fragment okładki mojej debiutanckiej powieści, całość tutaj. |
Siedem lat – i to w erze już po masowym wymieraniu blogów – to szmat czasu. Mistycyzm Popkulturowy początkowo miał być ambitnym projektem eksplorującym różne, nieoczywiste strony kultury popularnej oraz sposobu, w jaki interferuje ona z ludzkimi potrzebami na gruncie religijnym. Z upływem lat założenia i priorytety powoli się zmieniały, przekształcały i reformowały. Obecnie to po prostu blog o popkulturze, ani jakoś specjalnie odkrywczy, ani jakoś specjalnie popularny, ale – wydaje mi się – posiadający jakiś indywidualny rys, dzięki któremu osoby tu zaglądające często wracają po więcej.
Przede wszystkim w tym roku zmieniła się moja percepcja w kwestii samego pisania o kulturze popularnej. Zacząłem dość mocno odcinać się od środowisk piszących o zjawiskach popkulturowych tak, jakby byli doradcami konsumenckimi prowadzącymi możliwie obiektywne przewidywania, co spodoba się większości odbiorców i na tej podstawie wystawiającymi ocenę i rekomendację (albo jej brak). W żadnym razie nie twierdzę, że ten rodzaj publicystyki jest błędny, niepotrzebny czy mniej „właściwy” (tak jakby istniał jakikolwiek właściwy czy niewłaściwy sposób pisania o kulturze), po prostu – to zdecydowanie nie jest droga, którą ja, jako bloger, chciałbym dłużej podążać. Ludzie będą oglądali filmy „obiektywnie” słabe, czytali „obiektywnie” grafomańskie książki i słuchali „obiektywnie” złej muzyki niezależnie od tego, co powiedzą czy napiszą krytycy – czy czołowi, czy, tym bardziej, niszowi. Warto jest zatem – i w tym kierunku chciałbym ciągnąć uprawianą przez siebie publicystykę – co takiego jest w tych dziełach, że tak dobrze rezonują z odbiorcą. Brać na warsztat popularne rzeczy i sprawdzać, w jaki sposób rezonują z zeitgeist współczesności, szukać wzorców w głównym nurcie kultury popularnej, rozbierać ikoniczne dzieła kultury popularnej w sposób, który wychodzi poza analizę, na ile dobrze służą one jako uprzyjemniacze czasu. Zostałem również w ostatnich czasach dużym fanem dzikich, przekornych, może nawet nieco prowokacyjnych interpretacji tekstów popkultury – takich, o których ludzie zwykle piszą, że to „nadinterpretacja”, a które narzucaniem nieintuicyjnej optyki sprawiają, że nagle patrzymy na coś z innej strony, niż mieliśmy to do tej pory okazję zrobić.
Różnica między tymi filozofiami publicystyki polega na tym, że ta pierwsza jest na ogół czysto użytkowa – słyszę o jakimś nowym filmie, więc szukam o nim recenzji lub notek blogowych, które w telegraficznym skrócie przybliżą mi założenia dzieła (Broń Cthulhu nie spoilerując! Spoiler to grzech!), ocenią jego bazowe aspekty i wydadzą werdykt. Jak już pisałem – nie jest to ani niewłaściwy, ani niepotrzebny sposób pisania o tekstach kultury popularnej. Problem polega na tym, że jest wyjątkowo zamknięty. Pełni określoną funkcję – rekomendacja lub nie danego dzieła – najczęściej posługując się dość sztywnymi kryteriami, by w ten sposób być użyteczny dla możliwie najszerszego grona osób. Po jej spełnieniu staje się właściwie bezużyteczny – intelektualny odpowiednik chusteczki do nosa, którą po użyciu wyrzuca się do kosza na śmieci i już więcej się o niej nie myśli. Najczęściej nie ma sensu go nawet komentować, bo po co?
Nie wydaje mi się, by dla mnie był to odpowiedni sposób pisania o popkulturze – chyba, że w przypadku wyjątkowo nieznanych, egzotycznych dzieł, o których w innym przypadku nie usłyszałby nikt poza nielicznym gronem zapaleńców, a które jest na tyle wartościowe, że zasługuje na większą uwagę. Problemem są chyba moje priorytety – wartościowe jest dzieło, o którym można podyskutować. Notka o tym, że Captain America: Civil War to dobry film, bo ma dobre efekty specjalne, kompetentne aktorstwo i dynamiczną fabułę jest końcem dyskusji. Notka o tym, że Captain America: Civil War pokazuje nieodpowiedzialność polityczną twórców filmu i prezentuje egoizm jako coś pozytywnego jest początkiem – dyskusji albo flejma (jeśli dyskutancie nie zapanują nad sobą samo oraz nie zrobi tego moderator), ale często jednak polem do konfrontacji poglądów, stymulacją intelektualnego wysiłku, formułowaniem argumentów i kontrargumentów, konkretyzacją własnych przemyśleń i opinii. To drugie interesuje mnie daleko bardziej, niż to pierwsze.
Był to dla mnie również rok, w którym – po naprawdę długim czasie, w którym tekst ugrzązł w trybach wydawniczych – udało mi się w końcu opublikować moją debiutancką powieść. To doświadczenie zostawiło mnie w stanie emocjonalnego wycieńczenia, ale i satysfakcji. Oceny Zimy są mniej więcej takie, jakie przewidywałem – znacznie wyższe, niż obawiałem się, że będą, trochę niższe niż skrycie miałem na to nadzieję. Wszystko wskazuje na to, że nie jestem grafomanem i startuję z pewnej pozycji czytelności formy i treści. To płaszczyzna, na której mam zamiar się rozwijać – uważnie wczytuję się we wszelkie recenzje i słowa krytyki, zapisuję te, które powtarzają się najczęściej i wciągam na listę do dopracowania w moich kolejnych tekstach. Na dzień dzisiejszy mam już gotową (przedredakcyjnie) moją drugą powieść, w której pozwalam sobie na znacznie odważniejsze fabularnie i koncepcyjnie zagrania (osoby rozczarowane brakiem genderów w Zimie będą trochę mniej rozczarowane). Kończę również pracę nad trzecią powieścią, która będzie czymś mocno odmiennym od tego, co pisałem do tej pory (osoby rozczarowane brakiem genderów w Zimie będą bardzo ucieszone). Od czasu ukończenia Zimy minęło kilka długich lat i przez ten czas dość intensywnie pracowałem nad swoim stylem pisarskim. Rezultaty tych prac będziecie mieli okazję zobaczyć już niedługo, bo w lutym – w Nowej Fantastyce ukaże się wtedy moje opowiadanie, którego bohaterkami będą krasnoludzkie kobiety.
A blog? Był, jest i będzie. Po takim szmacie czasu nie wyobrażam sobie, co musiałoby się stać, żebym porzucił blogowanie. Dlatego te osoby, które znajdują przyjemność w regularnym zaglądaniu na Mistycyzm Popkulturowy nie muszą się martwić, póki co nigdzie się nie wybieram. Pozwolę sobie skorzystać z okazji i zareklamować swój profil na Patronite – jeśli chcecie uczynić moje blogowanie nieco łatwiejszym i uznajecie, że możecie sobie finansowo pozwolić na taką fanaberię zachęcam do rozważenia subskrypcji. W przyszłym roku czeka nas, między innymi, notka o Harry Potter i Przeklęte Dziecko, która – miejmy nadzieję – nie będzie aż tak przesadnie rozdmuchana jak poprzednie odsłony moich analiz kolejnych tomów Harry’ego Pottera. Zapraszam również na fanpage Mistycyzm Popkulturowy, na który trafia wiele interesujących linków, a osoby czytające i komentujące niejednokrotnie prowadzą niesamowicie inspirujące dyskusje.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz