czwartek, 19 grudnia 2019

Spiderverse VI - Dziewczyny mają problem

fragment grafiki z filmu

Obiecałem, że porozmawiamy o Gwen. Zanim zacznę pisać o problemach z integracją tej postaci z resztą struktury narracyjnej Spider-Man: Into The Spider-Verse najpierw chcę podkreślić jedną, kluczową rzecz – uwielbiam Gwen Stacy w tym filmie. Jej postać ma niesamowitą charyzmę, jej uniwersum utopione jest w jaskrawych, neonowych barwach, które sprawiają, że niemal żałuję, iż film nie miał okazji zabrać nas tam na dłużej. Gwen jest świetna, ponieważ stanowi tożsamościowy pomost między starym, doświadczonym Peterm B. i młodym, dopiero uczącym się bycia Spider-Manem Milesem. Uwielbiam sposób, w jaki animowane są jej ruchy i akrobacje, ma bardzo charakterystyczny sposób poruszania się, przypominający nieco taniec. Uwielbiam niesamowitą energię bijącą z tej krótkiej sceny pokazującej Gwen grającą na perkusji. Bardzo podoba mi się jej ewoluująca w naturalny sposób relacja z Milesem. 

Problem polega na tym, że ze wszystkich głównych postaci pozytywnych filmu – za takie uważam Gwen, Milesa i Petera B. – ona wydaje mi się wkomponowana do filmu w najmniej organiczny sposób. Fakt, że chodzi do tej samej szkoły, co Miles (wytłumaczony bzdurnym „pajęczy zmysł mi to podpowiedział”) jest bardzo naciągany i szyty grubymi nićmi. Jej osobisty wątek powtórnego otwierania się na innych ludzi po tym, jak zginął jej najlepszy przyjaciel prowadzony jest wyłącznie przez dwie albo trzy słowne ekspozycje. To też jest zresztą przegapioną szansą na pogłębienie osobowości tej bohaterki, bo Gwen w żaden zauważalny sposób nie reaguje na spotkanie z alternatywną wersją swojego najlepszego przyjaciela. Tak jakby fakt, że znajduje się w towarzystwie mężczyzny, którego odpowiednik był najważniejszą osobą w jej życiu zupełnie nie robił na niej wrażenia. 

Najbardziej boli fakt, że Gwen właściwie nie miała ani jednej sceny, w której obserwowalibyśmy wydarzenia z filmu wyłącznie z jej perspektywy, co dałoby nam głębszy wgląd w postrzeganie świata przez tę bohaterkę. Peter B. miał co najmniej dwie takie sceny – wspomniana w poprzednim tekście rozmowa z Mary Jane oraz pierwsze spotkanie z ciocią May z alternatywnej (dla niego) rzeczywistości. Gwen została tu bardzo zaniedbana, a ta bohaterka ma tak silną osobowość i tak ogromną charyzmę, że zasługuje na o wiele więcej. Cieszy mnie tylko – i niewykluczone, że nagrabię tu sobie u niektórych osób – że scenarzyści zaniechali pomysłu zaangażowania Gwen w romantyczną relację z Milesem, bo wtedy jej rola naprawdę zrobiłaby się niebezpiecznie paprotkowa. 

Skoro już o tym mowa… okej, do tej pory powinno być już jasne, że kocham ten film jak mało który, mógłbym rozmawiać o nim całymi dniami i zawsze będę stawiał go ja przykład tego, co można zrobić z animacją, jeśli tylko pozwoli się artystom na rozprostowanie skrzydeł. Nie znaczy to jednak, że kocham go bezkrytycznie. Spider-Man: Into The Spider-Verse ma wady i jedna z nich jest dla mnie szczególnie uciążliwa – na tyle, bym nie mógł jej zignorować. Chodzi mi mianowicie o to, w jaki sposób film traktuje postacie kobiece. Przysięgam, że nie chcę być czepialskim marudą, zdaję sobie sprawę, że w innych tekstach kultury bywa z tym znacznie gorzej, nie sposób jednak nie zauważyć pewnego trendu. 

To nie jest coś, co od razu rzuca się w oczy. Sam zauważyłem ten wzorzec dopiero w trakcie tworzenia tego cyklu i pisania o tym, jak postać Gwen jest mniej organicznie wkomponowana w fabułę, a jej rozwój postaci potraktowany powierzchownie w porównaniu do innych bohaterów pierwszoplanowych. Na Gwen to się jednak nie kończy. Olivia (lokalna wersja Doktora Octopusa) jest niesamowicie fajną postacią, ale jej motywacja nigdy nie zostaje wyjaśniona. Jest co prawda sugestia, że pomaga Fiskowi dla samej szansy zabawy nowymi osiągnięciami nauki i technologii, ale poza tym to tyle. Nie licząc Prowlera jest ona najlepiej rozwiniętą postacią ze służącej Kingpinowi galerii łotrów, co oczywiście cieszy – tak samo jak fakt, że twórcy zdecydowali się zmienić płeć tej postaci w stosunku do jej komiksowego pierwowzoru – niestety nie rozwiązuje problemu. Fandom lubi dopatrywać się w tym filmie romansu Olivii z ciocią May. O ile nie jest to hipoteza pozbawiona podstaw – w komiksach Doc Ock miał romans z May, a ilmowa ciocia May zwraca się do Olivii „Liv”, co sama zainteresowana wcześniej deklaruje jako spieszczenie zarezerwowane tylko dla przyjaciół – o tyle w żadnym wypadku nie jest to wyrażone wprost i już na pewno nie uczyniono z tego wątku. A szkoda. 

Ciocia May ma kilka fajnych scen, pewną szorstką naturalność w mentorowaniu pajęczym przybłędom, które zgromadziły się pod jej dachem, ale jej optyka na całą tę sytuację nigdy nie jest eksplorowana. A przecież nagle, niespodziewanie dla siebie miała szansę porozmawiać z Peterem Parkerem – co prawda nie swoim Peterem, ale Peterem bardzo podobnym. Zamiast tego dostała żart z aplikacją randkową – bardzo przyjemny sam w sobie, ale raczej trywializujący jej postać niż rozwijający ją w znaczący sposób. Od razu wytłumaczę – nie, dojrzała kobieta z aktywnym profilem na aplikacji randkowej nie jest trywializowaniem postaci. Jest nim sugerowanie, że dojrzała kobieta potrafiąca obsługiwać zaawansowaną technologię Spider-Mana i wybudować oraz skalibrować wyrzutnie sieci dla Milesa nie potrafi zaktualizować sobie profilu na aplikacji randkowej. 

Vanessa Fisk byłaby podręcznikowym przykładem kobiety w lodówce, gdyby istniał podręcznik takich rzeczy. Oczywiście, w tym konkretnym wypadku jest ona obligatoryjną funkcją narracyjną i bez śmierci Vanessy oraz jej syna cały, bardzo dobrze poprowadzony, wątek emocjonalnej bezradności Kingpina nie mógłby zaistnieć, ale… film ukazał się w dwa tysiące osiemnastym roku. Mamy za sobą dwie dekady (strona internetowa Women in Refrigerators stworzona przez amerykańską scenarzystkę komiksową Gail Simone powstała w tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym dziewiątym roku) dyskusji o eksploatacji motywu śmierci kobiet jako motywacji dla postaci męskich. Nie jest to nic nowego, do tej pory wszyscy już zdają sobie sprawę, ile niefortunnych implikacji niesie ze sobą wykorzystywanie tego zabiegu. Nawet jeśli tutaj był konieczny do opowiedzenia danej historii – według mnie był – to przez swoją obecność w filmie, tylko podkreśla niedoskonałość w reprezentacji reszty żeńskiej części obsady. 

Rio Morales, mama Milesa ma nieproporcjonalnie małą rolę w stosunku do roli męża. Animatorzy nie dali jej nawet modelu postaci w cywilnych ubraniach – we wszystkich scenach, w których widzimy Rio, ma na sobie ten sam uniform pielęgniarki. O ile wiemy, co Miles ma z ojca, a co z wuja, o tyle nigdy nie dowiadujemy się, co przejął od matki. Rio ma może cztery, może pięć scen z Milesem, żadna z nich nie trwa dłużej niż kilkanaście sekund. W trakcie większości jej czasu antenowego jest po prostu zatroskana. Spider-Man: Into The Spider-Verse jest w dużej mierze filmem o ojcostwie – o dorastaniu do ojcostwa (Peter B.), o mierzeniu się z problemami związanymi z ojcostwem (Jefferson Morales), o nieumiejętności poradzenia sobie z utratą syna przez ojca (Kingpin). Matki są w tym filmie albo martwe (Vanessa) albo uwiązane do archetypu (Rio). 

Oczywiście, że ten film jest niemal przeładowany postaciami i motywami. Oczywiście, że coś trzeba było stonować, coś wyciąć, coś przemontować, coś zignorować, by film zachował sensowną długość i nie stał się galimatiasem przekrzykujących się wzajemnie wątków. Problem polega na tym, że raz po raz, we właściwie każdym wypadku to „coś” okazywało się znikać kosztem rozwoju i ekspozycji postaci kobiecych. Na pewno nie było to intencjonalne zagranie, na pewno mogło być pod tym względem dużo gorzej (seksualizacja Gwen była tym, czego bałem się przed premierą tego filmu najbardziej, na szczęście do niczego takiego nie doszło), ale… ten film miał dwóch scenarzystów i trzech reżyserów. Wszyscy byli mężczyznami. Naprawdę Spider-Man: Into The Spider-Verse mógłby jedynie zyskać, gdyby te proporcje nie były aż tak… nieistniejące. Nie chodzi mi o parytet, tylko o to, że różnorodność w perspektywie pozwala uniknąć takich potknięć. Nie psuje mi to odbioru filmu, ale po twórcach Spider-Man: Into The Spider-Verse mogę oczekiwać czegoś nieco lepszego niż „nie zrobiliśmy z Gwen laleczki”. 

Uwielbiam wszystkie bohaterki tego filmu, dlatego tym bardziej żałuję, że twórcy filmu dali im tak niewiele (w porównaniu do męskich bohaterów) szans na eksplorację ich osobistych historii, a nawet gry dali, przeprowadzane to było w sposób powierzchowny (Gwen), pozbawiony jakiejkolwiek podbudowy (Penni) albo iluzoryczny (Olivia). One wszystkich zasługują na znacznie więcej. Widzki i fanki komiksów superbohaterskich również.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...