fragment okładki, całość tutaj. |
The Attack to dwudziesty szósty tom serii i zarazem szósty, którego narratorem jest Jake. Jest to zarazem jeden z dwóch tomów wydanych w trakcie „epoki autorów widm”, który napisany został przez prawowitą autorkę cyklu, Katherine A. Applegate. W chwili, w której rozpoczynałem moją serię notek o Animorphs ustawiłem sobie na swojej drodze kilka kamieni milowych – punktów do osiągnięcia przed ewentualnym porzuceniem tej blogowej inicjatywy w razie, gdyby odeszła mi ochota na dogłębne analizy połączone ze streszczeniami serii dość tandetnych powiastek dla młodzieży z lat dziewięćdziesiątych, które w dzisiejszych czasach obchodzą może kilkaset osób na całym świecie. Tymi kamieniami milowymi były, odpowiednio – opisanie wszystkich wydanych w naszym kraju tomów (do trzynastego tomu włącznie), opisanie wszystkich tomów aż do Trylogii Davida (do dwudziestego drugiego tomu włącznie) oraz dotarcie do półmetka serii, czyli do tomu niniejszego. Jeśli wystarczy mi determinacji, kolejnymi kamieniami milowymi są – dotarcie do kolejnego tomu napisanego przez Applegate (do trzydziestego drugiego tomu włącznie), dotarcie do nominalnego końca cyklu (do pięćdziesiątego czwartego tomu włącznie), opisanie wszystkich tomów Megamorphs i, w końcu, opisanie tomów rozszerzających świat przedstawiony. Póki co tworzenie kolejnych analiz tej serii sprawia mi nieustającą przyjemność i nic nie zapowiada, żebym miał w najbliższym czasie z tego zrezygnować – choć robię to raczej dla siebie, niż dla osób czytających bloga, ponieważ nie zauważyłem jakiegoś specjalnego zainteresowania tym cyklem notek. Z drugiej jednak strony wiem, że istnieje kilka osób śledzących moje zmagania z Animorphs, co jest miłe bo pokazuje, że nie ja jeden darzę ciepłymi uczuciami tę serię.
Ale przejdźmy w końcu do samej treści. The Attack rozpoczyna się prezentacją zespołu stresu pourazowego, jaki przechodzi Jake. Jak być może pamiętacie, dawno temu (w szóstym tomie) chłopak przeżył tymczasowe zainfekowanie Yeerkiem i gdyby nie błyskawiczna reakcja Axa oraz ponadprzeciętna inteligencja pozostałych bohaterów, Animorphs byłby bardzo krótkim cyklem książkowym. W każdym razie Yeerk zdechł z głodu, uprzednio w przedśmiertnych majakach pokazując Jake’owi rozmaite wizje, głównie wspomnienia swojej dotychczasowej egzystencji. Jeden z tych obrazów przedstawiał wielkie, złowieszcze, na poły mechaniczne oko wpatrujące się w samego chłopaka. Oko, które prześladuje go teraz w koszmarach, niosąc mu wieść zawartą w jednym tylko słowie – „niedługo”. Potem następuje obligatoryjna introdukcja dla spóźnialskich, którzy zaczynają swoją przygodę z cyklem dopiero od tego tomu (co jest miłym posunięciem, choć dla etatowych fanów nieco męczącym) i w końcu przechodzimy do właściwej części książki.
A jest nim urządzone przez szkołę przedstawienie Króla Lwa. Jake cieszy się tą chwilą sielanki i spokoju w jego chaotycznym życiu przepełnionym przemocą, adrenalinowym hajem i ciągłą troską o życie własne oraz innych, gdy nagle wokół niego wszystko zamiera i jedynie Animorphy są w stanie się poruszać. Na miejscu pojawia się Tobias i pyta, czy „on” już tu jest. Chodzi mu rzecz jasna o Ellmista, wszechpotężną kosmiczną istotę, która w przeszłości kilkukrotnie interweniowała w sprawie Animorphów (na przykład pokazując im alternatywną rzeczywistość, w której Yeerkowie wygrali wojną albo przywracając Tobiasowi możliwość transformacji), bo nikt inny, z kim się do tej pory zetknęli nie posiadał tak potężnych umiejętności, jak manipulowanie czasem i przestrzenią. Zaraz po pojawieniu się Axa jedna z siedzących na unieruchomionych uczennic „ożywa”. Ją właśnie Ellimist wybrał sobie za przekaźnik swojej woli. Nie ciało, bynajmniej – bo prawdziwa dziewczyna nadal siedzi na trybunach, zamrożona jak pozostałe osoby – ale wyłącznie jej wizerunek.
To kolejna cegiełka do ogólnej tematycznej transgresywności Animorphs. W ogóle ta seria, choć nie posiada żadnych otwarcie nieheteronormatynych postaci, ma całkiem pokaźny fandom LGBT. Nic zresztą dziwnego, cały cykl aż kipi transgresjami osobowościowymi, odkrywaniem i reinterpretowaniem własnej tożsamości, zmaganiem się z odmiennością. Yeerkowie są istotami bezpłciowymi, dla których gender to czysto opcjonalne narzędzie przejmowane od ich nosicieli – nie dalej, jak kilka tomów temu Visser Trzy korzystał z morpha ludzkiej kobiety, choć do tej pory domyślnie kodowany był jako postać męska. Sami główni bohaterowie często transformują się w zwierzęta odmiennych płci, ludzka postać Axa jest niemal hermafrodytyczna, bo bazująca na wizerunku dwóch chłopców i dwóch dziewcząt. Płeć i gender w Animorphs to temat na oddzielną blognotkę (może kiedyś) i nie przypominam sobie żadnej innej powieści młodzieżowej, w której tego typu transgresje byłyby tak częste i tak widoczne. Oczywiście, nadal jest to mainstreamowa seria z lat dziewięćdziesiątych, więc nie mogło być niestety mowy o bardziej bezpośrednim ujęciu tematu, chociażby, transseksualności (a szkoda, bo uważam, że założenia serii byłyby genialnym punktem wyjścia do takich wątków), ale na bezrybiu jest to i tak całkiem rybopodobny rak. Ale koniec dygresji, wróćmy do tego, co też los zgotował naszym pupilom. Znając autorkę nie będzie to nic przyjemnego.
Zaczyna się jednak niewinnie – Ellimist opowiada Animorphom o swoim gatunku. Otóż jego pobratymcy byli jedną z pierwszych ras zamieszkujących Wszechświat i przez milenia wyewoluowali do postaci wszechpotężnych istot o właściwie boskich mocach. Jako tacy zaczęli odczuwać coś w rodzaju stagnacji i samotności, dlatego postanowili pomagać innym rasom w osiągnięciu podobnego poziomu rozwoju cywilizacyjnego, by posiadać jakichś w miarę równorzędnych partnerów, z którymi mogliby wchodzić w interakcje nieoparte na uległości, a obustronnej inspiracji. Po pewnym czasie jednak pojawiło się zagrożenie – obce indywiduum wygnane z własnej galaktyki przez moce potężniejsze, niż jest w stanie wyobrazić to sobie nawet Ellimist przybyło do naszego zakątka Wszechświata i rozpoczęło to, co zwykle rozpoczynają złe siły z głębin kosmosu (zapytajcie kapitana Sheparda albo Daniela Jacksona). Siła, o której mówi Ellimist dąży do całkowitej anihilacji życia, a chce do tego doprowadzić metodą napuszczania silniejszych ras na słabsze, aż w końcu wszyscy wybiją się nawzajem i pozostanie tylko jedna rasa zwycięzców czcząca tę przerażającą istotę, która doprowadziła do całkowitej eliminacji innego rozumnego życia. Cassie porównuje to do nazizmu, a Ellimist zgadza się, że to dostatecznie dobry myślowy ekwiwalent, dodaje jednak, że cele tego złowieszczego adwersarza są jeszcze bardziej przerażające – jego planem jest podporządkowanie sobie absolutnie wszystkiego, od życia w galaktyce, poprzez same prawa przyczynowości nią rządzące aż po wszystkie możliwe i niemożliwe do wyobrażenia aspekty Wszechwiata. Poznajemy też imię tej istoty – Crayak.
Ellimist tłumaczy Jake’owi, że w trakcie śmierci Yeerka, który przejął kontrolę nad chłopakiem, doszło do przekroczenia granicy egzystencji – że dogorywający kosmita na moment przeciągnął świadomość Jake’a na drugą stronę śmiertelności, gdzie przebywa Crayak. Jeden rzut oka pozwolił mu na przejrzenie chłopaka i dowiedzenie się o jego roli w szerszym kosmicznym planie, w który zamieszany był również i Ellimist. To wystarczyło, by zainteresował się Jake’em. W pewnym momencie Ellimist starł się z Crayakiem w walce, które zmiotła z powierzchni rzeczywistości niezliczoną ilość rozumnych cywilizacji oraz naruszyła same prawa rządzące wszechświatem, ale Crayak został powstrzymany, przynajmniej na jakiś czas. Walka rozgorzała na nowo i wkracza w kluczowy moment – Crayak chce zniszczyć rasę, która może zaważyć na wyniku tego konfliktu. Rasa ta nosi nazwę Iskoort i zagrożona jest ze strony Howlerów. O tych drugich już mieliśmy okazję usłyszeć. Pamiętacie Ereka Kinga, androida zbudowanego przez pokojową rasę Permalitów, którą zmiotła z powierzchni ich planety inwazja? To Howlerzy byli odpowiedzialni za ten ksenocyd. Ellimist nie chce działać bezpośrednio, z łatwych do zrozumienia przyczyn – kolejne bezpośrednie starcie sprawiłoby, że z Wszechświata nie byłoby już co zbierać. Od czasu poprzedniego razu żaden z antagonistów nie chce ryzykować powtórki – czym innym jest ostra gra, a czym innym rozwalenie całej planszy, a takie jest ryzyko kolejnej walki Ellimista z Caraykiem. Dlatego obaj zdecydowali rozwiązać ten konflikt poprzez swoich czempionów. Ellimist wybrał Animorphów – siedmioro na siedmioro, przeciwko grupie Howlerów. Siedmioro – bo oprócz Marco, Jake’a, Rachel, Cassie, Tobiasa i Axa po stronie Ellimista pojawi się jeszcze ktoś, ale póki co tożsamość tej postaci nie pozostaje ujawniona. Ellimist zostawia naszych bohaterów z tymi rewelacjami, by przemyśleli swoją decyzję – nie ma bowiem zamiaru zmuszać ich do tej walki.
Bohaterowie spotykają się tam, gdzie zwykle (na farmie w stodole u Cassie) i omawiają to, co zwykle (jak nie dać się zabić). Marco, przewidywalnie, nie ma zamiaru pakować się w tę sytuację i nadstawiać karku w imię niezrozumiałych dla siebie spraw. Tobias zauważa, że Ellimist pomagał im w przeszłości, więc odwdzięczenie mu się może wzmocnić ich sojusz. Nic dziwnego, że Emohawk odnosi się pozytywnie do Ellimista, był on w końcu odpowiedzialny za przywrócenie Tobiasowi mocy i dał szansę na powrót do normalnego życia (z której to szansy Tobias korzysta doraźnie, ale w każdej chwili może uczynić się człowiekiem permanentnie). Rachel z kolei ma skrajnie odmienną opinię – i, znów, nic w tym dziwnego, ponieważ jej bezpośrednie kontakty z Ellimistem do tej pory wyjątkowo źle wpływały na psychikę dziewczyny. Poza tym, dowiadujemy się, że – przynajmniej według Jake’a – Rachel ma do Tobiasa pretensje o to, że chłopak nie wybrał dobrowolnego zakleszczenia się w swojej ludzkiej formie. Wiecie dobrze, że shipuję tę dwójkę – bo generalnie ich relacja jest pełna niuansów i nieoczywistości, dzięki którym czyta się ją z tak olbrzymią przyjemnością – i wydaje mi się to bardzo logiczną konkluzją całej tej sytuacji.
Rachel odczuwa potrzebę bliskości – bliskości, której nie jest jej w stanie dać Tobias w ciele myszołowa. Tobias z kolei, jak już dowodziłem wielokrotnie przy wielu innych okazjach, nie chce być człowiekiem – człowieczeństwo było dla niego nierozerwalnie powiązane ze stanem ciągłego odrzucenia, rozczarowań i przemocy rówieśniczej. Dopiero po tym, gdy zastygł w morphie myszołowa, jego sytuacja zaczęła zmieniać się na lepsze – nagle jego życie zaczęło mieć sens i jasno określony cel (powstrzymanie inwazji), zyskał niewielkie, ale bardzo oddane grono przyjaciół, zaczął dowodzić swojej wartości i wierzyć, że w ogóle jakąś wartość ma. Jego transgresja miała wymiar wyzwalający. Nic dziwnego, że wcale nie spieszy mu się do powrotu do ludzkiej formy – z samych względów praktycznych byłoby to kłopotliwe. Rachel widzi to inaczej. Dla niej tego typu zachowanie może wydawać się – a tekst, nawet jeśli nie wspiera takiej interpretacji, to na pewno jej nie neguje – dowodem na własną niedoskonałość. Nie jesteś dla mnie dość dobra, bym się dla ciebie zmienił – myślę, że Rachel w taki sposób odczytuje tę sytuację. Trochę egoistycznie, prawda, ale osoby o niskim poczuciu własnej wartości mają tendencję do bardzo osobistego odbierania decyzji innych ludzi – a Rachel ma niewiele wiary w samą siebie, wbrew temu, co może sugerować jej przebojowa powierzchowność.
Jake przewiduje, kto będzie siódmym czempionem Ellimista – Erek King, android z oczywistych powodów mający silną motywację do walki z Howlerami. Ax zastanawia się czemu Ellimist wybrał na swoich gladiatorów szóstkę dzieciaków zamiast wyszkolonych, wytrenowanych dorosłych Andalitów. Cassie przywołuje argument z humanizmu – jeśli na szali waży się istnienie całej rasy rozumnej, to czy mogą odmówić próby ich ocalenia? Jake wyjawia pozostałym, że od dłuższego czasu ma niepokojące sny z Crayakiem w roli głównej i na tej podstawie podejrzewa, że w całej tej sprawie może kryć się znacznie więcej, niż im się wydaje. Wspólnie decydują, że zaryzykują i pomogą Ellimistowi, a ich zgodność wynika w dużej mierze z faktu, iż bezpieczeństwo Jake’a może być zagrożone. To jedna z tych rzeczy, które sprawiają, że – choć często mroczny i dołujący – cykl o Animorphach nie wpada w koleiny opowieści zbyt depresyjnej, by przestać dbać o to, co się stanie z głównymi bohaterami. Im naprawdę zależy na sobie nawzajem, nawet jeśli czasami nie jest to oczywiste na pierwszy rzut oka. Jake wymaga jednomyślności i to właśnie dostaje. Również od Ereka, który dość niespodziewanie pojawia się na farmie i potwierdza, że jemu też złożono wizytę.
Animorphy dość sceptycznie odnoszą się do udziału Ereka w całej tej eskapadzie. Nie z powodu jakichś uprzedzeń, bynajmniej – chodzi o czysty pragmatyzm. Widzicie, Erek jest androidem o potężnych możliwościach bojowych, jednak jego oprogramowanie przez bardzo długi czas uniemożliwiało mu wykorzystywanie jakichkolwiek form przemocy. W szóstym tomie cyklu z pomocą naszych bohaterów udało mu się na moment znieść te blokady… ale pierwszy dokonany przez niego akt przemocy niemal zrujnował go psychicznie i wątpliwe, by android był jeszcze kiedykolwiek w stanie dopuścić się czegoś podobnego. Erek tłumaczy naszym bohaterom, że – choć nie będzie z niego pożytku w walce – sama jego wiedza na temat Howlerów, ich taktyki oraz zwyczajów, może okazać się kluczowa dla zwycięstwa. Taka argumentacja trafia do przekonania Animorphów i decydują się wziąć udział w tych kosmicznych igrzyskach.
Ellimist przenosi ich na planetę Iskoortów, którzy okazują się rasą kulturowo opierającą się na handlu. Absolutnie wszystkim – od ubrań i jedzenia, aż po zbędne organy czy wspomnienia. Jeden z tubylców o imieniu Przewodnik oferuje Animorphom swoje usługi w zamian za kosmyk włosów Rachel. Iskoortowie są wyjątkowo irytującą, natarczywą, nieatrakcyjną fizycznie (wedle ziemskich standardów) rasą. O tym, jak trudno ich polubić, niech świadczy fakt, że nawet Cassie odnosi się do nich z rezerwą. Bohaterowie wypytują Przewodnika o Howlerów – wspólnymi siłami udaje im się wydobyć z niego informację o tym, że owszem, kilku z nich kupiło na targu parę rzeczy, płacąc swoimi wspomnieniami – wartościowymi, bo kolektywna świadomość Howlerów umożliwia im przechowywanie wspomnień dawno nieżyjących już przodków. Przewodnik prowadzi ich do odosobnionego miejsca i w ten sposób wciąga w pułapkę Howlerów.
A przynajmniej tak im się wydaje. Po krótkim starciu okazuje się, że doszło do kulturowego nieporozumienia – atakującymi byli Iskoortowie z Gildii Wojowników, dość ksenofobicznej frakcji. Na Howlera – prawdziwego – natykają się kilka poziomów dalej. Jake, nie bez pewnych oporów, decyduje się skorzystać z niespodziewanej okazji i zaatakować odosobnionego wroga. Okazuje się jednak, że nawet pojedynczy Howler jest groźnym przeciwnikiem, głównie z uwagi na dźwięki, jakie z siebie wydaje – działają one osłabiająco na Animorphy. Walka toczy się nienajkorzystniej dla naszych bohaterów – mimo przewagi liczebnej i elementu zaskoczenia Howler radzi sobie z nimi całkiem nieźle. Jake wskutek ran traci przytomność i przez moment ma wizję Crayaka. Gdy się budzi, pozostali mówią mu, że udało im się odpędzić zranionego wroga, ale zwycięstwem nie mogą tego nazwać. Przewodnik nadal im towarzyszy – cieszy się, że wspomnienie tego wydarzenia będzie bardzo wartościowe na rynku. Bohaterowie rozmawiają o tym, czy po tak miażdżącej przegranej (teoretycznie był to remis, ale skoro wspólnymi siłami nie udało im się uśmiercić jednego Howlera, to z siedmioma mają mniej więcej tyle szans, ile startrekowy Worf z… właściwie z kimkolwiek) ich misja ma w ogóle jakikolwiek sens. Cassie w nietypowo cyniczny dla siebie sposób zastanawia się, czy ich nieunikniona porażka nie jest w jakiś sposób po prostu kolejnym etapem szerszych planów Ellimista, traktującego ich jak szachowe pionki, które można poświęcić dla sprawy. Bohaterowie proszę Ereka o to, by opowiedział im wszystko, co wie o Howlerach. Można by pomyśleć, że zapytają o to jeszcze zanim zgodzą się na układ z Ellimistem, ale – lepiej późno, niż wcale.
Przewodnik proponuje, że sprzeda Animorphom wspomnienia Howlerów – w zamian za ich własne. Bohaterowie boją się utraty istotnych dla siebie informacji, ale kosmita uspokaja ich, że wspomnienia pozostaną w ich głowach – on po prostu stworzy ich kopie. Jake nadal ma wątpliwości – jeśli myśli dzieciaków trafią na wolny rynek, to istnieje niezerowe ryzyko, że trafią do Yeerków, a to ostatnie, czego chciałyby Animorphy. Ax uspokaja dzieciaków, że planeta leży zbyt daleko od Ziemi, by to miało jakieś znaczenie, bo zanim Yeerkowie do niej dotrą, wojna pewnie już dawno się skończy – w ten czy inny sposób. Dochodzi więc do transakcji i bohaterowie oglądają wspomnienia masakry na jakiejś pozaziemskiej cywilizacji. Erek ma wgrane do swojej pamięci wspominania z siedemnastu krwawych ksenocydów – a przypominam, że jest on androidem skonstruowanym przez rasę, która sama została eksterminowana przez Howlerów, możecie więc sobie wyobrazić, jak to wpłynęło na jego samopoczucie. Cassie jest wstrząśnięta faktem, że Howlerowie nie mają żadnej zrozumiałej motywacji do wybijania kolejnych ras rozumnych – żaden gatunek nie mógłby wyewoluować tak, jak zrobili to oni, obrawszy taką strategię przetrwania. Erek tłumaczy jej, że oni nie wyewoluowali – zostali zaprojektowani i stworzeni. Przez Crayaka.
W nocy Jake rozmawia z Cassie o tym, jak mają uporać się z tą sytuacją i o naturze zła. Jake uznaje, że wszyscy Howlerowie są desygnowani do bycia złymi i nie można z tym polemizować. Cassie nie zgadza się – jej idealizm zabrania jej myślenia, że samoświadome istoty można kategoryzować gatunkowo, bo to myślenie poganiaczy niewolników oraz nazistów. W tym samym momencie do ich kryjówki zaczynają dobijać się Howlerowie. Jake, wiedząc jak nikłe szanse mają w bezpośrednim starciu, nakazuje wszystkim morphować w muchy. Erek traci swój hologram masujący jego tożsamość i zostaje rozpoznany przez napastników. Android stara się kupić trochę czasu swoim ludzkich towarzyszom, ale w międzyczasie pojawił się kolejny problem – Axowi andalicka koncepcja honoru rzuciła się na mózg w najmniej odpowiednim momencie i uznał, że on drugi raz nie będzie uciekał przed tym samym wrogiem. Jake niechętnie zagrywa kartą „z księcia” i przekonuje E.T. do zaniechania samobójczych praktyk w stylu Leeroya Jenkinsa. Erek blokuje drogę Howlerom, ale jego oprogramowanie zabrania mu czynnego nawiązania walki. W końcu wrogowie dostają się do środka, gdzie zastają Przewodnika (który filuje na to wszystko, szczęśliwy że jego wspomnienia będą wartę masę pieniędzy) oraz Axa, który nie zdążył zmorphować się do rozmiaru muchy. Chcą go zabić, ale Marco zaczyna ich trollować za pomocą telepatii, co dezorientuje Howlerów i daje Andalicie czas na dokończenie morphowaia. Dzięki pomocy Ereka udaje im się wymknąć (zabierają ze sobą również Przewodnika). Jake cały czas zastanawia się, jak pokonać wroga, który jest w zasadzie nie do pokonania.
Tymczasem w pospiesznej rozmowie z Przewodnikiem na jaw wychodzi, że Iskoorci są istotami symbiotycznymi – podgatunkiem Yeerków, który uznał za zbyt kłopotliwe dominowanie nad innymi istotami, dlatego stworzył sobie coś w rodzaju stuprocentowo nieświadomych biologicznych skafandrów, z których korzysta zamiast nosicieli. By całkowicie wyzbyć się pasożytniczych konotacji, Iskoorci zmienili własną biologię tak, by ich ciała nie były w stanie zaakceptować żadnego innego nosiciela, niż wspomniany wyżej skafander. Teraz bohaterowie rozumieją, czemu ta rasa jest tak istotna dla potyczki Crayaka z Ellimistem – w przyszłości może być ona kluczem do zmiany Yeerków w istoty, które nie będą miały powodu do zniewalania innych gatunków. Jake uśmiecha się, w końcu bowiem zaczyna rozumieć rolę, jaką on oraz pozostali mają odegrać w nadchodzących wydarzeniach. Howlerowie ponownie odnajdują Animorphów. Trochę kreatywności i bohaterom ponownie udaje się uciec, ale Cassie zostaje ranna. Sytuacja wygląda coraz groźniej i dziewczyna musi wrócić do ludzkiej postaci. Jake zmienia się w sokoła i próbuje odciągnąć Howlerów. Chłopak jest załamany, bo wedle jego wiedzy Cassie (a najprawdopodobniej również i Rachel oraz Marco) zginęła. Korzystając z unikalnej okazji – w trakcie spadania wysokiego budynku! – Jake pobiera morpha Howlera, zmienia się w sokoła i wraca do akcji. Po drodze napotyka Tobiasa, który informuje go, że o ile wszyscy jeszcze żyją, o tyle ta sytuacja nie potrwa za długo, jeśli nie wymyślą jakiegoś planu.
Tobias zabiera Jake’a do nowej kryjówki Animorphów. Cassie całuje Jake’a – pierwszy raz w trakcie trwania serii. Prawdopodobnie otworzyłbym szampana, gdyby nie fakt, że relacja Jake i Cassie jest… nudna. No dobrze, może nie jest jakoś wybitnie słabo poprowadzona, bo wszystko odbywa się w wiarygodny sposób i naturalnie dążyło do ich związku, ale problem tkwi w tym, że potoczyło się to najbardziej przewidywalnym torem, jaki można sobie wyobrazić. O relacji Emohawka i Rachel mógłbym pisać godzinami, rozwodząc się nad kolejnymi poziomami ich bliskości i oddalenia – i dramatów, jakie to wytwarza. W przypadku Cassie i Jake’a oni po prostu… no cóż, są razem, bo mają stosunkowo kompatybilne charaktery i tylko tyle mogę o tym powiedzieć. Ale, wróćmy do fabuły. Jake informuje towarzyszy broni o tym, że zdobył morpha Howlera. Co więcej – ma plan, w jaki sposób go wykorzystać. Bohaterowie zastawiają na swoich wrogów pułapkę.
Jake morphuje Howlera i w końcu zaczyna w pełni rozumieć tę rasę. Howlerowie są jak dzieci – podążają za własnym poczuciem przyjemności, a przemoc jest czymś, co to poczucie zaspokaja. Dysponują również kolektywną pamięcią, co zaburza ich poczucie indywidualnej tożsamości. Ich okres życia wynosi zaledwie trzy lata – nie mają czasu, by wejść w fazę dorosłości. Nie rozmnażają się, tylko są tworzone w fabrykach. Jake pyta Ereka, czy wiedział o tym wszystkim – android ujawnia mu, że dowiedział się w chwili, gdy Przewodnik wgrał mu zakupione wspomnienia Howlerów. Nie poinformował o tym fakcie Animorphów, ponieważ nadal odczuwa do Howlerów silną nienawiść – dzieci czy nie, wymordowali rasę jego stwórców. Animorphy po dowiedzeniu się, z kim mają do czynienia, mogliby mieć opory przed zabiciem wroga, a Erek chce swojej zemsty, możliwie najbardziej krwawej. Sam nie może jej dokonać z uwagi na swoje oprogramowanie, więc planuje zrobić to rękoma swoich ludzkich sojuszników.
I mu się to udaje – jest już bowiem za późno na zmianę planów. Pułapka została zastawiona. Howlerowie padają w nią, dzięki czemu Jake może zaimplementować obce wspomnienia (zgrane uprzednio przez Przewodnika) do głowy jednego z kosmitów. Był to koktajl wspomnień wszystkich Animorphów, samego Przewodnika… oraz Ereka. Wstrzelony prosto w kolektywną gromadę myśli całej rasy Howlerów. W tym samym momencie wszyscy wrogowie znikają i na arenę wydarzeń wkracza Crayak, we własnej osobie. Pojawia się również Ellimist, który informuje zgromadzonych, że Animorphy wygrały – Iskoorci zostaną oszczędzeni. Jake raz jeszcze zmienia się w Howlera, by podejrzeć, w jaki sposób zmieniła się kolektywna pamięć tej rasy. Nic się nie zmieniło – Crayak anihilował Howlerów, którzy weszli w interakcje z nowymi wspomnieniami, zanim zostały one rozpowszechnione na całą rasę. Nie przedostało się nic… z wyjątkiem drobnego echa wspomnienia pocałunku Jake’a i Cassie. Drobny powiew nowego uczucia – miłości – pojawił się w tym potężnym myślowym kotle wypełnionym do tej pory wyłącznie żądzą mordu. Może na dłuższą metę nie będzie to miało żadnego znaczenia. A może będzie. Crayak odchodzi, a Ellimist przenosi naszych bohaterów z powrotem na Ziemię. Informuje ich, że za trzysta lat Yeerkowie dotrą do świata Iskoortów i przekonają się, że istnieje dla nich alternatywa poza pasożytowaniem na innych rasach. A Howlerowie? Niedługo napadną na kolejny świat… ale kto wie, w jaki sposób zachowają się, mając w głowie zalążek miłości? Książka kończy się sceną, w której Jake’a dręczą sny – ale nie o Crayaku, już nie. Teraz śni mu się Cassie. Oraz spadający Howler, od którego pobrał morpha.
Powiem tak – to był dobry tom, choć odnoszę wrażenie, że obiecywał znacznie więcej niż dostarczył. Historia w końcu została przeniesiona na wyższy, „kosmiczny” poziom. Bohaterowie okazują się nie tylko żołnierzami na wojnie, ale również czempionami nadprzyrodzonej siły pozytywnej w starciu z potężnym adwersarzem. Temat przewodni The Attack – złożoność zbiorowości ludzkich i nieludzkich – został potraktowany w naprawdę odpowiedzialny sposób. Szczególnie podobała mi się kwestia Cassie o tym, że rażące uogólnienia gatunków, ras czy grup są krzywdzące. Że zło, skądkolwiek by się nie brało, nie jest uniwersalne, a moralna ambiwalencja stanowi samo sedno świadomości. Mamy tu wiele przykładów – odpychający fizycznie i kulturowo Iskoorci okazują się istotami, których moralność doprowadziła do zmiany własnej natury na mniej inwazyjną dla pozostałych ras. Howlerowie są źli nie z powodu własnych wyborów i refleksji, tylko dlatego, że ich kolektywna pamięć jest pod nieustannym nadzorem Crayaka cenzurującego z niej wszystko, co może doprowadzić do rozwinięcia się poczucia moralności. Nawet Erek – stworzony przez pacyfistyczną rasę, z humanizmem wgranym w sam rdzeń jego oprogramowania – odczuwa żądzę zemsty, udowadniając, że niewinność (tak samo jak zło dla Howlerów) nie jest czymś domyślnym dla jego gatunku. Z drugiej strony powieść momentami przynudza – rozdmuchiwanie scen walk czy opisów transformacji bohaterów w zwierzęta to dość powszechna praktyka w arsenale Applegate, ale tutaj odnoszę wrażenie, że autorka poszła z tym odrobinę za daleko. Poza tym, poza narratorem, Cassie i Erekiem pozostali bohaterowie robili za tło i nie odgrywali żadnej znaczącej roli w wydarzeniach. Nie, żeby mi to było jakoś specjalnie do szczęścia potrzebne, ale plączący się gdzieś po drugim planie Marco i Rachel w tym przypadku rozpraszali, szczególnie że oboje zachowywali się odrobinę jak swoje własne karykatury. Był to jednak – mimo wszystko – bardzo mocny tom i w trakcie jego lektury bawiłem się po prostu znakomicie.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz