piątek, 6 czerwca 2014

Animorphs. 15 - The Escape

fragment okładki, całość tutaj.

The Escape to piętnasty tom serii Animorphs i zarazem trzeci, którego narratorem jest Marco. Marco, jak już ustaliliśmy, jest jedną z ciekawszych postaci cyklu. Jest zabawny, wrażliwy, inteligentny, ma niewymuszone motywacje i dylematy – po prostu sympatyczny, świetnie skrojony bohater, z którym łatwo jest się identyfikować. Z racji swojego wyszczekania  najmocniej integruje się z grupą i ma ciekawe relacje z chyba każą inną postacią. Z Rachel lubi się przekomarzać, z Jake’em łączy go zażyła przyjaźń, z Tobiasem są po prostu buddies, oddanymi sobie kumplami przerzucającymi się żarcikami (na co się nie zapowiadało w pierwszych tomach, więc tym bardziej brawa dla autorki), dla Axa jest dość chaotyczną encyklopedią wiedzy o ziemskiej kulturze, a z Cassie… cóż, tu jest ciekawa sprawa. Z Cassie Marco ma relatywnie mało widocznych relacji, ale jeśli już się pojawiają, to są one bardzo interesujące, bo wydaje się, że Cassie uczy Marca takiej wewnętrznej wrażliwości na krzywdę. Jak tak teraz o tym myślę, to dochodzę do wniosku, że Cassie najciekawsza jest właśnie w tych rzadkich momentach, kiedy ma jakieś interakcje z Marciem.

Tom rozpoczyna się... zwyczajową mantrą o tym, jak to główni bohaterowie są narażeni na śmiertelne niebezpieczeństwo, oraz streszczeniem najważniejszych rzeczy, jakie powinien wiedzieć czytelnik, żeby móc się cieszyć lekturą w przypadku, gdyby nie znał poprzednich tomów z cyklu. I znów – z jednej strony do dobrze, że każdy tom jest w miarę samowystarczalny fabularnie, ale czytanie tego samego po raz kolejny jest po prostu nudne. Szczególnie, że nie wyobrażam sobie, by ktoś, kto nie zna poprzednich czternastu tomów, ot tak sięgnął po piętnasty. Poza tym, tych ważnych kontekstowo wydarzeń jest już dość dużo, przez co wprowadzenie ciągnie się i nuży czytelnika-weterana już na samym początku lektury. Ale przejdźmy do meritum. Właściwa akcja tomu rozpoczyna się w nowo wybudowanym centrum handlowym, gdzie dzieciaki planują dać popalić jednemu ze sprzedawców, który wykorzystuje żywe papugi w charakterze atrakcji naganiającej klientów. Cassie coś takiego bardzo się nie podoba, więc namawia przyjaciół na małą dywersję – bohaterowie zmieniają się w papugi i, korzystając z umiejętności mówienia charakterystycznej dla tego gatunku ptaków, nadają zgoła odstręczający klientelę przekaz. Wciąż nieco dziwi mnie fakt, że przy tej całej gadaninie o tym, jak to Animorphy są narażone na dekonspirację i niebezpieczeństwo, bohaterowie nie stronią od tego typu lekkomyślnych akcji. Moja teoria jest taka, że dzieciaki po prostu muszą od czasu do czasu zrobić coś, co nie wiąże się z walką z Yeerkami, by jakoś odreagować te traumy, które nabywają w czasie potyczek z Visserem Trzy.

Tymczasem na arenie wydarzeń pojawia się Erek King, stary znajomy dzieciaków, android z dziesiątego tomu. Erek gratuluje Animorphom dotychczasowych osiągnięć, ale cel jego wizyty jest inny – prosi Marca o rozmowę w cztery oczy. Okazuje się bowiem, że Visser Jeden – Yeerk, którego nosicielem jest matka Marca – powrócił na Ziemię. Wiąże się to z tym, że Yeerkowie szykują coś dużego pod jedną z pobliskich wysp. To coś, wedle podejrzeń Ereka, może wiązać się z nowym gatunkiem Kontrolerów sprowadzonych na Ziemię. Świetnie wypada reakcja Marca na te rewelacje – wściekłość przemieszana z odrętwieniem. Świadomość, że będzie musiał wziąć udział w akcji, w której może ucierpieć bliska mu osoba sprawia, że Erek powątpiewa w użyteczność Marca w czasie tej operacji – co budzi gniew tego ostatniego. Po serii nieco słabszych tomów, niemal już zapomniałem, jak emocjonalny może być ten cykl i super, że tutaj powraca to, co stanowi jego najmocniejszy punkt.

Nowi kontrolerzy należą do rasy inteligentnych wodnych istot, które rozwinęły umiejętność zaawansowanej telepatii i jako takie są bardzo groźne dla Animorphów, którzy ukrywają swoją tożsamość pod postaciami zwierząt. Ax częściowo potwierdza informacje, jakie Marco i Jake uzyskali od Ereka, ale powątpiewa w to, że Yeerkom udało się posiąść ciała Leeranów – tak bowiem nazywa się ta rasa. Bohaterowie postanawiają zająć się tym problemem. Marco prosi Jake’a, by nie mówił pozostałym o tym, że jego matka jest nosicielką Vissera Jeden, ponieważ nie chce stać się obiektem litości i współczucia. Dzieciaki trochę podśmiechują się z Tobiasa, który ma lęk przed pływaniem, ale – oczywiście – Rachel dość szybko stopuje ich złośliwości. Wspominałem już, że uwielbiam wzajemną relację Rachel i Tobiasa? Wspominałem, ale wspomnę raz jeszcze – uwielbiam relację tej dwójki. W drodze na wyspę, przebywając w morphach ptaków, postaci zbaczają nieco z kursu, by w ogrodzie zoologicznym umożliwić Tobiasowi pobranie morpha delfina. Marco i Jake spontanicznie lądują na kolejce górskiej, po prostu poświęcając chwilę na zabawę. Marco wygłasza przy tym apologię pod tytułem „Choćby nie wiem, co się stało i tak pozostaniemy sobą”. Dla mnie brzmi to trochę jak zakłamywanie rzeczywistości – dzieciaki narażone są na rozmaite traumy i autorka wielokrotnie udowodniła, że doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Rozumiem jednak, o co chodziło w tej scenie – o pokazanie, że dzieciaki muszą czasem sobie odpuścić, może nawet zrobić coś głupiego, żeby utrzymać równowagę psychiczną. Że poza tym, iż są partyzantami na wojnie, z istnienia której nikt nie zdaje sobie sprawy, są przede wszystkim nastolatkami i muszą korzystać z życia. Są trochę jak żołnierze, którzy spędzają czas na wariackich imprezach, bo jutro mogą umrzeć na froncie. Fajne, słodko-gorzkie zagranie autorki, które w zaskakujący i niespodziewany sposób pogłębiło powieść.

Pobranie morpha przez Tobiasa okazało się dość kłopotliwe – by to zrobić, musiał być w swojej bazowej postaci sokoła. Ostatecznie, po lekkich perturbacjach, udało mu się zdobyć morpha, co jednak okupił dość upokarzającą kąpielą w basenie delfinów i bolesnym ratunkiem Marca. Po tym przerywniku komicznym (jak zwykle mistrzowskie przekomarzanie się Tobiasa i Marca) bohaterowie docierają w końcu na wyspę, gdzie zmieniają się w delfiny – Ax w rekina tygrysiego – i rozpoczynają eksplorację wód pod wyspą. Odnajdują tam ukryty ośrodek badawczy prowadzony przez Kontrolerów. W czasie debaty nad następnym posunięciem zostają zaatakowani przez grupę głowomłotów pospolitych (potocznie zwanych rekinami młotami), zaś w Marcu budzą się niewesołe wspomnienia, kiedy to rekin niemal rozszarpał go na dwoje, gdy przebywał w morphie delfina w trzecim tomie cyklu. Po krótkim, acz zaciętym pościgu dochodzi do konfrontacji. Jake wpada na w sumie bardzo cwany pomysł – zranić jednego napastnika tak, by reszta rzuciła się na niego zwabiona zapachem krwi. Ku zdziwieniu Animorphów, ta taktyka nie przynosi spodziewanego rezultatu – głowomłoty nie interesują się rannym pobratymcem, tylko kontynuują pościg za intruzami. Marco orientuje się, że coś jest bardzo nie tak, ponieważ drapieżniki reagują jak istoty inteligentne, koordynując swoje działania i odpowiadając na taktyki walki Animorphów. Naraz głowomłoty rezygnują z walki i oddalają się – bez żadnej wyraźnej przyczyny. Bohaterowie kontynuują swoją misję i natrafiają na kosmiczną łódź podwodną, na której znajduje się Visser Jeden.

Po powrocie z tego zwiadu dostajemy porcję codziennego nastoletniego życia Marca, z odrabianiem lekcji i słuchaniem muzyki na czele. Mamy też wgląd w umysł tego bohatera. Marco okazuje się skrępowany swoją sztubacką postawą, do której nie przystaje troska o uprowadzonego przez kosmitów rodzica. Chęć utrzymania pozy wyluzowanego żartownisia uniemożliwia mu otworzenie się przed innymi, porozmawianie z innymi Animorphami o swojej sytuacji – z wyjątkiem Jake’a. Zagubienie Marca w tej dość złożonej sytuacji zostało przez Applegate przedstawione po prostu świetnie – naturalnie, w sposób niewymuszony i bardzo wprawny literacko. Chłopak zdaje sobie sprawę, że uratowanie matki może być niemożliwe – a nawet gdyby jakimś cudem się udało, to wcale nie oznaczałoby szczęśliwego zakończenia, tylko pogorszenie i tak już beznadziejnej sytuacji. Ostatecznie, żeby uratować matkę Marca, trzeba uprowadzić i uśmiercić najwyższego generała Yeerków, który obecnie przesiaduje w jej głowie, co sprowadziłoby nosicielkę – i wszystkich jej najbliższych – do roli zaszczutego, ściganego zwierzęcia. To dużo jak na nastolatka, szczególnie takiego, który nie może się swoimi wątpliwościami podzielić z nikim dorosłym. I bardzo dobrze, że autorka nie ma zamiaru udawać, że pokonanie złego smoka oznacza, iż wszyscy będą żyli długo i szczęśliwie. Bo przecież wcale niekoniecznie.

Cassie, dla odmiany będąc przydatną, dyskutuje z pozostałymi nastolatkami, usiłując dociec, co było źródłem nienaturalnego zachowania głowomłotów. Animorphy dochodzą do wniosku, że rekiny młoty są w jakiś sposób kontrolowane przez Yeerków i decydują się zdobyć morhpy głowomłota, by móc raz jeszcze zbliżyć się do podwodnej kryjówki i ją zinfiltrować. DNA głowomłota zdobywają zwyczajowym sposobem, włamując się do pobliskiego oceanarium. Przy okazji dostajemy też kolejne potwierdzenie, że Tobias pogodził się już ze swoją dwoistą naturą – sam mówi o sobie jako o drapieżniku, porównując się do rekinów i tłumacząc Marcowi, że jego awersja względem nich wypływa ze złych pobudek, ponieważ drapieżnikami nie powoduje złośliwość, gniew czy nienawiść, tylko prawa natury. Animorphy oczywiście zostają przyłapane podczas tej eskapady, oczywiście jeden z pracowników ochrony okazuje się Kontrolerem i oczywiście wszystko, koniec końców, kończy się dla naszych bohaterów pomyślnie. Fakt, że akcja była całkiem fajnie pomyślana – osaczeni bohaterowie zatopili dużą część oceanarium, robiąc dziurę w przylegającym do morza przeszklonym segmencie budynku – ale całość  znowu opiera się na znanym z poprzednich tomów schemacie. To się już robi odrobinkę nużące, choć w tym przypadku autorka robiła wszystko co się da, by uatrakcyjnić ten fragment i zafundowała nam Marca dosłownie ujeżdżającego głowomłota, by pobrać od niego morpha.

Marco pragnie zmienić się w głowomłota, ponieważ jest to pozbawiony skrupułów drapieżnik. W postaci wodnego łowcy szuka odcięcia się od burzy uczuć towarzyszących mu od czasu, gdy dowidział się o obecności na Ziemi jego matki. To bardzo ludzkie pragnienie – przestać odczuwać w chwili, gdy nasze uczucia stają się bolesne i wyniszczające. Robi zatem coś bardzo głupiego, bardzo lekkomyślnego i bardzo marcowego – zmienia się w rekina w basenie na pustej sali gimnastycznej. Marco zdaje sobie sprawę, w jak ogromnym stopniu kusi los (jest świetny „dialog”, który to obrazuje: I bobbed back up to the surface and said, "This is insane, Marco." To which I answered, "So I'll be careful." To which I countered, "You're talking to yourself, do you know that?" "Oh, shut up," I said.) I zostaje ukarany za zagłuszenie głosu zdrowego rozsądku. Dwaj szkolni brutale niemal przyłapują go w czasie procesu transformacji i zaczynają się nad nim pastwić. W końcu jeden z nich „wjeżdża” na matkę Marca. Rezultat jest raczej łatwy do przewidzenia – Marco wpada w zimną furię i zaczyna morphować, ale szczęśliwie na miejscu pojawia się Jake i go powstrzymuje.

Jake proponuje Marcowi, by powiedział pozostałym o tym, że nosicielką Vissera Jeden jest jego matka. Marco zdobywa się na szczerość i mówi Jake’owi o tym, że nie chce, by inni się nad nim litowali, ponieważ pamięta to uczucie po pogrzebie matki i jest to dla niego upokarzające. Jake odpuszcza. Kolejna ciekawa rzecz – Marco także myśli o Tobiasie jako o nie-człowieku, ponieważ w opisie drużyny szykującej się do ekspedycji używa słów Four humans, a bird, and an Andalite. Marco żartuje z Rachel i Tobiasa (You realize there are no mice underwater, right?), ponieważ zdaje sobie sprawę z tego, iż to jest jego rola w tej drużynie – choć cynizm, z jakim czyni to spostrzeżenie jest dość wymowny. Po transformacji w głowomłoty i okiełznaniu ich morderczych instynktów, dzieciaki docierają do podwodnej placówki. W czasie próby odnalezienia drogi do środka Marco i pozostali zostają wzięci za zwykłe rekiny, schwytani i poddani makabrycznemu procesowi implementacji jakichś urządzeń bezpośrednio do mózgu. Dzieciaki dochodzą do wniosku, że Yeerkowie podwyższają potencjał mózgu głowomłotów, najprawdopodobniej po to by Leeranie-Kontrolerzy byli w stanie przejąć nad nimi kontrolę. Dzieciaki postanawiają zinfiltrować bazę w morphie muchy, co przynosi nieoczekiwany skutek – wszczepione im przez Yeerków urządzenia uniemożliwiają im przemianę w tak drobne stworzenie, ponieważ implanty, jako ciała obce, nie zmniejszają się wraz z resztą ciała. Co jest… dziwne. Ostatecznie ciasno przylegające do ciała ubranie jest transformowane bez większego problemu. Pozostaje więc pytanie – co, gdyby ktoś z mocą transformacji miał sztuczny staw, rozrusznik serca albo chociaż aparat na zęby?

No nic. Jakby nie było, Animorphy zmieniają się w ptaki i dzielą się na dwie drużyny. Marco, Ax i Emohawk przedzierają się do jednej z sekcji podwodnej bazy. Po wyjściu z morpha Marco zostaje przyłapany przez Vissera Jeden, który bierze go za Kontrolera zajmującego się technicznymi aspektami działania bazy. Niesamowicie emocjonalny moment – Visser zauważa bowiem, że Marco jest synem jego nosicielki i zwraca na to uwagę. Odgrywając rolę Yeerka, który ma trudności z okiełznaniem nosiciela Marcowi udaje się uniknąć dekonspiracji, choć zachowanie spokoju w sytuacji, gdy widzi swoją matkę z tak bliska nieomal doprowadza go do szaleństwa. Po wszystkim Tobias i Ax dołączają do niego i dowiadują się, o co chodzi Yeerkom. Otóż najeźdźcy, w największym skrócie, chcą wykorzystać podrasowane głowomłoty do ataku na planetę Leeranów. Zwiększanie potencjału intelektualnego rekinów służy zatem po to, by Yeerkowie mogli uczynić z tych zwierząt nosicieli. Ax odnajduje też wzmiankę o tym, że implanty zostaną automatycznie usunięte z ich głów w chwili zniszczenia podwodnej bazy, by nie pozostawić po sobie żadnych śladów działalności Yeerków. Marco wpada na pomysł, by opuścić tarcze energetyczne powstrzymujące wodę przed wdarciem się do środka. Ax ustanawia pięciominutowe odliczanie.

Cała trójka biegnie na pomoc pozostałym, którzy w międzyczasie zajmowali się sabotowaniem bazy mającym odwrócić uwagę od działalności Marca, Tobiasa i Axa. Marco zatrzymuje się, by uporać się ze ścigającymi ich siłami pod przywództwem Vissera Jeden. Obecny przy tym starciu Leeran-Kontroler dekonspiruje Marca jako ludzkiego Animorpha, ale najwyraźniej zostaje źle zrozumiany przez Yeerka, który myśli, że Leeran pomylił człowieka z blisko spokrewnionym nim szympansem, w którego morphie przebywał Marco. Nim sprawa zostaje wyjaśniona, Marco nokautuje Leerana, a na arenie wydarzeń zjawia się dziwnie nieobecny na niej do tej pory Visser Trzy. Jako, iż styl polityki wewnętrznej Yeerków polega głównie na uśmierceniu rywala, obaj Visserowie zajmują się sobą nawzajem, Marcowi poświęcając raczej szczątkową uwagę. Chłopak korzysta z okazji i ucieka. Dołącza do przyjaciół i, po krótkiej walce z Visserem Trzy w morphie wielkiego żółtego potwora z hentaia, Rachel z Axem lecą zabić Vissera Jeden. Marco biegnie za nimi, choć sam nie wie, jak się zachowa w tej sytuacji. Nim Rachel zadaje Visserowi decydujący cios, Marco wyznaje jej prawdę. Rachel powstrzymuje się przed zabiciem Vissera, który korzysta z okazji i próbuje oddać strzał w jej kierunku. Marco powstrzymuje go, rzucając krzesłem w szybę i naruszając ją tak, że woda wdziera się do środka. Animorphy zmieniają się w głowomłoty i uciekają. Marco rozładowuje wściekłość z powodu (prawdopodobnej) śmierci matki, atakując rekiny, ale zostaje powstrzymany przez Jake’a. Rachel utrzymuje, że w czasie ucieczki słyszała odgłos łodzi podwodnej, co mogłoby być poszlaką wskazującą na to, że Visser Jeden przeżył.

Powiem tak – to był dobry tom. Nie jakoś specjalnie wybitny, nawet biorąc pod uwagę niewygórowane standardy Animorphs, ale na tyle dobry, bym był usatysfakcjonowany lekturą. Marco ukazuje w nim zwoją głębszą naturę – sztubak i komediant, który chce utrzymać tę pozę i nie dopuścić do tego, by ktoś odkrył jego wrażliwszą naturę. Traktuje sam siebie jako opokę drużyny, rozumie rolę jaką w niej pełni i z tego powodu nie chce psuć innym Animorphom obrazu siebie, jaki wytworzył swoją pozą czarnowidza i żartownisia. Jego konfuzja i zagubienie są naprawdę nieźle opisane przez autorkę, która – powtarzam to po raz kolejny – świetnie się spisuje w kreowaniu wyrazistych, przekonujących charakterów. Fabularnie The Escape nie odstaje od średniej cyklu, ale i się niczym specjalnym nie wyróżnia – intryga jest tylko podkładką pod ukazanie rozterek Marca. Nie przeszkadza mi to. Przeciwnie – już pogodziłem się z myślą, że fabuła w Animorphs to żadna wielka opowieść. Słowem – przyjemny tom, który czytało się bardzo dobrze.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...