fragment grafiki autorstwa JimHatama, całość tutaj. |
Kilkukrotnie w czasie mojej blogowej kariery ludzie chwalili mnie za dogłębny research notek - szczególnie tych wchodzących w zakres najpopularniejszego na Mistycyzmie Popkulturowym cyklu „Archeologia Popkulturowa”, w którym wygrzebuję z lamusa rozmaite perły popkultury i przybliżam ich historię. Żeby tego dokonać, muszę ją oczywiście najpierw poznać. W tym celu rzucam się w wir informacji, starając się wyłuskać te najciekawsze i najważniejsze dla danego tematu, a potem - w miarę możliwości - potwierdzić ich prawdziwość. I robię to nie tylko w tekstach, nazwijmy to, publicystycznych - ale również we wszelkich innych. Jeśli piszę recenzję (na przykład) mangi, to muszę najpierw choćby pobieżnie zguglać jej autora/autorkę, dowiedzieć się, do jakiego podgatunku przynależy dane dzieło, odnaleźć jak najwięcej informacji dodatkowych, które mogą mieć znacznie w kontekście rzetelnego opisu oraz interpretacji, może nawet prześledzić jakieś ciekawostki czy inne smaczki… a i tak po publikacji stresuję się, że coś mniej lub bardziej oczywistego mi umknęło i jakiś fan czy fanka mangi (na którym to medium znam się raczej słabo) wytknie mi to w komentarzach pod notką. Ja po prostu nie umiem inaczej - nawet jeśli piszę na jakiś niszowy temat (ZWŁASZCZA w takich sytuacjach) muszę się co najmniej kilka razy upewnić, czy aby na pewno wszystko doczytałem i czegoś nie przeoczyłem. Niektórym może to się wydawać fanaberyjne - ale dla mnie jest bardzo ważne.
Przypuśćmy zatem, że zaczynam pisać nową notkę o jakiejś dawno zapomnianej postaci z kreskówek czy komiksów Disneya. W dziewięćdziesięciu dziewięciu przypadkach na sto swoje poszukiwania zaczynam od anglojęzycznej Wikipedii. Truizm, oczywiście - ale Wiki, choć czasami niebezpiecznie zwodnicza i oszukańcza, pełna dziur i okazjonalnych przekłamań, jest mimo wszystko znakomitym punktem wyjścia do dalszych poszukiwań. Szczególnie wartościowa jest kategoria References - umieszczona na samym dole każdej strony sekcja z linkami, na bazie których powstał dany wpis do Wikipedii. Część z nich to artykuły prasowe (często wygasłe), część wiedzie do stron z istotnymi informacjami. Oczywiście trzeba odsiać źródła wątpliwej wiarygodności, ale generalnie dzięki temu ma się już pewną ogólną wiedzę, gdzie można szukać wartościowych informacji. Generalnie staram się potwierdzać jakąś informację w co najmniej trzech w miarę niezależnych od siebie źródłach, by zminimalizować ryzyko jakiejś głupiej wpadki. Oczywiście nie zawsze jest to możliwe, bo niszowe tematy charakteryzują się niewielką ilością wiarygodnych źródeł - w takich wypadkach albo pomijam daną rzecz albo staram się zaznaczyć w notce, że ta informacja jest niepotwierdzona i należy ją traktować jako domniemanie.
Niezmiernie przydatne są również fanowskie bazy danych, w których miłośnicy i miłośniczki danej postaci czy franszyzy w pocie czoła katalogują wszelkie informacje. Chyba najbardziej imponującą tego typu stroną jest I.N.D.U.C.K.S. - potężny katalog wszystkich (albo niemal wszystkich) wydanych dotychczas komiksów Disneya. Na ogół są to jednak społeczności typu Wikia. Dla Doctor Who będzie to TARDIS Data Core, dla Power Rangers Power Rangers Wikia, dla Looney Tunes Looney Tunes Wikia i tak dalej. Podobnie jak w przypadku bazowej Wikipedii rzetelność źródła może być bardzo różna (niektóre Wikie są rażąco ubogie w wartościowe treści, inne z kolei są absurdalnie wręcz przeładowane informacjami) i nie należy podchodzić do nich z bezrefleksyjną ufnością. Świetnymi - choć jeszcze bardziej niepewnymi - źródłami informacji są fanowskie fora internetowe, będące istną kopalnią plotek, pogłosek i dywagacji. Niemal zawsze są to informacje tyleż ciekawe, co niepotwierdzone (w inny sposób, niż „czytałem gdzieś, że…” albo „Na konwencie ktoś mi powiedział, że…”), ale czasami da się z nich wysnuć jakieś interesujące wnioski albo zdobyć nowe tropy, którymi można dalej podążyć. W miarę bezpiecznym źródłem są natomiast fanowskie blogi i strony - paradoksalnie, im bardziej niszowe, tym bogatsze w źródła i lepiej udokumentowane. Pojedynczy wariaci potrafią zrobić naprawdę wiele, by dokopać się do jakiejś mało znanej informacji. I dobrze, że to robią, bo dzięki temu ja mam paliwo do swoich notek.
Oczywiście - czasami zdarza się, że na Wikipedii nie ma wpisu odnośnie interesującej mniej rzeczy. Co wtedy pozostaje? Tak zwany risercz ziemkiewiczowski, nazwany na cześć słynnego prawicowego dziennikarza, który wypracował prosty i niekonsumujący cennego czasu sposób na pozyskiwanie informacji: wpisanie hasła w Google, kliknięcie pierwszego sugerowanego wyniku i przeczytanie, co tam jest napisane. Choć podziwiam elegancką prostotę tej metody, na własne potrzeby zmodyfikowałem ją nieco - zamiast poprzestawać na pierwszym wyniku, przeklikuję się przez kolejne strony, usiłując znaleźć interesującą mnie informację. Czasami bywa, że gugiel nie przynosi żadnych wartościowych informacji - trzeba więc szukać naokoło. Może przez nazwisko twórcy, może przez podobne hasło albo jeszcze jakąś inną powiązaną z tematem frazę. Cierpliwość na ogół się opłaca, bo naprawdę interesujące rzeczy z reguły są zakopane nieco głębiej i warto czasem dłużej pogrzebać.
Niekiedy - dość rzadko - w sytuacjach, gdy uznaję, że mam realne szanse na odpowiedź, mailuję do autorów lub współautorów danego dzieła albo innych osób powiązanych z jego produkcją, które mogą udzielić mi odpowiedzi na trapiące mnie wątpliwości. Ostatnio na przykład mailowałem do jednego ze scenarzystów gry video The Witcher, by dopytać go o kilka rzeczy związanych z notką, którą wtedy planowałem. Pan scenarzysta był raczej pozytywnie nastawiony, jednak przed udzieleniem mi jakichkolwiek informacji musiał skonsultować się najpierw z producentami gry. Niestety dział PR grupy CD-PROJEKT RED zabronił mu odpowiedzi na moje pytania. Sama notka też nie powstała - nie ze względu na brak odpowiedzi ze strony scenarzysty, tylko dlatego, że podówczas przytrafiła mi się awaria sprzętu. Najprawdopodobniej dział PR grupy CD-PROJEKT RED nie miał z tym nic wspólnego.
Muszę też napisać o jednej, straszliwej rzeczy, na którą tak dogłębny research mnie naraża - chodzi oczywiście o radosną fanowską twórczość graficzną i literacką. Na Facebooku wielokrotnie histeryzowałem po zetknięciu z jakimś szczególnie obscenicznym fanfikiem czy fanartem przedstawiającym animki Disneya czy braci Warner w niewyobrażalnych koncepcyjnie (i, niekiedy, anatomicznie) sytuacjach, ehm, intymnych. Oczywiście, zdaję sobie sprawę z istnienia takich fenomenów jak reguła 34 czy fandom furry i po tylu latach powinienem być już uodporniony na jakiekolwiek aberracje, ale Internet wciąż przekonuje mnie, że najgorszego jeszcze nie widziałem. To doprawdy upiorna cena, jaką muszę płacić za możliwość rzetelnego researchu - nieustające ryzyko, że potencjalnie tylko jedno kliknięcie dzieli mnie od bycia narażonym na jakąś Orgię W Kaczogrodzie czy inne rzeczy, których mój żołądek oglądać nie powinien. Mam nadzieję, że doceniacie to poświęcenie.
Podsumowując - w tym naprawdę nie ma jakiejś filozofii czy sztuk tajemnych. Całą powyższą notkę mógłbym w zasadzie streścić jednym zdaniem - trzeba guglać i weryfikować. Im bardziej egzotyczny, niespotykany temat, tym dłużej to zajmuje, ale generalnie jest to rzecz, którą każde z Was mogłoby bezproblemowo zrobić równie dobrze, jak ja. A w wielu przypadkach zapewne i nawet lepiej, bo absolutnie nie czują się żadnym guru researchu. Po prostu chcę mieć pewność, że każdy czytelnik i czytelniczka po zapoznaniu się z moją notką na jakiś konkretny temat będzie mieć pewność, że zawarte w niej informacje są możliwie najbardziej rzetelne. Choć oczywiście stuprocentowej pewności, że zawsze mi się to udaje nie ma. Ostatecznie notka na bloga to nie praca naukowa - w przeciwnym wypadku jedną notkę pisałbym rok.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz