piątek, 29 maja 2020

RECENZJA: Trzecia część człowieka

fragment okładki

Trzecia część człowieka to debiutancka powieść autorstwa Krzysztofa Matkowskiego w całości oparta o tak zwany high-concept. Nie oznacza to – jak może sugerować ten termin – że mamy do czynienia z jakimś wyrafinowanym pomysłem wyjściowym albo wyjątkowo dopracowaną narracją. Przeciwnie. High-concept oznacza historię w całości podporządkowaną jednemu, prostemu motywowi, który eksplorowany jest na płaszczyźnie fabuły. Opowieści z gatunku „co by było, gdyby…?” na ogół są dobrymi przykładami tego typu dzieł.

W tym konkretnym przypadku mamy do czynienia z motywem „co by było, gdyby jakiś człowiek rozszczepił się na trzy duplikaty”. Nie jest to w żadnym wypadku oryginalny punkt wyjścia dla fabuły – każdy szanujący się telewizyjny serial fantastyczny albo cykl książkowy ma na swoim koncie historię opartą na tym pomyśle. Od Star Trek: The Original Series po Animorphs, od Strefy Mroku po Warehouse 13. Wydawnictwo Marvel ma nawet superbohatera z taką mocą, co zresztą było intensywnie (i bardzo zajmująco) eksplorowane przez scenarzystę Petera A. Davida w komiksie X-Factor wydawanym w pierwszej dekadzie XXI wieku. Prawdopodobnie nie da się wycisnąć z tego motywu nic ciekawego.

Ale też nie trzeba niczego wyciskać niekoniecznie. Historie o dosłownych rozszczepieniach osobowości (poprzez naukę, magię albo inne nadprzyrodzone siły) na fizyczne duplikaty dziedziczące osobowość i wspomnienia oryginału mogą posłużyć jako znakomite narzędzie narracyjne do opowieści o złożoności ludzkiego istnienia. Historie piszą się niemal same – co, jeśli po rozszczepieniu jeden duplikat pójdzie w swoją stronę i zacznie rozwijać cechy, które u oryginału były ledwie zasygnalizowane i doprowadzi to do konfliktu z duplikatem, który nadal żyje życiem oryginału? To może być cokolwiek. Orientacja polityczna. Pogląd na rzeczywistość. Nieleczone zaburzenie psychiczne, które nasili się w nowych warunkach. Wypierana orientacja seksualna, która wreszcie odnajduje przestrzeń do oddechu. Życie duchowe, które nagle rozwinie się w ramach nowych wydarzeń albo odwrotnie – uduchowiona do tej pory osobowość przekonstruuje się i skłoni ku agnostycyzmowi lub ateizmowi. Albo odnajdzie inną religię. W ten sposób drugi duplikat, kontynuujący żywot oryginału – a wraz z nim czytelnik – będzie musiał skonfrontować się z tymi aspektami własnego potencjału, których do tej pory nie rozważał albo się nie podejrzewał. Umiejętnie opowiedziana, historia o duplikatach może opowiedzieć nam coś interesującego o tym, jak wiele – albo jak niewiele – zależy od podejmowanych przez nas decyzji, w jakim stopniu środowisko wpływa na naszą naturę i jak nasze unikalne doświadczenia czynią z nas osoby, którymi jesteśmy.

I to jest punkt, z którego można wyjść we właściwie każdym kierunku, w zależności od tego, co dany autor chce powiedzieć. Olga Tokarczuk pewnie zrobiłaby z tego absolutnie zachwycające opowiadanie o egzystencjalistycznym zabarwieniu. King – zapewne mocny, przejmujący horror na tysiąc stron. Ja prawdopodobnie utkałbym z tego subwersywny queerowy erotyk o eksploracji indywidualnej seksualności. Matkowski nie jest jednak ani egzystencjalistą (jak Tokarczuk) ani gawędziarzem (jak King) ani świntuchem (jak ja). Kim jest zatem? Ciężko, do cholery, powiedzieć. Ostrożnie zgaduję, że odpowiedź brzmi „moralistą”, bo Trzecia część człowieka zdaje się zawierać w sobie życiową lekcję odnośnie niebezpieczeństw związanych ze ściganiem własnych marzeń… prawdopodobnie.

Trzecia część człowieka to studium charakteru postaci pozbawionej charakteru. Główny bohater jest niesamowicie banalny. Ot, stosunkowo dobrze ustawiony polski mężczyzna pod trzydziestkę z wyższej klasy średniej, z typowymi dla tej grupy demograficznej zainteresowaniami, ambicjami, potknięciami oraz aspiracjami życiowymi. Z zawodu lekarz, niespełniony artysta, ma narzeczoną. Nie ma żadnych interesujących cech, refleksji albo przekonań. Samo w sobie nie byłoby to może aż tak bardzo złe, ale banalność protagonisty mocno podważa jego motywację. Damian podjął decyzję o rozszczepieniu się, ponieważ miał przekonanie, że posiada tyle potencjału, iż nie zdołałby się zrealizować życiowo egzystując wyłącznie jako jedna osoba. Problem polega na tym, że z narracji nijak to nie wynika. Połowa moich znajomych widzie znacznie bogatsze, bardziej interesujące żywoty niż główny bohater tej książki. Pewną wskazówkę może stanowić informacja o tym, że Damian ma na koncie prawie-że-zdradę swojej partnerki… ale jeśli wyłącznie na tym buduje swoje przekonanie o swoim ponadprzeciętnym potencjale, to ewidentnie brakuje mu samoświadomości.

Możliwe, że o to właśnie chodzi – że autor chce pokazać, jak jego bohater przecenia samego siebie – ale też Damian nie wykazuje osobowości narcystycznej. On w ogóle nie wykazuje jakiejkolwiek zauważalnej osobowości i to jest dużą częścią problemu, jaki mam z tą książką. Gdyby Matkowski zbudował ze swojego bohatera interesującą, wyrazistą charakterologicznie osobowość o wielu wymiarach i niuansach, znaczących relacjach towarzyskich i zawodowych, po rozszczepieniu sytuacja stałaby się znacznie bardziej interesująca. Tymczasem mamy młodego mężczyznę z wyższym wykształceniem, który ma narzeczoną (później żonę) lubi podróże i hobbystycznie interesuje się rysownictwem. To nie jest osobowość. To CV prekariusza szukającego pracy w młodym, dynamicznym zespole. Ciężko opowiedzieć jest o kimś takim zajmującą historię, jeszcze trudniej – historię o rozszczepieniu, w której z jednego smutnego nudziarza otrzymujemy aż trzech.

I każdy z nich jest tak samo nijaki. Autor wysyła dwa duplikaty w podróż za marzeniami oryginalnego Damiana, a trzeci duplikat kontynuuje życie pierwowzoru. Z czasem oczywiście sytuacja zaczyna się komplikować. Kto ma prawo do wspólnych znajomych pierwowzoru? Do jego przeszłości? Znaczących relacji międzyludzkich, które nawiązał oryginał? Autor eksploruje tu raczej „techniczną” część toposu. Źródłem konfliktów jest nie zaburzona tożsamość duplikatów (które zaskakująco gładko obstawiają się z tą sytuacją) czy starcia silnych osobowości, które miały szansę rozkwitnąć w nowych warunkach (bo żaden z duplikatów ani się nie różni od pierwowzoru na starcie, ani nie nabywa tych różnic w ramach nowych doświadczeń), ale to, że plan okazał się kompletnym niewypałem. Realizacja aspiracji życiowych obu duplikatów, które odeszły w świat skończyła się utknięciem w życiowym zaułku i desperacką chęcią powrotu do poprzedniego życia.

Najgorsze jest w tym wszystkim to, że ostatecznie fabuła nie prowadzi do niczego satysfakcjonującego. Po zakończeniu fabuły Damian nie wykazuje żadnej zauważalnej przemiany. Nie ma zresztą szansy jej przejść, bo finałowy konflikt rozwiązuje za niego jego ojciec, w międzyczasie wtajemniczony w całą sprawę. I to prawdopodobnie w sposób najgorszy z możliwych. Puentą tekstu zdaje się być przestroga przed ściganiem marzeń oraz indywidualnego spełnienia, ponieważ doprowadzi to do nierozwiązywalnego impasu gdy różne aspekty naszego życia zaczną się ze sobą mieszać i sabotować pozostałe.

Prawdą jest, że niektóre elementy naszego życia – hobby, wychowywanie dziecka, realizacja zawodowa albo cokolwiek innego – mogą zmienić się w niebezpieczne obsesje mające wyniszczający stosunek dla otoczenia i samej zainteresowanej osoby poprzez to, w jaki sposób konsumują całe jej życie. Nie oznacza to jednak, że powinniśmy rezygnować z naszych życiowych aspiracji, nawet jeśli będziemy musieli iść na pewne kompromisy. To jest właśnie problem z Damianem – chce być jednocześnie rysownikiem w całości poświęconym karierze artystycznej, podróżnikiem zwiedzającym świat oraz głową rodziny w sielskiej rzeczywistości wyższej klasy średniej. Dar rozszczepienia się (odziedziczony po dziadku, który na łożu śmierci wyjawia wnukowi ten sekret) ma mu posłużyć jako narzędzie do realizacji tych celów. Rezultat jest jednak tragiczny – oba duplikaty ścigające marzenia o karierze artystycznej czy podróżniczej po trzech latach pragną powrotu do bezpiecznego, stabilnego życia. Duplikat, który pozostał, by żyć życiem oryginalnego Damiana znajduje się zatem pod potężną presją i nie ma pojęcia, jak wyjść z tej sytuacji. Sytuacje rozwiązuje więc za niego ojciec, otruwając jego konkurentów i, wraz z pozostałym przy życiu duplikatem, pozbywając się ciał.

I… to tyle. Ostatni, epilogiczny rozdział nie dostarcza żadnych informacji, że Damian cokolwiek wyniósł cokolwiek z tych doświadczeń, zmienił podejście do życia. Historia nie ma żadnego sensownego zamknięcia, co całą ją czyni pozbawioną sensu. Damian dowiedział się o możliwości rozszczepienia, dokonał tego, sytuacja nabrzmiała i została rozładowana. Nikt niczego się nie nauczył, smutny nudziarz pozostał smutnym nudziarzem, tyle tylko że okaleczonym (najpewniej trwale), ale wcale nie mądrzejszym życiowo. Lekturę Trzeciej części człowieka zakończyłem z poczuciem zmarnowanego czasu.

I lekką frustracją, bo niewiele było trzeba, by zapobiec temu problemowi. Wystarczyło dać Damianowi (duplikatowi, który odziedziczył jego imię oraz dotychczasowe życie po oryginalnym Damianie) decyzyjność w kwestii uporania się z tym problemem, którą to decyzyjność w kluczowym momencie wyjął mu z rąk ojciec. Niech podejmie samodzielną decyzję, nawet jeśli miałaby być taka sama. Pokazałoby to, że Damian – któryś Damian – w jakiś sposób dojrzał i gotów jest podjąć trudną decyzję oraz żyć z jej ciężarem. A potem pokazać ten ciężar w ostatnim rozdziale, który rozgrywa się kilka lat po głównych wydarzeniach.

Czyli Trzecia część człowieka jest słabą książką, tak? Cóż… nie, niezupełnie. To powieściowy debiut Matkowskiego, a tego typu utwory nauczyłem się mierzyć nieco inną miarką. Pozytywnie zaskoczył mnie wyrobiony warsztat autora, z umiejętnym wprowadzaniem motywów i bohaterów budujących całą opowieść. Dlatego tak mocno uderzyła mnie konkluzja powieści, w której z jakiegoś powodu tego zabrakło. Wydaje mi się, że rozumiem, co autor miał do przekazania (w polskiej prozie fantastycznej autor mający cokolwiek do przekazania to już jest spory ewenement) po prostu po drodze nastąpiło rozejście. Matkowski wie też, w jaki sposób funkcjonuje symbolika oraz w jaki sposób pogłębia opowieść. Z oczywistych powodów nie ma jednak wprawy o operowaniu nią i dlatego jednym z powracających motywów jest… pizza pepperoni podzielona na dziewięć kawałków symbolizująca dziewięć żyć głównego bohatera. Tja. Ogółem widać tu zaczątki obiecującego powieściopisarza i bardzo bym nie chciał, by ta recenzja zniechęciła go do dalszej twórczości. 

Tekst powstał w ramach współpracy z producentem czytników książek elektronicznych PocketBook

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...