czwartek, 16 stycznia 2014

Dziesiątka w czerwieni

fragment grafiki autorstwa Davida Rapozy, całość tutaj.

Po dłuższej przerwie powracam do swojego nieformalnego cyklu notek tyczących się popkulturowej archeologii. W dzisiejszym odcinku porozmawiamy o Forever Redbodaj najważniejszym odcinku w historii serialu Power Rangers. Forever Red jest dla fanów Power Rangers tym, czym The Day of the Doctor dla fanów Doctor Who. Nakręcono go z okazji dziesięciolecia marki i był bodaj najbardziej skomplikowanym przedsięwzięciem, jakiego podjęła się ekipa produkcyjna. I choć ostatecznie powstał materiał absolutnie niesamowity, to po drodze twórcy trafili na tyle turbulencji, że samo zaistnienie tego odcinka należy rozpatrywać w kategoriach cudu. Ale po kolei.

Forever Red to trzydziesty czwarty odcinek serii Power Rangers: Wild Force, fabularna samostójka, zupełnie oderwana od głównego wątku Wild Force. Epizod opowiada o doraźnie powołanej drużynie Power Rangers składającej się tylko i wyłącznie z Czerwonych Wojowników – praktycznie wszystkich Czerwonych Wojowników, jacy do tamtego czasu zagościli na ekranie. Są to, odpowiednio: Jason (oryginalny Czerwony Wojownik z Mighty Morphin Power Rangers), Aurico (kosmita z Aquitaru, jego drużyna pojawiła się pod koniec Mighty Morphin Power Rangers, gdy czasowo zastępowała głównych bohaterów podczas ich wyprawy w poszukiwaniu odłamków Kryształu Zeo – serial na moment przybrał wtedy tytuł Mighty Morhpin Alien Rangers. Później przewijali się aż do końca Ery Zordona), Tommy (Czerwony Zeo Ranger z Power Rangers: Zeo, poza tym znany jako zielony wojownik... a zresztą, nie muszę go chyba przedstawiać), T.J. (następca Tommy’ego po jego odejściu z drużyny w Power Rangers: Turbo), Andros (Czerwony Wojownik z Power Rangers: In Space), Leo (Wojownik z serii Power Rangers: Lost Galaxy), Carter (seria Power Rangers: Lightspeed Rescue), Wesley (Czerwony Wojownik z Power Rangers: Time Force), Eric (Quantum Ranger również z Power Rangers: Time Force, zaliczony na poczet Czerwonych Wojowników ze względu na barwę swojego kostiumu – choć ta klasyfikacja budzi w środowisku fanów pewne kontrowersje) oraz Cole (Power Rangers: Wild Force). Konia z rzędem osobie, która kojarzy więcej, niż trzech-czterech z powyższej wyliczanki.

Fabuła nie jest ani specjalnie odkrywcza, ani specjalnie zaskakująca – zwyczajnie nie ma czasu na żadne bizantyjskie intrygi. Andros odkrywa na ziemskim Księżycu wykopaliska mające na celu wydobycie z jego powierzchni Serpentery – gigantycznego zorda należącego onegdaj do Lorda Zedda. Wykopaliska prowadzone są przez niedobitki Mechanicznego Imperium, którym dowodzi piątka generałów w kostiumach kojarzących się z bohaterami innego serialu wyprodukowanego przez Saban – Big Bad Beetleborgs. Saban w ogóle wyprodukował całkiem sporo campowych seriali stworzonych na bazie azjatyckich (głównie japońskich) produkcji i większość z nich – Power Rangers, Masked Raider, Ninja Turtles: The Next Mutation – rozgrywała się w jednym uniwersum. Dzięki temu mogliśmy na przykład w Power Rangers: In Space zobaczyć… Wojownicze Żółwie Ninja. Inna sprawa, że wyjąwszy Power Rangers, żadna z tych produkcji nie odniosła zbyt wielkiego sukcesu i większość z nich spotkało szybkie anulowanie (notabene –wszystkie sabanowskie seriale zostały w Polsce wyemitowane przez Fox Kids pospołu z Polsatem), zaś kostiumy pozyskane na ich potrzeby wykorzystano w Power Rangers. Tak też się stało z Beetleborgami, których mundury wcześniej mignęły w kilku momentach Power Rangers: In Space, a w niniejszym odcinku posłużyły jako reprezentacja piątki potężnych generałów. Wracając do fabuły Forever Red – Andros zawiadamia Tommy’ego o posunięciach Imperium, po czym obaj rekrutują wszystkich dostępnych Czerwonych Wojowników. Używając Astro Megaship Mark II (Mark I używali Wojownicy z serialu Power Rangers: In Space) dostali się na Księżyc i tam pogonili kota niedobitkom Imperium oraz zniszczyli Serpenterę. I tyle.

Aż tyle. Zobaczenie dziesięciu Wojowników walczących ramię w ramię… jej, to było po prostu coś niesamowitego. Szczególnie, że same sekwencje walk wyreżyserowane i skomponowane były po prostu mistrzowsko – najpierw walka z mięsem armatnim (mechanicznymi odpowiednikami znanych i lubianych kitowców), w której, co ciekawe, wojownicy walczyli bez kostiumów. Nie było zatem żadnej lipy, żadnych dublerów czy kaskaderów wpakowanych w kostiumy – wszyscy nasi ulubieńcy dali popis swoich umiejętności. Należy to docenić, ponieważ tak mniej-więcej od czasu Power Rangers: In Space w serialu było coraz mniej walk „w cywilu”. Później, już po transformacji, bohaterowie podzielili się w pary – jeden Wojownik z Ery Zordona i jeden z któregoś z nowszych sezonów – i każdy duet wziął na siebie jednego z generałów. Walki były po prostu znakomite – pełne smaczków, efektownych obrotów kamery, bullet time’ów, kaskaderskich popisów… trafiło się nawet ujęcie jakby żywcem wyjęte z 300, kiedy dwóch Wojowników ukazywanych na przemian w spowolnieniu i przyspieszeniu. Chyba już wiem, skąd Snyder wziął patent na takie ukazanie walki (Forever Red wyemitowany został w 2002 roku, cztery lata przed 300). Ogląda się to znakomicie. Czy całość jest campowa, umowna i momentami wieje sztucznością? No jasne! Ale nie przeszkadza to odcinkowi w byciu bardzo spektakularnym wizualnie i po prostu świetnie nakręconym.

Świetnie wyszły też interakcje pomiędzy bohaterami. Widać, że w misji uczestniczą najlepsi z najlepszych – prawdziwi weterani zaprawieni w bojach, żywe legendy (takie jak Tommy, Jason i Andros), doświadczeni w niezliczonych bojach. Sposób, w jaki się do siebie odnoszą – z humorem, dystansem, ale też profesjonalizmem – pokazuje, jakimi są kozakami. Oni wiedzą, że są dobrzy i że są odpowiednimi ludźmi w odpowiednim miejscu. Robią olbrzymie wrażenie na Cole’u, najmłodszym z Czerwonych Wojowników, który jest dumny z faktu, iż przyszło mu stanąć ramię w ramię z najlepszymi. Sam proces przedstawiania kolejnych Czerwonych Wojowników jest przeprowadzony po prostu mistrzowsko – bohaterowie pojawiają się po kolei, każdy ma kilka fajnych kwestii, dochodzi do paru ciekawych interakcji… Kiedy pojawił się Jason i Tommy, niejednemu dzieciakowi wychowanemu w latach dziewięćdziesiątych serce zabiło szybciej. Podobnie jak pożegnanie po wykonanej misji – rozluźnieni bohaterowie przerzucają się dowcipnymi tekstami i podśmiewają z Tommy’ego oraz z samych siebie. To po prostu czysta radość widzieć ich wszystkich razem, współdziałających, współwalczących i współżartujących.

Ale to nie wszystko. Kolejnym smaczkiem są gościnne występy. I nie piszę tu tylko o Czerwonych Wojownikach – to byłoby raczej oczywiste – ale także kilku członkach obsady wcześniejszych sezonów, którzy w tym epizodzie podkładali głosy pod generałów odradzającego się Imperium Maszyn. Byli to Walter Jones (Zach, Czarny Wojownik z Mighty Morphin Power Rangers), Catherine Sutherland (Kat, następczyni Kimberly w roli Różowej Wojowniczki w Mighty Morphin Power Rangers) oraz Archie Kao (Kai, Niebieski Wojownik z Power Raners: Lost Galaxy). Nie ukrywam, że chętniej zobaczyłbym na ekranie Zacha, Kat i Kaia, ale dobre i to. Swoją obecnością odcinek uświetnili również Mięśniak i Czacha, w krótkiej scenie, w której wspominają dawne przygody. Powraca też Alpha – w nowej wersji, pod którą głos podkłada Richard Steven Horvitz, ten sam aktor, który dubbingował oryginalnego Alphę w pierwszych sezonach serialu.

Oczywiście, odcinek ten nie był bez wad. Zabrakło jednego Czerwonego Wojownika – Rocky’ego. W sumie przez przypadek – aktor odtwarzający tę rolę w czasie nagrywania zdjęć był w trakcie przeprowadzki i doszło do urwania się kontaktu w kluczowym momencie produkcji. Ostatecznie Rocky wypadł z ostatecznej wersji scenariusza, choć przewidziano jego występ w Forever Red. Co prawda tylko jako lokaj (!) Jasona, ale zawsze. Aktor odtwarzający rolę Aurico również nie był osiągalny, dlatego ten bohater nigdy nie jest pokazany bez kostiumu – zaś jego kwestie zdubbingowane się przez innego aktora. Mało brakowało, a Leo (Power Rangers: Lost Galaxy) również nie pokazałby się w Forever Red – na szczęście sceny z nim udało się nagrać nieco później, w postprodukcji, i wmontować je w odcinek – choć w kilku momentach ewidentnie widać szwy. Odcinek cierpi też na continuity errory – i to dość liczne. Choćby kwestia, skąd wzięła się Serpentera na Księżycu. Albo Tommy, który wspomina, że to Power Rangers zniszczyli Imperium Maszyn, Tak naprawdę zrobili to Rita i Zedd, choć oczywiście Wojownicy plątali się w tym czasie na arenie zdarzeń – ale nie odegrali w nich kluczowej roli. Zastanawia fakt, w jaki sposób niektórzy Wojownicy odzyskali utracone wcześniej moce – Jason oddał swoją Monetę Rocky’emu, który z kolei oddał ją Rito Revoltowi, tym samym tracąc ją bezpowrotnie. T.J. stracił moc w finałowej walce w serii Power Rangers: Turbo. Wprawdzie kontynuował swoją karierę Rangera w Power Rangers: In Space, ale już jako Niebieski Wojownik, czerpiąc moce z innego źródła. Oba przypadki mają swoje wyjaśnienia. W kwestii Jasona w grę wchodzi komiks wydany przez Marvela komiks z serii Power Rangers: Ninja Rangers, w którym Jason walczy ze złą inkarnacją Wojowników i przejmuje Monetę Mocy złej wersji Czerwonego Wojownika, choć kanoniczność komiksów jest w najlepszym wypadku dyskusyjna. T.J. z kolei mógł odzyskać swoje moce tak, jak zrobił to Justin w odcinku  True Blue to the Rescue – dostać je od swojego samochodu, z którego korzystał jako Turbo Ranger. Tommy też niby stracił moc Zeo, ale w niejasnych okolicznościach i nigdy nie pokazane to było na ekranie – jedynie w domniemaniu. W ogóle, kwestionowanie logiki Power Rangers nie za bardzo ma sens. To trzeba po prostu łyknąć i cieszyć się, że tak wspaniale smakuje.

Ten odcinek był po prostu znakomity. Ale mało brakowało, by w ogóle się nie ukazał. Widzicie, sezon Power Rangers: Wild Force był ostatnim tworzonym przez Saban – w trakcie jego produkcji serial został przejęty przez Disney’a, który miał własny pomysł na rozwój marki. W organizacyjnym burdelu, jakiemu towarzyszył transfer, bardzo trudno było przeprowadzić tak złożone logistycznie przedsięwzięcie, jak rocznicowy odcinek z tyloma gościnnymi występami. Szczególnie, że tego typu crossovery były dla producentów bardzo kosztowne – najczęściej trzeba było nakręcić własne sceny walk (bo nie dało się ich podkraść z sentajów), zapłacić starym aktorom, dać trochę większy budżet na efekty specjalne i dekoracje… Generalnie, masa kosztownej roboty. A Disney dał się w tym przypadku poznać jako niesamowita kutwa – dość rzec, że produkowane przez niego sezony były robione totalnie po kosztach. Przeniesiono produkcję do Nowej Zelandii (tak było taniej), silniej opierano fabuły na sentajach (żeby więcej móc z nich wykroić), na chwilę zrezygnowano z corssoverów (bo drogie). Na niekorzyść Power Rangers: Wild Force przemawiał fakt, że ten sezon miał już swojego crossa (z ekipą z Time Force).Ostatecznie ekipie produkcyjnej udało się wysępić budżet na jeden dwudziestominutowy odcinek. Mało – zwykłe crossovery były zazwyczaj dwuodcinkowe, by dać historii czas na więcej ciekawych momentów i odpowiednio wyeksponować „drużynę gości”. W tym wypadku scenarzyści musieli znacznie okroić materiał – wyleciało dużo fajnych scen rozwijających relacje pomiędzy bohaterami i łatających dziury w fabule. Planowano też epicką walkę dziesięciu Megazordów z Serpenterą, ale ostatecznie nie wystarczyło na to ani czasu, ani budżetu. Żeby w ogóle jakoś zakończyć ten odcinek, twórcy musieli zwrócić się o zapomogę do firmy zabawkarskiej Bandai – bez tego nie byliby w stanie wynająć ekipy od animacji 3D (poprzednią sparaliżowała przeprowadzana w międzyczasie restrukturyzacja ekipy produkcyjnej) koniecznej do stworzenia finałowej sceny. Bandai postawiło warunek – da kasę, jeśli w epizodzie pojawi się ich nowa zabawka, którą ów odcinek wypromuje. Twórcy ostatecznie się zgodzili, co niekoniecznie było najszczęśliwszym pomysłem, ponieważ największy i najpotężniejszy zord w historii serialu został rozwalony przez latający motocykl… który w dodatku z piskiem opon hamuje w kosmicznej próżni. Powtarzajcie za mną: Nigdy nie kwestionujemy logiki w Power Rangers. Nigdy nie kwestionujemy logiki w Power Rangers. Nigdy… Poza tym, wygenerowana w trójwymiarze Serpentera wyglądała po prostu paskudnie. W ogóle nie przypominała tego straszliwego wężowatego smoka z pierwszych sezonów serialu, miała niewłaściwy kolor i była znacznie, znacznie mniejsza. Finał odcinka jest jedynym rozczarowaniem tego epizodu.

Kiedy myślę o tym, jak wspaniały mógłby być Forever Red, gdyby jego twórcom dano potrzebne środki, ogarnia mnie irytacja. Przez głupie zamieszanie związane ze sprzedażą marki straciliśmy niepowtarzalną szansę na zobaczenie czegoś legendarnego. Z drugiej strony, ten odcinek mógłby w ogóle nie powstać. Koniec końców jest on jednak czymś unikalnym i każdy, absolutnie każdy, kto w dzieciństwie oglądał Power Rangers, powinien się z nim zapoznać.

2 komentarze :

  1. Zdaję się że w japońskiej wersji takie crossovery były na porządku dziennym,nawiasem mówiąc to zrobili taki odcinek na 35lecie serii Gokaiger Goseiger Super Sentai- 199 hero battle tam się pojawiła cała armia rangersów ;).Sam motyw występuje też w innych japońskich seriach jak Ultraman ,Kamen Rider ,z tym że występuje tam jedna poważna różnica bo te produkcje często trafiają do kin więc są z natury dłuższe .

    OdpowiedzUsuń
  2. Tommy Oliver i widzę tylko białego wojownika. Miałem 5-6 lat, kiedy w 2000 roku Polsat raczył mnie kolejnymi odcinkami Power Rangers i wspominam to z pewną nostalgią, chociaż nadal jestem obiektywnie młody. Zawsze lubiłem głównie Czerwonego Wojownika i jego migdalenie się do różowej wojowniczki, ale Tommy swoim wielkim powrotem, jako Biały Wojownik sprawił, że już tak na ten czerwony kostium nie patrzyłem, jak wcześniej. :)
    Fantastyczna robota jeśli chodzi o Power Rangers. Trafiłem przypadkiem i ciągle czytam. Najlepszy okres dzieciństwa.
    Pozdrawiam i oby tak dalej. :)

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...