fragment okładki, całość tutaj. |
The Encounter, trzeci
tom serii jest prowadzony z perspektywy Tobiasa
– i przyznam, że ten fakt sprawił, iż przed podjęciem lektury aż zatarłem ręce.
Tobias jest, w moim przekonaniu, najciekawszą postacią cyklu. Przede wszystkim
z powodu jego stanu fizycznego. To mogło być przez autorkę skaszanione na bardzo
wiele sposobów. Fakt uwięzienia nastolatka w ciele myszołowa prowokuje wręcz do
zepchnięcia go do roli barwnego sidekicka, maskotki drużyny, czy wręcz comic reliefa. Tak się na szczęście nie
stało i okazało się, że zrobienie z tego wątku czegoś poważniejszego i głębszego jest strzałem w samą dziesiątkę, czego najlepszym dowodem jest właśnie The Encounter.
W tym tomie wątek Tobiasa rozwija się w stronę powolnej
akceptacji własnej odmienności. Applegate naprawdę świetnie udało się przekazać
dylematy osoby, która odstaje od reszty, ze względu na swój stan jest narażona
na alienujące współczucie i odseparowanie od reszty. Tobias nie może w wolnym
czasie wybrać się ze znajomymi do kina czy centrum handlowego. Jest też, w
pewnym stopniu upośledzony – nie tylko nie ma zdolności morphowania, ale też
utknął w nieswoim kształcie, obcym sobie ciele, i to bez żadnych realnych szans
na zmianę takiego stanu rzeczy. W dodatku dochodzi bardzo istotny aspekt próby
utrzymania człowieczeństwa, kurczowego chwytania się tych drobnych okruchów normalności w
obliczu długiego przebywania w ciele mającym własne instynkty i
przyzwyczajenia. Świetnie to widać w niechęci Tobiasa do polowań i żywienie się
ludzkim (dostarczanym przez pozostałych bohaterów) jedzeniem, które nie
zaspokaja potrzeb jego ptasiej biologii. Tobias, żeby przeżyć, musi w pewnym
stopniu przestać być człowiekiem i zacząć być myszołowem. I przede wszystkim o
tym opowiada ta książka.
W tym tomie następuje też pierwszy moment zawahania w
drużynie, którego punktem zapalnym jest oczywiście Marco. Chłopak wyraźnie wskazuje na bezskuteczność ich
dotychczasowych działań i kwestionuje narażanie życia dla obcych sobie ludzi. Porusza
tym samym bardzo ciekawą kwestię odpowiedzialności. Animophy, zostali
wyposażeni przez umierającego Andalitę w moce, dzięki którym są w stanie podjąć
realną walkę z najeźdźcą – ale czy mają taki obowiązek? To pytanie, póki co,
pozostaje bez odpowiedzi, ponieważ pozostali członkowie drużyny stopują Marca,
przywołując przykład Toma (brata Jake'a) za dostateczny powód do walki, ale ten dylemat będzie jeszcze powracał w kolejnych
częściach cyklu. Kolejna podkreślona w tym tomie rzecz to kwestia ratowania
świata w obliczu szkolnych i pozaszkolnych obowiązków. Tutaj też ta kwestia
została potraktowana stosunkowo realistycznie – to nie Power Rangers, gdzie kosmiczni konkwistadorzy atakują dokładnie w
tym czasie, gdy bohaterowie nie mają żadnych zobowiązań, dzięki czemu nie muszą
opuszczać zajęć czy strzyżenia trawnika. To jeszcze nie jest ten etap, w którym
bohaterowie wagarują, by uratować świat, ale już teraz akcje partyzanckie
przeciwko Yeerkom zaczynają wchodzić w konflikt z ich życiem codziennym.
Którego muszą się trzymać, choćby po to, by nie zwariować i by swoim
zachowaniem nie zdradzić się przed Yeerkami.
Jest w The Encounter bardzo
mocna scena, w której bohaterowie, po przeprowadzeniu zwiadu pod postacią
wilków, wracają do swoich postaci dosłownie w ostatnim momencie, na samej granicy
dwóch godzin – i ledwie, ledwie udaje im się tego dokonać, ponieważ proces
transformacji przebiega tak opornie, że po jego zakończeniu są na granicy
wyczerpania. Gdy cieszą się z tego, że jednak udało im się uniknąć
zakleszczenia w postaci wilczej watahy, Tobias jest rozdarty pomiędzy poczuciem
ulgi, że jego przyjaciół nie spotkał niewesoły los, a poczuciem zazdrości i
rozpaczy, ponieważ ich radość przypomniała mu o jego własnej porażce i sprawiła
mu ból. Taka ambiwalencja towarzyszy Tobiasowi właściwie przez cały tom i
gdybym miał przytoczyć każdą ciekawą scenę poruszającą ten dylemat, musiałbym
chyba drobiazgowo streścić całą książkę.
Z ciekawszych, mógłbym wymienić rozmowę Tobiasa z Rachel, kiedy dziewczyna stara się go pocieszyć i dodać mu otuchy,
ale jego fizyczność okazuje się nieprzekraczalną barierą dla ich porozumienia –
Tobias nie ma twarzy, której mimiką mógłby zasygnalizować Rachel rzeczy
niemożliwe do zwerbalizowania, nie ma oczu, które potrafiłyby płakać, albo choć
nie wyglądać groźnie. Nie można go przytulić ani wyściskać.
Kumulacją tego wątku jest pierwsze zabójstwo i pożywienie
się upolowanym zwierzęciem. Po tym incydencie Tobias zostaje zdominowany przez
naturę myszołowa i ucieka od swoich przyjaciół, przez kilka kolejnych dni
wiodąc życie zwykłego drapieżnika. Bodźcem, dzięki któremu ludzkiej części
Tobiasa udało się odzyskać panowanie było uratowanie człowieka z rąk
kontrolowanego przez Yeerka Hork-Bajira (kosmitę, z których Yeerkowie
korzystają podczas inwazji). Tam, gdzie myszołów dostrzegał drapieżnika i
ofiarę, Tobias ujrzał ofiarę i prześladowcę. Ludzki punkt widzenia wygrał ze
zwierzęcym. Ale nie do końca, bo Tobias przestaje tłumić część swoich ptasich
instynktów – zaczyna żywić się tym, co upoluje i przystosowuje swój tryb życia
do swojej nowej postaci. Rezygnuje tym samym z części swojego człowieczeństwa,
ale też odzyskuje spokój – ponieważ, w pewnym stopniu, udaje mu się
zaakceptować swoją inność.
Cała ta ekspozycja wątku Tobiasa zepchnęła na nieco dalszy
plan główny wątek fabularny tego tomu – czyli sabotaż wyposażonego w kamuflaż
optyczny transportera Yeerków. Transporter ów zaopatrza najeźdźców w wodę pitną
pobieraną z pobliskiego jeziora, więc bohaterowie wpadają na chytry plan
wdarcia się na pokład i wyłączenia kamuflażu, co potencjalnie spowoduje
natychmiastową dekonspirację Yeerków. W tym celu zmieniają się w ryby –
konkretnie w pstrągi – i planują dostanie się do środka statku podczas
kolejnego pobierania wody z jeziora. Przyznam, że to dosyć cwane, choć sam plan
zdobycia DNA pstrąga wyglądał trochę dziwnie – bohaterowie bowiem długo i mało
skutecznie starają się złowić coś na wędkę, choć Marco i Cassie mają do
dyspozycji morpha rybołowa zwyczajnego i nic nie stało im na przeszkodzie, by
transformować się w tego ptaka i błyskawicznie coś upolować. Ale cóż,
najciemniej jest pod latarnią… W każdym razie, bardzo podoba mi się fakt, że
dzieciaki z czasem zaczynają układać coraz mądrzejsze i bardziej skomplikowane
plany. Początkowo stosowali taktykę typu „Hajda na wroga i jakoś to będzie”,
przez co dwukrotnie narazili się na gigantyczne niebezpieczeństwo i właściwie
niczego konkretnego nie osiągnęli. Tutaj wykazali się inicjatywą i
pomysłowością, w dodatku potrafili improwizować pod presją i zmodyfikować swój
plan, uwzględniając nieprzewidziane zmienne. I chociaż ich plan nie powiódł się
tak, jak zakładali, to i tak po raz pierwszy w historii swoich działań zadali
Yeerkom poważniejszy cios, niszcząc transporter.
Rozczarowuje – znowu – relatywnie mała rola Cassie. Ze wszystkich głównych bohaterów
to właśnie ona nie ma żadnego ciekawego wątku czy motywacji do działania.
Autorka strasznie krzywdząco traktuje tę bohaterkę, spychając ją do roli
chodzącej encyklopedii zoologicznej, która usłużnie udziela pozostałym
bohaterom informacji i ciekawostek odnośnie zwierząt, w jakie się przemieniają.
Brak ekspozycji tej postaci w dialogach czy fabule. No dobra, Cassie w tym
tomie akurat wpada na pomysł, jak ominąć patrole Kontrolerów, ale na tym w
zasadzie kończy się jej rola. I nie narzekałbym na to aż tak bardzo – w końcu
Marco w tym tomie też nie miał większego udziału – gdyby nie fakt,
że jej postać od samego początku prawie nie jest rozwijana. Mam nadzieję, że
zmieni to kolejny tom, którego narratorką jest właśnie Cassie, co może trochę zrekompensuje dotychczasowe odsunięcie tej bohaterki na dalszy plan.
Powiem tak – to był naprawdę świetny tom, do tej pory chyba
najlepszy. Ekspozycja bardzo ciekawej postaci (ochrzczonej przez fanów cyklu
mało chwalebnym przydomkiem „emohawk”, co według mnie jest krzywdzące i niesprawiedliwe, bo emo Tobiasa mimo wszystko się broni) do kompletu z naprawdę niezłą,
trzymającą w napięciu fabułą, której punktem kulminacyjnym było rozwalenie
statku kosmicznego. I choć można narzekać, że znowu wrogowie są przerysowani
niemal tak, jak książę Ightorn z Gumisiów
– Applegate wyraźnie nie potrafi pisać villianów – to jednak jest to naprawdę
fajna książka, którą czyta się z przyjemnością. Nie jest to, oczywiście żadna
wielka literatura, rozterki Tobiasa to nie jest jakieś mistrzostwo
psychologiczne, tym niemniej – rzadko kiedy w młodzieżowej popkulturze można
spotkać tak nietypowy i tak ciekawie opisany wątek oswajania się z własną
odmiennością. Jak w komentarzach pod opisem pierwszego tomu wspomniała Moreni - dość rzadko zdarza się w literaturze młodzieżowej, że bohaterowie zmagają się z konsekwencjami własnych działań dłużej, niż jeden tom cyklu. A tutaj właśnie wokół tego dylematu zbudowano całą dramę. Bardzo fajną dramę. Jak zwykle, polecam.
Hm, tak sobie teraz pomyślałam, czy autorka czasem na przykładzie Tobiasa nie próbuje pokazać problemów osób niepełnosprawnych (zwłaszcza takich, których niepełnosprawność dotknęła nagle). Wątek moim zdaniem bardzo się do tego nadaje.
OdpowiedzUsuńTakie też było moje pierwsze skojarzenie, ale myślę, że spokojnie można by ten wątek rozciągnąć na wszelkie odmienności - etniczne, seksualne... Fakt, że i tak ten wątek to jedna z najfajniejszych rzeczy, jakie spotkałem w literaturze młodzieżowej. Ujęcie tej problematyki wypada naprawdę super.
UsuńBTW - jak ci idzie lektura serii? Bo ciekaw jestem, jak odbiera Animorphs osoba, która nie nosi okularów nostalgii...
Na razie mi wcale nie idzie - tydzień mam nieco zawalony robotą. Zabiorę się w weekend, mam nadzieję przynajmniej pierwszy tom skończyć.
UsuńPrzypomniałeś mi serię, o której dawno już nie słyszałem. I chociaż dziwi mnie pomysł, by recenzować (szczególnie w tak rozwlekłej formie) każdy tom z osobna, bardzo się cieszę, że miałem okazję powrócić wspomnieniami do tak dawno czytanej serii. Jestem ciekaw, jak Tobie czyta się ją dzisiaj - ja sam zachwycałem się nią lata temu i wydaje mi się, że gdybym usiadł do niej dziś, moja opinia na temat serii nie byłaby tak pochlebna jak Twoja.
OdpowiedzUsuńZnaczy - nie ukrywam, że patrzę na tę serię z pewną pobłażliwością i wyrozumiałością ze względu na nostalgię - ale to wcale nie znaczy, że jest ona zła! To wciąż wciągające czytadło z bardzo ciekawie zarysowanymi postaciami i niezłą fabułą, o którym można napisać wiele interesujących rzeczy - co właśnie czynię. Zresztą, dla osoby, która pisze biografię Tommy'ego z Power Rangers na dziesięć stron w Wordzie drobiazgowe recenzowanie cyklu przeszło 50 książek nie jest czymś specjalnie, hmmm, ekstrawaganckim, jak mi się zdaje.
UsuńAle szczerze polecam - odśwież sobie kilka pierwszych tomów. Sam uznasz, czy ten cykl (dla ciebie) się zestarzał, czy nie. Dla mnie wciąż jest miodny.
Może nie do Animorphs, ale do jednej z tasiemcowych serii młodzieżowych (chociaż może nie tak popularnej) na pewno powrócę, zainspirowany tym artykułem. Ba, może nawet coś na ten temat nabazgrzę, tak więc dzięki za podsunięcie tematu, okazuje się, że nawet takie zapomniane (na pozór?) serie mogą stanowić ciekawy materiał ;)
Usuń