fragment grafiki autorstwa Nori Hojo, całość tutaj. |
Teoria światów alternatywnych Hugh Everetta III - czy też raczej jej zniekształcona przez popkulturę wersja - mówi nam, że wszystko, co może się wydarzyć, istotnie się wydarzyło gdzieś tam, w nieskończonym wieloświecie. Przyjęcie takiego założenia automatycznie każe nam snuć rozmyślania, co by było, gdyby…? Co by było gdybym w liceum nie stchórzył i zaprosił tamtą dziewczynę na randkę? Co by było, gdybym poszedł na jakieś inne studia? Co by było, gdybym diametralnie przeprojektował blogaska, dostosowując jego treści do łaknących lajfstajlowego pustosłowia hipsterów będących paliwem dla wszystkich Kominków tego świa… wiecie, co? Może nie brnijmy dalej w tego typu dywagacje, bo jeszcze przyjdzie mi do głowy coś, czego wszyscy będziemy żałować. Zajmijmy się czymś daleko ciekawszym i zastanówmy się - co by było, gdyby w roku pańskim tysiąc dziewięćset dwudziestym ósmym pewien dobrze zapowiadający się animator nie uniósł się honorem i nie zerwał współpracy ze swoim ówczesnym mocodawcą, tracąc jednocześnie prawa do jednej z wymyślonych przez siebie postaci? W dziewięciu przypadkach na dziesięć - nic istotnego. Pochylmy się jednak nad tym dziesiątym przypadkiem, w którym rzeczony animator nazywa się Walter Elias Disney.
Cofnijmy się do roku tysiąc dziewięćset dwudziestego siódmego. Walt Disney i jego stały współpracownik oraz wieloletni przyjaciel Ub Iwerks zakończyli właśnie pracę nad swoją ostatnią serią - hybrydową animacją (kreskówka z elementami filmu aktorskiego) zatytułowaną Alice Comedies. Walt i Ub poznali się we wczesnej młodości, kiedy obaj pracowali w Pesmen-Rubin Art Studio tworząc reklamy prasowe i kinowe. Obaj panowie szybko zapałali do siebie sympatią i po opuszczeniu studia postanowili wspierać się wzajemnie w swoich próbach zrobienia kariery filmowej. Po pewnych perturbacjach, które z punktu widzenia tematu tego tekstu nie są aż tak istotne (choć zasługują na własną notkę - może kiedyś) Disney i Iwerks ustabilizowali swoją pozycję animatorów - wspomniana wyżej Alice Comedies cieszyła się sporą popularnością, która zapewniła studiu Disney’a (znanego wtedy pod szyldem Disney Brothers) płynność finansową.
Jak już pisałem wyżej, w tysiąc dziewięćset dwudziestym siódmym roku seria Alice Comedies została zakończona - powodem tej decyzji była jej malejąca popularność oraz pewne trudności związane z kręceniem tego typu serii. Walt i spółka zaczęli się więc rozglądać za kolejnym zleceniem. I w tym momencie na arenie wydarzeń pojawiło się Universal Studios, które postanowiło wkroczyć na rynek animacji i szukało dla siebie produkcji, która zapewni mocny start w tym segmencie. Charles Mintz, ówczesny szef dystrybuującej produkcje Disney’a firmy Winkler Pictures zaproponował Disney’owi stworzenie nowej, kreskówkowej postaci, którą studio będzie mogło sprzedać Universalowi. Z Mintza był niezły numer - w dwudziestym drugim roku ożenił się z Margaret J. Winkler, ówczesną właścicielką Winkler Pictures i osobą, której nazwisko powinna znać każda osoba miłująca zachodnią szkołę tworzenia kreskówek. Tak, ona też zasługuje na własną notkę i tak, najpewniej też kiedyś takową napiszę. Na razie dość rzec, iż pani Winkler z pozycji sekretarki jednego z braci Warner dzięki swoim umiejętnościom, talentowi i ciężkiej pracy wybiła się na pozycję jednej z kluczowych dla ówczesnego przemysłu animacji osób. To ona odkryła Disney’a i dała zielone światło Alice Comedies. Kiedy pobrała się z Mintzem i zaszła w ciążę, usunęła się w cień, czyniąc ze swojego męża główną figurę w Winkler Pictures. Jak się później okaże, była to decyzja brzemienna w skutkach.
Ale nie uprzedzajmy wypadków. Disney pospołu z Iwerksem zaczęli projektować nową kreskówkę. Tak powstał Oswald the Lucky Rabbit, pierwsza prawdziwie disnejowska postać. Pierwsza kreskówka z Oswaldem w roli głównej, Poor Papa, nieszczególnie jednak spodobała się włodarzom Universala - producenci zwrócili uwagę przede wszystkim na niską jakość animacji i niechlujstwo rysunków. Wziąwszy to pod uwagę, Disney stworzył drugą kreskówkę ze swoim nowym bohaterem i tym razem poszło nieco lepiej - niespełna sześciominutowe Trolley Troubles ostatecznie przekonało Universal Pictures do dania projektowi zielonego światła. Była to słuszna decyzja - w niedługim czasie sympatyczny królik dołączył do ikonicznych postaci animowanych, powoli dościgając swoją popularnością takie gwiazdy jak Felix the Cat czy Koko the Clown.
Wszystko zaczęło się psuć pewnego słonecznego dnia w czasie lata tysiąc dziewięćset dwudziestego ósmego roku. Wtedy to Walt Disney udał się do Nowego Jorku, by renegocjować swój kontrakt z Mintzem. Ostatecznie sytuacja mocno się zmieniła od czasu, gdy podpisywał pierwszą umowę - był wtedy młodym, dobrze zapowiadającym się animatorem z masą świetnych pomysłów, ale też, powiedzmy to sobie szczerze, gołodupcem, któremu już udało się raz zbankrutować. Teraz sytuacja przedstawiała się inaczej - popularność Oswalda rosła z każdym miesiącem i nic nie zapowiadało zmiany tego stanu rzeczy. Walt chciał wynegocjować zwiększenie o jedną piątą budżetu na drugi sezon przygód Królika Oswalda, bowiem mimo usilnych starań jego animacja wciąż jakościowo odstawała od najlepszych. Mintz chłodnym głosem poinformował Walta, że o żadnej podwyżce nie może być mowy, a co do tej jednej piątej, to akurat zabawna sprawa, ale Mintz miał właśnie poprosić Disney’a o dwudziestoprocentowe cięcia budżetowe z uwagi na fakt, że kryzys i generalnie bieda, panie. Poza tym trzeba opłacić nowych animatorów, których Mintz właśnie zatrudnił bez uprzednich konsultacji z Waltem. By jeszcze mocniej dobić przysłuchującego się temu z opuszczoną szczęką Disney’a Mitz przypomniał mu, że to on, nie Walt, jest prawnym właścicielem postaci Królika Oswalda, więc niech Disney mu nie podskakuje i cieszy się, że w ogóle ma robotę. Disney stanął więc przed ultimatum - albo zgodzi się na cięcia budżetowe i utratę sporej części kontroli nad procesem produkcyjnym nowych przygód Oswalda albo może trzasnąć drzwiami i zerwać umowę z Mitzem, droga wolna, nikt tu po nim płakać nie będzie. Wszyscy wiemy, jaką decyzję podjął.
Przyjrzyjmy się Waltowi Disney’owi w tym momencie jego życia. Wycyckany przez życie i współpracowników młody mężczyzna siedzi w pociągu, wpatrując się w okno i wsłuchując się w miarowy stukot kół. Nie była to pierwsza porażka w jego życiu - ale z pewnością była najdotkliwsza. Praca jego życia została zawłaszczona przez ludzi, o których myślał, że są jego przyjaciółmi. To był punkt zwrotny w jego karierze, jego życiu i całym światowym przemyśle filmów animowanych. Walt jeszcze o tym nie wie, ale w tym kluczowym momencie, w pociągu zmierzającym z Nowego Jorku do Hollywood wszystko się zmieni. Wtedy właśnie Walt Disney postanowił, że wbrew przeciwnościom losu on nam jeszcze pokaże, na co go stać.
Tego dnia narodziła się Myszka Miki.
Walt, jego brat Roy i Ub zdecydowali się zerwać kontrakt z Universalem i spróbować jeszcze razem, na własną rękę. Korzystając z doświadczenia nabytego w trakcie pracy nad Królikiem Oswaldem panowie stworzyli nowego bohatera - Myszkę Miki - który był w zasadzie substytutem Oswalda, jednak zindywidualizowanym na tyle, by uniknąć posądzenia o plagiat. Reszta jest już historią - dzięki Mikiemu studio Walta Disney’a odniosło gigantyczny sukces (choć też nie bez komplikacji), dzięki któremu w dniu dzisiejszym koncern Disney’a jest na najlepszej drodze do przejęcia władzy nad światem.
Ale wróćmy do Oswalda. Mimo odejścia Disney’a, Mintz postanowił na własną rękę wyprodukować kolejny sezon przygód animowanego królika. Nie szło mu zbyt dobrze - raz, że nie miał talentu Walta Disney’a, dwa, że wyraźnie nie potrafił się dogadać z włodarzami Universala. Gwoździem do trumny okazała się popularność kreskówek z Myszką Miki tworzonych przez Disney’a po zerwaniu umowy z Universalem. Próby przekonania Walta do powrotu do pracy nad Oswaldem spełzły na niczym - Walt, wiedziony doświadczeniem, nie miał zamiaru powtórnie wchodzić do tej samej rzeki, szczególnie z takim asem w rękawie, jak Miki. Hilarycznie brzmiała sama wysunięta przez Mintza propozycja - Disney miał dostać niewielką podwyżkę, ale prawa tak do Oswalda, jak i do Mikiego miały być w posiadaniu Universala, zaś Mintz miałby przejąć kontrolę nad prężnie rozwijającym się studiem Disney’a. Walt roześmiał mu się w twarz i uprzejmie wyjaśnił, gdzie Mintz może sobie wsadzić taką umowę i jak głęboko powinien ją tam sobie zainstalować. Jakby tego było mało, drugi sezon przygód Oswalda zanotował wyraźny spadek popularności (jak i jakości). Universal wykręcił Mintzowi dokładnie taki sam numer, jak Mintz Disney’owi - przypomniał mu, kto tu jest Sprite i tak naprawdę posiada prawa do postaci Oswalda. Bynajmniej nie był to Mintz. Historia zatoczyła dość perfidne koło - Mintz zerwał umowę z Universalem i założył własne studio animacyjne - Columbia Cartoons - w którym rozpoczął produkcję własnej kreskówki pod tytułem Krazy Kat. Tytułowa postać wyraźnie wzorowana była na Myszce Miki - mam nadzieję, że dostrzegacie tę przepiękną ironię losu.
Co dalej? Carl Leamme, ówczesny prezes Universala, zaproponował animatorowi Walterowi Lantzowi partyjkę pokera, w której stawką były prawa do postaci Oswalda. Lantz wygrał i został nowym właścicielem coraz mniej szczęśliwego Królika. Tak jest - Leamme przerżnął w karty prawa do postaci, przez którą Walt Disney odszedł z jego studia. W przeciwieństwie do Mintza Lantz postanowił podejść do produkcji kreskówek z Oswaldem w należyty sposób i - pod szyldem Universala - stworzył kolejną partię animacji. W trakcie swojej pracy konsultował się z Disney’em, od którego dostał błogosławieństwo i z którym po pewnym czasie się zaprzyjaźnił. Przez kolejną dekadę Lantz tworzył filmy animowane z Oswaldem w roli głównej, aż w końcu uznał, że wystarczy tego dobrego i zajął się autorskimi projektami. Niedługo potem stworzył (w zasadzie współtworzył) postać Woody’ego Woodpeckera. To właśnie w wydanej w pięćdziesiątym pierwszym roku kreskówce Woody Woodpecker Polka mogliśmy ostatni raz zobaczyć Oswalda - zaliczył tam drobne cameo. Po tym wydarzeniu na dobre pół wieku postać trafiła do Limbo.
Pod koniec dwudziestego wieku Bob Iger zostaje prezesem Walt Disney Company. Niedługo potem obiecuje Diane Disney Miller, córce Walta Disney’a, że odzyska prawa do postaci Królika Oswalda. W dwa tysiące trzecim roku należące do Disney'a studio deweloperskie Buena Vista Games przedstawia Igerowi pomysł na nową grę video ze świata Disney’a, w której dochodzi do konfrontacji Oswalda i Mikiego. Igerowi tak się podoba ta idea, że podwaja swoje wysiłki celem odzyskania postaci sympatycznego królika. W dwa tysiące szóstym roku dopina swego - w zamian za prawa do Oswalda i wszystkich stworzonych przez Disney’a kreskówek oddaje NBC komentatora sportowego Ala Michaelsa. Z biznesowego punktu widzenia ta decyzja nie wypada najkorzystniej, ale Iger swoim działaniem pokazuje, że nawet w takiej korporacji jak Walt Disney Company nie zawsze musi chodzić o pieniądze. Po niemal osiemdziesięciu latach tułaczki Królik Oswald wraca do domu.
Rok później Disney wykupuje Junktion Point Studios, założone przez Warrena Spectora studio tworzące gry video. Legendarny twórca gier, odpowiedzialny między innymi za pierwszego Deus Exa, podejmuje się stworzenia gry o Mikim i Oswaldzie. Gra, zatytułowana Epic Mickey, ukazuje się w dwa tysiące dziesiątym roku i jest najszerzej promowaną grą video (nie licząc Kingdom Hearts oczywiście) stworzoną na licencji Disney’a. Po przeszło sześćdziesięciu latach ciszy królik Oswald powraca do świadomości szerszego odbiorcy. Sama gra, choć zebrała mieszane recenzje, doczekała się sequela i dziejowej sprawiedliwości stało się zadość - Oswald the Lucky Rabbit, pierwszy stylistycznie i spirytualnie disnejowski bohater wrócił tam, gdzie jego miejsce - pod skrzydła firmy, którą założyli jego prawdziwi tata i tata.
Teraz możemy się zastanawiać - czy, gdyby sprawy potoczyły się inaczej, to Oswald byłby dzisiaj główną gwiazdą Walt Disney Company? Gdyby Walt Disney nie uniósł się honorem w dwudziestym ósmym - czy byłby dzisiaj jednym z wielu szeregowych animatorów występujących co najwyżej jako przypis w biografiach największych gwiazd tego okresu? Czy gdyby Winkler dała kosza Mintzowi i nadal dowodziła swoim studiem, czy doszłoby do całej tej nieprzyjemnej sytuacji? Wedle teorii światów równoległych, te wszystkie wydarzenia gdzieś tam się rozegrały. W niezliczonych rzeczywistościach alternatywnych Disney nigdy nie stworzył swojego studia, które ostatecznie zmieniło się w jedną z największych korporacji w historii popkultury. W niezliczonych rzeczywistościach Myszka Miki nigdy nie powstała.
Ale chyba nie warto tego roztrząsać - było, minęło. Tu i teraz dostaliśmy (dosłownie i przenośni) disnejowski happy end. Oswald wrócił do domu i wszystko zakończyło się mniej więcej szczęśliwie.
*slow clap* Cudowna notka. Cu-do-wna. Research się opłacił, bo czytało się to fenomenalnie. I choć historia Oswalda nie jest mi obca (co mnie podkusiło w młodym wieku czytać biografię Disneya), nie znałam jego współczesnym losów. Dzięki za uświadomienie :)
OdpowiedzUsuń