fragment okładki, całość tutaj. |
The Reaction jest
ostatnim tomem, jaki czytałem w języku ojczystym i przedostatnim wydanym u nas
przez Egmont. Do dziś nie wiem, co spowodowało, że wydawnictwo przerwało
publikowanie kolejnych odcinków serii. Najprawdopodobniej chodziło o słabą sprzedawalność,
bo pamiętam jeszcze sytuacje, w których Egmont dodawał egzemplarze różnych
książek (głównie Star Wars i Animorphs właśnie) do pisma Kaczor Donald – ot tak, żeby nie
zalegały w magazynach po przerwaniu linii wydawniczych. Tak czy inaczej, szkoda.
Ze względu na swoją unikalność i mocne osadzenie akcji w latach
dziewięćdziesiątych szanse na wznowienie publikacji w języku ojczystym są
mniej, niż nikłe. Nawet w USA drugie wydanie serii ślimaczy się niemożebnie, a
jego kontynuacja stoi pod znakiem zapytania. Animorphs mieli swoją epokę i ona już dawno minęła. Dziś po te
książki sięgają już tylko ci, którzy mieli z nimi kontakt w dzieciństwie. Ale
do rzeczy. Narratorką tego tomu jest Rachel,
jedna z moich ulubionych bohaterek serii. W Rachel podoba mi się to, że jest
postacią wychodzącą poza schemat – atrakcyjna blondynka zajmująca się typowo
„dziewczyńskimi” sprawami, takimi jak zakupy, ciuchy, wzdychanie do gwiazd
filmowych i gimnastyka jest równocześnie inteligentna, pewna siebie i bardzo
impulsywna. Nie jest karykaturą – to pełnowymiarowa, wyemancypowana postać. Z
drugiej strony – unika marysuizacji. To naprawdę pomysłowa kreacja,
szczególnie, że Applegate w tym tomie prześwietla ją od najmniej ciekawej,
zdawałoby się, strony.
Powieść zaczyna się klasycznie – po zwyczajowej mantrze o
tym, jak to nasi bohaterowie są osamotnieni w swojej walce, następuje scena,
które idealnie obrazuje nam postać Rachel – dziewczyna, przebywając w ogrodzie
zoologicznym, ratuje małe dziecko, które wpadło do zagrody krokodyli,
pobierając morpha jednego z nich, zmieniając się weń i walcząc z nim do czasu
przybycia strażników zoo. Miast podziękowań i zachwytów nad swoim wyczynem,
dostaje zwyczajową burę od Jake’a,
któremu nie podoba się takie ryzykanctwo i wystawianie się na ryzyko
dekonspiracji. Tobias podpowiada jej,
by zapytała Jake’a, jak on by postąpił na jej miejscu, co szybko zamyka mu
usta. Ach, Tobias i Rachel… uwielbiam tę dwójkę, to łączące ich niedookreślone,
ale bardzo silne uczucie. To, w jaki sposób się do siebie odnoszą i się
wspierają. Nie wiem czemu – może dopowiadam sobie pewne rzeczy, ale ich relacja
jest bardzo subtelna, bardzo naturalna i przesiąknięta drobnymi, ale znaczącymi
niuansami. W jakiś niemożliwy do sprecyzowania sposób oni do siebie pasują, choć
różni ich niemal wszystko. Oboje oddzielnie są bardzo interesującymi postaciami, zaś razem... po prostu mistrzostwo. Jedyną wadą tej unikalnej relacji jest fakt, że na
jej tle uczucie łączące Jake’a i Cassie
jest tak mdłe, trywialne i niespecjalnie interesujące. A właśnie, propo Cassie…
w tym tomie dowiadujemy się, że dziewczyna słucha Nine Inch Nails. W życiu bym
jej o to nie podejrzewał.
Głównym zadaniem bohaterów w niniejszym tomie jest
uniemożliwienie Yeerkom przejęcia popularnego aktora młodzieżowego, który
planuje wizytę w miejscowości zamieszkiwanej przez Animorphy. Nastoletnia gwiazdka,
w której kochają się wszystkie nastolatki w kraju jest dla Yeerków łakomym
kąskiem – zdominowana przez jednego z kosmitów mogłaby bowiem dołączyć do The
Sharing i publicznie propagować tę organizację, zachęcając do wstępowania w jej
szeregi. Nastolatki masowo zaczną zapisywać się do The Sharing, niektóre
wciągną w to swoje rodziny i to zapewni Yeerkom znacznie szersze możliwości w
przejmowaniu ciał znaczących ludzi. Całkiem cwany plan, przyznaję. Cała afera
opiera się na tym, że Rachel także podkochuje się w tym młodocianym aktorze.
Nie, żeby było w tym coś dziwnego – jak świat długi i szeroki, nastolatki
wzdychają do idoli popkultury i bardzo dobrze, że autorka pokazuje, iż
Animorphy nie są tu wyjątkiem. Siłą tej serii jest ukazywanie nastolatków takimi,
jakie są naprawdę – czy też, by być bardziej precyzyjnym, takimi, jakie były
naprawdę w latach dziewięćdziesiątych. Nie zapominajmy też, że to nie jest
seria obyczajowa, tylko przygodowe science-fiction, więc i to wzdychanie
osadzone jest w ciekawym kontekście. Rachel bowiem, o czym później informuje ją
Ax, złapała alergię – okazuje się,
że jest uczulona na morpha krokodyla, którego pobrała jakiś czas wcześniej. To
sprawia, że pod wpływem silnych emocji przestaje panować nad swoim darem i
zaczyna automatycznie zmieniać się w któreś z „pobranych” wcześniej zwierząt –
albo wręcz mieszankę kilku różnych. Coś takiego zdarza się po raz pierwszy w
chwili, gdy bohaterka szuka w Internecie informacji o aktorze – nagle zmienia
się w mieszankę muchy i krokodyla, by ostatecznie skończyć jako słoń, który
swoim ciężarem przebija podłogę jej pokoju i ląduje w kuchni. Pewnie dostanę za
to w pysk, ale wydaje mi się, że to znakomita metafora pierwszej menstruacji.
W każdym razie cała ta sytuacja ściąga do miasta ojca Rachel
i mamy okazję zauważyć, w jaki sposób dziewczyna odnosi się do obojga rodziców
– kocha ich równie mocno, ale cieszy się na widok taty, z którym ma dość
ograniczony kontakt. Zdaje sobie sprawę, że takie silne eksponowanie uczuć
wobec jednego z rodziców będzie bolało drugie. Ładnie to wychodzi w scenie, gdy
Rachel decyduje się przenocować u ojca. To budowanie tła rodzinnego u tej
bohaterki jest jednym z mocniejszych punktów całego tomu – widzimy, przed
jakimi dylematami stają dzieci rozwiedzionych rodziców, nawet jeśli ich rozwód
zakończył się polubownie i oboje są w stanie normalnie ze sobą rozmawiać.
Prędzej czy później musi jednak dojść do konfliktu interesów i faworyzowanie
jednego z rodziców. Rachel, ze względu na swoją wrażliwość, doskonale zdaje sobie
z tego sprawę i to budzi w niej to konfuzję. Przyznam, że z tomu na tom coraz
bardziej doceniam umiejętność Applegate w interesującym i wiarygodnym kreowaniu
tła rodzinnego u poszczególnych bohaterów – widać, że sprawy nastolatków są
autorce bardzo bliskie, że rozumie je i potrafi o nich opowiadać bez męczącego
dydaktyzmu. Coraz bardziej mam ochotę sięgnąć po napisaną przez Applegate serię
Making Out, obyczajową sagę o
nastolatkach dorastających w trudnych warunkach, bo zwyczajnie podoba mi się
złożoność i kompleksowość relacji pomiędzy bohaterami w Animorphs – nawet bardziej, niż wstawi sci-fi – i ciekawi mnie, jak
zrobiłaby to autorka w książkach nieskrępowanych konwencją przygodową.
Ale wróćmy do Rachel. Z jednej strony dziewczyna zmaga się z
uczuleniem, które wprowadza nieprzewidywalne zmienne do procesu transformacji w
zwierzęta, z drugiej – jej zadurzenie się w aktorze kończy się dość paskudnie,
bo ukrytym pod postaciami mew dzieciakom udaje się go podpatrzyć na jachcie, w
którym dobija on targu z Visserem Trzy, co definitywnie burzy jego
wyidealizowany obraz, jaki miały Rachel i Cassie. Podoba mi się taka puenta – o
ile nie ma niczego złego w podkochiwaniu się w celebrytach, o tyle warto zdawać
sobie sprawę, że wykreowany przez media wizerunek nie musi mieć wiele wspólnego
z rzeczywistością. Samo podkochiwanie się też jest zresztą przedstawione raczej
bezboleśnie, bo zarówno Rachel, jak i Cassie patrzą na obiekt swoich uczuć
raczej w kategoriach „brałabym”, niż „zostałabym jego niewolnicą”.
Rachel robi w pewnym momencie coś bardzo głupiego, bardzo
impulsywnego i bardzo w jej stylu – widząc, że jej brak panowania nad swoimi
umiejętnościami skutkuje odsunięciem od misji, kłamie swoim przyjaciołom, że
jej przypadłość się skończyła i Rachel „wydaliła” morpha, na którego miała
uczulenie, tak jak przewidział to Ax. Wszystko dlatego, iż wyłączenie z misji
pozbawiłoby ją szansy na zobaczenie swojego idola i obiektu westchnień z
bliska. Wszystko oczywiście wychodzi na jaw i mocno komplikuje całą operację
przeprowadzaną w studiu nagraniowym. Operacja była dość złożona i uczestniczył
w niej – wierzcie lub nie – Marco w morphie lamy. Marco jest świetną lamą.
Marco jest najlepszą lamą w historii literatury młodzieżowej. Możliwie, że jest
najlepszą lamą w historii literatury w ogóle. Wróćmy jednak do Rachel, na
której nieodpowiedzialność mści się w straszliwy sposób – proces wydalania
morpha krokodyla dopada ją właśnie w kluczowym dla misji momencie, co kończy
się tym, iż na ciele dziewczyny zaczyna w błyskawicznym tempie rozwijać się
nowotwór formujący się w krokodyla i odklejający się od niej. W międzyczasie
dziewczyna barykaduje się w toalecie i zmienia się w niedźwiedzia, co
prowadzi do bardzo frankensteinowskiej, sugestywnie opisanej sceny
transformacji. Całość oczywiście kończy się dobrze i nawet misja nie kończy się
zupełnym fiaskiem, ale Rachel dostała porządną nauczkę – nie dać się ponosić
emocjom, brać odpowiedzialność za swoje czyny, zdawać sobie sprawę, że jej
błędy mogą negatywnie odbić się na innych.
Powiem tak – to był przyzwoity tom. Ani bardzo dobry, ani
bardzo zły. Nie zawierał w sobie jakichś ważnych wydarzeń czy informacji, nie
miał jakoś wspaniale skomponowanej fabuły, ani nie zapada w pamięć. Rozwija
nieco postać Rachel, pokazując ją jako zwyczajną w gruncie rzeczy nastolatkę
mającą – obok tych wielkich i trudnych – także zwyczajne nastoletnie problemy,
a o Rachel zawsze przyjemnie się czyta. Warto też odnotować, że Cassie wykazuje
tu trochę inicjatywy, ratując sytuację pod koniec powieści – zawsze warto
docenić coś takiego, bo ta bohaterka dramatycznie cierpi na brak ekspozycji. No
i Marco jako lama totalnie niszczy system. W sumie The Reaction to taki zapychacz, ale bardzo sympatyczny. Czyta się
przyjemnie, ale to u Applegate norma. Ogółem, kolejny przyjemnie się czytający tom bardzo sympatycznej sagi.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz