fragment grafiki autorstwa Carlosa Dattolio, całość tutaj. |
Nie jestem pieniaczem - tak przynajmniej wmawiam sobie za każdym razem, gdy nie udaje mi się skorzystać z okazji do siedzenia cicho i po raz kolejny piszę notkę pod wpływem jakiejś głupoty, którą przeczytałem gdzieś w prasie albo Internecie. Ostatnio zdarza mi się to coraz częściej, z czego wysnuwam wniosek, że albo Internet na starość głupieje, albo ja z wiekiem robię się coraz większym skwaszeńcem. Ponieważ nie wypada mi się godzić z tym drugim, będę upierał się przy tym pierwszym. Ostatnio Internet zgłupiał przy okazji notki Marcina Zwierzchowskiego prowadzącego „blog coolturalny” na łamach internetowej platformy pisma Polityka. Notka nosi tytuł „Protestem w sztukę - kto ma kształtować kulturę?” i tradycyjnie polecam przeczytać ją, nim przystąpicie do dalszej lektury mojego tekstu.
Zwierzchowski stawia tezę, że współczesna kultura jest ostatnimi czasy atakowana przez hałaśliwe mniejszości próbujące wymusić na twórcach satysfakcjonujące ich motywy i ograniczyć w ten sposób wolność kreacji artystycznej będącą wszak jednym z fundamentalnych praw człowieka. Nie wolno nic złego powiedzieć o gejach, nie wolno rzucić seksistowskiego żartu, nie wolno obsadzić przedstawiciela mniejszości etnicznej w roli antagonisty, niczego nie wolno, wszystko zakazane, czepiają się te wstrętne feminazistki i SJW jak opętane, kastrują artystów, Marvel zmienia swoich bohaterów w gejów et cetera, et cetera…
Główny - jeden z bardzo wielu - problem z tekstem Zwierzchowskiego polega na tym, że autor porusza mnóstwo niekoniecznie powiązanych ze sobą wątków oraz upraszcza i trywializuje rzeczy często bardzo złożone. Weźmy choćby przywoływany przez autora notki casus okładki z Batgirl nawiązującej do Killing Joke. Wbrew temu, co może się Zwierzchowskiemu wydawać, oburzenie tą okładką wynika nie tyle z powodu jej seksistowskiego wydźwięku, co niekoherentności z treścią samego komiksu i nawiązywaniu do epizodu z życia głównej bohaterki, od którego sam jego autor po latach się odżegnuje. Bardzo trafnie pisał o tym Kuba na swoim blogu Pulp Warsaw. Pozostałe przywoływane w tekście Zwierzchowskiego przypadki w większości są równie niejednoznaczne i nie powinno ich się wrzucać do jednego wora.
Po drugie - mam problem z samym określeniem „sztuka” wobec komercyjnych blockbusterów kinowych i taśmowo produkowanych komiksów. Nie chcę wchodzić tu w jakieś głębsze próby zdefiniowania sztuki, ale na potrzeby niniejszego wywodu przyjmijmy, że coś, co jest fast foodem dla mózgu sztuką (na ogół!) nie jest. Czy Joss Whedon tworząc Avengers: Age of Ultron wznosił się na wyżyny intelektualne, obnażył swoją duszę i dokonał głębokiej introspekcji, dostarczając nam projekcję swojej artystycznej wrażliwości przełożonej na celuloidową taśmę? Nie - stworzył superprodukcję, przy której (według niektórych) przyjemnie opróżnia się kubełek z popcornem, bo do tego filmy takie jak Avengers służą i po to są robione. Dlatego nie powinny znajdować się w nich rzeczy, które potencjalnie mogą zakłócić widzowi konsumpcję prażonej kukurydzy - jak na przykład seksistowskie żarty - bo coś takiego zniechęca część widzów, którzy następnym razem nie kupią biletów na seans, co sprawi, że dana franczyza przestanie być dochodowa, a taka jest jej główna funkcja.
Po trzecie - Zwierzchowski z jakiegoś powodu stawia się w roli arbitra rozstrzygającego, które pretensje i roszczenia fanów są uzasadnione (goła pani doktor z drugiego Star Treka Abramsa), a które nie (seksistowskie żarty Whedona wkładane w usta Starkowi). Czemu rości sobie takie prawo? Kto mu je przyznał? Na jakiej podstawie wyznacza granice, co jest poważnym problemem, a co fanaberią zmanierowanych użytkowniczek tumblra? I dlaczego w ogóle zakazywać komukolwiek krytycznego komentowania dzieł kultury masowej (i jakiejkolwiek innej)? Przecież z każdą opinią można wejść w polemikę, przedstawić kontrargumenty, wysłuchać drugiej strony, wymienić się spostrzeżeniami i ostatecznie ubogacić się w jakiś sposób - choćby to ubogacenie miało się tylko ograniczyć do kontestacji, że inni ludzie mogą mieć skrajnie odmienną percepcję danego dzieła.
Po czwarte - autor poświęca kilka akapitów feralnemu „żartowi” Starka o prawie pierwszej nocy z Avengers: Age of Ultron. Pisze zatem Zwierzchowski:
Co takiego powiedział Whedon? Ano nic. Seksistowskim żartem rzucił natomiast Tony Stark, czyli Iron Man. Miliarder, playboy, były bijak, generalnie dupek, który wprawdzie ostatnio się ustatkował, ale wcześniej znany był z tego, że kobiety traktował wyjątkowo przedmiotowo. No więc zażartował z prawa pierwszej nocy, a więc de facto gwałtów. Seksistowski dupek rzucił seksistowskim żartem. A ludzie naskakują na Whedona. Ktoś widzi w tym logikę? Bo ja nie.
Daruję sobie złośliwości pod adresem autora powyższego ustępu i stwierdzę tylko, że ja widzę tu bardzo dużo logiki. Przede wszystkim - istnieje coś takiego jak character development. Jest to proces, w czasie którego protagonista tekstu kultury w miarę postępów w fabule zmienia sposób swojego postępowania i patrzenia na świat, wyzbywa się części cech charakteru (najczęściej tych negatywnych) i pozyskuje nowe (najczęściej te pozytywne). Taką drogę przez trzy długie filmy przechodził „playboy, były pijak i generalnie dupek” Tony Stark, który uczy się pokory, szacunku wobec innych ludzi i odpowiedzialności za swoje czyny. Tony z początku pierwszego Iron Mana i ten z końca Iron Man 3 to już zupełnie inne postaci. Ten drugi Tony - starszy, mądrzejszy, bogatszy w doświadczenia - tekstu o prawie pierwszej nocy by nie rzucił. Ten pierwszy - pewnie tak.
Inną sprawą jest fakt, że najwyraźniej Zwierzchowski uważa Tony’ego Starka za realnie istniejącą postać, która sama powinna brać odpowiedzialność za to, co mówi, a nie - na przykład - scenarzysta, który napisał jej dialogi i reżyser, które te dialogi zatwierdził i wsadził do filmu. W tym wypadku mogę już tylko rozłożyć bezradnie ręce, bo jak tu polemizować z czymś takim? Argument „To powiedział Tony, czemu czepiacie się Whedona” jest tak absurdalny, że trudno mi sobie wyobrazić, by ktoś był w stanie wygłosić go na poważnie.
Dalej jest jeszcze lepiej:
Bo do tego to prowadzi – do dyktatu widzów, którzy zaczną narzucać twórcom, co i jak mają opowiadać. Nie ma to już nic wspólnego z piętnowaniem łamania reguł, ale ze spisaniem nowych, nielogicznych zasad i narzucaniem ich filmowcom czy pisarzom.
Eee… większość przywołanych przez autora incydentów jest rezultatem właśnie tego, że twórcy nie trzymają się żadnych logicznych zasad i w imię fanserwisu i/albo wewnętrznego przymusu umieszczenie jakiegoś wydumanego one-linera są w stanie rozbić spójność logiczną danej postaci, wątku albo dzieła. I naprawdę nie widzę tu żadnego narzucania. Mam zrezygnować z wygłoszenia swojej opinii o jakimś tekście kultury w strachu, że biedny twórca poczuje się nią urażony albo uzna to za wywieranie presji?
Po piąte - Zwierzchowski porusza jeszcze jeden, szalenie złożony, temat ingerencji w ikony popkultury, by przypisać je do jakiejś mniejszości (seksualnej, etnicznej etc), po raz kolejny spłycając go i sprowadzając do efektownie brzmiącego chochoła, w którego można tłuc z bezpiecznej pozycji „obiektywnego” symetrysty:
Popkultura zaczyna być kastrowana. Marvel już teraz dwoi się i troi, by wyprzedzać ataki i potrafi od tak zmienić postać znaną ze słabości do kobiet w geja. A nie można po prostu stworzyć fajnej, nowej postaci homoseksualisty?
Można i trzeba - i takie postaci powstają. Kamala Khan i Miles Morales podbijają serca młodych czytelników komiksów. Problem polega na tym, że aby tego typu bohaterowie i bohaterki zyskały status ikon popkultury potrzeba czasu. Stado białych, heteroseksualnych umięśnionych Chrisów miało tego czasu mnóstwo i dlatego dzisiaj cieszą się oni rozpoznawalnością wśród szerokiej publiki, a inwestowanie we franszyzy, którym patronują jest w zasadzie pozbawione ryzyka. Dzisiejsza rzeczywistość społeczna (przynajmniej w tych cywilizowanych krajach) jest znacznie bardziej otwarta na różnorodności, co znajduje swoje odzwierciedlenie w kulturze masowej. Stąd te zmiany płci, koloru skóry i orientacji seksualnej naszych pupili - żeby każdy mógł znaleźć kogoś, z kim w jakimś stopniu mógłby się identyfikować. Niektóre tego typu zabiegi zostały przecież odebrane z entuzjazmem przeważającej większości zainteresowanych - Nick L. Fury sam się narzuca jako modelowy przykład, od siebie dodałbym jeszcze Starbuck z nowej wersji Battlestar Galactica. Czy jest to dobry sposób na zwiększenie różnorodności etnicznej, płciowej i genderowej bohaterów popkultury? Nie wiem - ale bardzo chętnie podyskutuję na ten temat. Zwierzchowski dyskutować natomiast nie chce, on chce, żeby ludzie, którym ten trend się podoba zamilkli i przyjęli wygląd lichy i durnowaty, by swym pojmowaniem sprawy nie peszyć twórców.
Współczesna popkultura to jeden wielki kłąb, w którym wszystko splątane jest ze wszystkim i potrzeba naprawdę wiele cierpliwości i pokory, by rozsupłać choćby kilka rzeczy i przyjrzeć im się z szerszej perspektywy. Autor notki wrzuca do jednego wora seksizm, ingerencje w charakteryzacje kultowych postaci oraz szereg złożonych i niejednoznacznych incydentów strywializowanych do postaci „złe feministki bijo i zakazujo”. Najbardziej jednak boli pryncypializm Zwierzchowskiego, którego najwyraźniej nie interesuje polemika. Nie obchodzi go skąd biorą się głosy krytyki pod adresem obowiązującego obecnie status quo - on chce tylko, żeby zniknęły.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz