niedziela, 8 listopada 2015

Kosmiczny Sajgon

fragment grafiki autorstwa Madeline Conn, całość tutaj.

Los nie był zbyt łaskawy dla Battlestar Galactica: Blood & Chrome. Początkowo planowano stworzyć coś radykalnie odmiennego, niż quasi-realistyczne mistyczno-obyczajowe Battlestar Galactica czy wysmakowana koncepcyjnie cyberpunkowa Caprica - o ile oba te seriale były naprawdę znakomitymi, ambitnymi przedsięwzięciami telewizyjnymi, o tyle ich złożona struktura i spektrum poruszanych tematów sprawiały, że bariera wejścia dla przeciętnego widza była stosunkowo wysoka. Jasne, w przypadku Caprica doszły jeszcze dziwne harce, jakie stacja SyFy wyczyniała z tą produkcją w swojej ramówce, ale i tak trudno było polecić którykolwiek z tych seriali komuś, kto szuka przede wszystkim fajnej, prostej, nienapiętej rozrywki. Dlatego postanowiono wykorzystać wyrobioną już renomę (nowego) uniwersum BSG i stworzyć kolorowego akcyjniaka o dzielnych żołnierzach walczących ze wstrętnymi robotami próbującymi wybić ludzkość.

Czy jest w tym coś złego? Według mnie - bynajmniej. Jasne, Battlestar Galactica to najambitniejsze telewizyjne sci-fi od czasów Babylon 5 (i naprawdę wiele rzeczy czerpiące z doskonałej kosmicznej sagi Straczynskiego), ale to nie oznacza, że nie można w ramach jego uniwersum opowiadać historii skierowanych dla trochę innego odbiorcy poszukującego trochę innych treści. Tak jak w kinowo-telewizyjnym uniwersum Marvela, gdzie znajdzie się miejsce i na szpiegowski thriller, i na sentymentalną bajkę o dzielnych żołnierzach z II Wojny Światowej, i na zwariowaną komediową space operę. Osobiście jestem zdania, że nie ma co się spinać i obrażać na rzeczywistość, że ktoś ośmiela się kalać dotychczasowe dziedzictwo franszyzy tworząc w jej ramach ordynarnie uproszczoną, nastawioną na adrenalinowego kopa sensacyjną bajkę. Takie rzeczy też są potrzebne, też mają swoją wartość i mogą przynosić satysfakcję z ich lektury.

Czy zatem Battlestar Galactica: Blood & Chrome taką satysfakcję przynosi? Mimo wszystko tak. Jasne, historia jest maksymalnie szablonowa, na samej granicy stockowatości - wygląda, jakby została opracowana za pomocą generatora fabuł z TvTropes. Bo co my tu mamy? Młodego żołnierza świeżo po szkoleniu, który aż rwie się na front, jego starszego i cynicznego kompana, który powoli daje się zarazić idealizmem i determinacją świeżaka. Mamy z pozoru prostą misję, która przeradza się w desperacką walkę o przetrwanie, mamy pierwsze sukcesy i porażki, mamy bohaterskie poświęcenia, nagłe zwroty akcji, zmiany stron, kwestionowanie rozkazów, mamy też w końcu obowiązkowy morał, że wojna to Piekło i czasem trzeba podejmować złe decyzje, ponieważ po prostu nie ma dobrej alternatywy. Mamy też - oczywiście - mnóstwo akcji, strzelanin, pościgów, kosmicznych bitew, starć i wszystko to, co potrzeba, by nadać opowieści odpowiedniego dynamizmu. Szczęściem scenarzystom na tyle fajnie udało się zagrać tymi ogranymi motywami, że nie odczuwa się w tym wymuszenia. Jasne, trafia się kilka dłużyzn, kilka kiczowato przerysowanych scen, może jeden czy dwa niepotrzebne dialogi albo niezupełnie dobrze przemyślane zwroty akcji, ale koniec końców całość wyszła naprawdę dobrze. 

Strasznie spodobała mi się stylizacja świata przedstawionego Blood & Chrome bardzo mocno nawiązująca - choćby fryzurami czy sposobem ubierania się bohaterów - do czasów wojny w Wietnamie. Nawet na poziomie fabuły można dopatrzeć się kilku analogii do tamtego okresu, co bardzo fajnie indywidualizuje klimat i ogólny feel tej opowieści. Blood & Chrome jest też o wiele bardziej kolorowy, niż jego macierzysta seria, więcej tam przepychu, estetycznych gadżetów i efekciarstwa, co sprawia, że ta produkcja wygląda trochę jak podkolorowana nostalgią wersja wspomnień głównego bohatera, Williama Adamy. W ogóle oglądając ten film uświadomiłem sobie, jak bardzo brakuje mi tego typu opowieści we współczesnej telewizji - militarystycznych space oper z olbrzymim rozmachem, całym tym anturażem prężnie działającej wojskowej jednostki z eskadrą pilotów, kosmicznymi marines, fantazyjnymi, nieprzyzwoicie fajnie wyglądającymi mundurami, salutowaniem, odwiedzaniem różnych planet i walkami w przestrzeni kosmicznej. Wszystko to bardzo przyjemnie łechce moje geekowe serduszko i sprawia, że wiele byłbym w stanie wybaczyć Blood & Chrome, gdyby - zgodnie z pierwotnymi zamierzeniami twórców - przerodziło się w regularny serial telewizyjny.

A byłoby co wybaczać. Przede wszystkim nadużywanie dość mało przekonującego CGI. Ja rozumiem, że zaważyły względy finansowe, ale momentami niektóre stworzone w trójwymiarze sceny boleśnie wręcz raziły sztucznością. Ale nie byłoby to może aż tak przeszkadzające gdyby nie doprawiono tego chamskim świeceniem widzowi po oczach rozmaitymi rozbłyskami. Blood & Chrome ma więcej tych cholernych lens flares niż cała filmografia J.J. Abramsa razem wzięta. Wygląda to po prostu okropnie, niepotrzebnie irytuje i rozprasza widza, odwracając jego uwagę od toczącej się akcji. Ponadto, niektóre - no dobrze: prawie wszystkie - walki w przestrzeni kosmicznej są bardzo źle wyreżyserowane. Skomponowane je z krótkich, rwanych ujęć, przez co trudno nadążyć na wydarzeniami. Znakomita jest natomiast oprawa muzyczna (Bear McCreary - czy naprawdę trzeba pisać cokolwiek więcej?) i w zasadzie wszystkie rekwizyty i tradycyjnie (to znaczy - nie za pomocą greenscreena) dekoracje. 

Ogółem zatem oglądało mi się to bardzo dobrze i naprawdę żałuję, że Blood & Chrome skończył tak, jak skończył. Po wyprodukowaniu dwugodzinnego pilota SyFy najpierw absurdalnie długo zwlekało z podjęciem decyzji o zamówieniu pełnego sezonu, potem zdecydowało się pokroić go na dwunastominutowe epizody i opublikować jako internetowy miniserial, a jeszcze potem wyemitowało go jako film telewizyjny - i w takiej formie Blood & Chrome trafił na DVD. Czy broni się on jako w miarę zamknięta całość? Chyba tak. Oczywiście pozostaje pewne uczucie niedosytu, pomaga jednak fakt, iż doskonale wiemy, jak potoczyły się późniejsze losy Williama Adamy, toteż nie jest to aż tak bolesna strata. Ogółem naprawdę polecam wszystkim miłośnikom trochę mniej ambitnego, sensacyjnego science-fiction. Puryści i twardogłowi fani BSG raczej tej produkcji nie lubią, ale dla mnie jest to co najmniej przyzwoity zabijacz czasu.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...