środa, 18 grudnia 2019

Spiderverse V - Wielkie nadzieje

fragment grafiki z filmu
Wielkie nadzieje (ang. Great Expectations) to XIX-wieczna brytyjska powieść autorstwa Charlesa Dickensa. Pierwotnie publikowano ją w odcinkach w tygodniku „All the Year Round”, w latach 1860-1861, niedługo później ukazała się drukiem w formie książkowej. Powieść snuje losy Pipa, chłopca (później młodego mężczyzny) wychowanego na nizinach społecznych, który niespodziewanie otrzymuje pieniądze umożliwiające mu naukę w renomowanej londyńskiej szkole. Po pewnym czasie dowiaduje się, że – wbrew wcześniejszym podejrzeniom – tajemniczym darczyńcą nie jest zdziwaczała stara panna samotnie wychowująca adoptowaną córkę (w której podkochuje się główny bohater), ale więzienny zbieg, którego Pip przed laty poratował odrobiną jedzenia i pomógł uciec straży, a który później dorobił się małej fortuny w Australii. Dickens, w typowy dla siebie sposób wykorzystuje sensacyjno-obyczajową konwencję, by poruszyć wiele ważkich zagadnień społecznych związanych głównie z klasą i pochodzeniem. 

Wielkie nadzieje to powieść, na bazie której Miles musi napisać wypracowanie w ramach kary za próbę oszustwa na teście. Chłopak celowo wybierał wyłącznie błędne odpowiedzi, by za złe wyniki w nauce usunięto go ze szkoły, w której nie czuł się komfortowo. Milesa i Pipa łączy wiele. Obaj doświadczają gwałtownego awansu społecznego oraz związanej z tym procesem z tym alienacji. Obaj wiele zawdzięczają osobie, która okazuje się kryminalistą i u obu budzi to niekomfortowe, niełatwe pytania o ich własną naturę. Obaj osobę, która nieodwracalnie odmieni ich los spotykają na cmentarzu. W obu wiele osób z ich otoczenia pokłada, cóż, wielkie nadzieje. 

„Widzę w tobie tę iskrę”, mówi Milesowi jego ojciec, czarnoskóry policjant mieszkający w ciasnym mieszkaniu z żoną-pielęgniarką i utalentowanym synem, do którego uśmiechnęło się szczęście i który – można mieć nadzieje – dzięki ukończeniu dobrej szkoły zajdzie o wiele dalej, niż kiedykolwiek byli w stanie jego rodzice. Problem polega na tym, że Miles w nowej szkole czuje się źle. Na samym początku filmu widzimy jak chłopak w drodze do szkoły pozdrawia przechodzące obok osoby, przybija piątki znajomym, rozkleja wlepki… tam jest u siebie, pośród ludzi, którzy go znają i rozumieją i których on zna i rozumie. Po wejściu na szkolny korytarz próbuje tego samego – tylko po to, by odbić się od ściany pełnej dyskomfortu ciszy i zdyscyplinowanej, pełnej wyższości atmosfery elit. 

Nauczycielka, która podsunęła Milesowi Wielkie nadzieje doskonale zdawała sobie z tego wszystkiego sprawę. I właśnie dlatego karą za próbę oszustwa było napisanie wypracowania o tej książce – by chłopak ją przeczytał i odnalazł w jej fabule odniesienia do własnej sytuacji oraz nie popełnił błędów, które popełnił jej główny bohater. I Wielkie nadzieje wyraźnie przemówiły do Milesa. Tytuł powieści był podstawą graffiti, które namalował w kanałach w towarzystwie Aarona, a egzemplarz książki widzimy w wielu scenach. Spider-Man: Into the Spider-Verse ma wielu dosłownych bohaterów i bohaterek, ale dla mnie, osobiście, największą bohaterką i absolutnie ulubioną postacią całej animacji jest właśnie ta nauczycielka. Może to dlatego, że sam miałem taką nauczycielkę w gimnazjum, która w odpowiednim momencie była w stanie popchnąć mnie w słusznym kierunku w bardzo podobny sposób – proponując lektury, które w danym momencie życia przemówiły do mnie najmocniej. 

To dość dziwny sposób na otwarcie tekstu o fabule tego filmu, ale już na wstępie chciałem zaznaczyć pewną unikalną dla Spider-Man: Into The Spider-Verse rzecz. By cieszyć się głębszym zrozumieniem, powiedzmy, Iron Man 3, należy przeczytać komiks Iron Man: Extremis, na fabule którego luźno bazuje ten film. By cieszyć się głębszym zrozumieniem Spider-Verse, należy przeczytać klasyczną dla literatury światowej powieść Dickensa. I – to już tak zupełnie na marginesie – naprawdę warto to zrobić, bo powieść warta jest uwagi sama w sobie. Dobrodziejstwa domeny publicznej sprawiają, że powieść, zarówno w oryginale, jak i pierwszym polskim tłumaczeniu, można legalnie i za darmo pobrać z Wikipedii. To Charles Dickens, przez lekturę płynie się od samego początku do samego końca. 

Nie chodzi mi o to, że nawiązywania do literatury są w jakiś sposób lepsze od nawiązywań do komiksów, ale o coś nieco innego. Większość ekranizacji komiksów superbohaterskich – i większość wysokobudżetowych adaptacji w ogóle – ma tendencję w umieszczania w treści fanserwisowych smaczków, które wyłapią jedynie najwięksi fani. Takie smaczki rzadko kiedy są komukolwiek do szczęścia potrzebne i gdyby kompletnie je usunąć, w żaden sposób nie wpłynęłoby to na samą jakość filmu. Spider-Man: Into The Spider-Verse wplotło w fabułę Wielkie nadzieje nie dlatego, by osoby, które czytały tę książkę mogły się pochwalić, że rozpoznały tytuł, ale dlatego, że film czerpie z tej powieści jej motywy i niektóre wątki. Podejmuje z nią kulturowy dialog i znajomość obu tekstów w znaczącym sensie wpływa na odbiór ich obu. Nie chcę tu oczywiście nikomu wmawiać, że Spider-Man: Into The Spider-Verse to jakiś scenariuszowy majstersztyk, który kompleksowością rywalizuje z Rękopisem znalezionym w Saragossie, tylko że scenarzyści Spider-Verse operują odniesieniami do kultury na znacznie głębszym poziomie niż zwykliśmy tego oczekiwać po kinie superbohaterskim. Oczywiście konwencjonalny fanserwis również się w tym filmie pojawia, po prostu nie jest jedynym sposobem pogłębienia i tematycznego zróżnicowania opowieści. 

Tworzenie scenariusza Spider-Man: Into The Spider-Verse musiało przypominać żonglowanie pochodniami i naprawdę nie zazdroszczę ekipie scenopisarskiej tego wyzwania. Mamy tu bowiem dziewięcioro Spider-People (siedmioro, jeśli pominąć scenę po napisach), z których aż czwórka ma kluczowe znaczenie dla fabuły, z czego dwóch – blond Peter Parker i Peter B. Parker – to swoje bezpośrednie alternatywne odpowiedniki. Prawie każda z tych postaci musiała zostać odpowiednio przedstawiona i choć po tylu rebootach serii filmów aktorskich widzowie prawdopodobnie świetnie zdają już sobie sprawę, o co chodzi z całym tym Spider-Manem, różnic jest na tyle wiele, że nieodzowny jest choćby telegraficzny skrót wydarzeń i przypadków, by dało się nadążyć za kontekstem. Problem ten rozwiązano w ciekawy sposób – za każdym razem gdy na arenę wkracza nowa, niewidziana wcześniej wariacja na temat Spider-Mana film na moment przebija czwartą ścianę i pokazuje nam garść animowanych kadrów fikcyjnego komiksu z daną postacią w roli głównej. Trwa to zwykle kilka, kilkanaście sekund, opatrzone jest żartobliwą narracją i znakomicie uatrakcyjnia ekspozycję. W ten sposób twórcy zmienili problem – konieczność dostarczenia widzowi dużej porcji informacji, których nie da się naturalnie wpleść w dialogi – w sposobność do zabawy animowanym medium. 

Najważniejsza postacią filmu jest oczywiście Miles Morales. Wokół niego obraca się cała narracja i jego droga od pogubionego dzieciaka do pełnoprawnego superbohatera. Gdy poznajemy Milesa, chłopak ugina się pod ciężarem oczekiwań ze rodziny i otaczającego go środowiska. Pierwszą, naturalną reakcją jest próba ucieczki. I Miles ucieka – do Aarona swojego wujka, czarnej owcy rodziny i, jak się później okazuje, kryminalisty na usługach Kingpina. To bardzo frapujący, bardzo ciekawy wątek, bo przez długi czas paradoksalnie Aaron jest jedyną postacią, w towarzystwie której Miles czuje się komfortowo. Chłopak rozumie się z wujkiem znacznie lepiej niż z ojcem – Aaron traktuje go poważnie, ale jednocześnie jak równego sobie, nie zrzuca na jego plecy kolejnego stosu oczekiwań, tylko daje chłopakowi przestrzeń komfortu i eksplorowania własnych aspiracji. Tkwi w tym paradoks, ponieważ Aaron jest tą samą osobą, która poluje na Milesa, gdy chłopak stara się realizować w roli nowego Spider-Mana. To ważny etap na drodze do dorosłości głównego bohatera – uświadomienie sobie, że źli ludzie mogą robić dobre rzeczy, a dobrzy ludzie złe i ludzka moralność jest naprawdę skomplikowana. Szczególnie, że Miles jest pod wieloma względami bardzo podobny do Aarona, obaj współdzielą pasje i zainteresowania, świetnie się rozumieją. Miles zawdzięcza Aaronowi bardzo wiele – a jednak jego wuj jest przestępcą, gotowym zabić dziecko, dopóki nie zorientował się, że to konkretne dziecko jest jego ukochanym bratankiem. 

Chłopak odrzuca zło, które zdefiniowało i ostatecznie doprowadziło do śmierci Aarona, ale nie odrzuca jego samego. Gdy w finale Miles zadaje Kingpinowi decydujący cios, robi to za pomocą manewru, którego nauczył go Aaron. Gdy oddaje nauczycielce wypracowanie o Wielkich nadziejach, na karcie tytułowej widnieje reprodukcja graffiti, które na początku filmu stworzył pod okiem wujka i przy jego pomocy, a wraz z ojcem tworzy kolejne graffiti poświęcone zmarłemu już Aaronowi. Skoro wróciliśmy już do Wielkich nadziei – Pip, gdy dowiedział się, że jego edukacja opłacana jest przez kryminalistę, również zmuszony był do zmierzenia się z własnymi założeniami co do klasy społecznej i moralności. W Spider-Man: Into The Spider-Verse niemal wszystko się ze sobą łączy na poziomie narracyjnym i tematycznym w bardzo przemyślany sposób. Nie jestem w stanie wyrazić, jak bardzo uwielbiam tę tematyczną dyscyplinę. A to przecież dopiero wierzchołek międzywymiarowej góry lodowej. 

Jak wiele niebiałych dzieciaków z nizin społecznych, Miles ma gorszy start w dorosłość. Tutaj jest to dość dobitnie symbolizowane faktem, że zamiast ukochanego przez wszystkich, doskonałego pod każdym względem Petera Parkera z jego własnego świata chłopakowi mentoruje jego rozlazły, życiowo przegrany substytut. Porozmawiajmy przez chwilę o Peterze B. Parkerze, bo to druga po Milesie najważniejsza postać filmu. Jego wyidealizowany odpowiednik (nie wiemy czy naprawdę był tak doskonały jak odmalowały go media i opinia publiczna, ale też nie ma to zbyt wielkiego znaczenia) był figurą aspiracyjną. Peter B. Parker jest postacią skrajnie inną – i wcale niewykluczone, że gdyby pierwszy Peter nie zginął z rąk Kingpina, zmieniłby się właśnie w Petera B. Parkera. Film nie sygnalizuje tego w przesadnie wyrazisty sposób, ale rozlazły Peter nie stał się taki sam z siebie, a wskutek kombinacji kilku bardzo dotkliwych życiowych ciosów – utrata wszystkich oszczędności po pechowej inwestycji, śmierć cioci May, rozwód z Mary Jane. 

Mimo metrykalnej dorosłości Peter B. nadal jest emocjonalnie niedojrzały, co jest zresztą główną przyczyną jego fatalnego stanu życiowego. Widać to choćby na przykładzie wzmianki o tym, że przyczyną rozwodu z Mary Jane była jego niechęć do zostania ojcem. Nie, nie oznacza to, że każda osoba, która decyduje się nie mieć dzieci jest emocjonalnie niedojrzała, bo taka decyzja może być motywowana wieloma różnymi czynnikami. U Petera, w jego konkretnym przypadku, tym czynnikiem jest strach przed wzięciem odpowiedzialności za siebie oraz innych. Widzimy to w jego początkowej niechęci do szkolenia Milesa. Z biegiem czasu, gdy między oboma Spider-Manami zawiązuje się mentorsko-uczniowska więź, Peter B. z przyjemnym zaskoczeniem orientuje się, że lubi i chce zaangażować się w tego typu relacje, bo okazało się, że to nie tylko ciężar odpowiedzialności za czyjeś zdrowie i życie, ale również – przede wszystkim – radość i satysfakcja z obserwacji, jak pod jego okiem młody człowiek rozkwita i staje się kimś lepszym.

Kolejnym ważnym elementem jego ewolucji jest rozmowa z owdowiałą Mary Jane tuż przed finałowym starciem filmu, gdy Peter B. podaje się za jednego z kelnerów na przyjęciu zorganizowanym przez Kingpina. Konfrontacja z tą wersją Mary Jane – która nieodwracalnie, raz na zawsze straciła swojego Petera – musiała podziałać na niego jak kubeł zimnej wody. Nic dziwnego, że tak strasznie panikował w trakcie tej sceny (dostarczając nam przy okazji kilku naprawdę zabawnych linii dialogowych). „Jego” Mary Jane też przecież straciła swojego Petera – ale dlatego, że okazał się za mało bohaterem, nie za bardzo. Pod koniec filmu widzimy krótką scenę, w której Peter B. próbuje pojednać się ze swoją byłą żoną i choć konkluzja tego wątku pozostawiona została w niedomówieniu, film pozwala nam mieć nadzieję, że wszystko potoczyło się pomyślnie. 

Trzecią najważniejszą postacią w tym filmie jest… Kingpin. Założę się, że spora część z Was miała przekonanie, że będzie chodziło o kogoś innego. Spokojnie, o Gwen porozmawiamy następnym razem, nie myślcie sobie, że o niej zapomniałem. O roli Kingpina w strukturze narracyjnej nie pisze się zbyt wiele, a szkoda, bo to bardzo istotny element Spider-Man: Into The Spider-Verse. Pozornie jego rola wydaje się raczej obligatoryjna – ostatecznie film musi mieć jakiegoś superzłoczyńcę, który napędzałby wydarzenia i prowokował konflikty oraz tworzył problemy, które trzeba rozwiązać. Wilson Fisk to właśnie robi, ale jest przy okazji bardzo dobrym kontrapunktem dla postaci pozytywnych. Główną motywacją tej postaci jest chęć odzyskania rodziny, którą Fisk utracił w tragicznym wypadku po tym, jak jego żona odkryła, że jej małżonek jest królem lokalnej przestępczości. Kingpin nie chce pogodzić się z tą stratą. Częściowo z pewnością z powodu traumy, częściowo jednak dlatego, że jest, cóż, Kingpinem i nawykł, że jeśli czegoś pożąda, to w taki albo inny sposób to sobie weźmie, łamiąc po drodze prawa ludzkie i nawet prawa fizyki, jeśli zajdzie taka potrzeba. 

Tuż po śmierci Aarona Spider-People z innych rzeczywistości pomagają Milesowi uporać się z traumą i poczuciem winy. „Nie macie pojęcia jak to jest”, krzyczy do nich w żalu i smutku. „Jesteśmy jedynymi osobami na całym świecie, które wiedzą”, słyszy w odpowiedzi i wie, że to jest prawda. Każde ze Spider-People straciło kogoś bliskiego i dla każdego z nich było to impulsem do stania się kimś lepszym. Kilka miesięcy temu napisałem blognotkę o komiksie Power Rangers: Beyond the Grid oraz serialu Marvel’s Agents of S.H.I.E.L.D., w której przybliżyłem pojęcia społeczeństwa siły i społeczeństwa słabości. Te pierwsze są z reguły wykluczające – bo prawie nikt z nas nie jest silny – a te drugie solidaryzujące – bo wszyscy czasami jesteśmy, byliśmy albo będziemy słabi. Spider-People w filmie budują swoje relacje na płaszczyźnie słabości. Rozumieją się nawzajem, ponieważ są w stanie przyznać się do własnego bólu, bo są skłonni nieść ten ból przez życie i wykorzystać jako motywację do czynienia dobra – by nikt więcej nie musiał już znosić takiego bólu jak oni. 

Kingpin tego nie potrafi. Nie jest w stanie oswoić bólu i traumy po stracie bliskich, ponieważ w jego czysto materialistycznym rozumieniu świata każdą stratę da się odzyskać. Jeśli ma się to stać kosztem zdrowia i życia setek tysięcy osób – cóż, nie będzie to jego strata, więc czemu miałby się tym przejmować? Najciekawsze jest jednak w tym wszystkim to, nawet przez moment nie miałem najmniejszych wątpliwości, że Fisk naprawdę kochał żonę i syna, bardzo żałuje ich śmierci i na swój własny, pokręcony sposób próbuje naprawić swój błąd. Jego miłość jest jednak niedojrzała i egoistyczna – jednokierunkowa. Nie obchodzi go, że inne wersje Vanessy i Richarda zostaną wyrwane ze swojej własnej rzeczywistości i przetrzymywane wbrew swojej woli. Fisk nie bierze pod uwagę uczuć innych osób – jedynie swoje własne. Gdyby jego plan się powiódł, prawdopodobnie reagowałby furią, że odzyskana żona i syn nie zachowują się zgodnie z jego oczekiwaniami. Wskazówki widzimy przecież w trakcie finałowej walki z Milesem, gdy Kingpin na moment spotyka alternatywne wersje swoich zmarłych bliskich… a one reagują na jego obecność paniką i strachem. To jest ostateczna tragedia Wilsona Fiska – jego filozofia siły, jak to zwykle bywa, okazała się destrukcyjna dla wszystkich, z nim samym włącznie. 

Tekst powstał w ramach współpracy z producentem czytników książek elektronicznych PocketBook

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...