![]() |
fragment grafiki autorstwa Davida Millera, całość tutaj. |
Nieformalny cykl notek zatytułowany „Archeologia popkulturowa” cieszy się na moim blogu na tyle sporą popularnością, bym czuł
się zobowiązany od czasu do czasu wzbogacić go nowym wpisem. Chwilowo zmęczony
kolejnymi sążnistymi analizami poszczególnych sezonów Power Rangers, tudzież obserwowaniem życia seksualnego Kaczora
Donalda (wiem, że przez resztę notki będzie próbowali to odzobaczyć)
postanowiłem poświęcić uwagę kultowym kreskówkom ze stajni Warner Bros – chodzi
mi oczywiście o Looney Tunes, które
dzięki odkodowanemu pasmu na Canal +
na stałe wpisały się w moje wspomnienia z dzieciństwa. Jakoś tak się złożyło,
że zawsze wolałem kreskówki Warner Bros od animacji Disney’a. Jasne, te drugie
były na ogół o wiele lepiej zrobione, przepych i bogactwo momentami zapierało
dech w piersiach, same fabuły też zwykle opowiadały o Ważnych Rzeczach… ale
wszystko było zbyt ugrzecznione. To właśnie Looney
Tunes ze swoimi wyszczekanymi bohaterami (na ogół przemawiającymi głosem
legendarnego Mela Blanca), szaloną konwencją i potężną dawką kreskówkowej
przemocy na stałe zapisały się w mojej pamięci. Szczególnie upodobałem sobie jedną z warnerowskich postaci. Chodzi mi oczywiście o
supergeniusza Wile’a E. Coyote’a, z którym wiąże się pewna frapująca mnie od
dzieciństwa zagadka. Ale zanim do tego przejdziemy – szczypta historii.
Za powstanie postaci występujących w serii kreskówek Wile E. Coyote and The Road Runner odpowiedzialny
jest Chuck Jones, twórca i reżyser większości ikonicznych kreskówek Looney Tunes. Legenda głosi, iż
wizerunek Kojota powstał na bazie opisu tegoż zwierzęcia z książki Marka Twaina
Roughing It. Za animację
odpowiedzialny był Ken Harris, uznawany powszechnie za jednego z najlepszych w
swoim fachu. Imię Kojota jest swego rodzaju żartem słownym – „Wile E.” czyta
się tak samo jak „Willy”. Co do Strusia Pędziwiatra, to już na początku trzeba
wyjaśnić jedną rzecz – żaden z niego struś, tylko kukawka kalifornijska. Polski
dystrybutor, najpewniej mając na uwadze chyżość tytułowego ptaka, nadał mu w polskim
tłumaczeniu takie, a nie inne imię. Co jest nieco głupie, ponieważ – jak wiemy
z lekcji biologii i geografii – strusie nie mieszkają na południowo-zachodnich
obszarach Ameryki Północnej, gdzie toczy się akcja serialu. Za
charakterystyczny odgłos wydawany przez Road Runnera odpowiedzialny jest Paul
Julian. Pierwszą kreskówką z udziałem obu tych postaci jest Fast and Furry-ous – siedmiominutowy
odcinek wyemitowany 17 września 1949 roku. Do dnia dzisiejszego pojawiło się
około pięćdziesięciu odcinków przygód wygłodniałego kojota polującego na
kukawkę będącą strusiem (ja to sobie tak tłumaczę, że „Struś Pędziwiatr” jest
pseudonimem artystycznym kukawki).
Każdy odcinek serii opiera się na identycznym schemacie –
Wile stara się schwytać Strusia Pędziwiatra, jednak specyficzne reguły rządzące
światem przedstawionym sprawiają, że na ogół sam wpada w zastawione na ofiarę
(często wadliwie działające) pułapki. Nie wiem czy zauważyliście, ale Struś
Pędziwiatr prawie nigdy bezpośrednio nie interweniuje w działania Kojota – od
czasu do czasu zakradnie się tylko za jego plecy i srodze wystraszy
niespodziewanym „Beep-beep!”. Ale to
w zasadzie tyle. Największym wrogiem Kojota jest Wszechświat, który z jakiegoś
powodu go nienawidzi i często wręcz nagina arbitralne prawa fizyki, byle tylko
zrobić mu krzywdę. Weźmy chociażby przewijający się przez serię patent, w
którym Kojot maluje na skalnej ścianie wylot tunelu, by zwiedziony tym Struś w
pełnym rozpędzie przygrzmocił w litą skałę.
Nigdy się tak nie dzieje – Struś zawsze bezproblemowo wbiega do
nieistniejącego tunelu, a biegnący za nim Kojot albo boleśnie zderza
się z nieprzeniknioną przeszkodą, albo zostaje potrącony przez ciężarówkę,
która wyjechała z namalowanego tunelu. Oczywiście najczęściej używanym orężem
stosowanym wobec Kojota przez okrutną Rzeczywistość jest stara, dobra
grawitacja. Szczęśliwie Kojot ma wręcz niewyobrażalną odporność na obrażenia i
potencjalnie jest w stanie przetrwać nawet eksplozję atomową bez specjalnego
uszczerbku na zdrowiu, więc jego syzyfowa praca nie skończy się nigdy.
Wile E. Coyote and The
Road Runner to właściwie kreskówka idealna. Taka, której nie trzeba
ulepszać, wymyślać nowych elementów uatrakcyjniających fabułę (najczęściej
zresztą nieistniejącą. Struktura niemal każdego odcinka jest ściśle określona.
Na początku zawsze widzimy scenę, w której Kojot usiłuje na piechotę
dogonić Strusia Pędziwiatra. Obaj bohaterowie przedstawieni nam są na
stopklatkach wystylizowanych nieco na plansze z filmu przyrodniczego, gdzie
obok zwyczajowej nazwy gatunkowej zwierzęcia mamy też podaną w nawiasie jego
pseudołacińską nazwę. Nazwy te są zawsze bardzo zabawne i nigdy się nie
powtarzają. Po prezentacji bohaterów Kojot już-już niemal chwyta swoją ofiarę,
gdy nagle Struś włącza turbodoładowanie i znika za horyzontem ciągnąc za sobą
smugę wznieconego pyłu i pozostawiając Kojota w kompletnym zaskoczeniu z
rozdziawionym pyskiem – często zresztą Kojot robi sobie w tym momencie jakąś
krzywdę, na przykład wpadając przez nieuwagę na jakiś kaktus albo nie
zauważając krawędzi urwiska. Po tym incydencie następuje kompilacja kilkunastu
prób schwytania Strusia – najczęściej przy użyciu asortymentu firmy ACME
produkującej, jak się zdaje, wszystko, co tylko ludzki umysł jest w stanie
wymyślić. Plany Kojota są najprzeróżniejsze – od relatywnie prostych po takie,
które stanowią niespotykany nigdzie indziej popis kreatywności i twórczego
szaleństwa. Osobiście najbardziej lubię patent z przywiązaniem sobie do pleców
dystrybutora lodu tworzącego przed Kojotem śnieżną ścieżkę i założeniem nart.
Pomysłowość Kojota zdaje się nie mieć granic i tylko wyjątkowa złośliwość
rzeczy martwych może być wytłumaczeniem, dlaczego dotąd nie udało mu się
pochwycić Strusia Pędziwiatra.
W autobiograficznej książce Chuck Amuk: The Life and Times of an Animated Cartoonist twórca
postaci Kojota, Chuck Jones, wyjawił, że w toku pisania scenariuszy do tej
konkretnej serii ukonstytuowało się jedenaście mniej lub bardziej ściśle
przestrzeganych przez scenarzystów zasad. Po pierwsze – Struś Pędziwiatr nie
może w żaden sposób zaatakować Kojota, poza zwyczajowym „Beep-beep!” zza winkla. Po drugie – Kojot może ucierpieć jedynie
na wskutek własnych poczynań lub wadliwego działania asortymentu firmy ACME. Ta
zasada była akurat dość często naginana przez ciężarówki notorycznie
rozjeżdżające Wile’ego. Po trzecie – Kojot w każdej chwili może zrezygnować z
pościgu, ale przez swój fanatyzm nigdy tego nie robi. Po czwarte – zakazane
jest używanie dialogów, wszelkie odgłosy wydawane przez obu bohaterów
ograniczają się do minimum. Struś Pędziwiatr ma swoje „Beep-beep!” oraz charakterystyczny odgłos przypominający
wyciąganie korka z butelki, który towarzyszy pokazywaniu Kojotowi języka. Kojot
natomiast okazjonalnie wrzeszczy z bólu. I to tyle. Scenarzyści w pomysłowy
sposób obchodzili tę zasadę – kiedy bohaterowie chcieli coś zakomunikować sobie
nawzajem (albo widzom), pokazywali małe drewniane tabliczki z tekstem. Po piąte
– Struś Pędziwiatr może poruszać się tylko i wyłącznie po biegnącej przez pustynię
drodze i nie wolno mu z niej schodzić. I ta zasada była traktowana raczej
liberalnie, niejednokrotnie widzieliśmy bowiem, jak Struś przemierza pustynne
bezdroża. Po szóste – akcja zawsze musi się toczyć w jednym i tym samym
miejscu, czyli na anonimowej pustyni gdzieś na południowo-zachodnich rubieżach
Ameryki Północnej. Po siódme – wszystkie używane przez Kojota przyrządy są
wyprodukowane przez ACME. Wyjątkiem są przedmioty znalezione na pustyni
(kamienie, kawałki patyków etc.). Po ósme – preferowanym sposobem znęcania się
nad Kojotem jest grawitacja (pisałem o tym wyżej). Po dziewiąte – Kojot za
każdym razem ma być bardziej upokorzony, niż fizycznie zraniony swoim
niepowodzeniem. Po dziesiąte – sympatia widza musi pozostać po stronie Kojota.
Po jedenaste – Kojot nigdy nie może schwytać i zjeść Strusia.
Interesującym jest fakt, że powyższe wytyczne – o ile
istotnie były respektowane, pracujący przy kreskówce scenarzysta Michael
Maltese twierdzi, że nigdy o nich nie słyszał – nie tylko nie osłabiły kreatywności
twórców serialu, ale zdawały się ją wręcz stymulować. Choć struktura niemal
wszystkich odcinków jest taka sama, widz nigdy się nie nudzi oglądając
poczynania Kojota. Nawet jeśli czasami niektóre patenty zastosowane przez
głównego bohatera się powtarzają, to za każdym razem rezultat jest inny (zawsze
jednak bolesny dla Kojota). Poza swoją macierzystą kreskówką Wile występował
jedynie kilka razy u boku Królika Bugsa – i były to jedyne przypadki, gdy ten
bohater przemawiał. Oczywiście głosem Mela Blanca (a kogóż by innego?), który
nadał Kojotowi głos wyrafinowanego intelektualisty. Trochę mnie to dziwiło –
dla mnie Kojot nie jest i nigdy nie był dystyngowanym geniuszem o głosie
korpulentnego członka Mensy. Wile E. Coyote to fanatyczny psychopata obdarzony
mrocznym geniuszem. W kreskówkach z Bugsem (pierwszą z nich jest Operation: Rabbit z 1952 roku) z Kojota
zrobiono zapatrzonego w siebie, upajającego się brzmieniem własnego głosu
złoczyńcę, którego zachowanie nie miało zbyt wiele wspólnego z tym, co mogliśmy
zobaczyć podczas jego polowań na Pędziwiatra. No cóż – można to tłumaczyć
postępującą schizofrenią tego bohatera.
Ale przejdźmy do frapującej mnie zagadki z dzieciństwa, o
której wspominałem na początku notki, a mianowicie – czy Kojot aby na pewno
jest kojotem? Bardzo podobna postać występowała w serii kreskówek Ralph Wolf and Sam Sheepdog zapoczątkowanej
w 1953 roku. Struktura fabularna tej serii przedstawiała się podobnie do
kreskówek Wile E. Coyote and The Road
Runner. Tym razem wilk Ralph poluje na owce, których strzeże flegmatyczny,
acz diablo skuteczny pies pasterski Sam. Dodatkową atrakcją jest fakt, iż obaj
bohaterowie zwalczają się nawzajem jedynie w ramach codziennych obowiązków
zawodowych, po pracy będąc znakomitymi kumplami. Wcześniej identyczny motyw
wystąpił w jednym odcinku serii z Kojotem i Strusiem, gdy obaj bohaterowie
nagle przerwali pracę i zostali zastąpieni przez zmienników kontynuujących
gonitwę. Można więc stwierdzić, że Ralph
Wolf and Sam Sheepdog jest swego rodzaju spin-offem Wile E. Coyote and The Road Runner.
Czy Ralph to Wile? Tu sprawa jest interesująca. Chuck Jones
użył modelu postaci Wile’a (naprawdę delikatnie zmodyfikowanego – zmiany dotknęły
właściwie tylko nosa Wile’a, który w ralphowej wersji jest czerwony), który
zachowuje się nieco inaczej, niż zazwyczaj. Choć pewne elementy pozostały
wspólne – choćby upodobanie do produktów firmy ACME – to jednak Ralph jest
znacznie mniej fanatyczny, niż Wile. No i nie da się pominąć różnic gatunkowych
– choć bohaterowie wyglądają tak samo, to wyraźnie zostało powiedziane, iż Wile
jest kojotem, a Ralph wilkiem. Widocznie w uniwersum Looney Tunes te dwa
gatunki różnią się jedynie kolorem nosa.
"nadał mu w polskim tłumaczeniu takie, a nie inne imię. Co jest nieco głupie" - bo ja wiem, czy takie głupie? W końcu strusia od pierwszego kopa skojarzy każdy polski dzieciak, czego nie można powiedzieć o kukawce.
OdpowiedzUsuń"ACME produkującej, jak się zdaje, wszystko, co tylko ludzki umysł jest w stanien wymyślić." - Ma to przecież w nazwie, jako A Company Make Everything (a przynajmniej tak głosi internetowa legenda.;))
Jestem trochę zawiedziona, że nie wspomniałeś o legendarnej w internetach scenie, w której kojot jednak dopadł Strusia. I tak go sobie trzymając w łapie, ze smutnym spojrzeniem zapytał publikę "I co ja teraz mam zrobić"? Scenka raczej nie jest fejkiem, choć nie mam pojęcia, w jakim odcinku się pojawiła (i czy czasem nie był prymaaprylisowy).
Z mojego researchu wynika, że Kojot Strusia złapał dwa razy (nie licząc odcinków w CGI, których jeszcze nie ogarnąłem):
OdpowiedzUsuń1. W odcinku The Solid Tin Coyote Kojot zbudował robota, który schwytał Strusia, który jednak ostatecznie uciekł. Ale moim zdaniem się liczy.
2. Przypadek o którym mówisz, a który rozegrał się w odcinku Soup Or Sonic. Ale sprawa nie jest taka oczywista. Wygląda to tak, że Struś i Kojot wbiegają do zwężającej się rury i po wybiegnięciu z drugiego końca są wielkości kciuka. Kojot zauważa to i woła Strusia, który zawraca i zbiega go otworu rury, wybiegając z drugiej strony, dzięki czemu wraca do swojej normalnej postaci. Kojot robi to samo, ale pozostaje mały. Wtedy dopada nogi strusia i już szykuje się do konsumpcji, kiedy orientuje się, że z jego perspektywy struś przypomina Godzillę. I wtedy pokazuje tę słynną planszę:
http://en.wikipedia.org/wiki/Soup_or_Sonic#mediaviewer/File:Soup_or_Sonic_screenshot.png
Trudno więc twierdzić, że Kojot złapał Strusia. To raczej Struś złapał jego.
nie zapominajmy też o braciach Fleicher??i ich kreskówkach taka np.Betty Boo to czyste szaleństwo w nie których odcinkach :)
OdpowiedzUsuńTrzeba też wspomnieć o jednym z odcinków "Animal Mana" Granta Morrisona, który dość niekonwencjonalnie podchodzi do tej historii. Można powiedzieć, że Kojot jest tam bohaterem romantycznym, jak np. Kordian.
OdpowiedzUsuńDarzę Kojota i Strusia ogromnym sentymentem - gdzieś jeszcze mam kasetę VHS sprowadzoną z USA z najlepszymi przygodami tego duetu (powinna też być druga kaseta z Foghorn Leghorn).
OdpowiedzUsuńA co do "Operation: Rabbit" - to chyba mój ulubiony odcinek. Właśnie z tego względu, że niemy, fanatyczny Wile nagle jawił się jako postać bardziej dystyngowana. Poza tym jest to odcinek, który wciąż zdarza mi się cytować w codziennym życiu: "Allow me to introduce myself, My name is Wile E. Coyote, Super Genius". Poza tym podobała mi się źdiebko inna dynamika konfliktu Kojot vs Królik Bugs niż Kojot vs Struś.
Przesympatyczna notka. I dzięki za przypomnienie o Ralph Wolf - kompletnie o nim zapomniałam