fragment grafiki promocyjnej |
Osoby czytające Mistycyzm Popkulturowy
dłużej niż kilka lat (pozdrawiam!) pamiętają zapewne fazę, gdy bardzo dużo
pisałem na blogu o klasycznej animacji ze studia Warner Bros. Długie posty o
historii pierwszej postaci ze stajni Looney Tunes, geneza Prosiaka Porky’ego, Kaczora Daffy’ego, początek kariery Texa Avery’ego… Przez długi czas była to jedna z moich największych popkulturowych
fascynacji. Później moje zainteresowania – jak to zwykle bywa – zaczęły
zmierzać w nieco innych kierunkach, ale i tak Zwariowane Melodie oraz pokrewne
animacje do dziś mają dla siebie specjalne miejsce w moim sercu. Dlatego bardzo
ucieszyłem się na wieść o tym, że po latach spychania ikonicznych postaci
studia Warner Bros. na boczny tor (kilka ostatnich seriali animowanych ze
świata Looney Tunes wyprodukował Cartoon Network) producenci postanowili na
nowo rozruszać tę zakurzoną markę. W dwa tysiące osiemnastym roku zamówili tysiąc
minut jakościowej animacji tworzonej przez najlepszych animatorów w branży.
Nowe animacje w treści i formie możliwie mocno zbliżone są do złotej ery Looney
Tunes, gdy przy kreskówkach pracowały takie legendy przemysłu jak Chuck Jones,
Bob Clampett czy Mel Blanc.
Póki co światło dzienne ujrzały – nie
licząc zamkniętych pokazów na festiwalach – dwie krótkometrażówki z tego worka.
Pierwszą z nich jest Dynamite Dance, króciutka etiuda opowiadająca o bardzo
standardowym pościgu Elmera za Bugsem. Druga to Pest Coaster, równie
klasyczna w swej konstrukcji historia Bugsa w wesołym miasteczku. W chwili
publikacji tej notki obie animacje można legalnie i za darmo obejrzeć na
YouTube, na oficjalnych kanałach studia animacyjnego WB. Obie są też absolutnie
znakomite. Ich twórcy włożyli wiele wysiłku w to, by za pomocą nowoczesnych
narzędzi graficznych stworzyć animację w możliwie największym stopniu
przypominającą tę z dawnych lat. Ręcznie malowane tła, bardzo płynna i
wyrazista ekspresja postaci, starannie odzwierciedlone, nieuproszczone projekty
postaci, żółte rękawiczki Bugsa… zaraz, jakie rękawiczki?
To często była pierwsza reakcja osób,
którym podsyłałem linki do tych nowych produkcji. Wszystko wygląda naprawdę
świetnie, tylko… czemu Królik Bugs ma żółte rękawiczki? Przecież klasyczny,
najbardziej rozpoznawalny projekt tej postaci nie posiada tego typu
udziwnienia. Bugs zawsze miał białe rękawiczki… prawda? Istotnie, jeśli wrócimy
do absolutnego kanonu animacji z tym bohaterem – What’s Opera, Doc?, Rabbit
Fire, Long-Haired Hare, Who Framed Roger Rabbit czy nawet Space Jam – Bugs konsekwentnie używa
śnieżnobiałych rękawiczek. Czemu więc twórcy najnowszych kreskówek, którzy
włożyli tyle wysiłku w wierne odwzorowanie klimatu klasycznych animacji Looney
Tunes w tym jednym wypadku dali ciała? Odpowiedź na to pytanie jest na tyle
interesująca, że postanowiłem poświęcić jej całą blognotkę i przy okazji
rozruszać nieco moje mięśnie animacyjnego nerda.
Żeby znaleźć odpowiedź na to pytanie,
musimy najpierw przyjrzeć się genezie Bugsa. Historii, która stała za
powstaniem takich postaci jak Bosko, Daffy i Porky poświęciłem długie i
wnikliwe blognotki, jednak dla największej gwiazdy ze stajni Looney Tunes nigdy
tego nie zrobiłem. Czemu? Ponieważ – w przeciwieństwie do wymienionych wyżej
postaci – dokładna geneza Królika Bugsa jest… szalenie skomplikowaną sprawą
wymagającą dogłębnego researchu, na który ani wtedy ani teraz nie mam sił i
zasobów. Widzicie, na ogół w takich sytuacjach sprawa jest stosunkowo prosta.
Jakiś animator wymyślał postać, umieszczał ją w kreskówce, widzowie pozytywnie
reagowali na ten debiut, więc ten sam animator (albo jego koledzy ze studia
produkcyjnego, jeśli sam twórca nie był zainteresowany) tworzyli kolejne
kreskówki z tym bohaterem. Po drodze postać często przechodziła jakieś drobne
korekty projektu, dostawała stałego aktora głosowego (czyt. Mel Blanc wymyśla
dla niej nowy, indywidualny głos) i tak oto dostajemy kolejną ikonę z bogatego
panteonu Zwariowanych Melodii.
Z Bugsem sprawa była o wiele bardziej skomplikowana.
Już sam jego najwcześniejszy prototyp – bezimienny królik z kreskówki Porky’s Hare Hunt z 1938 roku – był
rezultatem burzy mózgów czterech albo pięciu artystów wymieniających się
pomysłami. Co więcej, Porky’s Hare Hunt był
bardzo wiernym rimejkiem wyprodukowanej jakiś rok wcześniej Porky’s Duck Hunt, w której to
krótkometrażówce zadebiutował… Daffy. A zatem – prototyp Bugsa (o roboczym
imieniu Happy Rabbit) powstał za sprawą grupy artystów wzorujących się na
wczesnej inkarnacji Kaczora Daffy’ego. A to dopiero początek zamieszania. Happy
zarówno w wyglądzie jak i charakterze drastycznie różnił się od znanego nam
dzisiaj Bugsa. Proporcje jego ciała były znacznie bliższe prawdziwemu
królikowi, był znacznie bardziej agresywny i antagonistycznie nastawiony do
przeciwnika, a jego głos przypominał raczej Woody’ego Woodpeckera niż rozpoznawalny
na pierwszy rzut ucha zawadiacki, brooklyński zaciąg Bugsa.
Happy powrócił w wyprodukowanym rok
później Prest-O Change-O w reżyserii Chucka Jonesa. Jones nie zrobił –
póki co – z postacią królika niczego rewolucyjnego. Jego inkarnacja Happy’ego
była zimnym sadystą w stylu wielu animowanych postaci z tamtego okresu,
zanoszącym się wysokim, przeszywającym śmiechem i płatającym często bardzo
okrutne figle dwóm psiakom. Co ciekawe, korzystał przy tym z magii – fabularnie
był bowiem królikiem należącym do prestidigitatora, który wykorzystywał go
najpewniej w charakterze rekwizytu w słynnej sztuczce z cylindrem.
W tym samym roku kolejną kreskówkę o
króliku, Hare-um Scare-um, stworzyli
twórcy filmu, w którym zadebiutował – storyboardzista Ben „Bugs” Hardaway oraz
animator Cal Dalton. W toku produkcji królik przypadkiem dostał w końcu swoje
prawdziwe imię, choć tym razem nie zostało ono jeszcze oficjalnie użyte.
Wiodący animator tej krótkometrażówki narysował bowiem postać królika i
podpisał ją jako „Bugs’ Bunny” („Królik Bugsa” – czyli królik Bena Hardawaya), co
później zostało zinterpretowane jako kanoniczne imię. W Hare-um Scare-um postać przeszła dość znaczącą przemianę. Zyskała
bowiem odrobinę bardziej humanoidalne proporcje, niejednolite umaszczenie oraz…
żółte rękawiczki.
Ewolucja postaci postępowała. W Elmer’s Candid Camera z 1940 wciąż
jeszcze bezimienny królik stracił żółte – i jakiekolwiek – rękawiczki na rzecz
białych łap. Postać przeszła kolejną bardzo radykalną przemianę i wyglądała już
niemal jak znany nam Królik Bugs, choć nadal brakowało jej charakterystycznego
głosu oraz niektórych manieryzmów. Na to przyszedł czas w A Wild Hare z tego samego
roku, animację oficjalnie uznawaną za debiut postaci Królika Bugsa. Projekt
postaci jest już niemal taki sam jak ten najsłynniejszy i najbardziej
rozpoznawalny design, który wszystkim nam przychodzi do głowy gdy myślimy o
Bugsie, pada pierwsze w historii „Eh, what’s up, Doc?” – i to wypowiedziane
głosem niepodrabialnego Mela Blanca (wcześniej pod postać królika głos
podkładał Arthur Q. Bryan). Rękawiczki są – białe.
Później królik – w swojej poprzedniej
wersji, aczkolwiek w białych rękawiczkach – przewinął się jeszcze w drobnej
gościnnej roli w animacji Patient Porky. Kolejna
animacja z tą postacią okazała się w 1941 roku. Był to Elmer’s Pet Rabbit i to właśnie w tej produkcji Bugs oficjalnie
dostał swoje imię. Pojawiło się ono na planszy tytułowej, wstawionej po tym jak
A Wild Hare odniósł naprawdę dużą
popularność wśród widzów i jasnym było, że panteon Zwariowanych Melodii zyskał
właśnie kolejną gwiazdę. Bugs pojawia się tam w jednej ze swoich inkarnacji
przejściowych – mniej rozwiniętej niż ta z A
Wild Hare, ale bardziej niż wszystkie poprzednie. I są żółte rękawiczki.
Kto stoi zatem za powstaniem postaci
Bugsa? Hardaway i Dalton, którzy stworzyli Happy’ego czy Tex Avery, od którego de facto ściągnęli tę postać po prostu
przerabiając kaczkę na królika? A może Chuck Jones, który jako pierwszy sięgnął
po Happy’ego, a później – gdy inni ustanowili już ostateczny design i
manieryzmy Bugsa – wyposażył go w jego kluczowy komponent, czyli zasadę „Nigdy
nie zaczynaj walki, ale zawsze ją kończ”? Ciężko nawet powiedzieć, w której
animacji tak naprawdę zadebiutował Bugs. Nie jest to wyjątkowa sytuacja, bo
powstawanie większości ikonicznych postaci było procesem, nie momentem – jednakże
w przypadku Bugsa mamy do czynienia z naprawdę skomplikowanym i pokręconym
procesem, w którym brało udział wiele kreatywnych osób równolegle pracujących
nad tym samym pomysłem i niekoniecznie mających spójną wizję. Nic dziwnego, że
z tego twórczego chaosu wyłoniła się postać tak unikalna jak Królik Bugs.
Ale miało być o rękawiczkach, prawda?
Porozmawiajmy najpierw, skąd właściwie wziął się ten trend zakładania
animowanym postaciom na dłonie rękawiczek – nawet w sytuacjach, gdy poza nimi
nie noszą absolutnie niczego. Jak chyba każda decyzja artystyczna w animacji,
ta również ma swój początek w czystym pragmatyzmie. Dłonie to – obok twarzy –
najważniejsze narzędzia w kwestii wizualnej ekspresji postaci. Gestykulacja,
interakcja z innymi postaciami i otoczeniem… dłonie są szalenie istotne w
animacji. Szczególnie tej klasycznej, z początku XX wieku, która nie
wypracowała jeszcze indywidualnej poetyki i siłą rzeczy musiała opierać się na
najbliższych jej sztukach pokrewnych. W tym przypadku były to występy komików,
którzy od zawsze „sprzedawali” swój humor również dzięki wyrazistej ekspresji i
gestykulacji.
Dłonie są zatem ważne – i ważne jest, by
były precyzyjnie animowane. Swoją drogą jest to również powodem, dla którego
klasyczne animowane postacie mają zwykle cztery palce zamiast pięciu. Jeden
palec mniej to jedna piąta mniej zachodu z płynnym animowaniem tak złożonej i
posiadającej wiele zgięć, stawów i niuansów konstrukcji jak ludzka dłoń. A
przypominam, że zwykle mamy je dwie, co przysparza biednym animatorom mnóstwa
pracy, którą muszą wykonać dobrze, w przeciwnym wypadku misternie budowana
ekspresja siądzie.
Wróćmy zatem do rękawiczek.
Najwcześniejsze animacje Disneya i koncernu Braci Warner animowane były w
czerni i bieli oraz wyświetlane na najwcześniejszych projektorach kinowych,
które nie zapewniały aż tak znowu dobrej przejrzystości obrazu. Postać
najczęściej bywała mniej lub bardziej człekokształtną plamą czerni poruszającą
się pośród innych plam czerni na czarno-białym tle. To sprawiało, że często jej
dłonie zlewały się z innymi elementami otoczenia albo nawet z jej własnym
ciałem. W sytuacji, gdy akcja była szybka i dynamiczna kończyło się to chaosem.
Jeśli obejrzycie wczesne kreskówki z Krazy Katem (przykład) czy jakąkolwiek inną animację z tamtego okresu,
z pewnością zauważycie problem. Ich twórcy starali się go niwelować dodając
biały obrys dłoni w momencie, gdy znajdowała się na czarnym tle, ale znów –
projektory nie zawsze były w stanie czytelnie wyświetlić materiał, więc był to
zaledwie półśrodek.
Rozwiązaniem okazały się grube,
najczęściej śnieżnobiałe rękawiczki z wyrazistym ciemnym obrysem, które
wyraźnie odcinać się będą od tła, niezależnie od tego, jakiekolwiek by ono nie
było. Z czasem, gdy upowszechniło się kino w kolorze, a jakość wyświetlania
poprawiła się, problem malał. Jednak do tego czasu rękawiczki stały się już tak
rozpoznawalnym elementem projektu postaci, że zostawiano je – z
przyzwyczajenia, szacunku dla tradycji albo po prostu dlatego, bo widzów
konfundował ich brak. Nawet postacie wymyślane współcześnie, w erze jakościowej
animacji telewizyjnej, które jednak nawiązują do tamtej epoki – jak Animaniacy
czy Buster Bunny z Tiny Toon Adventures
– posiadają białe rękawiczki.
No dobrze, czemu jednak Bugs przez chwilę
miał żółte? To taki dziwny wybór artystyczny, prawda? Nie udało mi się dokopać
do żadnych wypowiedzi twórców postaci na ten temat, więc pozostają mi
spekulacje. Wydaje mi się, że dobrym tropem jest moment powstania Bugsa – na
samym początku przejścia z czarno-białej animacji kinowej na kolorową. Pierwsze
prototypy postaci debiutowały w czerni i bieli, ale większość „pełnoprawnych”
animacji z Bugsem były jednocześnie jednymi z pierwszych filmów animowanych WB.
stworzonych z myślą o kolorze. Twórcy nie do końca byli jeszcze pewni, w jaki
sposób czytelna widoczność dłoni postaci działać będzie przy pełnej palecie
barw. Wydaje mi się, że dobrą wskazówką jest film animowany z 1946 roku, Rhapsody Rabbit. Na jej początku Bugs nosi
białe rękawiczki… ale zmienia je na jasnożółte przed swoim fortepianowym
występem. Co ma sens – klawisze fortepianu są białe, a cała animacja opiera się
na pokazaniu jak dłonie królika śmigają po klawiaturze, więc ryzyko, że oko
widza przestanie nadążać za tym, co się dzieje było spore. Żółte rękawiczki
były logicznym rozwiązaniem tej sytuacji.
Nie chciałbym jednak nikogo wprowadzać w
błąd – liczbę kreskówek, w których Bugs nosi żółte rękawiczki policzyć można na
palcach jednej ręki. Tytuły wszystkich z nich padły już tym tekście i ciężko
jest udawać, że był to jakiś znaczący element charakteryzacji Bugsa na
przełomie lat trzydziestych i czterdziestych. To mała, koniec końców nic
nieznacząca ciekawostka, która przewinęła się przez kilka początkowych faz
projektowania postaci i do której nigdy nie przywiązywano zbyt wielkiej wagi.
Najwyraźniej do teraz – wszystko wskazuje na to, że Bugs z najnowszej
inkarnacji krótkometrażówek Looney Tunes konsekwentnie
nosił będzie żółte rękawiczki. Nie tylko on zresztą – trailer pokazuje, że Porky i Marvin, którzy nigdy nie
nosili żółtych rękawiczek, tym razem również będą mieli je żółte.
Czemu? Cóż… nie wiem. Rozczarowująca
odpowiedź jak na puentę długiego tekstu kreślącego historię oraz kontekst
całego zagadnienia, prawda? Gdybym miał strzelać – a dopóki nie wypłyną
konkretne wypowiedzi twórców tych nowych animacji, nie pozostaje mi właściwie
nic innego – jest to hołd złożony tym czasom, w których wszystko było jeszcze płynne,
elastyczne, nowe i ekscytujące. Gdy formowały się dziś ikoniczne postacie,
takie jak Elmer Fudd, Bugs czy Daffy, a projekty zmieniały się z filmu na
filmu, niekiedy w bardzo radykalny sposób. Jest w tym pewna twórcza energia i
wydaje mi się, że tę właśnie energię próbowali uchwycić twórcy najnowszych
Looney Tunes.
I, niech mnie diabli, ale póki co skłonny
jestem przyznać, że im się to udało.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz