wtorek, 27 sierpnia 2013

Czemu tyle o grach?

fragment grafiki autorstwa Jonatana Godoy'a, całość tutaj.
Nie jestem blogerem growym i istnieje spora szansa, że będę się gniewał, jeśli ktoś mnie tak określi. Piszę o filmach, książkach, serialach, komiksach, a czasem zdarza mi się skrobnąć nawet coś o muzyce. Nie za często wprawdzie, bo to jeden z tych obszarów popkultury, na których znam się bardzo słabo, ale potrafię mniej-więcej określić, co i dlaczego mi się podoba, a co nie. Ale jednak… mam na blogu przeszło czterdzieści notek oznaczonych tagiem „gry video”. To najbogatsza kategoria na Mistycyzmie Popkulturowym. Na dwadzieścia ostatnich notek aż siedem opowiada o grach komputerowych. Wbrew pozorem, to całkiem sporo – drugie miejsce zajmują seriale z pięcioma notkami, o filmach pisałem trzy razy, podobnie o książkach. O komiksach w przeciągu dwudziestu ostatnich notek pisałem tylko dwa razy. No i zaczęło się rozmyślanie.

Czy gram więcej, niż oglądam, słucham i czytam? Nie. Miesięcznie zaliczam może dwie, trzy gry komputerowe (nie licząc okazjonalnych etiudek czy innych szortów). Książek czytam na pewno więcej, niż trzy miesięcznie, seriale i filmy potrafię zaś chłonąć godzinami. Trochę gorzej jest z komiksami, bo dochodzi kwestia ceny – komiksy są w naszym kraju bardzo drogie i nie zawsze mnie na nie stać, więc siłą rzeczy kupuję ich mniej, zaś lokalna biblioteka nie jest zaopatrywana w tę szczególną gałąź literatury. Tym niemniej – nie uważam siebie za gracza w większym stopniu, niż uważam się za czytelnika, kinomana, słuchacza czy fana komiksów. Chłonę wszystko, nie faworyzuję żadnego z kanałów medialnych, ani żadnym nie pogardzam. Jedna z pierwszych notek na Mistycyzmie Popkulturowym mówiła o tym, że coś takiego jest głupie i, po prawie trzech latach, nie zmieniłem zdania. Dlatego od czasu do czasu zmuszam się nawet do przeczytania jakiejś szczególnie polecanej mi przez wszystkich mangi – żeby w choć niewielkim stopniu ograniczyć ryzyko, że umknie mi coś interesującego. Do tej pory jeszcze się to nie zdarzyło, ale nie mam zamiaru rezygnować.

Od pewnego czasu z niejakim zaskoczeniem zacząłem zauważać, że zaczyna się o mnie mówić w kuluarach jako o blogerze growym. Zwierz pochwaliła moje notki o grach (kłaniam się w pas), jeszcze wcześniej Dominik Głowacki z Hypera napisał o moim blogu, ustawiając go w jednym rzędzie z Femina Ludens i Altergraniem, co również mocno podbudowało mi ego (a, jak każdy szanujący się bloger, łaknę uznania niczym kania dżdżu). Ktoś na forum Gry Online zapytał o ciekawe blogi o grach – i, pośród paru innych, padł adres do Mistycyzmu. Nie piszę tego, żeby się pochwalić – no dobrze, może trochę – ale dlatego, że to jest dla mnie pewna anomalia. Nikt nigdy nie polecał Mistycyzmu Popkulturowego jako bloga serialowego, literackiego czy komiksowego – przynajmniej ja nigdy nie natrafiłem na taką sytuację. Może to kwestia tego, że o grach piszę też poza Mistycyzmem Popkulturowym – do LAGa i na Jawne Sny. Nie wiem, nie sądzę – LAG wychodzi zbyt rzadko i jest zbyt niszowym produktem, by miało to  w tym przypadku jakieś znaczenie. Co do Jawnych, to pisuję tam coraz rzadziej, bo zwyczajnie czuję, że nie mam nic aż tak ciekawego i mądrego do powiedzenia, by zainteresować tym tamtejszych czytelników. Więc growe notki piszę u siebie, a potem przychodzi do mnie Barts i się pyta, czemu, do diaska, ta notka jest tu, a nie na Jawnych Snach. No więc, Bartłomieju – odpowiedź zazwyczaj brzmi tak, że zwyczajnie nie uznałem tej notki za wystarczająco dobrą, by zawracać nią głowę jawnosnowiczom. Zresztą, piszę też o komiksach dla KZetu, a kiedyś dla Kolorowych Zeszytów, zaś ostatnio – bez większego powodzenia – wziąłem udział w akcji „Cała Polska pisze o komiksach”. Czyli to chyba nie jest tak, że jestem blogerem w zasadzie popkulturowym, ale jednak przeważnie piszącym o grach.

Ale jednak… o grach zawsze pisało mi się najciekawiej. Gry mają muzykę, grafikę, mechanikę, fabułę, narrację i setki różnych innych rzeczy, które wpływają na siebie nawzajem i, interferując, definiują jej poziom. O grach można pisać na setki różnych sposobów – czy to analizując ich strukturę, czy to zachwycając się grafiką, czy to biorąc pod lupę fabułę. Jest tego znacznie więcej, niż w mediach nieinteraktywnych, bo w grach video gracz pakuje do odbioru kawałek siebie, przez co angażuje się nieporównywalnie mocniej. Zazwyczaj moje notki o grach są dłuższe, niż pozostałe – bo jest bardzo wiele rzeczy do napisania i zestawienia ze wszystkim innym. Gry wydają się być zbudowane z większej ilości klocków, niż filmy czy komiksy. Fakt, że te klocki to wciąż raczej tylko uproszczone bryły… ale to się zmienia. Poza tym – większość ludzi, nawet zawodowo piszących o grach i utrzymujących się z tego, nie pisze o grach w tak ciekawy sposób, jak można i trzeba o nich pisać. Wielokrotnie narzekałem na poziom growej publicystyki, choć sam nie uważam się za jakiegoś wybitnego specjalistę w tej dziedzinie – raczej za całkiem wprawnego amatora, który swoje już w życiu przeszedł, przeczytał i obejrzał, a teraz stara się wykorzystać wiedzę już nabytą do ciekawszego pisania. Ze zmiennym skutkiem.

Odczuwam coś na kształt współczucia w stosunku do ludzi, którzy w dzisiejszych czasach nie grają w gry video – tracą oni niepowtarzalną szansę na obserwowanie szalenie ciekawego etapu rozwoju pewnego medium. Więcej – tracą szansę na możliwość uczestniczenia w tym procesie. Obecnie gry szaleńczo pędzą w każdym możliwym kierunku, rozwijając się i ewoluując w stopniu niemożliwym do porównania z żadnym innym medium. Wysokobudżetowe gry głównego nurtu fabularnie i koncepcyjnie przewyższają swoje hollywoodzkie odpowiedniki. Tak, dokładnie – żyjemy w czasach, gdy fabuła dużej gry video jest ciekawsza, bardziej złożona, lepiej rozplanowana i sprawniej napisana, niż fabuła dużego filmu kinowego. Wątpię, by jakiekolwiek znacząca wytwórnia filmowa zaakceptowała scenariusz takiego Bioshock: Infinite i wyłożyła kasę na jego realizację. Gry video już dawno wyszły z etapu, w którym fabuła była tylko usprawiedliwieniem dla rozgrywki. Podobnie rzecz ma się z estetyką – dawno nie widziałem filmu, w którym koncepcja ukazania świata przedstawionego dorównywałaby Deus Ex: Human Revolution, Bioshockowi czy rodzimemu Wiedźminowi. Kinoman zachwycający się estetycznym wymiarem Avatara czy Prometeusza jest dla przeciętnego gracza kimś, kto robi sporo hałasu o nic – bo sam widywał na monitorze komputera znacznie bardziej imponujące cuda.

Gry artystyczne, art-games, nie-gry, notgames – jak zwał, tak zwał – też coraz śmielej odnoszą głowę, coraz odważniej pchają się na salony, wysuwają pierwsze postulaty, udowadniają, że elektroniczne medium w niczym nie ustępuje starszym środkom przekazu. Ci ambitni, młodzi ludzie którzy je tworzą próbują się jeszcze zasłaniać semantyką, utrzymując, że nie tworzą gier, tylko wirtualne instalacja artystyczne czy wręcz gry, ale nie-gry. Niepotrzebnie, panie i panowie – nie ma się czego wstydzić. Gry rzucają rękawicę innym sztukom, naśmiewają się z Ayn Rand, składają hołd Marquezowi, biorą na warsztat dwudziestowiecznych artystów awangardowych, biorą się za bary z Davidem Lynchem i Larsem von Trierem. Ich twórcy mają coś ciekawego do powiedzenia, zaś medium gier video daje im niespotykaną nigdzie indziej swobodę ekspresji. Journey, Dear Esther, Limbo, Kentucky Route Zero – dla każdego intelektualisty i konesera sztuki będą to rzeczy przynajmniej intrygujące. Pokazujące, że medium ma potencjał, że da się w nim zrobić coś bardzo unikalnego. Może jeszcze nie teraz, ale już za chwilkę, za moment – choć Kentucky Route Zero to już dzieło sztuki pierwszej wody i będę się kłócił z każdym, kto twierdzi inaczej.

W dzisiejszych czasach nie grać, to robić sobie krzywdę. O ile starsze media okrzepły już w jednym kształcie, gdy wciąż są płynne i plastycznie. Jeszcze nie do końca wiedzą czym są, więc próbują być wszystkim. To niesamowicie ciekawe, ponieważ wciąż jeszcze nie wiadomo, czym się koniec końców staną. Są na takim etapie rozwoju, na którym wszystkie drzwi są dla nich otwarte. Interesować się kulturą (nie tylko popularną) i nie grać w gry to pozbawiać się niepowtarzalnej szansy obserwowania, jak kształtuje się stosunkowo nowe i świeże medium. To błąd, który popełnia zbyt wiele osób, a którego ja popełniać nie zamierzam. Za dwadzieścia lat będę mógł z dumą powiedzieć, że byłem przy tym, jak gry zyskiwały swoje prawdziwe oblicze. Że uczestniczyłem w tym procesie. Wy też tu bądźcie, też uczestniczcie – w przeciwnym wypadku będziecie mocno żałować.

5 komentarzy :

  1. Jestem tam z Tobą! Obserwuję i, mimo że doceniam to co gry reprezentują obecnie, mimo wszystko wolę skupienie się na samej rozgrywce. Jasne, PlayStation, SNESa, Amigę i Segę Mega Drive trzymam z sentymentu. Ale nie jest prawdą, że te gry mnie tak ekscytują i porywają tylko dlatego, bo obecnie nabywam na wspomniane komputery i konsole produkcje, z którymi wcześniej nie miałem styczności. I wciąż potrafię spędzić z nimi długie godziny, nie mając czasu na przerwy.

    Niestety, tego samego nie mogę powiedzieć o nowych grach, gdzie nie wszyscy potrafią zachować balans między rozgrywką a fabułą. Jeśli chcę oglądać 2h wstawek FMV, włączam film lub animację, a nie grę... Ale to młode medium. Uczą się. Zobaczymy co będzie dalej, obecnie najlepsze w "opowiadactwie", imo, jest Naughty Dog.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo proszę o niewpadanie w narrację "Kiedyś gry były lepsze".

      Ja uwielbiam gry silnie sfabularyzowane, w których mechanika jest właściwie tylko dodatkiem. Uwielbiam też gry ze szczątkową fabułą, ale o złożonej, arcyciekawej mechanice. I to i to jest ważne. Dla mnie jednak to aspekt fabularny, immersyjny jest istotniejszy.

      Usuń
    2. Cóż, też się wkurzam na "kiedyś było lepiej", ale co poradzić, skoro... było? Faktem jest, że nie gram w indie, bo najzwyczajniej w świecie tym gardzę po zalewie pseudopikselowych platformerów, które z klasykami równać się nie mogą. Zrobiłem jednak wyjątek dla Giana Sisters TD i bardzo pozytywnie mnie zaskoczono "oldskulowością" -- mimo że z pierwowzorem nie miała nic wspólnego, pozan azwą. Mięsem w postaci rozgrywki, projektem poziomów. Poczułem się, jakbym naprawdę odpalił starą grę.

      Ja lubię, nie powiem że nie. Tykam się wielu gatunków i naprawdę potrafię docenić prawdziwe dobro. Ale kiedy mam ochotę usiąść przed konsolą i grać, to nie włączam MGS4, a Super Mario World czy Tetrisa.

      Usuń
    3. "Cóż, też się wkurzam na "kiedyś było lepiej", ale co poradzić, skoro... było?"

      Nie było.

      Usuń
  2. O, jak to się stało, że przegapiłem ten wpis?...

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...