fragment grafiki autorstwa Pera Sjögrena, całość tutaj. |
O Babylon 5 miałem
napisać już dawno, dawno temu, bo ten serial był po prostu fenomenem – z bardzo
wielu względów. To ewidentnie jedna z najbardziej rozbudowanych epickich fabuł
w historii telewizyjnej fantastyki naukowej, z jakimi było mi dane się mierzyć.
Ja generalnie uwielbiam rozbudowane, wielopoziomowe fabuły, w których pokazana
z pierwszym akcie strzelba wypala w akcie piątym, zaś wszystko łączy się ze
wszystkim innym w jednej misternie skonstruowanej intrydze, dlatego B5 to dla mnie ucieleśnienie
największych marzeń. W tym serialu niemal wszystkie odcinki napisał jeden
scenarzysta, który precyzyjnie zaplanował fabułę na pięć lat do przodu i w
ciągu tego czasu konsekwentnie realizował swoje założenia. W dzisiejszych
czasach coś takiego byłoby po prostu niewykonalne, a nawet w latach
dziewięćdziesiątych okazało się mocno problematyczne. Tym niemniej – udało się. Babylon 5, wraz z projektami ościennymi
(filmy i spin-off), stał się opowieścią o szokującym wręcz rozmachu, a przy tym
wewnętrznie spójną, konsekwentną i po prostu fascynującą.
Co najciekawsze, J. Michael Straczynski, intelekt sterujący
całym uniwersum, absolutnie nie sili się na nic oryginalnego, nie wprowadza do Babylon 5 żadnych indywidualizujących
markę udziwnień czy oryginalnych elementów, które na pierwszy rzut oka
wyróżniałyby serial na tle innych, podobnych produkcji. Przeciwnie –
konsekwentnie podąża szlakami przetartymi przez Star Treka, prozę Asimova, Herberta i Clarke’a realizując tym samym
serial będący wręcz kwintesencją space opery. Mamy świetlaną, stechnologizowaną
przyszłość, obce rasy, których wzajemne interakcje napędzają fabułę, telepatów,
prastare artefakty, potyczki z przemytnikami oraz solidaryzujące wszystkich kosmiczne zagrożenie. Siła fabuły tkwi w takim trochę Martinowskim
przedstawieniu epickiej opowieści z wielu różnych punktów widzenia osób w taki
czy inny sposób uwikłanych w intrygę oraz skupieniu się nie tyle na wartkiej,
dynamicznej akcji co politycznych wybiegach, zakulisowych machinacjach i
dyplomacji. To z kolei sprawiło, że ciężar fabuły został przeniesiony właśnie
na konstruowanie złożonej pajęczyny powiązań, sojuszy, bizantyjskich intryg
oraz kreślenie sylwetek charakterologicznych, co obyło się kosztem dynamizmu –
i to może być największy (i niejedyny) problem dla współczesnego widza. Ten
serial, szczególnie w pierwszych sezonach, utrzymuje bardzo powolne tempo
mające na celu przedstawienie obowiązującego status quo, podbudowę charakterologiczną postaci i porozstawianie
pionków na planszy. Im dalej, tym tempo wzrasta, dynamicznych starć (tak w
przestrzeni kosmicznej, jak i w bliskim kontakcie z wrogiem) robi się coraz
więcej, ale sporo widzów nastawionych na tempo akcji porównywalne choćby ze StarGate SG-1 do tego czasu zrezygnuje.
Ale to tylko jeden z szeregu problemów. Sporym kłopotem może
być ogólna i szczególna siermiężność Babylon
5. Chciałbym napisać, że jakość dekoracji i efektów specjalnych B5 stoi na poziomie pierwszych sezonów Power Rangers, ale – szczerze mówiąc – Power Rangers w swoim najgorszym okresie
nigdy nie wyglądali aż tak sztucznie i siermiężnie, jak Babylon 5 w swoim najlepszym okresie. Dekoracje w Babylon 5 wyglądają sztucznie, wszystko
jest szaro-bure, kanciaste i umowne, kostiumy wyglądają jakby były pościągane z
innych seriali, wykorzystana w scenach rozgrywających się w kosmosie grafika
komputerowa wygląda jak animacje przerywnikowe z bardzo starych gier video. Do
tego trzeba dodać bardzo marne sceny walk i potyczek, przy których niesławna
scena pojedynku ze Star Treka wygląda
niczym majstersztyk choreografii. Choć Babylon
5 (1994) od przywoływanego wyżej StarGate
SG-1 (1997) dzieli raptem kilka
lat, to przepaść pomiędzy nimi (pod względem jakości wykonania) jest potężna. Choć
B5 był pionierski w kwestii tak
silnego wykorzystania technik animacji trójwymiarowej, z perspektywy czasu ta
decyzja okazała się, według mnie, błędna, ponieważ to 3D dzisiaj wygląda po
prostu śmiesznie. W dodatku w całym serialu nie ma ani jednej (!) sceny, która
rozgrywałaby się w plenerze, przez co niejednokrotnie podczas oglądania serialu
doświadczałem uczucia podobnego do klaustrofobii i musiałem pójść na spacer do
parku, ponieważ ten klimat zamknięcia i sterylności mnie dobijał.
Archaiczność serialu objawia również w pracy kamery –
dominują długie, statyczne ujęcia rodem z teatru telewizji, przez co większość
czasu serial jest nieznośnie wręcz statyczny. Gra aktorska, szczególnie w
pierwszym sezonie też jest bardzo nierówna – odtwarzający większość głównych
ról aktorzy grają tak, jakby nie wiedzieli do końca, czy mają brać serial na
poważnie. Z biegiem czasu to się trochę poprawia – albo po prostu widz
przywyka. Kolejną przeszkodą w bezstresowym odbiorze Babylon 5 jest scenopisarska maniera Straczynskiego, który wkłada
swoim bohaterom w usta bardzo… Hmm, nienaturalne dialogi. Nie zrozumcie mnie
źle, Babylon 5 ma naprawdę świetnie
rozpisane dialogi, po prostu bardzo często bohaterowie informują się nawzajem o
rzeczach, których normalni ludzie zwykle nie poruszają w codziennych rozmowach
– a przynajmniej nie robią tego w tak jednoznaczny sposób. Postaci, by
poinformować widza o swojej przeszłości albo przedstawić kontekst danego epizodu,
często prowadzą takie długie rozmowy, na przykład zwierzając się ze swoich
tajemnic i traum przygodnie spotkanym bohaterom epizodycznym. To razi i jest
sztuczne jak cholera, ale jeśli się chce oglądać Babylon 5 to trzeba do tego przywyknąć i już. Zresztą, w komiksach
autorstwa Straczynskiego jest bardzo podobnie, ale komiksowe medium rządzi się
trochę innymi prawami i tam do tego typu zabiegów jesteśmy przyzwyczajeni, więc
rażą mniej.
Słowem – jeśli ktoś mimo wszystko zdecyduje się oglądać Babylon 5, to musi się nastawić na
bardzo dużą dawkę umowności. Hardkorowym miłośnikom oldskulowego
science-fiction nie będzie to oczywiście przeszkadzać, ale oni (to znaczy – my,
bo i ja się do tego grona zaliczam) Babylon
5 mają już raczej za sobą. A ten serial jest klasykiem i to klasykiem jak
najbardziej zasłużonym, więc naprawdę warto pójść na pewne kompromisy,
przymknąć oko na niedoróbki i go obejrzeć, bo B5 naprawdę odwdzięcza się widzowi, prezentując mu historię o
gigantycznym rozmachu. Poważne bitwy mieszają się z osobistymi dramatami
niejednowymiarowych bohaterów, polityczne zagrywki sprawiają, że status quo zmienia się nie do poznania,
upadają konfederacje, przyjaciele wbijają sobie noże w plecy, wrogowie zawierają
sojusze, stare rasy walczą z młodymi i ze sobą nawzajem. Każda postać ma jakieś
tajemnice i własne plany, każda przechodzi też metamorfozy (niekiedy w bardzo
dosłownym sensie), każda zarysowana jest w umiejętny sposób, prezentując
określony zestaw cech, co daje nam mieszankę wybuchową w chwili, gdy dwoje
bohaterów o silnych, ale kompletnie odmiennych osobowościach wchodzi w konflikt.
A to wszystko ubrane w konsekwentnie i logicznie rozwijaną opowieść. Coś
niesamowitego.
Tematy poruszane na przestrzeni odcinków to właściwie
kompendium problematyki science-fiction. Mamy bowiem poruszone dylematy związane
z religiami, polityką, poszanowaniem praw obywatelskich, rasizmem,
nacjonalizmem, wpływem mediów na społeczeństwo i wiele, wiele innych. Głównym
motywem serialu wydaje się być fenomen kształtowania rzeczywistości w skali
makro przez zachowania jednostek w skali mikro. Serial niejednokrotnie pokazuje
nam, jak pozornie błahe wydarzenia, kłótnie, chwile słabości czy zwątpienia
eskalują, doprowadzając, na przykład, do konfliktu na skalę międzyplanetarną. W
ramach kreacji świata przedstawionego Straczynski sięga między innymi, do Władcy Pierścieni, arturiańskich legend,
prozy H.P. Lovecrafta, Nowego Testamentu czy herbertowskiej Duiny – a ten krótki przebieg po
najbardziej oczywistych inspiracjach bynajmniej nie wyczerpuje listy. Choć
fabuła toczy się w sposób linearny (na ogół) i epizody rzadko kiedy są zupełnie
autonomiczne, to zdarza się kilka prawdziwych perełek. Moim ulubionym epizodem
jest jeden z końcowych odcinków czwartego sezonu, który w całości rozgrywa się
w jednym pomieszczeniu i ma bardzo orwellowski rys. Kameralny, neurotyczny i po
prostu mistrzowski w kreowaniu obłędnego klimatu. Tego typu smaczków jest
zresztą znacznie więcej – choćby odcinek w całości poświęcony obsłudze
technicznej stacji, który pozwala nam spojrzeć na działalność Babylon 5 niejako
od kuchni.
O bohaterach mógłbym pisać bardzo długo, bo każdy z nich –
jak już wspomniałem – to oddzielny wszechświat charakterologiczny. Główną
postacią, centralizującą większość wątków Babylon
5 jest komendant John Sheridan, który w drugim sezonie zastępuje
dotychczasowego dowódcę stacji Jeffrey’a Sinclaira. Początkowo to właśnie
Sinclair miał być głównym bohaterem, ale z powodu odejścia odtwarzającego tę
postać Michaela O’Hare zdecydowano się zmienić tę koncepcję. Okazało się to
nadzwyczaj udanym zabiegiem, bo Sheridan był postacią znacznie ciekawszą (i
lepiej zagraną) od Sinclaira – ten drugi wydawał się bardziej pasywny i był
większym służbistą, podczas gdy Sheridan miał mniejsze opory w łamaniu regulaminu
celem uzyskania wymiernych rezultatów swoich działań. W dodatku pozytywnym
efektem ubocznym takiej roszady był fakt, że Sinclair początkowo był promowany
jako bohater, z którym wiążą się bez mała wszystkie przedstawione wątki – jego zniknięcie
w ciekawy sposób przepisało całe status
quo. Na szczęście później udało się ściągnąć Michaela O’Hare na plan na
kilka odcinków, by załatać największe dziury fabularne, widz nie ma zatem poczucia,
że coś stracił.
Muszę tu napisać o dwóch chyba najbardziej lubianych
bohaterach Babylon 5 – Londo Molari i
G’Kar. Właściwie gdyby cały serial ograniczył się tylko i wyłącznie do relacji
tych dwóch postaci, to i tak byłby niesamowitym zjawiskiem. Obaj panowie są
ambasadorami swoich ras oddelegowanymi na Babylon 5. Problem polega na tym, że
Rasy Centauri (Londo) i Narn (G’Kar) mają wspólną, nieciekawą przeszłość, co
polaryzuje obu bohaterów – szczególnie, że obaj mają dość gwałtowny temperament
i dość często dochodzi pomiędzy nimi do animozji. Obserwowanie jak ewoluuje
relacja pomiędzy nimi i jak wpływa ona na sytuację polityczną w Galaktyce to
prawdziwa przyjemność – szczególnie, że obaj niejednokrotnie stawiani są w
sytuacjach, w których muszą na nowo zrewidować poglądy o sobie nawzajem.
Niekiedy sprawy pomiędzy nimi przybierają tak zaskakujący obrót, że oglądanie
scen rozwijających ten wątek staje się ciekawsze, niż główne tematy
poszczególnych sezonów.
Inną lubianą przez widzów postacią jest Michael Garibaldi, dowódca
Straży Miejskiej… to jest, sił porządkowych na Babylon 5. Niepijący alkoholik o
nieco cynicznym podejściu do życia, który próbuje poukładać sobie życie – ze zmiennym
szczęściem. Przez długi okres czasu – poza byciem Samuelem Vimesem świata Babylon 5 – Garibaldi był Hiobem świata Babylon 5, bo Straczynski z sadystycznym
uwielbieniem zrzucał na tego bohatera wszelkie możliwe nieszczęścia życiowe,
jakie tylko przyszły mu do głowy. Garibaldi jednak zwykle twardo stąpa po ziemi
i jest chyba najbardziej „ludzką” postacią w serialu – popełnia błędy, stacza
się na dno, mozolnie wygrzebuje się z kryzysów, by zaraz popaść w następny.
Robi to z takim urokiem, że widzowi nie sposób jest go nie polubić, albo przynajmniej
empatyzować z nim.
Pozostałe postaci są równie ciekawe – warto zwrócić uwagę na
to, że Straczynski wykreował sporo silnych, niezależnych i świadomych własnej
wartości postaci kobiecych, które mają olbrzymi wpływ na fabułę. Telepatki
Talia Winters i Lyta Alexander, pierwsza oficer Susan Ivanova, ambasador Delenn
– to tylko niektóre z nich. Szczególnie Ivanova ze swoim specyficznym
podejściem do życia i rozwiniętym poczuciem odpowiedzialności szybko zdobywa
serce widza, choć pozostałym bohaterkom też niczego nie brakuje. Wszystkie
ważniejsze kobiece postaci aktywnie biorą udział w kreowaniu rzeczywistości
wokół siebie i realizują ambitne plany. Jakbym miał wskazać jeden serial
sci-fi, który mógłby być przykładem na to, jak powinno się traktować kobiece
bohaterki, to bez wahania wymieniłbym Babylon
5.
Straczynskiego w pisaniu scenariuszy do serialu wspomagało
kilku scenarzystów – co ciekawe, dziś są oni znani przede wszystkim ze swojej
pracy przy komiksach. Peter David na przykład – polscy czytelnicy mogą go
kojarzyć z wydawanej przez Albatrosa komiksowej adaptacji Mrocznej Wieży Stephena Kinga. Kolejnym, dość problematycznym
przykładem jest Neil Gaiman, a o którym często się pisze, że był
współscenarzystą Babylon 5. No więc,
niniejszym odkłamuję – Gaiman napisał JEDEN epizod, w dodatku bardzo słaby i
nic niewnoszący do głównego wątku zapychacz, który udowodnił to, co dziś
wszyscy wiemy już bardzo dobrze – Neil Gaiman cannot into sci-fi, bo po prostu
nie czuje gatunku. Każdy, kto czytał jego fanfika do Matrixa z pewnością przyzna mi rację – kiedy Gaiman pisze
fantastykę naukową to jak ognia unika tego, co stanowi samo mięso
science-fiction i odpływa w jakieś nudne, antyklimatyczne dywagacje. Nie
inaczej było i w tym przypadku, w którym zgwałcił klasyczną wręcz space operę
swoim zwyczajowym „Fuck you, it’s magic!”
. Nie znoszę gościa.
Generalnie Babylon 5 to
specyficzny zwierz i nie potrafię go nikomu polecić z czystym sumieniem – bo to
serial po prostu nie dla wszystkich. Zbyt siermiężny, by współczesny widz
zdołał łatwo się w nim odnaleźć, momentami niedopracowany i wiejący
sztucznością. Ale wynagradza to znakomitą fabułą i klimatem, pełnokrwistymi
bohaterami i atmosferą wielkiej kosmicznej bitwy. Fan sci-fi obejrzeć ze wszech
miar powinien –ale i zwykłych widzów gorąco zachęcam do dania szansy tej
opowieści.
Wspomnę też o jednej ciekawej rzeczy – popularna trylogia
gier video Mass Effect czerpie
pełnymi garściami z serialu Straczynskiego. Grający w ME widz bez trudu dostrzeże całe mnóstwo nawiązań i inspiracji do Babylon 5. Oczywiście pierwsza rzuca się
w oczy sama koncepcja stacji kosmicznej, „miejsca spotkań” wszystkich rozumnych
ras kosmosu, na której następuje wymiana handlowa i intelektualna całej
Galaktyki. Trudno byłoby mi uwierzyć, że koncepcja Cytadeli nie była wzorowana
na tytułowej stacji kosmicznej z B5. Analogii
można się też doszukiwać w relacjach pomiędzy rasami, których „wspólna
przeszłość” niejednokrotnie utrudniała Shepardowi działanie – w Babylon 5 ten problem stanowił właściwie
podstawę większości wątków. Także Cienie – główni antagoniści Babylon 5 – bardzo przypominają
Żniwiarzy. Tak samo jak oni, działali poprzez zindoktrynowane jednostki,
wykorzystywali żywe jednostki do produkcji swoich sił oraz obierali podobne
strategie. John Sheridan i Shepard też mają dużo wspólnego – chyba przede
wszystkim mesjanistyczny motyw, motywujące przemowy i ogólny charakter postaci
będącej wielkim zbawcą Galaktyki. W Babylon
5 pojawia się także paramilitarna ksenofobiczna organizacja o nazwie
Nightwatch – i tu też można dopatrywać się dużych podobieństw z masseffectowym
Cerbersusem. Nie twierdzę, że Mass Effect
to jedna wielka zżynka z Babylon 5 – ale
już na pierwszy rzut oka widać bardzo wiele nawiązań. Dlatego, jeśli ktoś jest
fanem trylogii gier Bioware, to myślę, że bardzo chętnie sięgnie po B5.
chyba bym polemizował z tą siermieżnością efektów ale może jestem zbyt odporny na nią ;) (oglądam z dużą radością nawet kultowego japońskiego ultramana ) a co do reszty pełna zgoda jeden z najlepszych jeśli nie najlepszy serial SF z gatunku space opery nawiasem to podobno straczyński planował go na więcej sezonów podobno 7 jak plotki głoszą dlatego musieli się w 5 sezonie sprężać i ciąć wątki .a sheridan to chyba obok tronu rola życia boxleitnera dzięki czemu ma zajęcie do dziś wizytując conventy ;)ogólnie lata 90 to był świetny czas dla fana tv SF B5 STNG STDS9 Farscape lexx space and above earth 2 EFC andromeda full wypas jak to młodzież mówi :)zwłaszcza jak porównać z tym co mamy teraz choć SYFY obiecują że posucha na polu kosmicznego SF ma się skończyć w przyszłym roku mają kilka projektów na tapecie zobaczymy co z tego wyjdzie pozdrawiam
OdpowiedzUsuńByłby świetny komentarz, gdyby było w nim trochę więcej przecinków.
Usuńnie uznaje przecinków i innych znaków interpunkcyjnych;)od kiedy wyzwoliłem się z opresyjnych kajdan szkoły parę ładnych lat temu :-)
UsuńWiedz, że zasady poprawnej polszczyzny kultywuje się z całą stanowczością - i jeśli ty nie będziesz tego robić w swoich komentarzach to będę zmuszony wyzwolić Cię z opresyjnych kajdan bycia komentatorem mojego bloga. Tak, to jest ostrzeżenie.
UsuńJakos mi wczesniej umknal ten tekst, a B5 jest jednym z najwazniejszych seriali, jakie widzialem. W kazdym razie dwie uwagi, archaicznosc scenariuszowa wynika w duzej mierze z tego, ze B5 (podobnie jak i Lexx), to spadkobiercy oryginalneto Star Treka - wymieszanego z Blake's 7 i paroma innymi klasycznymi serialami sf - co szczegolnie mocno widac w pierwszym sezonie. Mam zreszta wrazenie, ze owa archaicznosc byla zamierzona i udana proba oszukania widzow. Oto mamy serial bardzo TOSowy, a tu nagle pod koniec sezonu okazuje sie, ze to nie jest "kolejne glupkowate s-f o panach w mundurach", a cos znacznie wiekszego. Zreszta nie zgodze sie odnosnie mundurow, bo mi one akurat bardzo pasuja i odpowiadaja.
OdpowiedzUsuńCo do efektow specjalnych, to niesmialo zaprotestuje. Sa one slabe i tandetne, ale jezeli porowna sie je chocby z tymi Space, to nie odbiera sie ich tak negatywnie. Star Treki mialy lepsze efekty, bo mialy kilkukrotnie wyzsze budzety i korzystaly z wielu tradycyjnych efektow specjalnych (Enterprise byl modelem etc). Zreszta, jezeli spojrzec obiektywnie, to efekty specjalne w nowym Battlestarze, czy w Firefly nie sa wiele lepsze. BSG ukrywa to poprzez trzesaca sie kamere i dominacje czerni, natomiast Firefly ma bardzo malo ujec, gdzie trzeba pokazac statki w calej ich okazalosci.
@anachroniczność scenariusza
UsuńJa myślę, że to jest jednak maniera Straczynskiego. Nie wiem, czy czytałeś jego komiksy, ale on do dzisiaj stawia na bardzo rozbudowane, kwieciste dialogi-kazania, które dominowały też w B5.
@efekty specjalne
Nie wiem. Może to kwestia estetyki, która w B5 była po prostu tania i kiczowata, okręty kosmiczne były topornymi bryłami o stosunkowo jednolitych teksturach. Obecnie odświeżam sobie B5 i równolegle obejrzałem kilka pierwszych odcinków SG-1. Jeśli chodzi o efekty komputerowe, to właściwie nie ma porównania.
Tyle, ze SG-1 nie mial prawie w ogole efektow komputerowych, a i budzet mialo wiekszy. Ilosc ma tutaj o tyle znaczenie, ze w przypadku jednej grafiki komputerowej na odcinek, to mozna ja bardziej dopracowac (jest wiecej czasu). W przypadku serialu opartego na CGI, to czasem jest ciezko.
OdpowiedzUsuńCo do scenariuszy, widziales Changeling Eastwooda?
Przesadzasz. Było wiele odcinków, które niemal w całości rozgrywały się w kosmosie i to wyglądało bardzo dobrze.
Usuń