czwartek, 24 października 2013

Animorphs. 06 - The Capture

fragment okładki, całość tutaj.

The Capture, szósty tom cyklu Animorphs autorstwa K.A. Applegate nie przynosi żadnego przełomu, nie wprowadza nowych postaci, ani nie wyjawia szokujących informacji. Jest natomiast bardzo przyjemnym, dobrze napisanym i stosunkowo mrocznym tomem, który zapada w pamięć i plasuje się dosyć wysoko w moim osobistym rankingu. I choć większość postaci robi tu za tło, to rozwój narratora w dużej mierze nam to wynagradza.

Jake w dużej mierze cierpi na przypadłość, jaka dotknęła Cassie – jest postacią, na której autorka nie skupiała się tak mocno, jak na pozostałych, więc przez długi czas wygląda na niedopracowaną. Fakt, iż chłopak jest nieformalnym przywódcą Animorphów powinien z punktu dawać mu więcej miejsca na kartkach kolejnych części, tymczasem Applegate zdaje się poświęcać mu mało czasu i skupia się bardziej na swoich ulubieńcach – Marcu, Tobiasie i Rachel. To wrażenie chodziło za mną bardzo długo, ponieważ Jake’a w dotychczasowych tomach cyklu było po prostu mało. Za mało. W dodatku to jego przywództwo nad drużyną jest niespecjalnie akcentowane i właściwie nie widać, by ten bohater miał jakiś relatywny wpływ na poczynania grupy. Większość planów Animorphy układają kolektywnie, podobnie rzecz ma się z podejmowaniem decyzji. Jake niby coś tam zarządza i ustala, zaś pozostali niby się podporządkowują, ale jak przychodzi co do czego, to i tak każdy robi to, co uważa za stosowne. I – od razu podkreślam – mnie to w zupełnie nie przeszkadza, bo generalnie w taki sposób zachowują się nastolatki, ale przez taką, a nie inną konstrukcję to ciągłe podkreślanie przez wszystkich członków ekipy, jakim to Jake jest świetnym przywódcą i koordynatorem wypada sztucznie.

W tym tomie Jake w końcu dostaje naprawdę fajny, głębiej zarysowany wątek. Brat chłopca jest nosicielem jednego z Yeerków. Autorka świetnie nakreśliła sytuację, w której bohater mieszka pod jednym dachem ze śmiertelnym wrogiem i jakikolwiek błąd może oznaczą natychmiastową dekonspirację. Co istotne, Yeerk w głowie Toma najwyraźniej zawiaduje akcją zdobywania kolejnych nosicieli dla kosmitów. Odbywa się to w pobliskim szpitalu. Przyznam, że to dosyć cwane ze strony najeźdźców – przejmując kontrolę nad częścią personelu, uzyskują dostęp do danych medycznych pacjentów, co pomaga im wyselekcjonować najsilniejszych fizycznie i/albo (w zależności od potrzeb) najwyżej postawionych nosicieli, w dodatku wprowadzenie pasożyta jest ułatwione, ponieważ relatywnie łatwo jest to zrobić pod pretekstem badania lub zabiegu lekarskiego. Ale nie to jest w tym wątku najciekawsze. Otóż Jake ma uzasadnione obawy, że jeśli atak na szpitalny projekt Yeerków zakończy się powodzeniem, to Visser Trzy może zabić Toma wraz z siedzącym mu w głowie kosmitą. Super sprawa z takim konfliktem interesów. A stawka jest bardzo wysoka, ponieważ niedługo szpital ma wizytować gubernator, który ma spore szanse na prezydencki fotel – ktoś taki byłby łakomym kąskiem dla Yeerków. Bohaterowie decydują się jednak na tę misję, która kończy się częściowym sukcesem. Ale tylko częściowym, ponieważ w czasie ataku dochodzi do pewnego incydentu. Widzicie, Jake został Kontrolerem. I od tego momentu zaczyna się robić naprawdę ciekawie.

Strasznie nie lubię tego motywu w popkulturze, gdy jakaś postać zostaje zastąpiona klonem, wzięta w mentalną niewolę, doświadczyła wymiany świadomości z kimś innym albo prania mózgu, przez co do drużyny dostaje się kret. Najczęściej postaci zachowują się wtedy jak kompletni idioci, nie dostrzegając zmian w zachowaniu przejętego współtowarzysza, który w najlepsze mąci i przeprowadza mniej lub bardziej subtelne dywersje. Do tego takie wątki niemal zawsze są bardzo, ale to bardzo schematyczne i zwyczajnie nudne. Dlatego bardzo się ucieszyłem, gdy bohaterowie właściwie od razu orientują się, że w głowie Jake’a siedzi porywacz ciał. Dzieciaki postanawiają zastosować wobec niego areszt prewencyjny, dopóki pasożyt nie zdechnie z braku odżywczych promieni, jakimi każdy Yeerk musi się co kilka dni podładować, by nie zabiła go ziemska atmosfera. Co więcej – nie dość, że Animorphy okazują się bystrzejsi od większości popkulturowych postaci postawionych w analogicznej sytuacji, to jeszcze organizują mądry i przemyślany plan odizolowania Jake’a do czasu, aż Yeerk w jego głowie nie zdechnie. Wynajdują odpowiednie ku miejsce, wykorzystują Axa, by przez ten czas udawał Jake’a w jego morphie i trafnie przewidują, że pasożyt będzie próbował użyć morhpowania, celem wydostania się z więzienia. To są naprawdę myślące, bystre dzieciaki, z których mogłaby brać przykład większość bohaterów współczesnych seriali sensacyjnych (którzy w podobnych sytuacjach nagle dostają małpiego rozumu i popełniają szkolne błędy, co skutkuje ucieczką więźnia). Za każdym razem, kiedy Yeerk pasożytujący na Jake’u stara się uciec, dzieciaki są dwa kroki przed nim. I nie dlatego, że stosują jakieś wydumane, ekwilibrystyczne tricki czy plany. Po prostu myślą. Nie pamiętam, kiedy ostatnio zetknąłem się z myślącym bohaterem kultury masowej. Przeciwnie – ogłupianie postaci, by doprowadzić do określonych, zaplanowanych przez twórcę sytuacji, jest dziś standardem. to naprawdę odświeżające, przeczytać w końcu coś nieobrażającego inteligencji czytelnika. I to w nieroszczącej sobie żadnych ambicji literaturze młodzieżowej. Niebywałe.

Umierający, coraz bardziej zdesperowany Yeerk zaczyna kłócić się z Jake’em i wychodzi na jaw, że jest to dokładnie ten sam pasożyt, który dotychczas dominował nad Tomem. Dochodzi więc do mentalnej sprzeczki. Pod koniec, gdy Yeerk jest już na granicy wyczerpania, zaczyna wyświetlać nosicielowi skrawki swoich wspomnień, co rzuca nowe światło na drugą stronę barykady i zasiewa ziarno wątpliwości co do natury Yeerków i ich potęgi. Te motywy będą jeszcze rozwijane w kolejnych tomach. Podobnie jak ostatnia, złowieszcza scena tajemniczego kosmity, który zdaje się wpatrywać bezpośrednio w Jake’a. Dodając do tego prześladujący chłopca sen, który jest podświadomemu wyrazem jego niechęci wobec walki z najeźdźcą, w której może ucierpieć jego własny brat… To jest to naprawdę niezły psychologicznie tom. Po jego przeczytaniu Jake może nie stał się moją ulubioną postacią – ale przynajmniej nie jest już tak słabo zarysowany i schematyczny jak Cassie, która wciąż pozostaje piętą achillesową tego cyklu. Tak jakby na każdego bohatera cyklu autorka miała jakiś pomysł i konsekwentnie go rozwijała, zaś przypadek Cassie jakby ją rozbrajał i odbierał pomysły. Szkoda, bo da się z tą bohaterką zrobić coś ciekawego i ciągle liczę, że Applegate w końcu się to uda.

Powiem tak – bardzo dobry, choć bynajmniej nie wybitny tom cyklu. Czytało się bardzo przyjemnie, jednym tchem. Autorka w końcu łamie schemat fabularny, w którym pod koniec tomu następuje starcie z Visserem Trzy i robi coś ciekawego. Druga połowa The Capture jest interesującym przedstawieniem tego, jak się czuje Kontroler mający w sobie Yeerka, jak wola nosiciela jest brutalnie tłamszona. Walka Animorphów staje się więc jeszcze mniej abstrakcyjna, bowiem jedno z dzieciaków doświadcza na własnej skórze tego, co ofiary inwazji. Z innych rzeczy – powoli zaczyna mnie męczyć to robacze porno, jakie w ostatnim czasie funduje mi autorka. Właściwie cała pierwsza połowa tomu The Capture to transformacje w różne paskudztwa, takie jak karaluchy i muchy. W dodatku tom wcześniej mieliśmy strasznie makabryczne mrówki. I homary. Nie zapominajmy o homarach. Które może nie są robakami, ale w praktyce niewiele to pomaga. Ja doskonale rozumiem, że małe stworzenia nadają się do infiltracji, ale powoli zaczyna zdejmować mnie obrzydzenie. Podsumowując, nie jest to może tak świetna część cyklu, jak poprzedni tom, ale i tak nieco powyżej solidnej średniej.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...