fragment okładki, całość tutaj. |
The Capture, szósty
tom cyklu Animorphs autorstwa K.A.
Applegate nie przynosi żadnego przełomu, nie wprowadza nowych postaci, ani nie
wyjawia szokujących informacji. Jest natomiast bardzo przyjemnym, dobrze
napisanym i stosunkowo mrocznym tomem, który zapada w pamięć i plasuje się dosyć wysoko w moim osobistym rankingu. I choć większość
postaci robi tu za tło, to rozwój narratora w dużej mierze nam to wynagradza.
Jake w dużej
mierze cierpi na przypadłość, jaka dotknęła Cassie – jest postacią, na której autorka nie skupiała się tak
mocno, jak na pozostałych, więc przez długi czas wygląda na niedopracowaną.
Fakt, iż chłopak jest nieformalnym przywódcą Animorphów powinien z punktu dawać
mu więcej miejsca na kartkach kolejnych części, tymczasem Applegate zdaje się
poświęcać mu mało czasu i skupia się bardziej na swoich ulubieńcach – Marcu, Tobiasie i Rachel. To
wrażenie chodziło za mną bardzo długo, ponieważ Jake’a w dotychczasowych tomach
cyklu było po prostu mało. Za mało. W dodatku to jego przywództwo nad drużyną
jest niespecjalnie akcentowane i właściwie nie widać, by ten bohater miał jakiś
relatywny wpływ na poczynania grupy. Większość planów Animorphy układają
kolektywnie, podobnie rzecz ma się z podejmowaniem decyzji. Jake niby coś tam
zarządza i ustala, zaś pozostali niby się podporządkowują, ale jak przychodzi
co do czego, to i tak każdy robi to, co uważa za stosowne. I – od razu
podkreślam – mnie to w zupełnie nie przeszkadza, bo generalnie w taki sposób
zachowują się nastolatki, ale przez taką, a nie inną konstrukcję to ciągłe
podkreślanie przez wszystkich członków ekipy, jakim to Jake jest świetnym
przywódcą i koordynatorem wypada sztucznie.
W tym tomie Jake w końcu dostaje naprawdę fajny, głębiej
zarysowany wątek. Brat chłopca jest nosicielem jednego z Yeerków. Autorka
świetnie nakreśliła sytuację, w której bohater mieszka pod jednym dachem ze
śmiertelnym wrogiem i jakikolwiek błąd może oznaczą natychmiastową
dekonspirację. Co istotne, Yeerk w głowie Toma najwyraźniej zawiaduje
akcją zdobywania kolejnych nosicieli dla kosmitów. Odbywa się to w pobliskim
szpitalu. Przyznam, że to dosyć cwane ze strony najeźdźców – przejmując
kontrolę nad częścią personelu, uzyskują dostęp do danych medycznych pacjentów,
co pomaga im wyselekcjonować najsilniejszych fizycznie i/albo (w zależności od
potrzeb) najwyżej postawionych nosicieli, w dodatku wprowadzenie pasożyta jest
ułatwione, ponieważ relatywnie łatwo jest to zrobić pod pretekstem badania lub
zabiegu lekarskiego. Ale nie to jest w tym wątku najciekawsze. Otóż Jake ma
uzasadnione obawy, że jeśli atak na szpitalny projekt Yeerków zakończy się
powodzeniem, to Visser Trzy może zabić Toma wraz z siedzącym mu w głowie
kosmitą. Super sprawa z takim konfliktem interesów. A stawka jest bardzo
wysoka, ponieważ niedługo szpital ma wizytować gubernator, który ma spore
szanse na prezydencki fotel – ktoś taki byłby łakomym kąskiem dla Yeerków.
Bohaterowie decydują się jednak na tę misję, która kończy się częściowym
sukcesem. Ale tylko częściowym, ponieważ w czasie ataku dochodzi do pewnego
incydentu. Widzicie, Jake został Kontrolerem. I od tego momentu zaczyna się
robić naprawdę ciekawie.
Strasznie nie lubię tego motywu w popkulturze, gdy jakaś
postać zostaje zastąpiona klonem, wzięta w mentalną niewolę, doświadczyła
wymiany świadomości z kimś innym albo prania mózgu, przez co do drużyny dostaje się
kret. Najczęściej postaci zachowują się wtedy jak kompletni idioci, nie
dostrzegając zmian w zachowaniu przejętego współtowarzysza, który w najlepsze
mąci i przeprowadza mniej lub bardziej subtelne dywersje. Do tego takie wątki
niemal zawsze są bardzo, ale to bardzo schematyczne i zwyczajnie nudne. Dlatego
bardzo się ucieszyłem, gdy bohaterowie właściwie od razu orientują się, że w
głowie Jake’a siedzi porywacz ciał. Dzieciaki postanawiają zastosować wobec niego areszt
prewencyjny, dopóki pasożyt nie zdechnie z braku odżywczych promieni, jakimi
każdy Yeerk musi się co kilka dni podładować, by nie zabiła go ziemska
atmosfera. Co więcej – nie dość, że Animorphy okazują się bystrzejsi od
większości popkulturowych postaci postawionych w analogicznej sytuacji, to
jeszcze organizują mądry i przemyślany plan odizolowania Jake’a do czasu, aż
Yeerk w jego głowie nie zdechnie. Wynajdują odpowiednie ku miejsce, wykorzystują
Axa, by przez ten czas udawał Jake’a
w jego morphie i trafnie przewidują, że pasożyt będzie próbował użyć
morhpowania, celem wydostania się z więzienia. To są naprawdę myślące, bystre
dzieciaki, z których mogłaby brać przykład większość bohaterów współczesnych seriali sensacyjnych
(którzy w podobnych sytuacjach nagle dostają małpiego rozumu i popełniają
szkolne błędy, co skutkuje ucieczką więźnia). Za każdym razem, kiedy Yeerk
pasożytujący na Jake’u stara się uciec, dzieciaki są dwa kroki przed nim. I nie
dlatego, że stosują jakieś wydumane, ekwilibrystyczne tricki czy plany. Po
prostu myślą. Nie pamiętam, kiedy ostatnio zetknąłem się z myślącym bohaterem
kultury masowej. Przeciwnie – ogłupianie postaci, by doprowadzić do
określonych, zaplanowanych przez twórcę sytuacji, jest dziś standardem. to
naprawdę odświeżające, przeczytać w końcu coś nieobrażającego inteligencji
czytelnika. I to w nieroszczącej sobie żadnych ambicji literaturze młodzieżowej. Niebywałe.
Umierający, coraz bardziej zdesperowany Yeerk zaczyna kłócić
się z Jake’em i wychodzi na jaw, że jest to dokładnie ten sam pasożyt, który dotychczas
dominował nad Tomem. Dochodzi więc do mentalnej sprzeczki. Pod koniec, gdy
Yeerk jest już na granicy wyczerpania, zaczyna wyświetlać nosicielowi skrawki
swoich wspomnień, co rzuca nowe światło na drugą stronę barykady i zasiewa
ziarno wątpliwości co do natury Yeerków i ich potęgi. Te motywy będą jeszcze
rozwijane w kolejnych tomach. Podobnie jak ostatnia, złowieszcza scena
tajemniczego kosmity, który zdaje się wpatrywać bezpośrednio w Jake’a. Dodając
do tego prześladujący chłopca sen, który jest podświadomemu wyrazem jego
niechęci wobec walki z najeźdźcą, w której może ucierpieć jego własny brat… To
jest to naprawdę niezły psychologicznie tom. Po jego przeczytaniu Jake może nie
stał się moją ulubioną postacią – ale przynajmniej nie jest już tak słabo zarysowany
i schematyczny jak Cassie, która wciąż pozostaje piętą achillesową tego cyklu.
Tak jakby na każdego bohatera cyklu autorka miała jakiś pomysł i konsekwentnie
go rozwijała, zaś przypadek Cassie jakby ją rozbrajał i odbierał pomysły.
Szkoda, bo da się z tą bohaterką zrobić coś ciekawego i ciągle liczę, że
Applegate w końcu się to uda.
Powiem tak – bardzo dobry, choć bynajmniej nie wybitny tom
cyklu. Czytało się bardzo przyjemnie, jednym tchem. Autorka w końcu łamie
schemat fabularny, w którym pod koniec tomu następuje starcie z Visserem Trzy i
robi coś ciekawego. Druga połowa The
Capture jest interesującym przedstawieniem tego, jak się czuje Kontroler
mający w sobie Yeerka, jak wola nosiciela jest brutalnie tłamszona. Walka Animorphów staje się więc jeszcze mniej abstrakcyjna, bowiem jedno z dzieciaków doświadcza na własnej skórze tego, co ofiary inwazji. Z innych
rzeczy – powoli zaczyna mnie męczyć to robacze porno, jakie w ostatnim czasie
funduje mi autorka. Właściwie cała pierwsza połowa tomu The Capture to transformacje w różne paskudztwa, takie jak
karaluchy i muchy. W
dodatku tom wcześniej mieliśmy strasznie makabryczne mrówki. I homary. Nie
zapominajmy o homarach. Które może nie są robakami, ale w praktyce niewiele to
pomaga. Ja doskonale rozumiem, że małe stworzenia nadają się do infiltracji, ale
powoli zaczyna zdejmować mnie obrzydzenie. Podsumowując, nie jest to może tak
świetna część cyklu, jak poprzedni tom, ale i tak nieco powyżej solidnej średniej.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz