fragment grafiki autorstwa Jonatana Godoy'a, całość tutaj. |
Nie jestem blogerem growym i istnieje spora szansa, że będę
się gniewał, jeśli ktoś mnie tak określi. Piszę o filmach, książkach,
serialach, komiksach, a czasem zdarza mi się skrobnąć nawet coś o muzyce. Nie
za często wprawdzie, bo to jeden z tych obszarów popkultury, na których znam
się bardzo słabo, ale potrafię mniej-więcej określić, co i dlaczego mi się
podoba, a co nie. Ale jednak… mam na blogu przeszło czterdzieści notek
oznaczonych tagiem „gry video”. To najbogatsza kategoria na Mistycyzmie
Popkulturowym. Na dwadzieścia ostatnich notek aż siedem opowiada o grach
komputerowych. Wbrew pozorem, to całkiem sporo – drugie miejsce zajmują seriale
z pięcioma notkami, o filmach pisałem trzy razy, podobnie o książkach. O
komiksach w przeciągu dwudziestu ostatnich notek pisałem tylko dwa razy. No i
zaczęło się rozmyślanie.
Czy gram więcej, niż oglądam, słucham i czytam? Nie.
Miesięcznie zaliczam może dwie, trzy gry komputerowe (nie licząc okazjonalnych
etiudek czy innych szortów). Książek czytam na pewno więcej, niż trzy
miesięcznie, seriale i filmy potrafię zaś chłonąć godzinami. Trochę gorzej jest
z komiksami, bo dochodzi kwestia ceny – komiksy są w naszym kraju bardzo drogie
i nie zawsze mnie na nie stać, więc siłą rzeczy kupuję ich mniej, zaś lokalna
biblioteka nie jest zaopatrywana w tę szczególną gałąź literatury. Tym niemniej
– nie uważam siebie za gracza w większym stopniu, niż uważam się za czytelnika,
kinomana, słuchacza czy fana komiksów. Chłonę wszystko, nie faworyzuję żadnego
z kanałów medialnych, ani żadnym nie pogardzam. Jedna z pierwszych notek na
Mistycyzmie Popkulturowym mówiła o tym, że coś takiego jest głupie i, po prawie
trzech latach, nie zmieniłem zdania. Dlatego od czasu do czasu zmuszam się
nawet do przeczytania jakiejś szczególnie polecanej mi przez wszystkich mangi –
żeby w choć niewielkim stopniu ograniczyć ryzyko, że umknie mi coś
interesującego. Do tej pory jeszcze się to nie zdarzyło, ale nie mam zamiaru
rezygnować.
Od pewnego czasu z niejakim zaskoczeniem zacząłem zauważać,
że zaczyna się o mnie mówić w kuluarach jako o blogerze growym. Zwierz
pochwaliła moje notki o grach (kłaniam się w pas), jeszcze wcześniej Dominik Głowacki z
Hypera napisał o moim blogu, ustawiając go w jednym rzędzie
z Femina Ludens i Altergraniem, co również mocno podbudowało mi ego (a, jak
każdy szanujący się bloger, łaknę uznania niczym kania dżdżu). Ktoś na forum
Gry Online zapytał o ciekawe blogi o
grach – i, pośród paru innych, padł adres do Mistycyzmu. Nie piszę tego, żeby
się pochwalić – no dobrze, może trochę – ale dlatego, że to jest dla mnie pewna
anomalia. Nikt nigdy nie polecał Mistycyzmu Popkulturowego jako bloga
serialowego, literackiego czy komiksowego – przynajmniej ja nigdy nie
natrafiłem na taką sytuację. Może to kwestia tego, że o grach piszę też poza
Mistycyzmem Popkulturowym – do LAGa i na Jawne Sny. Nie wiem, nie sądzę – LAG
wychodzi zbyt rzadko i jest zbyt niszowym produktem, by miało to w tym przypadku jakieś znaczenie. Co do
Jawnych, to pisuję tam coraz rzadziej, bo zwyczajnie czuję, że nie mam nic aż
tak ciekawego i mądrego do powiedzenia, by zainteresować tym tamtejszych
czytelników. Więc growe notki piszę u siebie, a potem przychodzi do mnie Barts i się
pyta, czemu, do diaska, ta notka jest tu, a nie na Jawnych Snach. No więc,
Bartłomieju – odpowiedź zazwyczaj brzmi tak, że zwyczajnie nie uznałem tej
notki za wystarczająco dobrą, by zawracać nią głowę jawnosnowiczom. Zresztą,
piszę też o komiksach dla KZetu, a kiedyś dla Kolorowych Zeszytów, zaś ostatnio
– bez większego powodzenia – wziąłem udział w akcji „Cała Polska pisze o komiksach”. Czyli to chyba nie jest tak, że jestem blogerem w zasadzie popkulturowym,
ale jednak przeważnie piszącym o grach.
Ale jednak… o grach zawsze pisało mi się najciekawiej. Gry
mają muzykę, grafikę, mechanikę, fabułę, narrację i setki różnych innych
rzeczy, które wpływają na siebie nawzajem i, interferując, definiują jej
poziom. O grach można pisać na setki różnych sposobów – czy to analizując ich
strukturę, czy to zachwycając się grafiką, czy to biorąc pod lupę fabułę. Jest
tego znacznie więcej, niż w mediach nieinteraktywnych, bo w grach video gracz
pakuje do odbioru kawałek siebie, przez co angażuje się nieporównywalnie
mocniej. Zazwyczaj moje notki o grach są dłuższe, niż pozostałe – bo jest
bardzo wiele rzeczy do napisania i zestawienia ze wszystkim innym. Gry wydają
się być zbudowane z większej ilości klocków, niż filmy czy komiksy. Fakt, że te
klocki to wciąż raczej tylko uproszczone bryły… ale to się zmienia. Poza tym –
większość ludzi, nawet zawodowo piszących o grach i utrzymujących się z tego,
nie pisze o grach w tak ciekawy sposób, jak można i trzeba o nich pisać.
Wielokrotnie narzekałem na poziom growej publicystyki, choć sam nie uważam się
za jakiegoś wybitnego specjalistę w tej dziedzinie – raczej za całkiem
wprawnego amatora, który swoje już w życiu przeszedł, przeczytał i obejrzał, a
teraz stara się wykorzystać wiedzę już nabytą do ciekawszego pisania. Ze
zmiennym skutkiem.
Odczuwam coś na kształt współczucia w stosunku do ludzi,
którzy w dzisiejszych czasach nie grają w gry video – tracą oni niepowtarzalną
szansę na obserwowanie szalenie ciekawego etapu rozwoju pewnego medium. Więcej
– tracą szansę na możliwość uczestniczenia w tym procesie. Obecnie gry
szaleńczo pędzą w każdym możliwym kierunku, rozwijając się i ewoluując w
stopniu niemożliwym do porównania z żadnym innym medium. Wysokobudżetowe gry
głównego nurtu fabularnie i koncepcyjnie przewyższają swoje hollywoodzkie
odpowiedniki. Tak, dokładnie – żyjemy w czasach, gdy fabuła dużej gry video
jest ciekawsza, bardziej złożona, lepiej rozplanowana i sprawniej napisana, niż
fabuła dużego filmu kinowego. Wątpię, by jakiekolwiek znacząca wytwórnia
filmowa zaakceptowała scenariusz takiego Bioshock:
Infinite i wyłożyła kasę na jego realizację. Gry video już dawno wyszły z
etapu, w którym fabuła była tylko usprawiedliwieniem dla rozgrywki. Podobnie
rzecz ma się z estetyką – dawno nie widziałem filmu, w którym koncepcja
ukazania świata przedstawionego dorównywałaby Deus Ex: Human Revolution, Bioshockowi czy rodzimemu Wiedźminowi. Kinoman zachwycający się
estetycznym wymiarem Avatara czy Prometeusza jest dla przeciętnego gracza
kimś, kto robi sporo hałasu o nic – bo sam widywał na monitorze komputera
znacznie bardziej imponujące cuda.
Gry artystyczne, art-games,
nie-gry, notgames – jak zwał, tak
zwał – też coraz śmielej odnoszą głowę, coraz odważniej pchają się na salony,
wysuwają pierwsze postulaty, udowadniają, że elektroniczne medium w niczym nie
ustępuje starszym środkom przekazu. Ci ambitni, młodzi ludzie którzy je tworzą próbują się
jeszcze zasłaniać semantyką, utrzymując, że nie tworzą gier, tylko wirtualne
instalacja artystyczne czy wręcz gry, ale nie-gry. Niepotrzebnie, panie i
panowie – nie ma się czego wstydzić. Gry rzucają rękawicę innym sztukom,
naśmiewają się z Ayn Rand, składają hołd Marquezowi, biorą na warsztat
dwudziestowiecznych artystów awangardowych, biorą się za bary z Davidem Lynchem
i Larsem von Trierem. Ich twórcy mają coś ciekawego do powiedzenia, zaś medium
gier video daje im niespotykaną nigdzie indziej swobodę ekspresji. Journey, Dear Esther, Limbo, Kentucky Route
Zero – dla każdego intelektualisty i konesera sztuki będą to rzeczy
przynajmniej intrygujące. Pokazujące, że medium ma potencjał, że da się w nim
zrobić coś bardzo unikalnego. Może jeszcze nie teraz, ale już za chwilkę, za
moment – choć Kentucky Route Zero to
już dzieło sztuki pierwszej wody i będę się kłócił z każdym, kto twierdzi
inaczej.
W dzisiejszych czasach nie grać, to robić sobie krzywdę. O
ile starsze media okrzepły już w jednym kształcie, gdy wciąż są płynne i
plastycznie. Jeszcze nie do końca wiedzą czym są, więc próbują być wszystkim.
To niesamowicie ciekawe, ponieważ wciąż jeszcze nie wiadomo, czym się koniec końców staną. Są na
takim etapie rozwoju, na którym wszystkie drzwi są dla nich otwarte.
Interesować się kulturą (nie tylko popularną) i nie grać w gry to pozbawiać się
niepowtarzalnej szansy obserwowania, jak kształtuje się stosunkowo nowe i
świeże medium. To błąd, który popełnia zbyt wiele osób, a którego ja popełniać
nie zamierzam. Za dwadzieścia lat będę mógł z dumą powiedzieć, że byłem przy
tym, jak gry zyskiwały swoje prawdziwe oblicze. Że uczestniczyłem w tym
procesie. Wy też tu bądźcie, też uczestniczcie – w przeciwnym wypadku będziecie
mocno żałować.
Jestem tam z Tobą! Obserwuję i, mimo że doceniam to co gry reprezentują obecnie, mimo wszystko wolę skupienie się na samej rozgrywce. Jasne, PlayStation, SNESa, Amigę i Segę Mega Drive trzymam z sentymentu. Ale nie jest prawdą, że te gry mnie tak ekscytują i porywają tylko dlatego, bo obecnie nabywam na wspomniane komputery i konsole produkcje, z którymi wcześniej nie miałem styczności. I wciąż potrafię spędzić z nimi długie godziny, nie mając czasu na przerwy.
OdpowiedzUsuńNiestety, tego samego nie mogę powiedzieć o nowych grach, gdzie nie wszyscy potrafią zachować balans między rozgrywką a fabułą. Jeśli chcę oglądać 2h wstawek FMV, włączam film lub animację, a nie grę... Ale to młode medium. Uczą się. Zobaczymy co będzie dalej, obecnie najlepsze w "opowiadactwie", imo, jest Naughty Dog.
Bardzo proszę o niewpadanie w narrację "Kiedyś gry były lepsze".
UsuńJa uwielbiam gry silnie sfabularyzowane, w których mechanika jest właściwie tylko dodatkiem. Uwielbiam też gry ze szczątkową fabułą, ale o złożonej, arcyciekawej mechanice. I to i to jest ważne. Dla mnie jednak to aspekt fabularny, immersyjny jest istotniejszy.
Cóż, też się wkurzam na "kiedyś było lepiej", ale co poradzić, skoro... było? Faktem jest, że nie gram w indie, bo najzwyczajniej w świecie tym gardzę po zalewie pseudopikselowych platformerów, które z klasykami równać się nie mogą. Zrobiłem jednak wyjątek dla Giana Sisters TD i bardzo pozytywnie mnie zaskoczono "oldskulowością" -- mimo że z pierwowzorem nie miała nic wspólnego, pozan azwą. Mięsem w postaci rozgrywki, projektem poziomów. Poczułem się, jakbym naprawdę odpalił starą grę.
UsuńJa lubię, nie powiem że nie. Tykam się wielu gatunków i naprawdę potrafię docenić prawdziwe dobro. Ale kiedy mam ochotę usiąść przed konsolą i grać, to nie włączam MGS4, a Super Mario World czy Tetrisa.
"Cóż, też się wkurzam na "kiedyś było lepiej", ale co poradzić, skoro... było?"
UsuńNie było.
O, jak to się stało, że przegapiłem ten wpis?...
OdpowiedzUsuń