fragment grafiki autorstwa AxleGrease-75, całość tutaj. |
Badanie narodzin amerykańskiego przemysłu filmów animowanych pozwala na wysnucie pewnych interesujących wniosków. Niemal wszystkie klasyczne szkoły animacji i ikoniczne postaci jankeskich kreskówek wywodzą się ze wspólnego pnia, po dziś dzień ewoluując w tak wielu różnych kierunkach, że to historyczne pokrewieństwo jest obecnie niemal niewidoczne. Niedawno opisałem na blogu historię Królika Oswalda, zapomnianej disnejowskiej postaci, która przez wiele dekad tułała się w popkulturowym Limbo, by w dwudziestym pierwszym wieku ponownie zaistnieć w świecie Walta Disney'a. Badając przeszłość Oswalda natknąłem się na inną interesującą postać - animka imieniem Bosko, który jest dla wytwórni Warner Bros tym, kim Oswald jest dla Disney’a.
Powróćmy do lat dwudziestych zeszłego stulecia, a konkretniej - do Kansas City, gdzie mieściło się studio Walta Disney’a produkujące ówcześnie hybrydowe animacje Alice Comedies. Zatrudnienie znalazła tam dwójka wziętych animatorów - Hugh Harman i Rudolf „Rudy” Ising. Obaj byli równie utalentowani co ambitni, bo już na etapie prac w studiu Disney’a snuli rozważania na temat swojej przyszłej kariery jako samodzielni animatorzy. Szczególnie Harman okazał się wizjonerem - od samego początku kariery nie dawała mu spokoju wizja kreskówek z podłożonymi głosami zsynchronizowanymi z ruchem warg animowanych postaci, a zatem coś, czego nikt wcześniej jeszcze nie próbował (przynajmniej na większą skalę). Mając na uwadze swoją przyszłą karierę, Harman zaprojektował i (3 lutego 1928 roku) opatentował autorską postać animowaną - kreskówkowego czarnoskórego chłopca imieniem Bosko. W pierwotnym projekcie Harmana widać było silny wpływ disnejowskiej szkoły tworzenia postaci - Bosko wygląda jakby żywcem wyjęty z któregoś odcinka Silly Symphony albo innych wczesnych animacji Walta Disney’a. Generalnie jednak Bosko wyglądał jak wiele animków z tamtej epoki - nieproporcjonalnie duża głowa, przysadzista sylwetka, wielkie oczy i szeroki uśmiech.
Okazja do rozwinięcia skrzydeł i zaprezentowania Bosko światu pojawiła się dość szybko, bo już dwa lata później. Jak zapewne pamiętacie z mojej notki o Oswaldzie, latem 1928 roku Walt Disney został, delikatnie mówiąc, wydymany przez Universal Pictures w ogólności i Charlesa Mintza w szczególności. Przyszły ojciec Myszki Miki stracił prawa do swojej najpopularniejszej wówczas postaci i ostatecznie zerwał współprace z Universalem, osierocając Królika Oswalda i zaczynając wszystko od początku. Harman i Ising nie mieli takich jaj i zdecydowali się pozostać pod skrzydłami Universal Pictures i pomóc Mintzowi przy produkcji drugiego sezonu przygód Oswalda. Współpraca, oglądnie mówiąc, nie układała się najlepiej, bo już rok później Harman i Ising poszli w ślady Disney’a i trzasnęli drzwiami, szukając szczęścia gdzie indziej. Owym „gdzie indziej” okazał się ostatecznie Warner Bros.
Ale po kolei. Po zakończeniu współpracy z Universalem Harman i Ising powrócili do pomysłu stworzenia autorskiej kreskówki z dialogami. Obaj panowie ochoczo zabrali się do pracy nad materiałem, który będą mogli pokazać potencjalnym kontrahentom. W wyniku ich starań powstała krótka animacja zatytułowana Bosko, The Talk-Ink Kid. Podobnie jak przywoływana wyżej Alice Comedies, była to animacja hybrydowa, w której rysownik (w tej roli Rudolph Ising) kreśli na karce papieru postać Bosko. Animek ożywa i zaczyna prezentować swoje umiejętności (a raczej umiejętności animatorów), tańcząc, gwiżdżąc, śpiewając i grając na pianinie. Dumni jak pawie Hugh i Rudy pokazali swoje dzieło Leonowi Schlesingerowi, właścicielowi pracującego dla Warner Bros studia animacyjnego Leon Schlesinger Productions. Na widok przekomarzającego się ze swoim twórcą Bosko Schlesingerowi opadła szczęka i czym prędzej zaoferował parze zdolnych animatorów pracę przy Looney Tunes, gdzie Bosko mógłby zadebiutować.
Tak też się stało i 19 kwietnia 1930 Bosko wystąpił w pierwszej w historii animacji z serii Looney Tunes - siedmiominutowej Sinkin’ in the Bathtub. Swoją prezencją i zachowaniem Bosko nawiązywał do do stereotypowego przedstawiania osób czarnoskórych (blackface, minstrel shows itp.), aczkolwiek uczciwie trzeba przyznać, że w późniejszych kreskówkach było to tonowane - Bosko posiadał własny biznes oraz zdarzało mu się walczyć z białymi postaciami negatywnymi. Jasne, dzisiaj Bosko odczytywany jest jako postać stereotypowa i obraźliwa względem Afro-Amerykanów, należy jednak brać pod uwagę czasy, w których ją wymyślono. Jak na lata trzydzieste dwudziestego wieku i tak było całkiem progresywnie. Wzorem Mikiego Bosko szybko dorobił się żeńskiej odpowiedniczki imieniem Honey (ale nie tej, o której pisałem ostatnio, zbieżność imion jest zupełnie przypadkowa). Pomiędzy Harmanem i Isingiem, a Disney’em wywiązała się podówczas interesująca rywalizacja - szczególnie Harman wydawał się odbierać to bardzo osobiście. O ile Silly Symphony (seria disnejowskich kreskówek ukazująca się równolegle do Looney Tunes, których nazwa była zresztą parodią SS) górowały jakością wykonania, o tyle Harman i Ising wykorzystali kilka sprytnych sztuczek, by obniżyć koszta produkcji Looney Tunes bez jakiejś radykalnej straty jakości. Jednym z takich zabiegów było na przykład pobieranie bezpłatnych ścieżek muzycznych bezpośrednio z biblioteki Warner Bros, dzięki czemu Looney Tunes miało do dyspozycji mnóstwo popularnych melodii do wykorzystania, w czasie gdy tata Myszki Miki musiał za to samo bulić grubą kasę. Uśredniając, wyprodukowanie jednego odcinka Silly Symphony kosztowało około dziesięciu tysięcy dolarów, a przypomnijmy, że w latach trzydziestych dolar miał zupełnie inną siłę nabywczą. Harman i Ising w swoich produkcjach zbili tę kwotę niemal do połowy, mając w dodatku asa w rękawie w postaci mówiących bohaterów. To była nowość, która przyciągała zainteresowanie publiki i sprawiła, że Looney Tunes mogło śmiało walczyć o zainteresowanie widzów z jakościowo lepszymi produkcjami Disney’a. Ostatecznie Walt Disney wygrał to starcie, kładąc w swoich produkcjach większy nacisk na fabułę i sylwetki charakterologiczne bohaterów, ale w pierwszej połowie lat trzydziestych można było spokojnie powiedzieć, że Looney Tunes i Silly Symphony szły łeb w łeb.
Ale wróćmy do Bosko. Znane przysłowie mówi, że najlepiej uczyć się na błędach - w miarę możliwości cudzych. Ta prawda życiowa nie była obca Harmanowi i Isingowi, którzy dobrze zapamiętali numer, jaki Mintz wyciął Disney’owi w dwudziestym ósmym roku i zadbali o to, by prawa do postaci Bosko były przypisane do nich, nie do wytwórni. Opłaciło się to, bo w trzydziestym trzecim roku panowie zerwali umowę z Schlesingerem. Poszło oczywiście o kasę. A raczej o niezdrową ambicję Harmana, który za wszelką cenę chciał zrównać z ziemią Disney’a - ale do tego potrzebował większego budżetu. Schlesinger nie mógł i nie chciał na to przystać, więc skończyło się na odejściu Harlana i Isinga ze studia. Panowie oczywiście zabrali ze sobą Bosko, pozostawiając Schlesingera w bardzo głupiej sytuacji - stracił on bowiem swoją animowaną gwiazdę oraz dwóch najzdolniejszych animatorów zawiadujących całym tym przedsięwzięciem. Biedak musiał na chybcika zatrudniać nowych ludzi i wymyślać nowego bohatera Looney Tunes, by nie stracić lukratywnej umowy z Warnerem. Nie wyszło i całość groziła katastrofą. Dopiero powrót Friza Frelenga (który odszedł ze studia razem z Harlanem i Isingiem, z którymi zaprzyjaźnił się w czasie pracy nad Bosko i był de facto „trzecim bliźniakiem”) zdołał jakoś opanować sytuację.
Bosko i jego ojcowie znaleźli przystań w Metro-Goldwyn-Mayer, gdzie od podstaw rozkręcili studio animacyjne MGM. W niedługim czasie wystartowali z serią kreskówek Happy Harmonies, która mogłaby konkurować z Looney Tunes i Silly Symphony. Znana dotychczas inkarnacja Bosko wystąpiła w dwóch odcinkach serii, po czym została gruntownie przeprojektowana. Nowy Bosko był już znacznie bardziej realistycznie narysowanym czarnoskórym chłopcem o wyraźniej zarysowanej osobowości. Zmieniła się też tonacja przeżywanych przez niego przygód - w MGM kreskówki były może i płynniej animowane oraz generalnie miały lepszą jakość (do czego od początku dążył Harman), ale cierpiały na brak zabawnych gagów, z jakich Bosko słynął znajdując się pod skrzydłami Warner Bros. Zmiana designu postaci odbiła się czkawką na jej popularności, bo widzowie z trudem dostrzegali w nowym Bosko swojego dawnego ulubieńca. W 1938 roku seria Happy Harmonies została zakończona, a w raz z nią zniknął Bosko.
Ale to nie koniec, ponieważ - podobnie jak Oswald - Bosko powrócił po blisko sześćdziesięciu latach nieobecności na małym i wielkim (i jakimkolwiek innym) ekranie. W latach dziewięćdziesiątych Bosko i Honey pojawili się w ramach gościnnego występu w jednym odcinku kreskówki Tiny Toon Adventures (co ciekawe odcinek ten - Fields of Honey - w większym stopniu skupiał się na będącej pierwszą w historii żeńską bohaterką Looney Tunes Honey, niż na Bosko). Obie postaci zostały delikatnie przeprojektowane, by zamaskować ich rasistowski rodowód - za bazę przyjęto oczywiście oryginalną wersję Bosko, nie jego inkarnację z MGM. W 1996 roku sam Bosko zaliczył małe cameo w Space Jam, aczkolwiek jest to ekstremalnie trudno do zauważenia, jeśli się go nie wypatruje.
Z emisją klasycznych kreskówek o Bosko było krucho - z uwagi na kontrowersyjność postaci unikano raczej emisji archiwalnych odcinków Looney Tunes z Bosko w roli głównej. Wyjątkiem był przełom lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, kiedy Nickelodeon emitował je na swoim kanale. Dość szybko zrezygnowano z tego pomysłu, bo pierwsze animacje Looney Tunes dość brzydko się zestarzały i dziś nie robią już nawet ułamka wrażenia, jakie wywierały na widzach w latach trzydziestych. Doszło nawet do tego, że po pewnym czasie Nickelodeon usunął z ramówki odcinki o Bosko i nawet REKLAMOWAŁ ten fakt w przerwach pomiędzy programami ("See all your favorite characters! Bugs Bunny! Daffy Duck! Yosemite Sam! Porky Pig! ...and no Bosko! Sorry, Bosko!”). Do dnia dzisiejszego większość kreskówek z Bosko trafiła do domeny publicznej i można je bezpłatnie oglądać w Internecie. W notce podlinkowałem kilka z nich - rzućcie okiem, jeśli macie ochotę.
W trakcie pisania tej notki naszła mnie pewna refleksja, którą nie omieszkam się z wami podzielić. Zauważyliście zapewne, jak bardzo wyszczekane są ikoniczne postaci Looney Tunes - każda z nich to właściwie mistrz ciętej riposty (no, oczywiście poza niemymi wyjątkami, jak na przykład Wile E. Coyote) przerzucający się docinkami z resztą obsady. Możecie uznać to za nadinterpretację, ale ja sądzę, że to rezultat determinacji Harmana, by dać głos animowanym bohaterom - uczynić standardem fakt, że animki mówią, mają osobowość wykraczającą poza mowę ciała i ekspresję. Można jedynie ubolewać nad faktem, że Harman dał swoim pupilom głos - ale nie dał im niczego ciekawego do powiedzenia. Kreskówki z Bosko mimo okazjonalnych dialogów nadal opierały się głównie na slapsticku i humorze sytuacyjnym. Trzeba było Chucka Jonesa, by uczynić z bohaterów Looney Tunes pyskatych złośliwców, jakich znamy i kochamy po dziś dzień. Harmanowi mają też za co dziękować fani i fanki Disney’a. Duet Harman-Ising bardzo długo deptał Waltowi po piętach, wymuszał animowany wyścig zbrojeń i ucieczkę Disney’a do przodu. Gdyby nie ta stymulująca rywalizacja, całkiem możliwe, że Walt Disney nie odniósłby tak wielkiego sukcesu, a jego nazwisko nie stałoby się dzisiaj właściwie synonimem filmu animowanego. Warto mieć to na uwadze.
Czy Bosko powróci kiedyś do pierwszej ligi bohaterów Looney Tunes? Pewnie nie - ta postać miała swój czas i swoją epokę, choć z dużą dozą prawdopodobieństwa możemy zakładać, że pierwszy animek Looney Tunes jeszcze nieraz mignie nam gdzieś w tle, zaliczając cameo w tej czy innej produkcji Warner Bros.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz