już od tysiąc
dziewięćset dziewięćdziesiątego czwartego roku, ale to, co zaprezentowano w tym
sezonie, to zbyt ostentacyjna przesada. Fani ochrzcili to zjawisko mianem kalishplosions, wybuchy Kalisha – choć,
technicznie rzecz ujmując, za tego typu zabiegi odpowiedzialny jest nie Bruce
Kalish, tylko współproducent i reżyser scen walk Koichi Sakamoto. Niezależnie
od tego, kto zawinił, te przesadzone (Michael Bay płacze z zazdrości) eksplozje
są po pewnym czasie drażniące. Najlepiej wypowiedział się o nich Linkara w
odcinku History of Power Rangers poświęconym
serii S.P.D.. Kalishplozje
spowalniają akcje, są często bezsensowne (przeciwnik strzela do Wojowników, co
powoduje wielki wybuch za ich plecami – WTF?) i służą sztucznemu wydłużeniu
scen walk. Tak jakby Kalish (albo Sakamoto, albo ktokolwiek inny – nieważne, kto
tu zawinił) ograniczył budżet na sceny kaskaderskie, a zwiększył na materiały pirotechniczne. Dlatego rzadziej oglądamy długie i złożone choreografie walk, a
częściej – przewracających się bohaterów, których siła eksplozji zmiotła z nóg.
A potem jeszcze raz to samo – tylko w spowolnieniu. Ugh. No nic. Przynajmniej
nie spieprzyli muzyki z czołówki.
Ale dość już o tym – zajmijmy się fabułą. W trzecim odcinku,
Confronted, dochodzi do starć na
linii Jack-Sky. Powody są oczywiste – z nich dwóch to Sky powinien być dowódcą,
nie jakiś tam świeżak ściągnięty z ulicy. Tu się akurat zgadzam ze Sky’em –
Cruger nie podjął najmądrzejszej decyzji. Gdybyśmy mówili o czasach względnego
pokoju, to owszem. Ale fabuła S.P.D. rozgrywa
się w chwili zagrożenia inwazją na skalę galaktyczną i tolerancja
niekompetencji na najwyższych szczeblach powinna być znacznie mniejsza. Tymczasem
Syd i Z również początkowo nie mogą się dogadać, szczególnie od kiedy okazało
się, że będą dzieliły jeden pokój, lecz obie Wojowniczki bardzo szybko znajdują
wspólny język. Poznajemy też Morę – dziesięciolatkę o niewyparzonym języku,
która z jakiegoś powodu przebywa na pokładzie krążownika Imperatora Gruumma i
którą Gruumm traktuje trochę jak córkę czy siostrzenicę. Nie spodziewałem się,
że Power Rangers pojawi się kiedyś
dziecięcia postać, która zdobędzie moją sympatię, ale… powiedzmy, że Mora jest
blisko. Szczególnie w chwilach, gdy kąśliwymi docinkami temperuje pozę
Wielkiego Złowieszczego Imperatora Gruumma. Cały odcinek jest powtórzeniem dość
oklepanego motywu wdrażania się Jacka w obowiązki lidera zespołu. A, i są w nim
przedstawione zordy B-Squadu. Bardzo podobne do zordów Power Rangers Lightspeed Rescue, co uznaję za plus, bo lubiłem
tamte zordy.
W następnym odcinku, Walls,
Anubis dowiaduje się, że A-Squad zaginął w czasie akcji, zaś Sky uczy się
współpracy ze swoimi kolegami i koleżankami z drużyny. Kolejny epizod, Dogged, rozpoczyna się sceną, w której
Sydney podejrzewa Z o kradzież jej ukochanego pluszowego misia… Rozumiecie –
wielkie, poważne dylematy członków elitarnej jednostki policyjnej. Cały epizod
służy przybliżeniu postaci Syd oraz przedstawieniu mechanicznego sidekicka
drużyny – robo-psa imieniem R.I.C. W A-Bridged,
kolejnym odcinku, skupiamy się natomiast na Zielonym Rangerze. Bridge, jak
już wspominałem wcześniej, jest postacią świetną – jest rozlazły i niezdarny,
bardziej przypomina comic reliefa, niż materiał na Wojownika. Tym niemniej,
okazuje się, że ma on całkiem sprawnie działający umysł i rzadko kiedy ulega pierwszemu
wrażeniu. Sam odcinek był bardzo fajny, trochę w stylu kryminalnych
procedurali. W dodatku Wojownicy poznają Broodwinga, pomagiera Gruumma
przedstawionego kilka epizodów wcześniej.
Kolejny epizod – nie licząc pilota, pierwszy dwustrzałowiec
w tej serii – nosi tytuł Sam i
opowiada o dzieciaku imieniem Sam (duh!), który dysponuje umiejętnością teleportowania
dowolnych rzeczy i muszę powiedzieć, że to był jeden z najlepszych epizodów
tego sezonu, głównie ze względu na jego horrorowe konotacje. Już na samym
początku pierwszego odcinka dostajemy gadającą szmacianą lalkę Mory, która jest
creepy as Hell, potem dochodzi
wieżowiec wyteleportowany na wybrzeże, na którym znajduję ludzie pozamieniani w
plastikowe lalki… Okazuje się, że Mora chce wykorzystać naiwność Sama, by
pokonać Power Rangers. Coraz bardziej podoba mi się ta Mora – jest
psychopatyczna, jak psychopatyczny potrafi być tylko wyjątkowo rozpieszczony
bachor, potrafi manipulować Gruummem i jako złoczyńca jest bardzo pomysłowo
pomyślana. Dostajemy też głębszą ekspozycję postaci Z i już teraz mogę
powiedzieć, że to jedna z moich ulubionych bohaterek serialu – inteligentna,
niezależna, ale też wrażliwa na cudzą krzywdę. Poza tym odgrywająca jej postać
aktorka, Monica May, jest po prostu śliczna i nie potrafię się na nią
napatrzeć. Ostatnim razem coś takiego miałem chyba z Danny’m Slavinem (Leo) w Forever Red. Ale wróćmy do odcinka. Okazało
się, że Anubis zataił przed Wojownikami pewną rewelację – otóż oni wszyscy są
dziećmi osób, które działały w S.P.D., stąd ich nadprzyrodzone moce cywilne.
W Idol, kolejnym
epizodzie, powraca motyw konfliktu na linii Sky-Jack. Tym razem punktem
zapalnym jest pojawienie się Dru, dawnego przyjaciela i współpracownika Sky’a,
który rok wcześniej zaginął w niejasnych okolicznościach. Jest to naprawdę
bardzo dobry, choć przewidywalny, odcinek. Wrażenie zrobiła na mnie szczególnie
walka pomiędzy Sky’em, a potworem odcinka, prowadzona w starym kinie przy
świetle projektora. Odcinek Stakeouts
opowiada o Syd, która nie jest tak złą postacią, jak się z początku bałem.
Przeciwnie – chociaż jest lalką Barbie, to daje się lubić. Poza tym, sam epizod
był fajny, ponieważ pokazywał Wojowników przy żmudnej policyjnej robocie –
śledzenie, infiltracja. To miła odmiana.
W dwuodcinkowym Shadow
poznajemy w końcu Szóstego Wojownika. Właściwie jedenastego, licząc A-Squad,
ale nie komplikujmy za bardzo. Odcinek zaczyna się snem Anubisa, będącym
reminiscencją jego traumatycznych przeżyć z przeszłości. Z powodu bolesnych
wspomnień Doggie bardzo szorstko traktuje Wojowników. Tymczasem Gruumm wytacza
najcięższe działa i angażuje do walki potwora imieniem Benaag, który
odpowiedzialny był za inwazję Syriusza, skąd pochodzi Anubis. Siły Gruumma pod
dowództwem Benaaga przeprowadziły
ksenocyd Syriuszan, czyniąc z ocalałego cudem Anubisa ostatniego przedstawiciela swojej rasy. Po
tych wydarzeniach Doggie nigdy już nie zaangażował się w bezpośrednią walkę z
przeciwnikiem. Power Rangers ruszają do walki z wielkim robotem, który pojawił
się pośrodku miasta. Kat wyrzuca Anubisowi, że wysyła na pole bitwy Power
Rangers, zamiast samemu stawić czoła przeszłości. Doggie łamie się i wrzeszczy
na nią, żeby wyszła, po czym odwołuje Wojowników w chwili, gdy mają zamiar
wyciągnąć z ziemi tajemniczy artefakt wbity w nią przez robota. Tymczasem Kat
znika gdzieś. Okazuje się, że została zaatakowana przez siły Gruumma i po
krótkiej walce zostaje porwana.
Anubis opowiada swoim podwładnym o wydarzeniach z Syriusza i
ujawnia, że w czasie walk zginęła jego żona. Wojownicy ruszają do walki z
wielkim robotem terroryzującym miasto. Anubis dostaje wiadomość od Benaaga,
która w oczywisty sposób wciąga go w pułapkę. Korzystając z morphera, który Kat
dała mu wcześniej, Doggie postanawia wrócić do gry jako Shadow Ranger. Staje do
walki z setką żołnierzy i pokonuje ich – bardzo fajnym gadżetem jest licznik w
rogu ekranu odhaczający kolejnych pokonanych piechociarzy, bo pokazuje
ogólną badassowość Anubisa. Cała afery kończy się oczywiście pomyślnie – Doggie
ratuje Kat i powraca do czynnej służby (choć wciąż pełni rolę dowódcy).
To był… zaskakująco rozczarowujący epizod. To znaczy, nie
zrozumcie mnie źle, niby nie brakowało mu niczego, ale jednak, kiedy porównuję
go z innymi odcinkami przedstawiającymi Szóstego Wojownika, wypada blado. To
może być kwestia tego, że w sezonach zaliczanych do Ery Disney’a bohaterowie
zostający Szóstymi Wojownikami są widzom przedstawiani już w pierwszym odcinku
– zarówno Cam, jak i Trent pojawiali się w poszczególnych seriach od samego
początku ich trwania, odpadała więc cała ta otoczka tajemnicy budowana wokół
tożsamości Szóstego Wojownika. Choć, z drugiej strony, historia Cama i jego
droga do bycia Rangerem była naprawdę bardzo fajna. W każdym razie – choć
epizod nie był jakoś wybitny, to jednak mieliśmy okazję zobaczyć w nim nieco
innego Doggie’ego. Rozbitego emocjonalnie, zmagającego się z nieprzepracowaną
traumą, łamiącego się, a w końcu – podnoszącego się z upadku i zwyciężającego.
Czyli – jest średnia okejka, co w sumie idealnie odzwierciedla poziom całego
serialu.
W odcinku zatytułowanym Abadoned
Doggie daje twardą lekcję pozostałym Wojownikom, którzy po dołączeniu
Anubisa do regularnego składu rozpłynęli się w słodkim samozadowoleniu, w
przeświadczeniu, iż mając po swojej stronie Shadow Rangera mogą sobie nieco
odpuścić. Dowódca szybko wyprowadza ich z błędu, odmawiając aktywnego uczestnictwa
w walce do chwili, gdy będzie to absolutnie konieczne. Kolejnym epizodem jest
dwustrzałowiec zatytułowany Wired. Mora
znajduje Gruummowi nowego generała – wojownika imieniem Valko. Poznajemy też
Sophie, kadetkę z jednego z niższych oddziałów, która swoimi umiejętnościami
robi spore wrażenie na Wojownikach. Valko ma na podorędziu najpotężniejszy
rodzaj broni znany w świecie Power
Rangers (czyli wielkiego robota imieniem Goradon), jednak do jego aktywacji
potrzebuje czegoś z siedziby S.P.D. Gruumm wysyła do walki własnego robota, którym
dokonuje ataku na siedzibę S.P.D. Na szczęście Kat w porę aktywuje nowy system
obronny bazy, który zmienia ją w gigantyczny, niepowstrzymany czołg. Robot
zostaje pokonany przez załogę S.P.D., ale zanim udało się go zniszczyć Goradon
wciągnął go pod ziemię i zaczął się nim pożywiać. Wychodzi też na jaw, że
Sophie jest cyborgiem, co ukrywała, by zostać kadetką S.P.D. W trybie
natychmiastowym zostaje usunięta (przez Sky’a) z szeregów organizacji.
Niedługo potem Valko usiłuje ją złapać, ale bezskutecznie.
Dowiedziawszy się o wszystkim, Doggie nakazuje Wojownikom odnaleźć Sophie. Z
pomocą Piggy’ego (comic relief, który zmienia strony częściej, niż chorągiewka
na wietrze) Valko uprowadza w końcu Sophie i używa jej do kontrolowania
Goradona. Power Rangers próbują go powstrzymać, ale bezskutecznie. Spohie udaje
się zerwać połączenie z Goradonem i uciec (damsela w distresie, która sama się
ratuje z opresji – niecodzienna rzecz), po czym wzywa na pomoc Anubisa. Doggie
pomaga jej uciec, pokonuje Valka i zabiera Sophie z powrotem do bazy. Tam, z
pomocą dziewczyny, Kat aktywuje specjalny tryb defensywny, zmieniając siedzibę
S.P.D. w jednego z największych Megazordów w historii serialu. No dobra, muszę
przyznać – to było bardzo fajne. Megazord rozwala Goradona, Sophie pozostaje w
S.P.D. i wszystko kończy się dobrze. No, prawie – rozwścieczony kolejnym
niepowodzeniem Gruumm zmienia Morę w dorosłą osobę. Eee… dlaczego? Mała Mora
była świetna, wprowadzała element komiczny, odtwórczyni jej roli sprawdzała się
jak na standardy dziecięcych aktorek całkiem przyzwoicie i generalnie była
jednym z mocniejszych punktów programu. Nie wspominając już o tym, że
fanserwisowy aspekt jej dorosłej formy jest zniweczony przez fakt, że
pamiętamy, iż chwilę temu była małą dziewczynką…
Boom, kolejny
odcinek, opowiada o tym, jak Mora – teraz nosząca imię Morgana – próbuje
odzyskać swoją dawną postać. W tym celu zmusza do pomocy Piggy’ego, który
kontaktuje ją z kosmitą posiadającym urządzenie teleportacyjne. Tymczasem do
siedziby S.P.D. zawitali rodzice Booma, któremu w znacznej mierze poświęcony
jest ten epizod. Rodzice Booma są chyba najbardziej rodzicowatymi, robiącymi
wstyd swojemu dziecku (i, w gruncie
rzeczy, bardzo sympatycznymi) rodzicami, jakich kiedykolwiek widziałem na
telewizyjnym ekranie – brawa dla aktorów.
Następny epizod, Recognition,
opowiada o tym, jak jeden z potworów zamienia się ciałami ze Sky’em i
wykorzystuje to, by zinfiltrować siedzibę S.P.D. i ukraść Megazorda. W Samurai Wojownicy udają się do Japonii i
walczą z prastarym samurajem z kosmosu i tak, jest to dokładnie tak fajne, jak
się wydaje. Okazuje się też, że Gruumm miał swój cel w całej tej aferze –
korzystając z okazji, że S.P.D. opuściło miasto, złoczyńca wykradł znaczne
zapasy irydu. W Dismissed bazę
odwiedza przełożony Anubisa, który ma sporo obiekcji związanych z jego metodą
dowodzenia Power Rangers. Sprawia to, że na chwilę Doggie zostaje odwołany ze
stanowiska, co oczywiście przynosi opłakane skutki. Dodatkowo – po raz pierwszy
Gruumm osobiście staje do walki z S.P.D. i jest to naprawdę świetnie nakręcona,
dynamiczna walka… a przynajmniej byłaby taka, gdyby nie wszechobecne,
doprowadzające do szału kalishplozje. W ogóle to jeden z fajniejszych odcinków
tej serii. Kolejny – Perspective – przedstawia
Wojowników składających raport z akcji, która nie została zarejestrowana przez
kamery ochrony. Oczywiście, ich wersje różnią się dość znacznie – każde z nich
ustawia się na piedestale. Ostatecznie okazuje się, że sytuację uratował… Dzwoneczek
(o tym niżej).
W końcu dostajemy dwuodcinkowy Messenger, w którym zostaje nam przedstawiony Omega Ranger. Omega
przybył z alternatywnej przyszłości, w której Gruumm pokonał S.P.D. – mamy więc
coś w stylu Power Rangers: Days of Future
Past. W sumie powinienem przybliżyć fabułę tego dwustrzałowca, jako, że
przedstawia on ważne z punktu widzenia fabuły wydarzenia (przedstawienie nowego
Rangera i nowego Zorda), ale że jest to epizod strasznie generyczny, to
niespecjalnie mi się chce. Krótko zatem – Mograna, przy asyście dwóch potężnych
kosmitów atakuje miasto. Równolegle Boom za pomocą zmajstrowanego przez siebie
urządzenia odbiera komunikat z przyszłości sugerujący zwycięstwo Gruumma.
Wojownicy dostają wciry od kosmitów, pojawia się Omega Ranger, który ratuje
sytuację i załatwia oba potwory. Wyjaśnia też, że podróż w przeszłość w celu
odwrócenia wydarzeń, które doprowadziły do zaistnienia jego przyszłości
sprawiła, że fizycznie został skompresowany do latającej kuli światła –
odzyskuje normalne kształty jedynie będąc w formie Wojownika. Poznajemy też
tożsamość Omegi – to przyszła wersja Sama, dzieciaka, który został
przedstawiony wcześniej.
Fani serialu nienawidzą Sama i jest ku temu bardzo
szczególny powód. Otóż Disney – wiecie, ta wielomiliardowa korporacja, która ostatnio
wykupiła Star Wars, wykupiła Marvela i obecnie jest na najlepszej
drodze do objęcia władzy nad światem – poskąpił producentom Power Rangers S.P.D. kasy na
zatrudnienie kolejnego aktora pierwszoplanowego. Z tego powodu Omegę zagrał kaskader
ubrany w kostium, a jego dialogi zostały podłożone
w post produkcji, co z kolei sprawiło, że sceny z jego udziałem były
problematyczne i niewygodne do kręcenia. Sfrustrowani scenarzyści zaczęli
ignorować postać Sama i pisać scenariusze kolejnych epizodów w taki sposób, by
sceny z jego udziałem ograniczyć do koniecznego (sceny z sentaia) minimum. Przez
większość czasu Sam robi zatem za coś w stylu kolejnej broni. Za zmarnowany
potencjał postaci obwiniać można disnejowskich dusigroszy, bo Kalish miał wobec
Sama pewne plany, których nie udało mu się wcielić w życie.
W Zapped nie
dzieje się nic specjalnie szczególnego – to w sumie niewarty wzmianki zapychacz
– poza faktem, że Syd występuje w na maksa fanserwisowym wdzianku pomocnicy
prestidigitatora. Wiecie – kabaretki, cylinder, gorset, te sprawy. A, no i
jeszcze Bridge błyszczy w trakcie przesłuchania ujętego światka, stosując takie
techniki wydobywania informacji, wobec których nawet twardy jak skała kosmita
pozostaje bezradny. Dowiadujemy się też, że Broodwing – najemnik Gruumma –
zaczyna mieć dość tego, że jego szef odmawia płacenia mu za robotę. Ogółem był
to fajny odcinek. Już na jego etapie możemy zauważyć, jak scenarzyści starają
się uporać z postacią Sama.
Kolejnym epizodem jest dwustrzałowiec Reflection, jeden z najważniejszych fabularnie epizodów serii Power Rangers S.P.D. Nie dość, że
dostajemy w nim nowy tryb bojowy dla Czerwonego Rangera, to jeszcze
przedstawiony nam zostaje długi wątek dotyczący postaci Sky’a. A to było tak –
miasto zaczyna terroryzować grupa kosmitów, którzy wcześniej zostali już ujęci
przez S.P.D. Sky zostaje oddelegowany, by przesłuchać niebezpiecznego więźnia
imieniem Mirloc. Jest w tym epizodzie świetna scena, w której Sky zakleja
emblematy swojego munduru i zakłada ciemne okulary, by jako anonimowy man in black porozmawiać z Mirlociem…
fajność tej sceny jest zniweczona chwilę potem przez samego Sky’a, który
przedstawia się więźniowi jako członek B-Squadu S.P.D., co czyni jego
wcześniejsze przebieranki bezsensownymi, ale nie czepiajmy się. Niebieski
Ranger zawiera układ z przestępcą, który tłumaczy mu, że tajemniczy gang
przestępców jest w istocie jedną istotą, dysponującą umiejętnością przemiany w
inne. Wyposażony w tę wiedzę Sky wraz ze swoimi kolegami i koleżankami z
drużyny jest w stanie powstrzymać kosmitę.
Po udanej akcji Sky znowu odwiedza Mirloca w celi i
wywiązuje się z danej mu obietnicy – opowiada o swoim najgorszym wspomnieniu,
czyli o śmierci ojca. Doprowadza go to do uronienia jednej łzy, z czego
korzysta dysponujący umiejętnością przemieszczania się pomiędzy lustrzanymi
odbiciami Mirloc. Kosmita ucieka, zaś Niebieski Ranger przypadkiem dowiaduje
się, że to Mirloc był mordercą jego ojca. Sky ma pretensje do Anubisa o to, że
nie wyjawił mu tej informacji. Po długiej walce z Mirlociem, który porwał
niektórych Wojowników i zamknął ich w alternatywnym wymiarze S.P.D. w końcu
przyszpila zbiega. Jack, chcąc pomóc Sky’owi w pogodzeniu się z sytuacją,
wręcza mu morpher Czerwonego Rangera i na tę jedną walkę Sky korzysta z mocy
Czerwonego, by schwytać Mirloca. Był to naprawdę fajny epizod – rozbudowany
fabularnie, nieźle zagrany i pogłębiona w nim została relacja pomiędzy Sky’em i
Jackiem.
Zaraz po Reflection dostajemy
kolejny podwójny epizod, zatytułowany S.W.A.T.
Przedstawiony w nim jest specjalny tryb bojowy dla całej drużyny,
opracowany przez Kat. Projekt zostaje skradziony z siedziby S.P.D. przez
Piggy’ego i dwóch jego znajomych, dzięki czemu dwóch rekinopodobnych kosmitów
otrzymuje dostęp do potężnych zbroi, dzięki czemu mogą terroryzować miasto, nie
martwiąc się, że S.P.D. im podskoczy. Anubis wysyła Wojowników na obcą planetę,
którą zamieszkuje sierżant Silverback, przypominający orangutana kosmita będący
stereotypowym sierżantem wrzeszczącym na kadetów, wyzywającym ich od
najgorszych i zmuszającym do katorżniczego treningu. To mi się podoba – w końcu
ktoś naprawdę mocno potrząsnął tymi dzieciakami i zmusił ich do kooperacji i
sprawnego działania. Po powrocie z treningu B-Squad przy pomocy Dzwoneczka i
Doggiego powstrzymał przestępców. Podoba mi się tryb bojowy S.W.A.T. – nie jest
tak tandetny jak inne tryby bojowe, ma wygląd bardzo jak profesjonalny sprzęt
antyterrorystyczny (na którym ponoć był wzorowany jego projekt). Sam epizod
bardzo mi się spodobał, głównie z uwagi na postać Silverbacka.
Po tych atrakcjach na chwilę wracamy do zapychaczy. W Robotpalooza Bridge’a prześladują
prorocze sny, zaś Wojownicy pokonują aż sześć wielkich robotów. W Katastrophe Kat zostaje awansowana do
rangi naukowca w Sztabie Głównym i opuszcza Ziemię. Na krótko co prawda, bo
okazuje się, że siedziba S.P.D. nie radzi sobie bez tej naukowczyni. W odcinku
dostajemy też niespodziewany bonus – Kat otrzymuje własny morpher, który
wykorzystuje jedynie w tym epizodzie. W Missing
Bridge zostaje porwany przez jednego z przestępców i pozostali Power
Rangers ścigają się z czasem, by go uratować. Odcinek wyróżnia się (na minus)
tym, że najwyraźniej Koichi Sakamoto znowu dorwał się do skrzynki z materiałami
pirotechnicznymi, bo kalishplozje są wręcz zabójcze (i to w bynajmniej nie ten
pozytywny sposób) .
Tymczasem w History Broodwing
sprowadza do dwa tysiące dwudziestego piątego roku troje zaskakująco znajomych
nastolatków w zaskakująco znajomych ciuchach z początku XXI wieku. Tak jest, moi
drodzy i moje drogie – rozpoczyna się team-up z Power Rangers Dino Thunder. Najwyższy, kuźwa, czas. Stęskniłem się
za Connerem, Ethanem i Kirą. Cała trójka została sprowadzona do przyszłości
(spotkali się na rocznicy ukończenia liceum), by pomóc Broodwingowi w pokonaniu
S.P.D.. Jak nietrudno się domyśleć, Dino
Rangers odmawiają współpracy z terrorystą, wykradają mu dino kryształy i
uciekają. Szybko zostają namierzeni przez S.P.D. i sprowadzeni do bazy. Pomagają
S.P.D. Rangers pokonać sprowadzonego przez Gruumma potwora, powracają do
przyszłości i… to tyle. Łał. To było rozczarowujące. Raz, że team-up trwał
raptem jeden odcinek, dwa, że prawie nie dostaliśmy interakcji pomiędzy
członkami obu zespołów, trzy, że nie powrócił Tommy, ani Ttrent, cztery, że nie
pojawił się Mesogog (liczyłem na to, że Gruumm przez osmozę nabędzie od niego
nieco charyzmy i osobowości), pięć, że przez sporą część odcinka nie oglądamy
Dino Rangers, tylko walkę Dzwoneczka z wielkim robotem, sześć że w napisach
końcowych trafiła się literówka w imieniu Connera, który stał się Connorem.
Zwróciłem też uwagę na jedną rzecz, o której wspominałem już wcześniej – walki
cywilne z Dino Rangers w rolach głównych są o klasę lepsze, niż analogiczne
walki ich kolegów i koleżanek z przyszłości. Wygląda to tak, jakby obsada Dino Thunder przeszła przed zdjęciami
jakiś podstawowy trening sztuk walki i potrafiła odegrać część scen
kaskaderskich samodzielnie, a ich następcy z jakichś powodów to sobie darowali.
Koniec końców oceniam ten epizod negatywnie. A szkoda, bo strasznie lubiłem
Dino Rangers.
Wróćmy jednak do wątku głównego. W Impact (oryginalnie wyświetlonym w niewłaściwej kolejności –
trafiło się to kilku epizodom, tutaj przedstawiam odcinki w kolejności, w
jakiej były zaplanowane) bohaterowie ratują miasto przed meteorytem, który ma w
nie uderzyć. Sam odcinek służy też rozwinięciu relacji na linii Jack-Sky. W Badge pojawia się stary wróg Doggie’go,
który szuka na nim zemsty. Anubis dowiaduje się również, że istnieje szansa, iż
nie jest ostatnim przedstawicielem swojego gatunku. Insomnia to clipshow – ale clipshow fajny, bo poza kompilacją scen
z poprzednich epizodów dostajemy też kawałek fabuły. I to jakiej. Mora
odzyskuje swoją dziecięcą postać i poznaje sekret Gruumma – otóż imperator jest
zaledwie marionetką większej i potężniejszej siły mającej formę wielkiego mózgu
z mackami. S.P.D. Rangers dochodzą do wniosku, że Gruumm coś buduje, zaś
kolejne ataki potworów na miasto miały odwracać uwagę wojowników od kradzieży
kolejnych zasobów służących do
urzeczywistnienia planu złoczyńcy. to… całkiem pomysłowe. Gruumm może
być generycznym i chwilami nudnym villianem, ale przynajmniej ma jakiś
dalekosiężny plan, który sukcesywnie realizował w trakcie całego sezonu. Tymczasem
w Wormhole pojawiają się zaskakująco
znajome nastolatki w zaskakująco… zaraz, co? Drugi team-up z Power Rangers Dino Thunder?
Na orbicie ziemskiej pojawia się portal czasoprzestrzenny.
Gruumm wykorzystuje go, by przenieść się do dwa tysiące czwartego roku – czyli do
czasów, w których toczy się akcja Dino
Thunder. Doggie wysyła Jacka, Z i Bridge’a, resztę Wojowników trzymając w
odwodzie. Tymczasem w dwa tysiące czwartym, Kira, Conner, Ethan i Trent
przesiadują na szkolnym dziedzińcu. Nagle nad budynkiem szkoły przelatuje
statek kosmiczny Gruumma, co budzi ich zrozumiałą konsternację. Biegną do domu
Tommy’ego, chcąc ustalić, co robić, gdy drogę zastępuje im Zeltrax. Nastolatki
szykują się do walki, ale Zeltrax i jego świta zostają przeteleportowani na
statek Gruumma, gdzie obaj złoczyńcy szybko zawiązują sojusz. S.P.D. Rangers przybywają do teraźniejszości, spotykają Dino Rangers i po krótkim obwąchiwaniu
się (z perspektywy Dino Rangers jest to pierwsze ich spotkanie) łączą siły i
ruszają na poszukiwania Gruumma i Zeltraxa. W międzyczasie pojawia się Tommy,
Doggie, Sky, Syd i Dzwoneczek i dalej akcja toczy się już standardowo – walka,
pokonanie przeciwników. S.P.D. czyszczą pamięć Dino Rangers i sobie samym ze
względów bezpieczeństwa linii czasowej, po czym wracają do domu.
To było… znowu rozczarowujące. Nie rozumiem tej decyzji, by
standardowy dwuodcinkowy epizod team-upowy rozbijać na dwa oddzielne –
zwyczajnie nie starcza czasu na rozbudowanie fabuły, ani ukazanie interakcji pomiędzy
poszczególnymi bohaterami. No i – gdzie jest Mesogog, do cholery ciężkiej? I
czemu Jason David Frank nie powrócił do roli Tommy’ego? Nie dość, że grał go
inny aktor (cały czas był w kostiumie, więc od biedy da się to przeżyć) to jeszcze
głos podkładał mu aktor grający Trenta. Co więcej, na Power Morphiconie Jason
David Frank ujawnił, że Disney nigdy się z nim nie skontaktował w sprawie
powrotu na okoliczność team-upa. No cóż, kwestie budżetowe zaszkodziły temu
sezonowi na więcej, niż jeden sposób. Plotholi wyliczał nie będę, bo Power Rangers nigdy nie radziło sobie z
ogarnięciem wibbly-wobbly timey-wiemy. Najbardziej rozczarowujący jest w tym
wszystkim fakt, iż jest to, jak do tej pory, ostatni klasyczny team-up w
historii Power Rangers – pisząc „klasyczny”
mam na myśli taki, w którym drużyna (cała) z poprzedniego sezonu spotyka się z
drużyną z sezonu obecnego. Jasne, występy gościnne nadal się pojawiają, ale
dopiero do (miejmy nadzieję) Power
Rangers Dino Charge nie mieliśmy szansy zobaczyć takiej sytuacji. Szkoda.
Historia zbliża się powoli do końca. W Resurrection Jack poznaję młodą kobietę imieniem Ally, która
zajmuje się rozdawaniem bezdomnym wycofanych ze sprzedaży ubrań. Oboje
przypadają sobie do gustu i Jack uświadamia sobie, że tęskni za dawnym życiem i
pracowaniem na ulicy, blisko zwykłych ludzi. Przekłada się to na jego aktywność
w S.P.D., na co zwraca uwagę Anubis. Obaj mają małą sprzeczkę, ale ostatecznie
Doggie dochodzi do wniosku, że Jack mimo wszystko jest lojalny wobec S.P.D. i
trochę mu odpuszcza. Tymczasem Kat odbiera sygnał S.O.S. z planety Gamma Orion.
Wojownicy udają się tam i po krótkiej walce z siłami Gruumma odnajdują…
A-Squad. Dowiadujemy się też, że jego liderem jest kobieta, co budzi
konsternację Jacka i zachwyt Syd i Z. Wszyscy razem wracają na Ziemię, gdzie
Doggie ostentacyjnie odprawia B-Squad, by porozmawiać z uratowanymi. Przed
odejściem Bridge skanuje członków A-Squadu swoimi mocami i stwierdza, że z ich
aurą jest coś bardzo nie w porządku. Jack, Syd, Sky, Z i Bridge czują się
odsunięci na dalszy plan i upokorzeni – w końcu to oni odwalali całą brudną
robotę pod nieobecność A-Squadu. Kiedy uratowani Power Rangers zostają sam na
sam z Anubisem, ujawniają, że zostali zwerbowani przez Gruumma, po czym
porywają Doggiego.
I tak rozpoczyna się ostatni epizod serii Power Rangers S.P.D. zatytułowany Endings. Okazuje się, że A-Squad nie
jest pod mentalną kontrolą Gruumma, nie jest opętany, kontrolowany
cybernetycznie, zaczarowany, ani żadna z takich bzdur – po prostu zostali
skorumpowani. To… to mi się podoba. To uczy dzieciaki, że zło nie zawsze wynika
z czynników zewnętrznych, że ludzie czasem podejmują złe decyzje z powodu
swojej chciwości albo żądzy władzy, a nie dlatego, że czarodziej im kazał. A-Squad
przesyła wiadomość do siedziby S.P.D. i wzywa ich do walki. To oczywiście
pułapka, ale wojownicy decydują dać się w nią wciągnąć, bo zbliża ich to do
Anbubisa. Równolegle Broodwing, działając na własną rękę, gromadzi armię
androidów i, korzystając z zamieszania, szturmuje bazę S.P.D. Tymczasem A-Squad
zamiata podłogę naszymi bohaterami. B-Squad przechodzi w tryb S.W.A.T., co pomaga
im nawiązać wyrównaną walkę. Broodwing więzi Kat i Booma i przejmuje władzę nad
S.P.D. A-Squad przesiada się do wielkiego robota i rozwala Megazorda B-Squadu.
Gruumm okazuje się więzić żonę Doggiego, która ocalała z masakry na Syriuszu.
B-Squad przesiada się do drugiego Megazorda i pokonuje A-Squad. Potem biegną do
bazy i odbijają ją z rąk Broodwinga. Po pewnym czasie zostają jednak wciągnięci
w pułapkę przez Piggy’ego i przetransportowani na statek Gruumma.
Wojownicy zostają wtrąceni do więzienia razem z Anubisem.
Tymczasem Piggy przeżywa moment iluminacji i zdaje sobie sprawę z tego, co
zrobił. Ratuje Wojowników od rozstrzelania i oddaje im ich morphery. Tymczasem
zdemoralizowana załoga S.P.D. planuje rozproszyć się i wycofać (zapewne
skupiając się na ochronie swoich rodzin), ale płomienna przemowa Booma sprawia,
że zostają i postanawiają poświęcić się, by stawić opór siłom Gruumma. Tymczasem
Doggie rozkazuje swoim podwładnym wrócić na Ziemię i pomóc w obronie miasta,
zaś sam rusza w głąb statku odszukać żonę. Po drodze odnajduje Morę i aresztuje
ją po krótkiej, ale bardzo fajnie pomyślanej walce. Tymczasem statek łączy się
z wielką konstrukcją i razem tworzą ciało dla istoty, o której wspominałem
wcześniej – tajemniczego bytu imieniem Omni, któremu służy Gruumm. Doggie
ratuje żonę i zrzuca Gruumma w przepaść. W międzyczasie do obrony miasta
dołączają członkowie sztabu (oraz mój ulubiony sierżant Silverback) a także
Rangerka z przyszłości, która zaplątała się na całą imprezę w sumie
przypadkiem, bo jej misja polegała na odnalezieniu Sama i sprowadzeniu go z
powrotem do jego czasów. Omni ląduje na Ziemi i zaczyna demolować miasto. Walka
zordów S.P.D. z Omnim to materiał niezaczerpnięty z sentaja, ekskluzywny dla Power Rangers, w całości sporządzony w
CGI i wyglądający na bardzo kosztowny. Nic dziwnego, że Kalishowi zabrakło kasy
na tyle planowanych rzeczy, skoro postanowił przeznaczyć sporą część budżetu na
tę sekwencję. Ale wróćmy do fabuły. Kat odnajduje słaby punkt Omniego. Doggie
od środka sabotuje wielkiego robota i odsłania ów punkt do strzału dla Megazorda.
Wojownicy korzystają z okazji i niszczą
Omniego. Szczęśliwie Doggie wraz z małżonką uchodzą z życiem. Gruumm, jak się
okazuje, także i po wszystkim stacza jeszcze jeden, ostatni pojedynek z Doggie’em.
Pojedynek przegrywa i zostaje aresztowany. Ostatnia część odcinka to epilog –
Jack odchodzi z S.P.D. i pomaga swojej nowej dziewczynie w działalności charytatywnej,
Sky zostaje awansowany na Czerwonego Rangera, Dzwoneczek wraz z towarzyszką
powraca do swoich czasów i generalnie wszyscy żyją długo i szczęśliwie.
Jaki był Power Rangers S.P.D.? No cóż… w
porządku. I niewiele więcej. Startował naprawdę z niezłej pozycji i robił dobre
pierwsze wrażenie, ale z czasem zaczynały objawiać się rozmaite jego bolączki. Mamy
świetne aktorstwo, fajny pomysł na serię, powrót muzyki Rona Wassermana, dużo
smaczków dla wieloletnich fanów serii i całe mnóstwo Wojowników (nie licząc
team-upu i A-Squadu przez S.P.D. przewija
się aż dziewięcioro różnych Rangerów). Niestety, irytujące kalishplozje,
skopane walki cywilne, słabe epizody team-upowe i niewykorzystany potencjał
wielu świetnych wątków znacznie obniżają moją ocenę tej serii. Szczególnie to
ostatnie jest bardzo bolesne, bo było po prostu mnóstwo motywów, które aż
prosiły się o szersze przedstawienie. Kim jest Mora? Skąd się wzięły jej moce? Jak
to się stało, że A-Squad przeszedł na ciemną stronę mocy? Jaka była konkretnie
relacja Gruumma z Omnim? Jaka była historia tej Rangerki, która poszukiwała
Sama? Z tego wszystkiego można było ulepić naprawdę pasjonującą fabułę,
tymczasem cała para poszła w gwizdek.
Bohaterowie… byli w porządku, choć bez rewelacji. Wybijał
się właściwie tylko Bridge, który jest chyba najfajniejszym Zielonym Rangerem w
dotychczasowej historii Power Rangers (dopiero
Ziggy z RPM go zdeklasuje). Bardzo
ciekawie układały się relacje pomiędzy niektórymi członkami zespołu –
szczególnie te pomiędzy Jackiem i Sky’em oraz pomiędzy Kat i Doggie’em. Druga
strona barykady cierpiała na kompletne wypranie z osobowości. Gruumm miał zadatki
na złoczyńcę klasy Lorda Zedda – miał diaboliczny głos i wygląd, naprawdę
ciekawy plan na pokonania Power Ranger, ale zabrakło mu charyzmy. Był strasznie
standardowy w tym swoim źle. Mora, jak już wspominałem – miała potencjał, ale
niestety prawie zupełnie niewykorzystany. Broodwing – szkoda gadać, równie
dobrze mogłoby go nie być.
Czyli tak – seria była w porządku, ale bez fajerwerków.
Najbardziej żałowałem tego, że Wojownicy prawie cały czas siedzą na Ziemi,
zamiast latać z planety na planetę, jak to się w przyzwoitym przygodowym
science-fiction powinno odbywać. Stanowiłoby to miłą odmianę po poprzednich
seriach. Ale nic, cieszmy się z tego, co mamy. A mamy porządny w sumie sezon,
który… no, niech tam będzie – oceniam pozytywnie. Przeważył powrót Wassermana i
Czerwona Wojowniczka. Następna notka będzie się tyczyła Power Rangers Mystic Force znanego także jako Harry Potter and the Power of Rangers. A, i wraca Rita. Do
przeczytania!
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz