fragment grafiki autorstwa Daryla Toh Liem Zhan, całość tutaj. |
Jeśli jesteś czytelniczką mojego bloga od dłuższego czasu, prawdopodobnie doskonale wiesz, czym jest test Bechdel. Mimo to jednak, z kronikarskiego obowiązku i celem ustalenia pewnych rzeczy, pozwolę sobie przybliżyć jego genezę. W 1983 roku twórczyni komiksowa Alison Bechdel zapoczątkowała trwającą do 2008 roku serię pasków komiksowych noszących zbiorczy tytuł Dykes to Watch Out For. W pasku z 1985 roku pada anegdota dotycząca sposobu, w jaki sposób jedna z bohaterek komiksu selekcjonuje warte obejrzenia filmy, przedstawiając trzy bardzo proste, zdawałoby się, warunki - w filmie muszą występować co najmniej dwie kobiety, muszą one ze sobą rozmawiać, a tematem ich rozmów ma być cokolwiek, byle nie mężczyźni. Puentą komiksu jest stwierdzenie, iż ostatnim filmem, który spełniał wszystkie trzy warunki był Alien Ridley’a Scotta. Wbrew temu, co mogłoby się wydawać, ta kontestacja nie jest niczym nowym, ani specjalnie odkrywczym - już Virginia Woolf w latach trzydziestych XX wieku pisała w swoich esejach o tym, jak kobiece postaci są w literaturze przedstawiane niemal jedynie w kontekście męskich protagonistów. Sama Bechdel przyznała zresztą, że to pośrednio Woolf (a bezpośrednio - jej przyjaciółka i sparringpartnerka Liz Wallace) wzbudziła w niej powyższą refleksję. Na początku lat dziesiątych XXI wieku test Bechdel stał się rozpoznawalnym memem i wzbudził liczne dyskusje oraz analizy wielu dzieł popkultury - nie tylko filmów, ale również seriali, książek, komiksów i gier video.
Tytuł niniejszej notki jest niejakim przekłamaniem, bo problem mam nie tyle z samym testem, co sposobem, w jaki trochę zbyt często bywa on traktowany - jako probierz „feministyczności” rozumianej jako przyjazność prokobiecym postulatom, prezentowanie pełnowymiarowych kobiecych postaci itd. To oczywiste nieporozumienie - fakt, iż dany film (książka, komiks etc.) zdaje test Bechdel nie oznacza automatycznie, że jest on w jakimkolwiek wymiarze feministyczny. Ostatecznie choćby dowcip, w którym dwie blondynki omyłkowo zatrzaskują drzwi samochodu w kluczykiem w środku bezproblemowo zdaje test Bechdel. Z drugiej strony - istnieje mnóstwo tekstów kultury, które nie zdają testu, a jednocześnie prezentują swoje bohaterki jako pełnowartościowe postaci (do głowy przychodzi mi choćby Pacific Rim, Vademecum Geeka podaje też przykład Mulan).
Test Bechdel jest pewnym wytrychem intelektualnym, który ma nam zaprezentować rażącą we współczesnej popkulturze dysproporcję w prezentowaniu postaci kobiecych i męskich oraz fakt, że te pierwsze bardzo często traktowane są w sposób podrzędny wobec tych drugich. To bardzo sprytny - bo prosty, intuicyjny i odwołujący się do podstawowej logiki - chwyt retoryczny zwracający uwagę na trend tak powszechny, że aż przezroczysty. W tym wymiarze test Bechdel jest użyteczny, ponieważ otwiera nam oczy na fakt, że w popkulturze istotnie mamy rażąco mało kobiet, które są czymś więcej, niż kolejnym elementem w rozwoju postaci męskiej.
Test Bechdel rozmywa się, kiedy wchodzimy w szczegóły i zaczynamy drążyć. Ile powinna trwać rozmowa? Czy wymiana maili jest rozmową? Czy obie bohaterki powinny być pierwszoplanowe, czy wystarczy krótkie ujęcie statystek rozmawiających o czymkolwiek (poza facetami)? Czy dwie policjantki rozmawiające o ujętym przestępcy i popełnionych przez niego zbrodniach zdają czy nie zdają trzeci punkt testu? Zadając kolejne tego typu pytania dostrzegamy, że spora część utworów albo jest w ten czy inny sposób usprawiedliwiona albo wynagradza oblanie testu w inny sposób - na przykład prezentując interesujące bohaterki, które nie mają żadnych interakcji z innymi kobietami. Albo rozmowa o postaci męskiej rozwija prezentację charakterologiczną którejś z rozmówczyń (albo nawet obu). Tymczasem wiele osób - na tumblrze i nie tylko - traktuje test Bechdel niczym jakąś nieomylną wyrocznię wskazującą, który film ma solidne wątki feministyczne, a który należy zrzucić w czeluść Mordoru. Jak już pisałem - to nieporozumienie.
Chciałbym, żebyśmy się w tym miejscu dobrze zrozumieli - uważam, że kobiece postaci rozmawiające ze sobą nie o mężczyznach powinny pojawiać się w tekstach popkultury znacznie częściej, niż to się obecnie dzieje. Nie uważam jednak, że ich brak za każdym razem jest kategorycznym dowodem na to, że film traktuje kobiece postaci w zły, krzywdzący sposób. Z drugiej strony memetyczna siła rażenia testu Bechdel sprawia, że przynajmniej część twórców stara się go „zdać” w swoich dziełach i przynajmniej próbuje tworzyć sceny, w których dwie kobiety rozmawiają ze sobą o czymś, co nie jest mężczyzną. Żeby tego dokonać tacy twórcy muszą stworzyć przynajmniej dwie postaci kobiece, które mają jakiekolwiek inne funkcje poza fanserwisem i byciem elementem rozwoju charakterologicznego męskich protagonistów. Często wychodzi to w sposób kulawy, ale dla mnie to i tak krok w dobrą stronę i cieszę się, że test Bechdel wywiera tego typu presję.
Jak to jest zatem z tym testem Bechdel? Według mnie to znakomity argument, jeśli mówimy o kwestiach ilościowych - uogólnia, ale przyjmując rozsądnie założenia (jeśli kobiety w filmach rozmawiają tylko o mężczyznach, oznacza to, że najprawdopodobniej pełnią tylko i wyłącznie funkcję podbudowy charakterologicznej męskich postaci) pokazuje kilka ważnych rzeczy w kwestii nieproporcjonalności kompetentnie skonstruowanych postaci kobiecych i męskich. W argumentach jakościowych test Bechdel jest niezłym punktem wyjścia do rozważań na tematy genderowe - analizując film możemy się zastanawiać, na ile dana postać kobieca jest podrzędna w stosunku do postaci męskich - ale wystrzegałbym się generalizowania. Bo diabeł, jak zresztą zwykle, tkwi w szczegółach.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz