fragment grafiki autorstwa KGBielowa, całość tutaj. |
Byłem twoim fanem, wiesz? Nie, nawet nie fanem. Więcej - byłem twoim kucem. Wiele lat temu. Albo niewiele - zależy jak na to spojrzeć, ja patrzę z perspektywy poststudenta, więc dla mnie to było pół mojego dotychczasowego życia temu. Namiętnie czytałem twojego bloga, kupowałem pismo, którego redaktorem naczelnym byłeś. Dużo ci zawdzięczam, choć pewnie nie zdajesz sobie z tego sprawy - dzięki tobie obejrzałem Ghost in the Shell, przeczytałem chyba z połowę bibliografii Philipa K. Dicka. Najprawdopodobniej moja lewicowa wrażliwość również zaczęła się od któregoś twojego wpisu czy komentarza - i wiem, że za to nigdy nie przestanę ci dziękować, nawet w świetle tego, co piszę niżej.
Byłem kucem, a zatem byłem idiotą - tego wypierać się nie mam zamiaru. W swej młodzieńczej naiwności spijałem każdą literkę z twojego bloga, kopypastowałem twoje cięte riposty wykorzystując je w forumowych flejmach, zapisywałem sobie w specjalnym folderze każdą szopkę, którą wykonałeś dla idei, dla beki czy z któregokolwiek z innych powodów. Byłeś dla mnie uosobieniem tego, co jest cool - popkulturowego obycia, inteligentnego sarkazmu, erudycyjnego miażdżenia kretynów, którzy od czasu do czasu pojawiali się w komentarzach pod twoimi notkami. Też tak chciałem, też założyłem sobie bloga, też łapałem za pióro w kalekich próbach odtworzenia twojej maniery. Zależało mi, by dostać się w zasięg twojego radaru, byś mnie zauważył i zaakceptował. Komciałem twoje notki, śledziłem wrzucane przez ciebie memy, kibicowałem pisanej przez ciebie przez wiele lat powieści. Z upływem lat robiłem to coraz rzadziej. Mój szczeniacki pseudocynizm topniał. Coraz mniej mi zależało na twojej uwadze, twojej aprobacie, twojej akceptacji. Coraz mniej chciałem być tobą.
Bo widzisz - uświadomiłem sobie, że mnie oszukałeś. Albo ja sam siebie oszukałem, możliwe, że nie ma w tym twojej winy. Może wmówiłem sobie, że jesteś kimś, kim nie jesteś. Bo dziś widzę, jak bardzo się myliłem. Nie jesteś awatarem mistrza ciętej riposty, którego sobie projektowałem. Myślę, że jesteś trollem - trollem, który strollował sam siebie. Jesteś jak - bardzo lubiany przez ciebie - zespół Cool Kids of Death, który tak długo lawirował pomiędzy ironią i postironią, że sami jego członkowie prawdopodobnie nie mieli pojęcia, czy ich bunt jest szczery czy intencjonalnie sztuczny, a przez to cyniczny i wyrachowany. Jesteś jak ten dzieciak z niemieckiej bajki, który trollował wieśniaków biegnąc z lasu i krzycząc „Wilki! Wilki!” tak często, że nikt już mu nie wierzył i kiedy naprawdę goniły go drapieżniki - nikt mu nie uwierzył. Jak ta postać z Dilberta, która tak długo unikała jednoznacznych deklaracji, że puściły jej wiązania międzycząsteczkowe i od tej pory egzystuje już tylko jako ulotny aromat koło dystrybutora wody niegazowanej. Czytam twoje komentarze, oglądam memy wklejane przez ciebie na Facebooku i nie wiem, nie mam pojęcia, nie umiem powiedzieć - to jest jakaś piętrowa postironia? Kolokwialny post, w którym nie powinienem dopatrywać się żadnego drugiego dna? Część twojej kreacji artystycznej czy szczerość? Niebo, czy gwiazdy odbite nocą na powierzchni facebookowej ściany? Nie wiem. I wiesz co? Myślę, że ty też już nie wiesz, że zabrnąłeś tak daleko w ten metaindywidualizm, że zgubiłeś się. Wsadziłeś rękę tak głęboko między ciasne swoje kolejnych warstw ironii, postironii, pseudoironii, metaironii, paraironii, że nie możesz już jej stamtąd wyciągnąć.
Chciałbym tylko wiedzieć, jak jest naprawdę - co się kryje pod tą kreacją pasywno-agersywnego cynika żonglującego kontekstami. Wątpię, byś był w stanie udzielić mi odpowiedzi. Wątpię, byś miał na to ochotę. Wątpię, bym uwierzył, nawet gdybyś to zrobił. Wiem, że nie kupię żadnej twojej książki. Nie dlatego, że uznaję cię za hipokrytę, kłamcę czy trolla - ale dlatego, że nie wiem, czy nim jesteś czy nie. Z tobą nie ma łatwej odpowiedzi. Wróć! Z tobą nie ma żadnej odpowiedzi, nie ma nawet nadziei na odpowiedź, jest tylko dym i lustra, kolejne, coraz bardziej suche żarty, które równie dobrze mogą nie być żartami tylko zwyczajną, niepodszytą drugim dnem wypowiedzią. Nawet kiedy jesteś szczery (zakładając, że jesteś) moje doświadczenie z twoją osobą nie pozwala mi na uwierzenie ci. Ktoś kiedyś napisał, że dorosłość zaczyna się w chwili, gdy zaczynamy podważać nasze autorytety. Jestem w takiej sytuacji, że nawet nie wiem, czy mam coś do podważania. Przecież to nie jest tak, że mnie jakoś uwiodłeś, pociągnąłeś za sobą na podobieństwo charyzmatycznego przywódcy sekty. Nie ma w tym twojej winy, jest tylko dzieciak, który przypadkiem wpadł w twój obszar grawitacyjny i coś sobie ubzdurał i który skończył jako rozgoryczony facet, ponieważ w swej nieskończonej naiwności uwierzył, że jesteś kimś, kogo warto naśladować. Nie warto.
Dlatego teraz - gdy mijamy się na Facebooku albo gdzieś w blogowych komciach - tak trudno mi jest uciec od konfrontacyjnego nastawienia. Od wyzywania cię od trolli, od mało sensownych dosrywek, od agresywnych wrzutek. Moje rozgoryczenie nie ma końca, choć doskonale wiem - napisałem to już kilka razy - że to nie twoja wina. Moja pewnie też nie. niczyja w sumie, więc logicznym byłoby wzruszenie ramionami i danie sobie spokoju. Ale nie umiem odpuścić. A przecież tyle ci zawdzięczam - i Evangeliona, i Blade Runnera i jeszcze wiele innych rzeczy, bez których nie byłbym dzisiaj tym, kim jestem. Więc może nie jesteś taki zły.
Chciałbym wiedzieć.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz