fragment okładki, całość tutaj. |
The Prophecy to trzydziesty czwarty
tom serii i zarazem dziesiąty, którego narratorką jest Cassie. Jest
to również ósmy tom, którego autorem jest nie Katherine A. Applegate (oraz jej
mąż), tylko wynajęty przez wydawnictwo Scholastic autor widmo. Tym razem
powraca Melinda Metz, znana głównie z autorskiej serii książek młodzieżowych Roswell High opowiadających o kosmitach
chodzących do liceum i zakochujących się w sobie nawzajem (i w ziemskich
nastolatkach), tyle przynajmniej zapamiętałem z lektury tych kilku tomów, które
ukazały się w naszym kraju. Jest tam, co prawda, jakiś spójny wątek sci-fi, ale
raczej niespecjalnie interesujący. Cykl doczekał się serialowej adaptacji,
która z kolei niedawno otrzymała reboot – nie wiem na ile wierny literackiemu
pierwowzorowi, bo go jeszcze nie widziałem. Metz ma już na koncie jedno
„widmowanie” w Animorphs, które całkiem mi się podobało, więc mam nadzieję, że tak będzie i tym razem. Cassie
potrzebne są dobre książki, bo nadal jest to najmniej interesująca i budząca
najmniej sympatii bohaterka pierwszoplanowa cyklu.
Po obligatoryjnym wstępie (bardzo krótkim i podanym w
skondensowanej formie) dostajemy infiltracyjną akcję w wykonaniu Cassie i Rachel, które w morphach szczura i kota
włamują się do domu swojej nauczycielki. Czemu? Czyżby była Kontrolerką?
Działającą w ukryciu agentką rządową, którą będzie można zwerbować? Posiadała
jakiś andalicki artefakt? Nie, nie i nie. Okazało się, że Cassie omyłkowo
wsadziła do pracy domowej swoje bazgroły, w których wyznaje Jake’owi miłość i ze strachu przed
nieręczną sytuacją towarzyską wykorzystała potężne moce dane jej przez
umierającego kosmicznego paladyna do walki z przerażającym najeźdźcą, by...
eee… wykraść lekko zawstydzający ją kawałek papieru z mieszkania niewinnej
osoby. Panie, Panowie, Osoby Niebinarne – oto nasza obrończyni. Tak,
wyzłośliwiam się tu trochę bezsensownie i nieuczciwie, bo dzieciaki regularnie
używają swoich mocy w nieodpowiedzialny, niefrasobliwy sposób i Cassie nie jest
tu jedyną (ani nawet największą) winowajczynią.
W trakcie powrotu do domu (na sowim morphie) Cassie
rozważa swój związek z Jake’em. Jest pewna zarówno swoich uczuć, jak i jego –
przeszkadza jej jednak, że całują się ze sobą jedynie po akcjach, w których
grozi im największe niebezpieczeństwo, a ich zbliżenia służą raczej
odreagowaniu stresu i napięcia, nie zaś zacieśnianiu emocjonalnej więzi. Albo
Jake ma jakiś specyficzny fetysz, ale to zbyt grząski grunt, bym czuł się na
nim bezpiecznie, więc dajmy temu spokój. Rozważania natury romantycznej
przerwane zostają przez nagłe wtargnięcie Hork-Bajira na tyły stodoły rodziców
Cassie. Dziewczyna jest oczywiście przerażona, że Yeerkowie odkryli w końcu jej
tożsamość i jej rodzinę czeka asymilacja, a ją samą śmierć. Cassie atakuje
kosmitę. Po chwili orientuje się jednak, że popełniła błąd, bo Hork-Bajir,
który postanowił ją odwiedzić nie był nosicielem, tylko jednym z wyzwolonych
przez Tobiasa i resztę Animorphów (wydarzenia z tomu The
Change). Kosmita domaga się
pomocy – ktoś bowiem odkrył ich osadę. I nie byli to Yeerkowie, tylko Arn – przedstawiciel
rasy, która stworzyła Hork-Bajirów.
Tu drobna uwaga. Spora część mitologii świata
przedstawionego zaprezentowana w tym tomie została wcześniej opisana w
spin-ofiie serii, którego jeszcze tu nie omówiłem… bo go nie przeczytałem.
Postaram się opisać całość w możliwie zrozumiały sposób, ale jeśli coś
przekręcę to właśnie dlatego, iż nie miałem do tej pory okazji zgłębić pobocznych
materiałów związanych z Animorphs. Początkowo
planowałem rozprawić się z nimi dopiero gdy przeczytam już całą główną serię,
ale teraz widzę, że konteksty zawarte w spin-offach są dość kluczowe, więc…
zobaczymy jak to z tym będzie. Póki co opieram się na streszczeniach i
fanowskich encyklopediach internetowych, które na szczęście są bardzo
użyteczne. Nie zazdroszczę jednak dzieciakom w latach pierwszej dekady XXI
wieku czytającym książki na bieżąco, które z takich luksusów korzystać nie
mogły.
Arnowie stworzyli Hork-Bajirów za pomocą inżynierii
genetycznej. Powodem była katastrofa naturalna na ojczystym świecie obu tych
ras, która zostawiła planetę w rozpaczliwej potrzebie wyhodowania olbrzymich i
rozległych lasów, zdolnych podtrzymać atmosferę na zdatnym do egzystencji
poziomie. Wyhodowaniem tych lasów mieli się zająć właśnie Hork-Bajirowie,
wyhodowani w tym właśnie celu. Później przylecieli Yeerkowie, uświadomili
sobie, że gigantyczny, naszpikowany ostrzami i kolcami biologiczny kombajn,
jakim jest każdy Hork-Bajir można z powodzeniem wykorzystać w warunkach
bojowych i… reszta jest już historią, bardzo dla Hork-Bajirów smutną.
Dzieciaki lecą do osady, by sprawdzić, czegóż to
przedstawiciel rasy Arn może chcieć od grupki uchodźców ukrywających się na
naszej planecie. Na powitanie wychodzi im Toby, pierwsza od wielu lat przedstawicielka
Hork-Bajirów urodzona na wolności. Dziewczynka tłumaczy im sytuację i prosi o
pomoc w rozmówieniu się z przybyszem. Gdy Animorphy zwracają uwagę na fakt, że
to raczej wewnętrzna politycznie sprawa między Hork-Bajirami i ich twórcami,
Toby stwierdza, że plany tego konkretnego Arna mogą mieć znacznie większe
znaczenie. Arn okazuje się, no cóż, dupkiem, co w żadnym razie nie jest jakimś
wyjątkiem wśród kosmitów z uniwersum Animorphs,
ale i tak nadal potrafi być męczące. Przedstawia się jako Quafijinivon i informuje
zgromadzonych, że jest ostatnim przedstawicielem własnego gatunku.
A i on sam niedługo rozstanie się z życiem. Quan…
Qui… Qual… będę po prostu pisał „Arn”, dobrze? No więc Arn chce przed śmiercią
dać Hork-Bajirom szansę na powtórne narodziny i zemstę na Yeerkach. Animorphy,
znający dość dobrze historię obu tych ras, są – delikatnie rzecz ujmując –
sceptyczni. Ax posuwa się nawet do
groźby ukrócenia cielesnych mąk przybysza, obywa się jednak bez rękoczynów. Arn
planuje pobrać DNA wolnych Hork-Bajirów i wyhodować nową kolonię tych istot na
ich ojczystej planecie, tym razem przystosowanych do zabijania Yeerków – i w
ten sposób przeważyć szalę zwycięstwa na korzyść ruchu oporu. Poza tym
potrzebuje jednak dostępu do arsenału, który przed śmiercią zgromadziła Aldrea-Iskillion-Falan,
andalicka wojowniczka zakleszczona w ciele Hork-Bajira i prowadząca w
przeszłości wojnę podjazdową z Yeerkami – o tym wszystkim mogliśmy poczytać w
spin-offie, o którym wspomniałem wyżej. Arn posiada coś w rodzaju starwarsowego holokronu, w
którym przetrzymuje fale mózgowe Aldrei, ale by go odtworzyć, musi nałożyć te
fale mózgowe na jakąś podobną Aldrei istotę, najlepiej kobietę, najlepiej
wojowniczkę.
Naturalnym wyborem wydaje się oczywiście Rachel. By
odrobinę skomplikować sytuację, Ax zwraca uwagę na fakt, że jeśli Aldrea nie
będzie chciała opuścić zwojów mózgowych osoby, która jej tych zwojów użycza,
nie będzie istniał żaden sposób, by ją do tego zmusić. Toby zarzuca Axowi
uprzedzenia rasowe – Aldrea dobrowolnie wybrała żywot Hork-Bajira, więc, w
przekonaniu Axa musi być z nią coś nie tak. Dodajmy do tego fakt, że Andalici w
przeszłości stworzyli wirus uśmiercający Hork-Bajirów, by pozbawić Yeerków
dostępu do użytecznych nosicieli i dostajemy jedną z tych ważkich sytuacji
moralnych, za które tak mocno kocham Animorphs.
Rachel (i Toby, która również zaoferowała swój umysł do tego eksperymentu) mimo
wszystko godzi się na te warunki. Ostatecznie jednak to nie ona – ani nie Toby
– zostaje wybrana na nosicielkę myśli Aldrei… tylko Cassie.
Dziewczyna jest w nietęgim szoku. Przez pewien czas
usiłuje poukładać się z nową świadomością zainstalowaną w jej umyśle – nie,
żeby było to dla niej nowe doświadczenie, ostatecznie Cassie miała już epizod z
Yeerkiem w głowie – i w końcu zaczyna nawiązywać rozmowę z Aldreą. Aldrea
zaczyna przypominać sobie wszystko i w końcu uświadamia sobie, że jest martwa –
że tak naprawdę jest jedynie czymś w rodzaju psychicznego odcisku palca. W tym
momencie narracja przeskakuje na jej perspektywę i od tego momentu przeskakiwać
będzie od czasu do czasu aż do końca książki – ten tom, podobnie jak kilka
innych wcześniej, ma więcej, niż jedną narratorkę.
Aldrea jest dość wkurzona gdy dowiaduje się, że fale
mózgowe jej ukochanego nie przetrwały, a ich syn zmarł jako niewolnik Yeerków.
Co gorsza, jej fale mózgowe pochodzą z okresu zanim jeszcze zgromadziła
gigantyczne zasoby na użytek ruchu oporu, więc nie ma pojęcia, gdzie ukryte są
te pokłady uzbrojenia. Przyznaje jednak, że prawdopodobnie potrafiłaby je
odnaleźć – ostatecznie zna samą siebie na tyle dobrze, by wywnioskować, gdzie
mogłaby je schować. Aldrea nie wierzy jednak w czyste intencje Arna i nie ma
zamiaru przyłożyć ręki do wyhodowania nowego pokolenia Hork-Bajirów wyłącznie w
celu zabicia poprzedniego pokolenia Hork-Bajirów, które zostało zdominowane
przez Yeerków. Ostatecznie daje się jednak przekonać – nie bez kilku
złośliwości pod adresem Arna… i Axa, bo na Andalitów też wciąż jest wkurzona za
całą tę próbę eksterminacji Hork-Bajirów. Aldrea uznaje się bowiem za
Hork-Bajira, nie Andalitę i… generalnie nie widzę powodów, by odmawiać jej tej
identyfikacji. W przeciwieństwie do Axa. Inna sprawa, że Aldrea zapytana o to,
czy opuści ciało Cassie po wykonaniu zadania, unika jednoznacznej odpowiedzi.
Animorphy instruują Aldreę co do możliwości bojowych
morphów Cassie. W trakcie tego treningu Rachel nie jest w stanie ukryć
rozczarowania, że to nie ją wybrała na swoją nosicielkę słynna rebeliantka.
Aldrea wyznaje, że nie dokonała tego wyboru świadomie. Aldrea na próbę
przybiera postać wilka i zabiera Cassie na przejażdżkę. W międzyczasie Cassie
orientuje się, że Aldrea posiada umiejętność przejęcia pełnej kontroli nad
ciałem dziewczyny i zablokowania jej odzyskania tej kontroli. Zaczyna
podejrzewać, że Aldrea wybrała Cassie nie dlatego, że ich temperamenty były najbardziej
kompatybilne, ale dlatego, że jest – znacznie bardziej niż Rachel – łatwa do
zdominowania.
Cały kolejny rozdział poświęcony jest rozmowie z
Erekiem który zorganizuje dla naszych bohaterów zastępstwo na czas ich
kosmicznej eskapady. Gdyby zniknęli na kilka dni (albo nawet dłużej),
wzbudziłoby to podejrzenia. Ludzie zadawaliby pytania. Niewykluczone, że
Yeerkowie dodaliby w końcu dwa do dwóch. Na szczęście grupka androidów zdolnych
przybrać ich postacie i żyć ich życiami przez jakiś czas rozwiązała ten problem.
Erek wypytuje wszystkich po kolei odnośnie wskazówek potrzebnych duplikatom do
naturalnego udawania podstawionym dzieciakom. Na co uważać, czego pilnować… w
trakcie tej rozmowy bohaterowie odsłaniają trochę swoje priorytety albo to, w
jaki sposób postrzegają samych siebie. Marco
śmieszkuje, próbując namówić Ereka, by jego duplikat zaprosił na randkę
dziewczynę, która mu się podoba, a do której Marco nie ma odwagi podbić. Rachel
zaznacza, by jej duplikat pamiętał, by być opryskliwym dla jej młodszych sióstr.
Cassie boi się o swoich rodziców. Jake nie boi się o nic, a przynajmniej z
niczym się nie zdradza. A Aldrea przysłuchuje się temu wszystkiemu z
pryncypialną irytacją.
W trakcie podróży (statkiem, który Arn wykradł
wcześniej Yeerkom) Ax wypomina Aldrei, że to jej ojciec odpowiedzialny był za
użyczenie Yeerkom technologii, dzięki której byli w stanie stać się potężną
kosmiczną siłą. Aldrea przypomina mu, że jego brat zrobił mniej więcej to samo,
dając ludzkim dzieciakom technologię morphowania. Ax wkurza się, że Aldrea
porównuje swojego ojca do jego brata. Rachel wkurza się, że Aldrea porównuje
ludzi do Yeerków. Tobias chce
przyłączyć się do sprzeczki, ale Jake przypomina sobie, że jest szefem (i
badassem) i przywraca wszystkich do pionu. Nieco później Aldrea ma zły sen,
współdzielony przez Cassie. Podróż mija w dość nerwowej, ale stosunkowo
spokojnej atmosferze.
A potem wpadają na kosmiczną potyczkę między
andalickim statkiem i fregatą Yeerków. Andalici otwierają do nich ogień,
podejrzewając, że Animorphy są wsparciem wroga. Jake rozkazuje Aldrei przejść
stery. Dzięki jej umiejętnościom bojowym, ekspertyzie Axa i przytomności
Jake’a, udaje się opanować sytuację. Bohaterowie schodzą na powierzchnię.
Aldrea zaszokowana jest stanem, w jakim Yeerkowie pozostawili świat, który
uznała za swoją prawdziwą ojczyznę. Cassie orientuje się, że Aldrea nie ma
zielonego pojęcia, gdzie szukać kryjówki z bronią – i Aldrea przejmuje kontrolę
nad jej ciałem, by powstrzymać swoją nosicielkę przed zdradzeniem tego faktu.
Cassie mimo wszystko go ujawnia, bo Aldrea, trochę przerażona tym, do czego się
posunęła, niemal natychmiast zwróciła jej kontrolę. Jake jest dość mocno
wkurzony na Aldreę, jednak obywa się bez dramatycznych posunięć czy decyzji.
Animorphy zmieniają się w Hork-Bajirów, by lepiej wtopić się w otoczenie.
Aldrea proponuje Cassie, by to ona przejęła kontrolę
nad jej ciałem, jako że jej doświadczenie w posługiwaniu się ciałem Hork-Bajira
jest daleko większe. Podsumujmy zatem, bo to coś naprawdę imponującego. Aldrea
urodziła się jako Andalitka, ale z czasem uznała, że identyfikuje się jako
Hork-Bajir. W tym celu dobrowolnie zakleszczyła się w formie Hork-Bajira, w
której przeżyła resztę swojego życia i w której zmarła. Wcześniej jednak jej
fale mózgowe zostały zgrane i wiele lat później naniesione na umysł ludzkiej
nastolatki. Teraz ta nastolatka przybrała formę (innego) Hork-Bajira i Aldrea
ma kontrolę nad jej ciałem. Myślę, że nawet Jean Baudrillard powiedziałby, że
to trochę za wiele. Cassie zaczyna zastanawiać się, czy nie pozwolić Aldrei na
permanentne zamieszkiwanie jej ciała. Bardzo podoba mi się fakt, że choć
analogie z Aldreą i Yeerkami są oczywiste i narzucają się same, autorka nigdy
ich nie werbalizuje, ufając w inteligencję czytelnika. Aldrea tłumaczy, że broń
ukryta jest najpewniej w wydrążonym pniu drzewa, które niegdyś służyło jej za
bazę ruchu oporu. Haczyk? Wejście znajduje się pod powierzchnią wody… w basenie
Yeerków.
Plan, jaki wysmażyli nasi bohaterowie jest…
powalający. Otóż wszyscy z wyjątkiem Cassie, zmienią się w pchły, Cassie
zamknie je w swoich ustach, zmieni się w rybołowa, podleci w pobliże basenu,
przemieni się w wieloryba – cały czas z Animorphami w ustach – przepłynie przez
basen aż do wejścia do kryjówki i wpuści do niej swoich „pasażerów” otwierając
w odpowiednim momencie pysk. Nie jest to najbardziej zwariowany plan w historii
Animorphs, ale spokojnie łapie się do pierwszej dziesiątki. Aldrea, której od początku nie podobał się ten plan, w
kluczowym momencie próbowała zdominować Cassie, ale dziewczynie udało się
zachować wolną wolę. Swoją drogą to chyba pierwszy przypadek, gdy któremuś z
Animorphów – czy w ogóle istot zdolnych do morphowania – udało się
przedzierzgnąć z jednej formy w drugą bez powrotu do swojej podstawowej
postaci. No dobrze, wcześniej był przypadek z Rachel, która miała alergię na
formę krokodyla, ale wtedy było to wynikiem stanu zapalnego czy czegoś w
tym rodzaju i dziewczyna zdecydowanie nie kontrolowała całego procesu.
Tymczasem Cassie udało się coś, czego nie dokonał jeszcze nikt – i to
jednocześnie tocząc mentalną walkę z próbującą ją zdominować obcą świadomością.
Nie mam najmniejszego zamiaru brnąć tu w dyskusje o tym, czy Cassie jest Mary
Sue, ale… tego typu akcje sprawiają, że rozumiem osoby tak twierdzące. Owszem,
jej wybitny talent do morphowania był sygnalizowany wiele razy, i to od samego
początku serii, ale podkreślane było również, że nie jest on niczym unikalnym i
wielu Andalitów dysponuje podobnym. Pakowanie w Cassie tylu unikalnych
umiejętności przy jednoczesnym braku równoważenia ich jakimiś istotnymi skazami
charakteru spłaszcza tę postać i jest to coś, czego nie mogę zrzucić na Melindę
Metz, bo Applegate zawsze faworyzowała Cassie.
Wróćmy jednak do meritum. Aldrea trochę nie może
wyjść z szoku, że jakiś ziemski dzieciak metaforycznie złoił jej skórę, w
dodatku chwilę później prosi o pomoc w przeszukiwaniu dna basenu tak, jakby
nigdy nic. Eskapada powodzi się – z obligatoryjną walką z siłami Yeerków
stacjonującymi w pobliżu – broń zostaje odzyskana i dostarczona Arnowi. Aldrea
i Ax zawiązują coś na kształt nici porozumienia. Aldrea dowiaduje się, że Toby
planuje zostać na planecie, by poprowadzić przyszły ruch oporu. Przy pomocy
Cassie i Axa powstrzymuje swoją krewniaczkę przed tą decyzją za pomocą dość
perfidnego szantażu. Przyznam, że pozostawiło to we mnie niesmak – Toby zdołała
już udowodnić, że jest zdolna do samodzielnych, racjonalnych decyzji i jeśli
uznała, że tak właśnie chce postąpić – Aldrea powinna to uszanować.
Zdecydowanie powinni uszanować to Cassie i Ax, bo oni nie mają wymówki w
postaci więzów pokrewieństwa wpływających na osąd sytuacji. W każdym razie po
tym Aldrea raz na zawsze opuszcza ciało Cassie i powieść się kończy.
Powiem tak – był to nierówny, ale ostatecznie całkiem
dobry tom. Pierwsza połowa wypadła znakomicie, bo dostałem w niej wszystko to, co
w serii najbardziej lubię, czyli soczyste, organiczne relacje między
postaciami, interesujące i nieoczywiste dylematy, niezłe dialogi oraz
przyzwoicie prowadzoną narrację. Paradoksalnie to ta druga połowa – sceny
rozgrywające się w kosmosie – sprawiła, że klimat trochę siadł, choć przecież
działy się tam ciekawe rzeczy. Animorphy po raz pierwszy odwiedziły ojczystą
planetę Hork-Bajirów, wątek tej rasy – jeden z ważniejszych wątków pobocznych
całej serii – został znacząco rozwinięty, poza tym zawsze lubię, gdy akcja
przenosi się gdzieś poza niesprecyzowaną amerykańską metropolię, w której
mieszkają nasi bohaterowie (albo jej peryferia). Z drugiej strony wiele wątków
– jak choćby relacja Axa z Aldreą – sprawia wrażenie zbyt pospiesznie
domkniętych. Jest jeszcze przepakowana Cassie, czyli coś, z czym problem mam od
bardzo dawna. Przynajmniej Metz pisze tę bohaterkę w co najmniej znośny sposób.
Ogółem, sympatyczna opowieść i nawet niespecjalnie przeszkadzała mi
nieznajomość spin-offa, na którym bazowała, a którego w swoim czasie postaram
się nadrobić.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz